Rozdział 15 - Szczerość i zaufanie (Część 2)
Dorastanie w miejscu takim jak Mos Espa dawało możliwość otrzymania wielu cennych życiowych lekcji, a jedna z nich brzmiała następująco:
„Ludzie dzielą się na dwie kategorie. Dobrze ustawieni spryciarze, którzy potrafią świetnie kłamać i nikomu nie ufają... oraz martwe ciała lamusów, którzy za sprawą nadmiernej szczerości i ufności narobili sobie wrogów".
Anakin nie pamiętał już, od kogo usłyszał te mądre słowa, jednak zasłaniał się nimi za każdym razem, gdy chciał... och! Nie, poprawka. Gdy musiał kogoś oszukać.
Właśnie tak postrzegał swoją decyzję, by nie powiedzieć Obi-Wanowi o swoich obawach - przymus. Konieczność! Instynkt przetrwania wynikający z wielu lat spędzonych na Tatooine.
To nie tak, że Skywalker był bezczelnym małym kłamczuchem, który nie ufał swojemu Mistrzowi. Wręcz przeciwnie – cieszył się opinią dość bezpośredniego chłopca i nie miał oporów, by rozmawiać ze swoim mentorem o ważnych sprawach. A to, że trochę... troszeńkę naginał prawdę, gdy mówił Obi-Wanowi, że nic się nie dzieje, albo wymyślał kolejne powody, dla których ich wspólna lekcja nie mogła się odbyć, to nie było żadne kłamstwo, w żadnym razie! To było takie jakby... eee... zatajenie problemów, które wkrótce miały zostać rozwiązane! Nic wielkiego.
Nikt nie mógł być szczery zawsze i w każdej sytuacji, bo inaczej zostawał lamusem. Nie wszystkie problemy nadawały się do tego, by dzielić się nimi z innymi ludźmi. Nawet z członkami rodziny.
Kiedy Anakin rozbił motor repulsorowy, który miał dostarczyć jednemu z zamożniejszych klientów Watto, nie powiedział o tym nikomu. Ani Watto, ani klientowi, ani nawet mamie. Każdemu z nich coś nakłamał i zabrał się za potajemne naprawianie sprzętu. Wiedział, że stąpa po cienkiej linie, ale w tamtej sytuacji nie miał innego wyjścia. Gdyby powiedział Watto, tamten z pewnością by go zabił. Ewentualnie sprzedał. Gdyby powiedział klientowi, tamten powiedziałby Watto, który poczułby się jeszcze bardziej zmotywowany do morderstwa bądź sprzedaży. A gdyby powiedział mamie, ona jak nic wzięłaby całą winę na siebie, co było najgorszą z możliwych opcji. Zatem Skywalker zachował wszystko w tajemnicy, zreperował motor, dostarczył go nowemu właścicielowi i tylko trochę dostał po uszach za opóźnienie. Jego kłamstwo nigdy nie ujrzało światła dziennego. Kamień z serca! Szczęśliwe zakończenie!
Anakin wierzył, że w tym przypadku również tak będzie. Po co ma mówić Obi-Wanowi o czymkolwiek? Plotki o ich zbyt bliskich relacjach były taką jakby... „usterką". Samodzielnie sobie z nią poradzi, a gdy będzie już po wszystkim, jak gdyby nigdy nic wróci do normalności. Był tylko jeden problem...
Nie miał bladego pojęcia, ile mu to zajmie.
Jak wielu tygodni potrzebował, by ostatecznie przekonać wszystkich, że NIE jest przesadnie przywiązany do Obi-Wana? Jeden tydzień? Dwa tygodnie? Trzy tygodnie? Więcej? Ugh! Nie potrafił oszacować tego z taką samą łatwością, z jaką obliczał czas na naprawienie materialnego przedmiotu i właśnie to dobijało go najbardziej. Czuł się niemal tak samo mizernie jak wtedy, gdy czekał na powrót Mistrza, nie mając żaden możliwości wykalkulowania, kiedy ponownie się spotkają.
Pozostawało jedynie robić swoje i błagać Moc o błyskawiczne efekty. Za wszelką cenę unikać towarzystwa Obi-Wana i spędzać z Klanem możliwie jak najwięcej czasu. To nie mogło być aż tak trudne!
I rzeczywiście – pierwszy tydzień „naprawiania reputacji" okazał się zaskakująco bezproblemowy. Kenobi nie wydawał się mieć jakiś szczególnych problemów z faktem, że rzadko widuje swojego Padawana. Bez mrugnięcia okiem akceptował wymówki Skywalkera o potrzebie „wyprostowaniu spraw z kolegami". Co prawda za każdym razem dopytywał ucznia, czy „na pewno nie znajdzie w swoim grafiku godzinki na ich wspólną lekcję" i do znudzenia powtarzał, że „chętnie pomoże Anakinowi, wysłucha go i wesprze go radą w dowolnej sprawie", ale poza tym nie był zbytnio natarczywy. Najwyraźniej postanowił zawierzyć małemu podopiecznemu i dać mu czas na rozwiązanie problemu bez zadawania zbędnych pytań. Skywalker był mu za to wdzięczny.
W drugim tygodniu zrobiło się już nieco ciężej. Choć Obi-Wan wciąż w żaden sposób nie naciskał na ucznia, w jego zachowaniu dawało się wyczuć lekkie zniecierpliwienie.
- Nie musisz spędzać z kolegami każdej wolnej chwili, żeby cię polubili – stwierdził któregoś razu.
Czym delikatnie zasugerował wychowankowi, że zamierza przyjmować jego wymówki jeszcze tylko przez parę dni, a potem taryfa ulgowa się skończy. Skywalker uznał to za znak, by zakończyć tę mało śmieszną gierkę...
Może i nie wytrzymał tego całego „dystansowania się do Obi-Wana" jakoś szczególnie długo, ale zupełnie szczerze, miał dość! Był zmęczony udawaniem. Miał dość ciągłego mówienia Mistrzowi, że nie może znaleźć dla niego czasu, gdy w rzeczywistości o niczym nie marzył z taką intensywnością jak o ich wspólnych lekcjach. Niemal każdego wieczoru majstrował przy starym mieczu świetlnym Kenobiego i wyobrażał sobie, jak demonstruje swojemu mentorowi, czego nauczył się na ostatnich zajęciach.
Chciał, by Obi-Wan znowu pokazał mu kata. Chciał, by razem podnieśli jakiś przedmiot, albo chociaż przeszli się korytarzem Świątyni, rozmawiając o ważnych i nieważnych sprawach. Czy nawet odwiedzili tamtego irytującego lemura. Anakin nie miałby nic przeciwko, by Ciuszek znowu wlazł mu pod ubranie, jeśli to oznaczałoby spędzenie czasu z Obi-Wanem.
Od dwóch tygodni nie został „gwiazdą" żadnego głupiego incydentu, a jego relacje z Klanem były cieplejsze, niż kiedykolwiek. To chyba powinno wystarczyć, by plotki ucichły, nie? Raczej nikt nie będzie krzywo patrzył na Anakina, jeżeli zacznie być znowu widywany w towarzystwie Mistrza? Skoro przez tyle czasu utrzymywali do siebie dystans, Rada już chyba nie uzna, że są do siebie zbyt przywiązani i nie wpadnie na głupi pomysł, by ich rozdzielić? Prawda?
Skywalker praktycznie podjął decyzję, by przestać odtrącać Obi-Wana, ale ledwo umówił się na lekcję, wydarzyło się coś, co sprawiło, że jego dwutygodniowe starania zostały kompletnie zaprzepaszczone.
Vos nareszcie w pełni wyzdrowiał po zatruciu się Fiołkowymi Krewetkami.
I oczywiście zaczął przechadzać się po Świątyni, i robić zamieszanie wszędzie, gdzie się pojawił.
Anakin spotkał go, gdy razem z Klanem i Mistrzynią Kentarrą szedł z zajęć na obiad. Śmierdzący wstręciuch powitał go pociągnięciem za nos i głośnym okrzykiem:
- Tu jesteś, ty mały egoisto! Właśnie się wykurowałem i chciałem wyciągnąć twojego Mistrzunia na piwko, ale powiedział, że nie może, bo jest z tobą umówiony. Mógłbyś mi go czasem odstąpić, wiesz? Nie musicie spędzać ze sobą każdej wolnej chwili, jak Papużki Corelliańskie...
Co z tego, że powiedział to w ramach żartu, szczerząc się jak głupek? Co z tego, że nie mógł wiedzieć, że umówili się na wspólne spędzenie czasu pierwszy raz od dwóch tygodni?! To nie miało znaczenia! Liczyło się tylko to, że ten gamoń walnął swoje durnowate teksty na korytarzu rojącym się od Jedi.
Zanim zdążył zastanowić się, czy to dobry pomysł, Anakin zapodał skurczybykowi mocnego kopniaka w łydkę.
- AŁA! – podskakując na jednej nodze, Vos posłał dziewięciolatkowi pełne pretensji spojrzenie. – Dobra, dzieciaku, nie przesadzaj! Nie musisz mnie od razu kopać, raju.
- Wybacz, Mistrzu Vos – zaciskając dłonie w pięści, wysyczał chłopiec. – To było niechcący!
Adepci Klanu Nexu obserwowali rozgrywającą się scenę z mieszaniną strachu i podziwu. Cooper szeptał coś do Taza podekscytowanym głosem.
- Anakin, co się tu dzieje? – Mistrzyni Kentarra przepchnęła się przez gromadę dzieci.
- O, Tora! – Quinlan posłał kobiecie czarujący uśmiech. – Możesz spłodzić Obi-Wanowi jakieś lepsze dziecko? Bo to jest trochę wybrakowane – pokazał Anakina palcem.
Opiekunka Klanu Nexu wytrzeszczyła oczy.
- Co? – wydukała. – Znaczy... słucham? Spłodzić dziecko? Ja? Obi-Wanowi?
- No przecież nie Mistrzowi Yodzie!
- Jesteś pijany?
- Ja? – Udając oburzenie, Vos przycisnął sobie dłoń do piersi. - Ależ skąd! Jak możesz mnie posądzać o spożywanie alkoholu w środku dnia? Ja jedynie powtarzam słowa, które usłyszałem niedawno od Padawana Skywalkera!
- A co dokładnie od niego usłyszałeś?
- Nooo, że Obi-Wan urodził go w wielkich bólach, a ty...
- WCALE tak nie powiedziałem! – Czerwieniąc się, Anakin skierował błagalny wzrok na Opiekunkę swojego Klanu.
- Właśnie, że powiedziałeś! – triumfalnie odparł Vos. – Mam świadków!
- Mistrzyni, ja naprawdę...
- Oj, no weeeź, Padawaniątko, nie ma się czego wstydzić! – szczerząc się od ucha do ucha, bezczelny wstręciuch zagarnął do siebie głowę Skywalkera. Zamknął szyję wkurzonego chłopca w mocnym uścisku i wolną ręką poczochrał krótko ostrzyżone włoski. – Co z tego, że urodził cię facet i spłodziła cię kobieta? Przynajmniej masz pretekst, by jeździć na plecach Obi-Wana, jak nowonarodzony Gundark na plecach mamusi...
- NICZEGO TAKIEGO NIE ROBIĘ!
Sprzeczka (i częściowo również szarpanina) pomiędzy rozbawionym mężczyzną i rozwścieczonym dziewięciolatkiem trwała dobre kilkanaście minut, zanim Mistrzyni Kentarra zdecydowała się ją zakończyć.
- Idziemy, Adepci! – zaanonsowała, ciągnąc Anakina za kołnierz. – Nie zatrzymujmy dłużej Mistrza Vosa. Jeszcze spóźni się na zajęcia wyrównawcze z dojrzałości emocjonalnej.
Skywalker był tak zrozpaczony, że nie potrafił nawet cieszyć się ze szpilki, którą Opiekunka jego Klanu wbiła wstrętnemu dzikusowi. Na kupy Bathów, co go podkusiło, by wskakiwać Obi-Wanowi na plecy, gdy ten pokazywał mu kata? I czemu, do piekieł Sithów, nie zapanował nad paplaniną słowną, którą walnął dwa tygodnie temu w obecności Kenobiego i jego przyjaciół?!
„Wspólne dziecko Mistrza oraz Opiekunki Klanu".
Ugh! Gdyby nie powiedział wtedy na czegoś tak absurdalnego, nie musiałby się teraz martwić zdumionymi spojrzeniami co najmniej trzydziestu Jedi. A jakby tego było mało, przez korytarz przechodził akurat Yaren z kolegami... Po prostu świetnie! Czemu ten dwuogonowy głupek i jego Klan musieli pojawiać się w okolicy za każdym razem, gdy Anakin robił z siebie durnia?!
Może to jakiś spisek? Czyżby Watto, Sebulba, albo jakiś inny wróg Skywalkera z czasów Tatooine wykorzystywał swoje kontakty, by bruździć dawnemu niewolnikowi nawet tutaj, w Świątyni Jedi? Albo to jeden z wkurzających testów Mocy, o których mówił Yoda i Anakin musiał przez to wszystko przejść, by stać się silniejszym?
Tak czy siak, wyglądało na to, że będzie musiał wydłużyć dystansowanie się do Obi-Wana jeszcze o co najmniej tydzień. Przynajmniej do czasu, aż ludzie zapomną o tym pożal się Mocy incydencie!
Czując w sobie nieprawdopodobne pokłady żalu, Skywalker skontaktował się z Mistrzem.
- Ale jak to „nie możesz"? – z głośniczków datapada popłynął zszokowany głos Kenobiego. – Przecież rano mówiłeś...
- Wybacz, Mistrzu, ale mam dzisiaj dyżur w Straży Świątyni! – z prędkością karabinu wyrzucił z siebie Anakin. – Przepraszam, dowiedziałem się w ostatniej chwili, nie mam wyjścia, muszę się tym zająć, następnym razem na pewno powiem ci wcześniej, proszę, nie gniewaj się, to się nie powtórzy!
Nie dając oniemiałemu mężczyźnie okazji dopytania o szczegóły, przerwał połączenie i pobiegł do Chao-Zi, by błagać go o zamianę dyżurów. Pomaganie Młodszym Padawanom oraz dorosłym Jedi w utrzymaniu bezpieczeństwa było zaszczytem, którego Adepci dostępowali zaledwie raz na parę miesięcy, więc mały Tholothianin z początku nie chciał się zgodzić.
- Przecież dopiero co miałeś dyżur! – zajęczał, gdy Anakin nie dawał mu spokoju. – A poza tym, Padawanka Swan obiecała, że pokaże mi Główną Stację Zabezpieczeń!
- Pogadam z nią, by zaprowadziła cię tam w jakiś inny dzień. Chao, no weź... Jeśli się zgodzisz, przez tydzień będę oddawał ci moje desery!
Piętnaście minut później zamiana została przyklepana, jednak Anakin wcale nie czuł w związku z tym ulgi. Nie potrafił pozbyć się przeczucia, że od teraz jego życie w Świątyni stanie się równie stresujące jak chodzenie na palcach w gnieździe drzemiącego Gundarka. Oczywiście trafił w dziesiątkę, bo z każdym dniem było coraz gorzej...
Po pierwsze, wymówki, którymi dotychczas się posługiwał – najczęściej powiązane w jakiś sposób z kolegami z Klanu, bądź z zadaniami zleconymi przez nauczycieli – wywoływały coraz wyższe unoszenie brwi, więc należało wymyślać nowe. A ponieważ tych wyjaśnień również nie można było wykorzystywać w nieskończoność, trzeba było zastąpić je jeszcze nowszymi. W efekcie Skywalker całkowicie wyczerpał listę powodów, które były w miarę sensowne i wiarygodne, i zaczął raczyć Mistrza coraz głupszymi i absurdalniejszymi tłumaczeniami.
„Zapodziałem gdzieś holoksiążkę z Archiwum. Lecę jej poszukać, zanim Mistrzyni Jocasta dowie się o wszystkim i mnie zabije!"
„Zapomniałem zakręcić wodę w umywalce. Muszę natychmiast wrócić do pokoju i się tym zająć."
„Mistrz Yoda skarży się na ból korzonków, więc obiecałem, że go wymasuję."
Co więcej, jeśli nie chciał, by jego kłamstwa zostały rozpracowane, musiał rzeczywiście wypełnić swoje rzekome zobowiązania, a przynajmniej te, w które wplątał inne osoby. O ile zgubiona książka czy lejąca się woda nie były w stanie go wsypać, to mały zielony człowieczek jednak potrafił mówić i rzadko opowiadał rzeczy, które nie były prawdą. A to oznaczało, że Anakin naprawdę musiał go wymasować.
To bezcenne doświadczenie trafiło na listę Pięciu Najstraszliwszych Zadań, jakich się w życiu podjął. Pewnych rzeczy nie dawało się od-zobaczyć albo od-słyszeć - plecy Mistrza Yody i wydawane przezeń dźwięki z pewnością się do nich zaliczały!
(Jeszcze kilka lat temu Anakin przysięgał, że wolałby masować kogokolwiek zamiast Gardulli, ale teraz nie był już tego taki pewien.)
Drugim poważnym problemem, z jakim chłopiec musiał się zmierzyć, była rosnąca podejrzliwość Obi-Wana. Co prawda Kenobi wciąż wzbraniał się przed sięgnięciem po ostrzejsze metody i zmuszaniem chłopca do wspólnych lekcji za pomocą nieznającego sprzeciwu rozkazu, jednak za każdym razem żądał od Anakina dokładniejszych wyjaśnień i zadawał mu coraz więcej pytań. I zaczął mieć w oczach takie dziwne oczekiwanie – jakby liczył na konkretną reakcję ze strony protegowanego, a kiedy nie dostawał tego, czego się spodziewał, robił się niewiarygodnie ponury i smutny. Patrzenie w jego markotne niebieskie oczy z każdym dniem stawało się trudniejsze.
Jeszcze tylko trochę, Mistrzu! – w myślach Anakin błagał mentora. – Proszę, daj mi jeszcze tylko odrobinę czasu. Upewnię się, że nikt nie opowiada na nasz temat żadnych dziwnych rzeczy i zacznę zachowywać się normalnie.
Tylko jak miał to zrobić, gdy wszystkie jego starania były niweczone przez cholerny Problem Numer Trzy?!
Vos.
Ten przeklęty głupek Vos, wciąż wtykający śmierdzącego nochala w nie swoje sprawy! Gdyby nie on i jego durnowate żarty, Skywalker uporałby się z fatalną reputacją już dawno temu.
Bezczelny kumpel Obi-Wana najwyraźniej postawił sobie za cel, by poinformować każdą... ale to absolutnie każdą osobę w Świątyni o bliskich relacjach Kenobiego i jego „Padawaniątka".
- Mówię ci, Depa, Skywalker owinął sobie naszego Obisia wokół małego palca – powiedział któregoś razu do Billaby. – Nawet na piwo nie pozwala mu chodzić!
- No, na plecy mu wskakuje – trajkotał do Ki-Adi Mundiego. – A jak ktoś inny chce się zbliżyć, to obnaża ząbki i warczy! Zupełnie jak słodziutki szczeniaczek Anubasa!
Ku zgrozie Anakina, Vos miał nawet dość odwagi, by rzucić dowcip do Windu.
- No już, nie bądź dla dzieciaka aż tak surowy – zawołał, beztrosko klepiąc czarnoskórego mężczyznę po ramieniu. – Nie jego wina, że ma takie geny! W końcu Obi-Wan go urodził.
Na kupy Banthów... Jak długo można się nad kimś znęcać z powodu jednego przejęzyczenia?!
Nie było dnia, by chłopiec z Tatooine nie usłyszał jakiegoś Jedi powtarzającego durne żarty Vosa.
A jakby gamoniowi z dredami nie wystarczyło, że paplał o przywiązaniu Skywalkera na prawo i lewo, to musiał jeszcze zaczepiać jego kolegów! Dina i pozostali mieli rację – rzeczywiście traktował dokuczanie Adeptom jako swojego rodzaju hobby. Oczywiście sam uważał to zajęcie za „kompletnie nieszkodliwe", a gdy ktoś zwracał mu uwagę, jedynie wzruszał ramionami i usprawiedliwiał się tekstem, że „odwala dzieciakom tylko takie numery, jakie one na ogół odwalają sobie nawzajem",
Któregoś dnia Anakin i jego Klan ćwiczyli kata, a Vos przechodził obok i od niechcenia machnął ręką, przez co wszystkie bokkeny poderwały się do góry i zdzieliły zaskoczone dzieci w czoła.
- Jakby to były miecze świetlne, mielibyście po dwie głowy! – podsumował z uciechą.
Innym razem, Skywalker medytował w Komnacie Tysiąca Fontann w towarzystwie koleżanek, gdy niespodziewanie spadł na nich grad żołędzi.
- W prognozie zapowiadali, że będzie padać! – machając im na pożegnanie, zawołał Dzikus.
A pewnego popołudnia kompletnie zepsuł im obiad, podmieniając cukier w misce na sól.
- Jak ktoś szkoli się na Jedi to nieustanna czujność tylko wyjdzie mu na dobre! – zawołał, jednocześnie zwiewając przed rozwścieczoną Coco, która przypominała mu o zakazie wstępu na stołówkę.
Pfft! Ta jasne... na dobre! Anakinowi te jego żarty z pewnością, kurka, wyszły na dobre! Tak zarąbiście mu się przysłużyły, że znowu podpadł rówieśnikom – i to zaraz po tym, gdy poświęcił treningi z Obi-Wanem, by się z nimi zakolegować.
- Mówiliśmy ci, żebyś nie podpadał Mistrzowi Vosowi! – z pretensją wypominała mu Shanti. – Tyle razy ci mówiliśmy!
Jasne, mówili. I co z tego, skoro ten gamoń się na niego uwziął?! Anakin nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
A jednocześnie popełnił błąd, bo naiwnie założył, że sytuacja już się nie pogorszy. W końcu czy mogło go spotkać coś bardziej obciachowego niż afera w hangarze, albo dowcip o Mistrzyni Kentarrze płodzącej Obi-Wanowi dzieci?
Owszem, mogło.
Skywalker przekonał się o tym w najgorszym możliwym miejscu, czyli na terenie pryszniców komunalnych Zakonu.
On i jego koledzy byli już czyści i akurat dreptali w stronę szatni, gdy ktoś użył Mocy, by zerwać im z bioder białe puchowe ręczniczki. Cooper, Taz i Chao-Zi oczywiście zaczęli piszczeć jak baby, lecz Anakin jak gdyby nigdy nic podniósł upuszczony kawałek materiału, zakrył się i zaczął wodzić morderczym wzrokiem po otoczeniu, wypatrując skurczbyka, który odwalił mu taki numer.
Jako że prysznic był ostatnim miejscem, w którym spodziewałby się spotkać Vosa, założył, że winowajcą był Yaren, albo ktoś z jego paczki. Ale nie. Jak niewiarygodnie by to nie brzmiało, Anakin i jego koledzy trafili akurat na jeden z tych rzadkich dni, gdy Śmierdziel postanowił zrobić przysługę pozostałym Jedi i zmyć z siebie cały bród. Stał sobie pod strumieniem wody, przeczesując gęste włosy, zaśmiewając się do rozpuku i prezentując otoczeniu widok, którego NIE dawało się obejrzeć, bez wyrządzania sobie trwałych szkód na psychice.
Anakin wytrzeszczył oczy.
To można być tak owłosionym, nie będąc Wookim?!
Po paru miesiącach w Świątyni zdążył się trochę oswoić z patrzeniem na nagich mężczyzn, ale to... to... TO było zdecydowane przegięcie! Skąd tam tyle włosów? I dlaczego tamto miejsce było takie ciemne? Na Moc, ten widok będzie mu się śnił w koszmarach! O kurde, ale...
Ale chyba JA nie będę tak wyglądał, jak dorosnę?! – przeraził się chłopiec.
Bo jeśli tak, to chyba zmienił zdanie odnośnie dorastania.
- A ty co tak stoisz jak zamurowany? – szczerząc zęby, zagadał go Vos. – Zgubiłeś drogę do szatni?
Anakin był zbyt sparaliżowany tym, co zobaczył, by zmobilizować mózg do wymyślenia jakiejś inteligentnej pyskówki. A jakby tego było mało, w kabinie sąsiadującej z Bezczelnym Gnojkiem mył się... O nie!
- Ej, Obi-Wan!
Vos wyskoczył do góry, złapał za krawędź ścianki między kabinami i wychylił głowę, by zajrzeć do myjącego się kolegi.
- Padawaniątko ci się zgubiło! – zawołał radośnie. – Zaprowadź je za rączkę do szatni!
Z ust Anakina wyszedł zduszony jęk. Chłopiec zerknął na mężczyznę, którego podglądał Dzikus i z przerażeniem zdał sobie sprawę, że para jędrnych bladych pośladów rzeczywiście należała do Obi-Wana.
- Zostaw Anakina w spokoju – zmęczonym tonem rzucił Kenobi. – Prosiłem, byś mu nie dokuczał.
Skywalker poczuł napływ paniki. I nie chodziło wcale o szok związany z faktem, że pierwszy raz oglądał swojego Mistrza bez majtek. Obi-Wan nie był tak przerażająco owłosiony jak... ugh... Vos, i nie różnił się jakoś drastycznie od innych gołych facetów. Nie w tym rzecz.
Źródło strachu Anakina miało związek z faktem, że od wielu dni chował się przed Mistrzem. Wyczuł, że zbiornik cierpliwości Obi-Wana wyczerpał się do absolutnego zera, więc unikał spotkania w cztery oczy, by Kenobi nie mógł go zmusić do wyjaśnień. A to... to było dosłownie ostatnie miejsce, w którym chciałby być przesłuchiwany!
Nie ma to jak tłumaczyć się przed facetem, który nie miał na sobie ani jednego skrawka materiału i to w obecności Vosa oraz kolegów z Klanu. Skywalker w życiu by się po czymś takim nie pozbierał.
Rozważał błyskawiczny sprint do szatni, lecz szybko przekonał się, że wcale nie musi uciekać. Choć Obi-Wan przyjął jego obecność do wiadomości, nic nie wskazywało na to, by miał ochotę na rozmowę. Zakręcił wodę i jak gdyby nigdy nic zaczął wycierać twarz, wciąż taktownie stojąc tyłem do ucznia. Być może wyczuł, że jego protegowany nie czuł się wśród nagich mężczyzn zbyt swobodnie i nie chciał stawiać speszonego dziecka w niezręcznej sytuacji? Napięte do granic możliwości ramiona Anakina zaczęły się nieznacznie rozluźniać.
Niestety, ulga nie trwała długo.
Wisząca pomiędzy Mistrzem i uczniem cisza wzbudziła podejrzliwość Vosa. Nauczyciel Ayali wisiał na ściance, wodząc zamyślonym wzrokiem od Obi-Wana do Anakina, aż jego twarz wykrzywiła się w złośliwym uśmieszku. Użył Mocy, by unieść szampon Kenobiego i wylał kumplowi na twarz solidną porcję niebieskiego płynu.
- Co do...?! – Obi-Wan wydał głośny okrzyk protestu.
- No naprawdę, Skywalker, jak mogłeś? – z uciechą obserwując reakcję Anakina, wymruczał Vos. – Tak własnemu Mistrzowi?
Z wrażenia chłopiec aż podskoczył.
Bantha poodoo! – pomyślał, czując coś pomiędzy paniką a chęcią rozerwania kłamliwego skurczybyka na strzępy.
Ten gnojek odwalał mu już różne paskudne numery, ale TO było totalne przegięcie!
- Wiem, że to ty, Quinlan – Kenobi wycedził przez zęby.
- Co? Ja?! – Mężczyzna z dredami udał zdziwienie. – Chyba żartujesz, mordeczko! Ja już dawno wyrosłem z dokuczania kolegom pod prysznicem.
Obi-Wan próbował złapać unoszący się przedmiot, jednak bez skutku. Kierowana przez uradowanego Dzikusa butelka zgrabnie unikała schwytania i wciąż wylewała Mistrzowi Anakina płyn na twarz.
- Możesz wreszcie przestać?! – warknął Kenobi.
- No właśnie, Skywalker, możesz przestać? – radośnie podchwycił Vos. – Są lepsze sposoby na zwrócenie uwagi Mistrzunia...
- TO NIE JA! – z mieszaniną gniewu i rozpaczy zaprotestował Anakin.
- Quinlan, poważnie, to diabelstwo wpada mi do oczu! – syknął Obi-Wan. – Jak zaraz nie skończysz się wydurniać, to przysięgam, że ci przyłożę!
- Ech, do czego to doszło! – Owłosiony Dureń wydał głośne westchnienie żalu. – By niewinny człowiek dostawał ochrzan za wybryki Padawaniątka...
Opróżniona do cna butelka odbiła się od rudej głowy i poturlała się po podłodze. Mamrocząc pod nosem przekleństwa w obcych językach, Kenobi zaczął wymacywać otoczenie w poszukiwaniu dźwigni odkręcającej wodę.
Anakin obrzucił Vosa morderczym spojrzeniem.
Przeklęty drań! – pomyślał. – Tylko poczekaj, padalcu... Ja ci jeszcze pokażę!
Przez chwilę fantazjował o różnych okropnościach, które mógłby zafundować bezczelnemu dupkowi, po czym skierował zatroskany wzrok na Obi-Wana.
Nie martw się, Mistrzu! Zaraz ci pomogę...
Wyciągnął swoją małą dłoń i skoncentrował się na kranie. Chciał przesunąć dźwignię, by odkręcić wodę i umożliwić Kenobiemu wypłukanie oczu z płynu. I prawdopodobnie by mu się udało, gdyby tylko odbył ze swoim Mistrzem przynajmniej kilka lekcji z precyzyjnego kontrolowania Mocy, tak jak życzył sobie tego Windu!
Anakin w życiu by nie wpadł, że odwlekanie nauki pod okiem Obi-Wana zemści się na nim akurat w takiej sytuacji. Dźwignia, którą chciał tylko nieznacznie poruszyć, została gwałtownie przesunięta do góry i odchylona w lewo.
Krople zaczęły bombardować ciało Kenobiego jak strzały z blasterów.
- Oszalałeś?! – Obi-Wan wydarł się na wiszącego na ściance Vosa. – Nie wylewaj na mnie lodowatej wody!
- Dobra, tym razem to naprawdę nie byłem ja – Quinlan odparł pomiędzy rechotami.
- Przestań zwalać swoje durnowate numery na Anakina!
- Ej, ale ja mówię poważnie: to nie ja!
- Jak jeszcze raz coś odstawisz, to przysięgam, że nie ręczę za siebie!
Skywalker miał ochotę rwać sobie włosy z głosy - choć oczywiście nie dlatego, że ktoś inny obrywał za jego pomyłkę. Gnojek z dredami wcześniej próbował wrobić jego, więc rachunki zostały w pewnym sensie wyrównane. Nie chodziło o współczucie dla kłamliwego drania. Anakin był po prostu rozczarowany swoimi marnymi umiejętnościami.
Tak to jest, gdy prosi się o pomoc kolegów zamiast dorosłych Jedi – pomyślał z goryczą.
Zacisnął zęby i kątem oka zerknął na Taza, Coopera i Chao-Zi. Te wszystkie rady, które od nich dostał, okazały się guzik warte!
Mimo to, postanowił spróbować jeszcze raz. Wziął głęboki oddech i ponownie skupił uwagę na nieszczęsnej dźwigni, ignorując głosik szepczący, że prosi się o kłopoty i że po jednej nieudanej próbie lepiej ponownie nie kusić losu. Sądził, że już nie pogorszy sprawy, ale oczywiście, kurka, się pomylił!
Emocje zawładnęły nim do tego stopnia, że urwał nieszczęsną dźwignię i to z taką mocą, że metalowy przedmiot uderzył Obi-Wana prosto w czoło.
- DOBRA, TYM RAZEM SIĘ DOIGRAŁEŚ! – ryknął Kenobi.
Anakin chciał odruchowo paść na kolana i przeprosić, ale uświadomił sobie, że złość Mistrza nie była wymierzona w niego. Rudy mężczyzna wciąż wściekle łypał na Vosa i najwyraźniej miał dość odgrywania biernej ofiary, bo niespodziewanie uniósł dłoń i użył Mocy, by przechylić natrysk prysznica. Strumień wody chlusnął Dzikusa prosto w twarz.
- ZIMNA! – zawył Quinlan.
Puścił się ścianki, ale niewiele mu to dało, bo lodowate krople nadal wpływały do jego kabiny.
- Stary, no weź! – jedną ręką rozmasował gęsią skórkę na ramieniu, a drugą użył Mocy, by skierować natrysk z powrotem na Obi-Wana. - Mówiłem, że to nie JA, tylko twoje Padawaniątko!
- Zabieraj ode mnie swoją zimną wodę! – Kenobi warknął w odpowiedzi, ponownie zmieniając kierunek strumienia.
- To TWOJA zimna woda, nie MOJA!
- TY pierwszy ją na mnie spuściłeś!
- To nie JA, tylko Skywalker!
- Nie myśl sobie, że skoro w pobliżu znajduje się dziewięciolatek, to zdołasz zwalić na niego swoje szczeniackie wygłupy! I PRZESTAŃ wreszcie wylewać na mnie tę cholerną wodę!
- To TY ciągle ją na mnie wylewasz!
- TY zacząłeś!
- Nieprawda, to Skywalker zaczął!
- NIE obchodzi mnie, kto zaczął! Masz NATYCHMIAST przestać!
Metalowa końcówka prysznica obracała się raz w jedną raz w drugą stronę, niczym główka niezdecydowanego droida bojowego. Anakin śledził wzrokiem jej ruch, nie mając pojęcia, co powinien, u licha, zrobić.
Z początku chciał wystąpić naprzód, przyznać się do winy i zaproponować, że naprawi dźwignię - ktoś przecież musiał ją naprawić, bo inaczej woda będzie się lała bez końca! Rzecz w tym, że wtrącanie się w sprzeczkę Obi-Wana i jego kumpla nie wydawało się aktualnie najbezpieczniejszą opcją. Dwaj mężczyźni kłócili się tak zaciekle, że strach było się do nich zbliżyć, a co dopiero im przerwać. W pewnym momencie zapomnieli, o co właściwie toczył się konflikt i po prostu upierali się przy swoim („To twoja wina!", „Nie, twoja"!), jednocześnie siłując się o dźwignię.
W oczach obu mężczyzn błyszczała determinacja – każdy z nich wydawał się absolutnie pewny, że jeśli wytrwa w swoich staraniach dostatecznie długo, to przeciwnik w końcu wymięknie i odpuści. Wyciągnięte dłonie drżały, wkładając w przesuwanie natrysku więcej i więcej Mocy...
Aż wreszcie stało się! Nieszczęsny kawałek metalu nie wytrzymał szarpaniny dwóch Jedi i pękł, tak jak wcześniej dźwignia urwana przez Anakina. Tyle, że tym razem nie ucierpiało wyłącznie czoło jednego faceta.
Lodowata woda zaczęła bryzgać na wszystkie strony, zalewając większość pobliskich kabin, a odłamki prysznica pomknęły w różnych kierunkach, trafiając kilka osób, w tym także...
- TO JUŻ JEST SZCZYT WSZYSTKIEGO!
Włosy na głowie Anakina momentalnie stanęły dęba. Skywalker rozpoznałby ten wściekły ryk dosłownie wszędzie.
- Nawet pod prysznicem nie można mieć odrobiny spokoju?! – w ich stronę kroczył goły od stóp do głów Mace Windu.
Najwyraźniej przerwano mu bardzo ważną czynność, bo trzymał w dłoni golarkę, a jego głowa, łydki i miejsce pomiędzy nogami były niemal w całości pokryte pianą (czyżby „rytualne oczyszczenie, o którym wspominała Luminara"?). A poza tym, szedł tak energicznie, że najbardziej rzucająca się w oczy część jego ciała lekko podskakiwała i... nieeeee! Na Moc, NIE! Po namyśle, to chyba Anakin jednak wolał gołego Vosa... Przecież TO było straszne!
- Tolerowałem wasze durne wygłupy, bo liczyłem, że pewnego dnia dorośniecie i wam przejdzie! – Windu wydarł się na czerwonego ze wstydu Obi-Wana i tylko odrobinę speszonego Vosa. Trzymał przed sobą golarkę w taki sposób, jakby chciał jej użyć to poderżnięcia im gardeł. – Ile lat musicie, do piekieł Sithów, skończyć, by zacząć normalnie się zachowywać?!
Anakin pragnął w jakiś cudowny sposób teleportować się z tego miejsca.
Żeby tylko Wściekły Sztywniak mnie nie zauważył! – błagał w myślach. – Żeby tylko mnie nie zauważył!
Przez chwilę wydawało mu się, że Moc wysłuchała jego próśb, bo zaczął samoistnie oddalać się od Windu. Szybko jednak zorientował się, że po prostu koledzy złapali go za ręce i pociągnęli go w stronę szatni, a on był tak spetryfikowany, że niczego nie zauważył. Zdał sobie sprawę, co się dzieje, dopiero, gdy Cooper praktycznie wydarł mu się do ucha:
- Anakin, no co ty, zwariowałeś?! SPADAMY!
Przynajmniej raz ten gamoń poradził mu coś sensownego. Skywalker postanowił, że wyjątkowo go posłucha.
Zanim czmychnął do szatni, zdążył jeszcze zerknąć przez ramię i dokładnie obejrzeć panujący wokół chaos.
Starsi Jedi wyglądali ze swoich kabin i dopytywali o droida konserwującego, pięcioletni Adepci oskarżali siebie nawzajem o zalanie zimną wodą, Kit Fisto krzątał się po okolicy i wypatrywał złodzieja, który w tym całym rozgardiaszu zarąbał mu mydło, malutki Mistrz Piell wdrapał się na sufit i usiłował naprawić zepsuty natrysk, a Windu nadal wydzierał się na winowajców, nie chcąc słyszeć żadnych tłumaczeń.
- Ej, a możemy chociaż założyć gacie? – nieoczekiwanie rzucił Vos. – Bo jak tu stoimy we trzech, z wackami na wierzchu, to wyglądamy jak Spęd Pedałów...
Widząc, że twarz czarnoskórego Mistrza zaczyna przybierać bardzo niebezpieczny odcień purpury, Anakin postanowił, że nie chce znać ciągu dalszego i zatrzasnął za sobą drzwi. Z ryku, który usłyszał sekundę później, wynikało, że Windu nie życzył sobie, by przerywano jego złowrogi monolog z jakiegokolwiek powodu, a zwłaszcza tak „banalnego" jak uczestniczenie w „Spędzie Pedałów". Cokolwiek to znaczyło.
Skywalker objął wzrokiem kolegów. Podobnie jak on, wyglądali na lekko straumatyzowanych i wciąż dyszeli po sprincie do szatni.
- Nie wiem, jak wy... - wystękał Chao-Zi – Ale JA już nigdy nie przyjdę się tutaj myć... NIGDY!
- Co ci strzeliło do głowy, Anakin? – Cooper z pretensją spojrzał na kolegę. – Czemu odkręciłeś na swojego Mistrza zimną wodę?
- To był wypadek! – w odpowiedzi jęknął Skywalker. – Chciałem mu tylko pomóc się opłukać, bo przez głupi szampon nic nie widział.
- Jak nie umiesz dobrze kontrolować Mocy, to się nie wyrywaj!
- Właśnie! – Chao-Zi zawtórował blondynkowi. – Kiedy przewróciłeś kubek i zalałeś nam obiad, było to samo. Za każdym razem, gdy próbujesz rzeczy, z którymi sobie nie radzisz, są z tego kłopoty!
Przez ułamek sekundy Anakin miał ochotę rozerwać tych dwóch gamoni na strzępy. Nie do wiary... Wprost nie mógł uwierzyć, że po tak długim czasie wciąż mieli czelność wypominać mu akcję z kubkiem! Tak bardzo się od tamtego czasu zmienił, zrobił tak wielkie postępy, tak strasznie się starał, by zostać ich przyjacielem, a oni znowu traktowali go tak, jak na początku. Odtrącił dla nich Obi-Wan – czy to naprawdę nic nie znaczyło?
Dobiegające zza drzwi wściekłe głosy (w tym ten należący do Windu) zmotywowały Anakina, by w rekordowym tempie założył szaty Jedi. Tak się śpieszył, że zrezygnował z wycierania, przez co materiał przylgnął do jego mokrej skóry w bardzo nieprzyjemny sposób.
Sfrustrowany, Skywalker postanowił odpuścić sobie posiłek i zaszyć się w pokoju. Cała ta akcja pod prysznicami sprawiła, że nie miał ochoty nikogo oglądać. Nawet jedzenia mu się odechciało, choć jeszcze godzinę temu planował, że spróbuje podwędzić z bufetu kilka pączków dla siebie i dla swojego Klanu.
Jaki sens starać się dla kolegów, skoro koniec końców i tak nie mieli o nim dobrego zdania?
Jaki sens w trzymaniu Obi-Wana na dystans, gdy durnowaty Vos wszystko psuł?
Czy cokolwiek w tej Świątyni w ogóle miało sens?
Czasami Anakin miał wrażenie, że nie. Czasem wydawało mu się, że przybył do tego miejsca tylko i wyłącznie po to, by przekonać się, że do niczego się nie nadaje.
Wyjął ze skrytki dawny miecz swojego Mistrza i zaczął go obracać w małych dłoniach. Broń przestała być skupiskiem bezużytecznych odłamków i wyglądała jak prawdziwy oręż Jedi – brakowało jedynie kryształu kyber i paru innych istotnych elementów. Doprowadził ją do tego stanu bez niczyjej pomocy, nie wiedząc o mieczach świetlnych absolutnie nic!
Czemu nie potrafił zrobić tego samego z samym sobą?
Dlaczego, choć tak bardzo się starał, nie umiał naprawić samego siebie i stać się takim samym Jedi jak wszyscy?
Kolejna część w czwartek (29.10.2020) - czyli za dwa tygodnie
Za korektę bardzo dziękuję Akaitori07
Fanów Obikina zapraszam do jej najnowszego opowiadania R18 o tajemniczym tytule
"Miecz Świetlny". Koniecznie poczytajcie - na pewno nie będziecie rozczarowani ;)
Bardzo dziękuję też wszystkim osobom, które złożyły mi wczoraj życzenia urodzinowe. Miałam nadzieję, że uda mi się opublikować rozdział w moje święta, ale niestety, Wattpad (ten przeklęty Sith!) pokrzyżował moje plany. Powoli wracam do mojego zwykłego rytmu publikacji - mam nadzieję, że teraz już wszystko wrócę do normy i będę mogła bez przeszkód dotrzymywać terminów. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinno to wyglądać w taki sposób:
W jednym tygodniu "Jasna Strona Miłości", a w drugim "Człowiek Czynu". Tak na zmianę ;)
Przy czym przypominam, że "Jasna Strona Miłości", zgodnie z planem, wyjdzie w poniedziałek bądź wtorek (19/20.10.2020).
Jeżeli pojawią się opóźnienia, postaram się o nich na bieżąco informować. Staram się godzić pisanie z moimi innymi zajęciami, ale - jak już zdążyliście się przekonać - nie zawsze mi się to udaje. Zawsze możecie ponaglić mnie na tablicy, bądź przez wiadomość prywatną - obiecuję, że się nie obrażę.
Dziękuję wam za wszystkie cudowne komentarze, gwiazdki, słowa otuchy, linki do fanartów i w ogóle za to, że jesteście ze mną!
Do zobaczenia wkrótce i niech Moc będzie z wami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top