Rozdział 18 - Bracia i wrogowie (Część 1)

- Ej, ty!

Trójka chłopców przerwała dyskusję i z konsternacją spojrzała w stronę rozjuszonego blondynka, który kroczył w ich stronę lekko kołysząc zaciśniętymi w pięści dłońmi.

- Co to za jeden? – Zeno szepnął do ucha Rajala.

- Skywalker. Wiesz, ten nowy...

- Co? Ten furiat, co zdenerwował Mistrz Windu?! Czemu patrzy na nas w ten sposób? Czego od nas chce?

Mały Zygerianin spojrzał prosto w niebieskie oczy przybysza i zadrżał na widok odbijającego się w nich gniewu.

- Eee... cześć, Anakin! – zagaił, nerwowo się śmiejąc. – Coś się sta...

- ZUPEŁNIE NIC SIĘ NIE STAŁO!

Rajal i Zeno zamrugali. Głośnej na całą salę odpowiedzi nie udzielił im Anakin, lecz Taz. On i Dina wyskoczyli znikąd, zasłonili emanującego mrocznymi zamiarami kolegę i zaczęli zasypywać pozostałych chłopców chaotycznymi wyjaśnieniami.

- Nic się nie stało! – powtórzył Taz, głośno przełykając ślinę.

- Właśnie! – uśmiechając się przepraszająco, zawtórowała mu Dina. – Zupełnie nic!

- Anakin chciał tylko... eee...

- Chciał wam tylko zwrócić uwagę, że tak długo zajmujecie salę treningową!

- Ooo, dokładnie! Jak już wejdziecie, to siedzicie tam wiele godzin i inne grupy nie mogą poćwiczyć.

- To jest bardzo nieuprzejme!

Wyraźnie zawstydzeni chłopcy spłonęli rumieńcem.

- Aaa, więc o to chodzi!

- Kurczę, nie pomyśleliśmy, że zajmujemy czas innym. Rzeczywiście siedzimy tam strasznie. To dlatego że Yaren... - Rajal niepewnie zerknął w stronę Twi'leka. – Zawsze upiera się by pokonać każdą przeszkodę po kilka razy, by obgadać, co można poprawić.

- Naprawdę nam przykro! Dzisiaj postaramy się...

- Odszczekaj to!

Taz wydał zduszony jęk, a Dina zamknęła oczy i wyrzuciła z siebie stłumione „och, nie!". Była to oczywiście reakcja na wściekłe warknięcie Anakina. Rzucił je zaledwie kilka centymetrów od twarzy Twi'leka, który stał nieco z boku i dotychczas przysłuchiwał się wymianie zdań z mieszaniną irytacji i politowania.

Choć Skywalker był od niego nieznacznie wyższy, Yaren wcale nie wyglądał na onieśmielonego.

- Niby co? – odparł kpiąco.

Wyzywający błysk w jego zielonych oczach sugerował, że gdyby doszło do konfrontacji, nie zamierza podkulać ogona. To spojrzenie podziałało na Anakina jak czerwona płachta na reeka.

Winni powinni się tłumaczyć, a nie rzucać wyzwanie! – pomyślał, zaciskając zęby.

Ignorując błagalne spojrzenia Taza i Diny oraz swój własny wewnętrzny głos rozsądku, uniósł dłoń i szturchnął drugiego chłopca w pierś palcem wskazującym.

- Masz natychmiast odwołać to, co powiedziałeś o Qui-Gonie! Odszczekaj to! Ale już!

Dopiero po fakcie dotarło do niego, że nieświadomie włożył w to żądanie odrobinę hipnozy Jedi. Jego głos nabrał przez to dziwnej dźwięczności, jakby został wypowiedziany w wąwozie, w którym wszystko niosło się echem. Już drugi raz użył Mocy, zupełnie tego nie planując – pierwszy raz miał miejsce podczas pamiętnego pojedynku z Tazem. To powinno zaniepokoić Anakina, zapalić mu w głowie ostrzegawczą lampkę, ale zamiast tego wypełniło go dzikim podnieceniem.

A także upewniło go w przekonaniu, że postępował słusznie. Co z tego, że Dina, Taz i tamci dwaj dekle z Klanu Yarena patrzą na niego w takim zaniepokojeniem? Czemu miałby się tym przejmować, gdy miał po swojej stronie Moc?

Nawet Yaren zdawał się to wyczuć, bo cofnął się o krok i dosłownie przez chwilę wyglądał na kogoś, kto postanowił jednak odpuścić i przeprosić. Niestety, tylko przez chwilę...

- Nie zamierzam niczego odwoływać – oznajmił, odzyskując rezon. – Ani z niczego się tłumaczyć. Jeśli już ktoś powinien się tłumaczyć, to ty! Mówił ci ktoś, że żebranie o uwagę jest żałosne i zupełnie nie pasuje do Jedi? Bieganie za Mistrzuniem nie wypaliło, więc teraz podsłuchujesz kolegów, Skywalker?

- Nikogo NIE podsłuchiwałem!

- Anakin... - Taz ostrzegawczo pokręcił głową, lecz Anakin zbył ten gest lekceważącym machnięciem dłoni.

- Obrażałeś Qui-Gona tak głośno, że cała sala mogła usłyszeć!

- Anakin, błagam! – szepnęła Dina, łapiąc Skywalkera za łokieć. – Daj. Spokój!

- Jak już gadasz takie wstrętne rzeczy, to przynajmniej zrób to w miejscu, gdzie nikt nie może cię usłyszeć! – Anakin wściekle wyszarpnął rękę. – Skoro nie umiesz panować nad swoimi paskudnymi myślami to...

- „Paskudnymi myślami"? – prychnął Yaren. – Jakimi znowu paskudnymi myślami? Po prostu oceniałem czyjeś możliwości! Wyobraź sobie, że to NIE jest zabronione!

- Wiesz, bo my po prostu robiliśmy raking – nieśmiało wtrącił chłopiec z kocimi uszami. – Gadaliśmy o umiejętnościach różnych Mistrzów i wcale nie chcieliśmy nikogo urazić! Znaczy... Może Yaren powinien użyć trochę innych słów, ale na pewno nie zamierzał...

- Proszę cię, Rajal! – Twi'lek przewrócił oczami. – Chyba nie oczekujesz, że ten przybłęda to zrozumie? On nie jest taki jak ty czy ja. Nie możesz mu niczego tłumaczyć, jak każdemu normalnemu Adeptowi. Miną miesiące, zanim zrozumie...

- ROZUMIEM WIĘCEJ OD CIEBIE! – z twarzą czerwoną ze złości wydarł się Skywalker.

- Anakin, proszę, nie krzycz... ludzie się gapią! – Dina objęła się ramionami w obronnym geście. Coraz więcej Jedi przerywało ćwiczenia, by zerknąć w ich stronę, co wyraźnie ją zawstydzało.

Anakin puścił ostrzeżenie mimo uszu. Wśród ćwiczących nie było ani jednego dorosłego – większość stanowili ich rówieśnicy, bądź nieznacznie starsi Adepci. Nie tylko nie zamierzał hamować się w ich obecności, ale wręcz cieszył się, że zwrócił na siebie ich uwagę. Przepychanka na oczach publiki? I bardzo dobrze! Niech zobaczą, jakim paskudnym dupkiem jest Yaren... Niech dowiedzą się, jak ohydne rzeczy wygadywał o jednym z Mistrzów!

- Ja NIGDY nie zachowałbym się tak jak ty! – krzyknął Skywalker, pokazując Twi'leka palcem. – Ja NIGDY nie nazwałbym Qui-Gona słabeuszem!

- No jasne, że byś go tak nie nazwał! – ze złośliwym uśmieszkiem odparował Yaren. – W końcu tylko dzięki niemu w ogóle dostałeś szansę, by zostać Jedi, nie? Nic dziwnego, że ci odbija, gdy tylko ktoś o nim wspomni! Pewnie wciąż ryczysz za nim do poduszki, nie?

- Coś ty powiedział?! – Trzęsące się pięści Skywalkera uniosły się niebezpiecznie do góry, a przez obserwujących przetoczył się nerwowy szmer.

- Anakin! – pisnęła Dina.

- Dobra, Yaren, teraz to już odrobinę przegiąłeś – Zeno ostrożnie zwrócił koledze uwagę. – Nie powinieneś mieszać do tego...

- Powiedziałem, że jesteś beksą! – Podobnie jak wcześniej Skywalker, Twi'lek zbył towarzysza machnięciem ręki. – Nie rozumiesz w basicu? Mam ci to powtórzyć w języku zadupia, z którego pochodzisz?

- Zaraz ja ci coś wytłumaczę BEZ UŻYCIA SŁÓW! – warknął chłopiec z Tatooine.

- E-e-ej, Anakin, tylko bez przemocy! – zawołał lekko przerażony Taz.

- Dobra, słuchajcie, to chyba zaszło odrobinę za daleko... - Rajal stanął między Anakinem i Yarenem, unosząc ręce w pojednawczym geście. – Może najpierw się uspokójcie, a potem...

- Masz ostatnią szansę! – Skywalker gniewnie wszedł małemu Zygerianinowi w słowo. – Albo odwołasz to, co gadałeś o Qui-Gonie...

- Anakin! – Dina wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.

- Albo pożałujesz!

Na krótki moment zapadła głucha cisza. Choć sala treningowa była pełna dzieciaków, nikt nie ćwiczył. Wszyscy wstrzymali oddechy, czekając na dalszy przebieg zdarzeń.

Kącik ust Yarena nieznacznie uniósł się do góry:

- Powiedzieć ci, co myślę o tej twojej groźbie, Skywalker?

Zaciśnięta pięść Anakina zadrżała, szykując się do szarży.

- Jest tak samo żałosna jak umiejętności szermiercze twojego idola, Qui-Gona Jinna.

I wtedy dopiero się zaczęło.

Zamach Skywalkera zlał się z głośnym sapnięciem obserwującego zajście tłumu. Jednak kłykcie dłoni nawet nie musnęły nosa Yarena. Zwinny Twi'lek w ostatniej chwili zrobił unik, kucnął przed brzuchem Anakina, złapał jego ramię od dołu i przerzucił sobie drugiego chłopca przez biodro.

- Widzisz? – zawołał, triumfalnie stojąc nad leżącym plackiem na ziemi przeciwnikiem. – Od początku nie miałeś szans, by...

JEBUT!

Wystarczyła krótka chwila nieuwagi, by wredny uśmieszek na gębie Twi'leka został zastąpiony szokiem i niedowierzaniem. Ofiara, z której Yaren dopiero co się naśmiewał, bez ostrzeżenia kopnęła go w nogi, sprawiając, że pacnął zadkiem o parkiet. Teraz to Anakin triumfował nad przeciwnikiem, siedząc mu okrakiem na udach i bezlitośnie okładając go po twarzy. Pfft! Poszło łatwiej, niż sądził!

To takie typowe dla grzeczniutkich dzieciaczków, wychowanych w cieplutkiej i pachnącej Świątyni... Zdobyć niewielką przewagę i natychmiast opuścić gardę! Znajomość sztuk walki to jedno, ale żeby spędzić całe dzieciństwo na Tatooine i PRZEŻYĆ... Noo, taki wyczyn pozostawał po sobie instynkty, których nawet najzdolniejsi Adepci Jedi nie mogli lekceważyć!

Anakin tłukł Yarena po gębie, a każdy zadany cios dawał mu dziką satysfakcję i potwierdzał wysnutą wcześniej teorię – taką, że choć ten koleś był klasowym prymusem i błyszczał na zajęciach walki wręcz, to gdy przychodziły do zwykłej, podwórkowej naparzanki, kompletnie nie wiedział, co robić.

- ANAKIN, PRZESTAŃ! – z mieszaniną błagania i przerażenia krzyknęła Dina.

Była w tym jednak całkowicie odosobniona. Poza nią nikt jakoś nie kwapił się, by próbować powstrzymać bójkę. Przeciwnie – większość dzieciaków była solidnie podjarana rozgrywającą się sceną. Niektórzy nawet wybiegali z sali, by zawołać kolegów („Nie uwierzycie, Skywalker i Magellan się piorą!").

Wszystko zapewne zakończyłoby się błyskawicznym nokautem, gdyby Anakin nie popełnił błędu i w trakcie zostawiania Yarenowi licznych siniaków, nie pociągnął za jedną z zielonych macek.

- NIE ZA LEKKU, DUPKU!

Twi'lek dostał absolutnego szału. Dla przedstawicieli jego rasy złapanie za wspomnianą część ciała było niemal tak samo skandaliczne, jak uszczypnięcie kogoś w pośladek. A może w udo? Anakin nie pamiętał, którą część ciała wymieniła Aayla, gdy mu to tłumaczyła, ale raczej nie powinien się nad tym zastanawiać w trakcie walki, bo dał przeciwnikowi kilka cennych sekund, które natychmiast zostały skwapliwie wykorzystane.

Yaren oparł obie stopy o brzuch Skywalkera i mocno go od siebie odetchnął. A że przy okazji użył Mocy, Anakin zaliczył widowiskowy przelot przez połowę sali. Nie pogruchotał sobie gości tylko dzięki wspaniałemu refleksowi, który pomógł mu złagodzić upadek fikołkiem.

Wściekli chłopcy podnieśli się z podłogi i od razu chcieli wznowić walkę, ale zostali powstrzymani przez osoby ze swoich Klanów.

- Anakin, NIE! – Dina złapała Skywalkera od tyłu za ramiona. – Już wystarczająco go poobijałeś... Proszę, uspokój się!

Po drugiej stronie sali, Zeno i Rajal przytrzymywali Yarena za łokcie, a on bruździł im w ojczystym języku Twi'leków. Zainspirowany tym Anakin również postanowił zrezygnować z basicu na rzecz hutteckiego, i uraczyć przeciwnika całym wachlarzem przekleństw, których nasłuchał się przy Watto. Na jego nieszczęście, Dina zrozumiała.

- ANAKIN! – wydarła mu się do ucha. – Jak możesz mówić TAKIE RZECZY?!

Skywalker poczuł się na nią tak niemiłosiernie wściekły. W jednej chwili przypomniał sobie wszystkie wstrętne momenty z jej udziałem.

To, jak skarciła go za to, że zjadł posiłek z Aaylą... To, jak chwilę temu nie chciała mu pomóc z przywołaniem Yarena do porządku... To, jak stała sobie tutaj z Tazem i we dwójkę go obgadywali. Właśnie tu. W tej przeklętej sali!

I kiedy Anakin wiele godzin później wracał do tego momentu, mówił sobie, że to ta sala była winna... Może gdyby nie byli właśnie w tej sali, wcale by tego nie zrobił? Albo, gdyby Yaren był pod ręką... gdyby Yaren nie znajdował się po drugiej stronie pomieszczenia, przytrzymywany przez kolegów, Anakin mógłby przywalić jemu i nie musiałby wyżywać się na osobie, która go powstrzymywała.

Nie wyjechałby Dinie z łokcia.

Pożałował tego, co zrobił, gdy tylko to się stało.

- AUU!

Głośny krzyk zlał się z nieprzyjemnym odgłosem chrupnięcia. Anakin pobladł. Znał ten dźwięk. Złamał w swoim krótkim życiu zbyt wiele nosów, by go nie zapamiętać.

A i tak nic nie przygotowało go na widok, który zastał, gdy się odwrócił. Wystarczył jeden rzut okiem na Dinę – zgiętą w pół, obejmującą twarz dłońmi, spod których płynęła strużka krwi – by poczuł się jak ostatnia świnia.

Nie, nie, nie! On wcale tego nie chciał! Nie planował jej zranić. Po prostu stracił nad sobą panowanie i...

- TY GNOJKU!

Nie zdążył nawet sformułować porządnych przeprosin, gdy ponownie usłyszał dźwięk łamanej chrząstki. Tym razem swojej własnej.

Gdy podniósł głowę, ujrzał Taza, który stał przy nim z zaciśniętą pięścią.

- Ona tylko próbowała cię powstrzymać! Jak mogłeś tak jej przywalić?!

Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, Skywalker zapewne przyznałby mu rację. Może nawet zwalczyłby swój gniew, padł na kolana i zaczął przepraszać.

Tyle, że to nie był „ktokolwiek inny", a Taz – koleś, który w świadomości chłopca z Tatooine miał już określoną kartotekę. Dopuścił się pewnej paskudnej zbrodni, której ostatnie ocieplenie ich relacji nie mogło tak po prostu wymazać. A teraz jeszcze – na swoje nieszczęście! – wypowiedział najgorsze z możliwych słów.

- Tylko spójrz, w jakim jest stanie! – wydarł się, jedną ręką łapiąc Anakina za tunikę, a drugą pokazując Dinę palcem. – Powinieneś lepiej panować nad uczuciami, a nie ranić każdego, kto...

- Panować nad uczuciami... JA MAM PANOWAĆ NAD UCZUCIAMI?!

Anakin odepchnął od siebie kolegę z taką siłą, że prawie go przewrócił. W uszach dudniło mu echo słów, które kiedyś tutaj usłyszał.

No tak, przecież to ta sala. Gdyby nie byli w tej sali... w tej sali wypełnionej po brzegi gorzkimi wspomnieniami, żadna z tych rzeczy by się nie wydarzyła!

- Przez moje pierwsze tygodnie w Świątyni, ciągle tylko obgadywałeś mnie za plecami i knułeś, jak odebrać mi Mistrza! – zabijając drugiego chłopca wzrokiem, wydarł się Anakin. – Jesteś OSTATNIĄ osobą, od której chcę słyszeć o panowaniu nad emocjami!

To było tak, jakby incydent z Diną w ogóle się nie wydarzył. Taz zamarł w miejscu, a jego twarz stała się nienaturalnie blada. Miał w oczach przerażenie właściwe osobie przyłapanej na gorącym uczynku. Anakinowi nawet przez chwilę zrobiło się go żal, ale tylko na krótki moment. Ten dupek dokładnie w taki sam sposób cykorzył przed daniem Yarenowi nauczki... nie zasługiwał na współczucie!

- J-ja...

Oho! I jeszcze próbuje się tłumaczyć? Ale ma tupet, głupek jeden!

- J-ja... j-ja nie...

- Ty „nie" co? – zakpił Anakin. – Nie życzyłeś mi zawalenia egzaminów? Nie gadałeś, jakby to fajnie było, gdyby Obi-Wan nie był moim Mistrzem i mógłbyś wziąć go dla siebie? Tak naprawdę nigdy nie chciałeś być moim przyjacielem! Przez ostatnie tygodnie tylko udawałeś, że chcesz się ze mną zakolegować! I nawet nie próbuj się wypierać! Dina wszystko mi powiedziała i...

- A nie mówiłem?! – zza jego pleców dobiegł triumfalny okrzyk.

Anakin gniewnie szarpnął głową. To Yaren gadał do Zeno i Rajala, którzy nadal go przytrzymywali.

- Widzicie, miałem rację! – chełpił się. - Już na samym początku odgadłem, że Skywalker spuścił Duro manto, bo był zazdrosny od Mistrzunia! Nie może przeżyć tygodnia bez zamartwiania się, że Kenobi spuści go na drzewo, mazgaj jeden...

- ZARAZ SAM BĘDZIESZ MAZGAJEM!

Przeklęty gnój... I jeszcze miał czelność powiedzieć „Mistrzunia"! Zupełnie jak ten śmierdziel, Quinlan Vos! Anakin zdecydował, że nie opuści tej sali, dopóki nie złamie skurczybykowi przynajmniej trzech kończyn.

Zanim jednak zdążył przystąpić do realizacji tego postanowienia, usłyszał czyjś wściekły krzyk:

- ANAKIN!

Obrócił się i zobaczył Dinę. Kroczyła ku niemu zaciskając dłonie i zupełnie nie zważając na ściekającą z nosa krew. Strumienie łez na policzkach tak bardzo nie pasowały do wściekłego błysku w jej oczach. A gdy podeszła i bez żadnego ostrzeżenia zaczęła go tłuc po twarzy i brzuchu, Anakin przez chwilę poczuł się totalnym kretynem – naiwnie założył, że skoro była dziewczyną, nie zechce odegrać się za złamanie nosa. No ale, z drugiej strony...

Ona nie była „jakąś" dziewczyną. Nie była jak twardzielki pokroju Aayla czy Bethany, o których nikt nie ośmieliłby się powiedzieć, że wyrywają się do walki rzadziej od chłopców. Tu nawet nie chodziło o to, że Dina umiała się bić gorzej od nich. Bo i owszem, była w „te klocki" całkiem niezła. Po prostu... zawsze uchodziła za osobę, która za wszelką cenę unikała przemocy i wydawało się, że nic, absolutnie nic nie nakłoni jej do utraty kontroli.

Najwyraźniej miała jednak swoje granice, o czym Anakin właśnie się przekonywał. Jeszcze nigdy nie widział u kogoś takiej histerii! Głos dziewczyny był czymś na pograniczu łkania i syczenia.

- Obiecałeś! – rzuciła do Skywalkera, po raz któryś waląc go pięścią w bark. – Obiecałeś, że mu nie powiesz, że wiesz ode mnie! Powiedziałeś, że pójdziesz z nami poćwiczyć! Powiedziałeś, że obchodzi cię, co myślimy! Dlaczego nie mogliśmy po prostu pójść poćwiczyć?! Dlaczego nas nie posłuchałeś?! Dlaczego NIGDY nas nie słuchasz?! Dlaczego zawsze... ZAWSZE, gdy zaczyna być dobrze, musisz wszystko psuć?! Mam już tego dosyć! Mam dosyć bycia twoją niańką i pilnowania, byś przy każdej okazji niczego nie odwalił! Byłoby lepiej, gdybyś...

W ostatniej chwili opamiętała się i zamarła z uniesioną pięścią, wyraźnie przerażona tym, czego omal nie powiedziała. Niestety zbyt późno, bo szkoda została już wyrządzona.

Anakin bez problemu domyślił się dalszej części wypowiedzi. Serce wypełniły mu gorycz i poczucie zdrady. Uznawszy, że nie ma już nic do stracenia, bo wszyscy rówieśnicy i tak postawili na nim kreskę, wyciągnął dłoń i użył Mocy, by unieść Dinę do góry.

- A-Anakin... - wyjąkała, wytrzeszczając na niego oczy. – J-ja nie...

Niech zachowa tłumaczenia dla jakiegoś idioty, któremu można łatwo zamydlić oczy! Dla naiwniaka, który uwierzył, że zdoła znaleźć przyjaciół wśród nadętych dzieciaków Jedi.

Anakin nie miał zamiaru dłużej być naiwniakiem...

Uchwycił wzrokiem Taza, wciąż sparaliżowanego po wcześniejszej wymianie zdań i z zabójczą precyzją cisnął w jego stronę Dinę. Chłopiec i dziewczyna zdążyli tylko krzyknąć z przerażenia, gdy zaliczyli bolesne zderzenie i poturlali się po podłodze prawie po samą ścianę. Kilku gapiów podbiegło sprawdzić, czy nic im się nie stało.

I to był w zasadzie moment, gdy atmosfera dziecięcej ekscytacji całkowicie odeszła w zapomnienie. Nikt już nie podniecał się rozgrywającą bójką. Zamiast tego zgromadzeni zaczęli wyglądać na solidnie wystraszonych i ewidentnie woleliby, by ich tu nie było.

Włączając w to Rajala i Zeno. Ci dwaj nie mieli najmniejszego zamiaru zgrywać kozaków, i gdy tylko Anakin ruszył w stronę Yarena, zrezygnowali z przytrzymywania kolegi i prysnęli schować się za filarami.

Skywalker i jego twi'lekański przeciwnik maszerowali ku sobie, stopniowo zwiększając tempo, aż energiczny chód przeszedł w bieg. Gdy dzieliło ich zaledwie parę metrów, każdy z nich wyciągnął rękę, nie odrywając nienawistnego wzroku od oponenta. Przez salę przeleciała para bokenów, które wylądowały w drobnych dłoniach i już sekundę później zderzyły się ze sobą drewnianymi ostrzami, aż poleciały drzazgi!

Powietrze wydawało się wręcz naelektryzowane od emocji.

Dwaj chłopcy zaciekle ze sobą walczyli, a że obaj byli bardzo dobrzy, żaden nie zdobywał znaczącej przewagi. Trzask spotykających się bokkenów był tak głośny, że nie tylko zagłuszał wszelkie inne dźwięki, ale też wydawał się coś zwiastować – jakby same miecze krzyczały w proteście i próbowały uprzedzić właścicieli, że nie zostały stworzone do tak agresywnej walki.

Aż wreszcie limit został osiągnięty! Za którymś z kolei uderzeniem treningowy oręż po prostu pękł, drewniane ostrza pomknęły w przeciwnych kierunkach, tylko cudem nie trafiając któregoś z gapiów.

Ale nawet to nie powstrzymało Anakina i Yarena... Nawet tak ewidentny dowód przegięcia nie przekonał ich, że powinni przystopować!

Skoro miecze stały się bezużyteczne, po prostu je odrzucili i zaczęli bombardować się nawzajem ciosami z pięści i kopniakami. A kiedy przekonali się, że i bez broni żaden z nich nie jest w stanie zatriumfować, sięgnęli po cięższy arsenał. Anakin jako pierwszy schwycił Mocą droida treningowego i cisnął nim w Yarena...

- Ja protestuję! – zaskrzeczał oburzony blaszak. – Nie zostałem stworzony do...

Nie zdołał dokończyć, gdyż Twi'lek urwał mu głowę w locie. Skywalkera ogarnęła na ten widok furia! Jasne, to on zaczął, ciskając droidem w Yarena, ale Yaren nie powinien uszkadzać droida tak bezlitośnie i bez wahania. To skomplikowania maszyna, do licha! Ktoś się przy tym napracował!

Już nie wspominając o tym, że droidy same w sobie zasługiwały na szacunek. Może i nie były żywymi istotami w takim samym sensie, co ludzie, ale... ale... były takie dzielne i pomocne! Nie należało ich niszczyć! Nawet Obi-Wan i jego przyjaciele nie wyciągnęli mieczy świetlnych, gdy CO-3 napadła na nich w stołówce! Tamten droid nie był pierwszym lepszym blaszakiem Federacji... po co go niszczyć?!

- Ja ci pokażę! – Anakin warknął do Yarena.

Więcej gróźb niestety nie zdołał wypowiedzieć, gdyż zaczął być bombardowany szczątkami droida. Niektóre mijały go zaledwie o włos! Chyba nawet podczas wyścigu Bunta nie musiał robić tak szybkich uników.

- Przestańcie! – krzyknął jeden z chłopców doglądających Taza i Diny.

- To zaszło za daleko... dajcie już spokój! – zawołała jakaś dziewczynka.

Coraz więcej osób zaczęło apelować o przerwanie bójki, ale nikt nie miał dość odwagi, by zbliżyć się do walczących. I w sumie ciężko się dziwić, bo nawet z tak dużej odległości Anakin i Yaren stwarzali zagrożenie dla publiki.

Skywalker czuł, że coraz trudniej mu unikać latających przedmiotów. Gdy Yarenowi skończyły się szczątki droida, zaczął sięgać po inne rzeczy - między innymi porzuconą torbę treningową, kosz na śmieci (pełny!) i pudełko do czyszczenia broni.

Ostateczną zgubą Anakina okazała się jednak drewniana ławka – przebrzydły Twi'lek wprawił ją w rotację, przez co obracała się jak wiatrak i za żadne skarby nie szło się przed nią uchylić. Skywalker wyciągnął więc ręce i zdołał na moment zatrzymać pędzący przedmiot. Rozpoczęła się zawzięta przepychanka na Moc.

Chłopcy stali z uniesionymi dłońmi, mocno zaciskając zęby. Po ich przegubach i skroniach spłynęły kropelki potu. Anakin był przekonany, że to ON ma większą przewagę, ale akurat gdy zaczął się czuć zbyt pewny siebie, doświadczenie Yarena zrobiło swoje. Pięty Skywalkera oderwały się od podłoża, czubki butów przesunęły się kilka centymetrów po parkiecie nieprzyjemnie piszcząc, a palce uniesionych dłoni lekko się zatrzęsły.

Aż wreszcie przepychanka Mocy została rozstrzygnięta. Ławka uderzyła chłopca Tatooine w brzuch, ciskając go na przyczepiony do ściany stojak z bronią. Jeden po drugim, kilkanaście bokkenów posypało się na podłogę. Niektóre z nich uderzyły po drodze w głowę Anakina, nabijając mu solidnego guza.

Yaren stał po drugiej stronie pomieszczenia, zdyszany, lecz uśmiechnięty od ucha do ucha.

- A widzisz? – zawołał, triumfalnie celując w Skywalkera palcem. – I co, myślałeś, że jak jesteś taki zdolny, to w kilka miesięcy nadrobisz lata nauki? Mieszkam w Świątyni od małego! Miną wieki, zanim osiągniesz mój... mój...

Zadowolony uśmieszek w ułamku sekundy przeobraził się w wyraz przerażenia.

Szczątki droida, kosz, ławka, wszystkie rzucone wcześniej przez Yarena przedmioty, a także wszystkie bokkeny (łącznie z rozwalonym stojakiem) uniosły się z podłogi. A pomiędzy nimi podnosił się z klęczenia rozwścieczony Anakin. Oczy miał utkwione w przeciwniku i głośno sapał, jak dzikie zwierzę przed szarżą. Gdy zgiął napięte palce dłoni, bokkeny przekręciły się w powietrzu, celując ostrymi czubkami w Twi'leka.

Do Yarena nagle z całą mocą dotarło, komu rzucił wyzwanie.

- Poddaję się! – krzyknął, unosząc ręce.

Publika odetchnęła z ulgą, ale nie na długo. Podniesione przez Anakina przedmioty nie opadły na podłogę.

- Słyszałeś, co mówiłem?! – Twi'lek głośno przełknął ślinę i na drżących nogach zaczął cofać się do tyłu. – Poddaję się, jasne? Poddaję się!

Anakin zrobił krok do przodu. Jego spojrzenie było bezlitosne. To nie poddania oczekiwał.

- Miałeś coś powiedzieć – zasyczał, powoli zbliżając się do przeciwnika. – Powiedz to!

Odwołaj to, co gadałeś swoim koleżkom! Odszczekaj to, jak nazwałeś Qui-Gona frajerem!

Może, gdyby trochę lepiej nad sobą panował... Gdyby wziął sobie do serca słowa Windu i nauczył się kontrolować swoją moc zamiast korzystać z niej bez opamiętania, tak jak teraz... Może wówczas dostrzegłby, że Yaren zwyczajnie nie rozumie, o czym mowa, bo tak bardzo wciągnął się w walkę, że zapomniał, od czego to wszystko się zaczęło.

Tyle że Anakinowi daleko było do opanowania. A Yarenowi daleko było do uzupełnienia luk w pamięci.

I kiedy Twi'lek nerwowo oblizał wargę i wbił wzrok w sufit, usilnie starając się rozgryźć, co jeszcze może zrobić poza poddaniem się, Skywalker odebrał to jako prowokację. Sięgnął po cały swój potencjał i cisnął w Yarena wszystkim, co miał. Bombardowany twardymi przedmiotami chłopiec uniósł przedramiona, by się zasłonić.

- Przestań... PRZESTAŃ! – krzyczał rozpaczliwie. – Co ty wyrabiasz?! Poddałem się! Przecież się, kurde, poddałem!

Anakin miał w nosie jego poddanie się! Nie przejmując się, że już i tak nabił przeciwnikowi więcej sińców niż można było zliczyć, złapał gnoja za rękaw i cisnął go na podłogę. Klęczał teraz nad Yarenem, jedną dłonią dociskając jego bark do parkietu, a drugą tłukąc go po wszystkich miejscach, które sklasyfikował jako „za mało poobijane".

- Przestań! – ze łzami w oczach błagał Yaren („I kto jest teraz mazgajem!" – pomyślał Anakin). – O-odbiło ci?! Poddaję się! Głuchy jesteś, Skywalker?! Poddaję się, poddaję się, podda...

- WYSTARCZY!

Czyjaś dłoń złapała Anakina za kołnierz i mocno pociągnęła go do tyłu. Na widok surowej i rozgniewanej twarz znajomej Mistrzyni Jedi, chłopiec z Tatooine pobladł.

- Co w ciebie wstąpiło, Anakin? Nie słyszałeś, jak krzyczałam? Dosyć znaczy DOSYĆ!

Gdyby to była Adi Gallia, załamałby się, ale nie aż, bo w sumie od dawna znajdował się na jej czarnej liście, więc jaką różnicę robił jeden wyskok?

Gdyby to była Mistrzyni Kentarra, jak nic zrobiłoby mu się słabo, ale przynajmniej pocieszyłby się myślą, że będzie miał mnóstwo okazji, by zrehabilitować się w jej oczach.

Tyle że to nie była żadna z tych dwóch kobiet.

To była Depa Billaba. Ta sama Depa Billaba, która nie tak dawno temu powiedziała do Mace'a Windu, że lubi jego, Anakina. Ta sama Depa Billaba, która próbowała przekonać swojego nadętego byłego Mistrza, że niesłusznie jest dla Skywalkera tak surowy.

I dopiero teraz... Kiedy Anakin spojrzał w jej ciemne, emanujące rozczarowaniem oczy, w pełni dotarło do niego, co zrobił.

Nie dawało się ukryć, że nieźle się wkopał...

Druga część rozdziału w piątek (11.06.2021)

Tak, wieeem, kazałam wam strasznie długo czekać, ale pocieszę was obietnicą, że dzięki temu między rozdziałami będzie krótszy odstęp czasu.

I przy okazji zaczynają mnie świerzbić rączki, by popisać trochę "Jasną Stronę Miłości". Nie znaczy to oczywiście, że "Człowiek Czynu" będzie zaniedbany, wręcz przeciwnie. W końcu nie mogę zostawić Anakina w tak kiepskim stanie, tak okropnie pokłóconego z kolegami :( Będzie się musiał, biedak, zrehabilitować. 

No i od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie króciutki shot z udziałem Rexa, Cody'ego i Bad Batch. Może, przy sprzyjającej Wenie, uda mi się go napisać? Byle tylko ilość projektów mnie nie przytłoczyła ;)

Rozdział dedykuję przemiłej Gabifonek

... która niestrudzenie wyczekiwała nowego rozdziału, bardzo mnie przy okazji motywując licznymi komentarzami ;)

Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!

(Tym razem korektę robiłam sama. Rozdział po dodatkowej korekcie ukaże się na Ao3).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top