Rozdział 15 - Szczerość i zaufanie (Część 1)

Anakin już od dawna wiedział, że w Świątyni czyhały różne niebezpieczeństwa. Takie jak poplamienie holoksiążki na oczach Mistrzyni Jocasty, przypadkowe nazwanie Mistrza Windu „droidem ze wścieklizną", niewystarczająco dyskretne podwędzenie czegoś z bufetu, które skutkowało wiązką prądu od Coco... Ale żeby w jedzeniu była trucizna?!

- O raju, nic mu nie będzie?! – pisnęła zszokowana Shanti.

- Połknął Fiołkową Krewetkę – wydukał Chao-Zi. – Tylko Nautolanie mogą je bezpiecznie jeść. Dla każdego innego gatunku to kaplica.

- Kaplica?! – przeraził się Anakin.

Na haremy Jabby, czego on sobie zażyczył?! Jasne, chciał, by śmierdzący kumpel Obi-Wana wreszcie zamknął gębę, ale... no... nie na dobre!

Stan Vosa wyglądał na dość poważny. Mistrz Aayli miał minę, jakby połknął ogień. Jedną ręką trzymał się za gardło, a drugą jeździł po stole, zrzucając na podłogę metalowe naczynia i robiąc raban na całą stołówkę. Jego wytrzeszczone oczy były zafiksowane na szklance przed Kitem Fisto.

- Nie! – krzyknęła Luminara. – Czekaj! NIE popijaj!

- A poza tym, ta woda jest słona! – ostrzegł Nautolanin.

Za późno. Po wlaniu sobie do gardła całej zawartości szklanki, Quinlan nadął policzki jak chomik. Z jego ust wystrzelił gejzer wody. Chlusnąłby Luminarę prosto w twarz, gdyby w ostatniej chwili nie zasłoniła się tacką.

Kilkoro osób z pobliskich stolików zerwało się z miejsc, w tym również Anakin i jego Klan. A także blada z przerażenia Aayla Secura.

- Mistrzu, wypluj to! – wrzasnęła. – Spróbuj to wyrzygać!

Vos stoczył się z krzesła na podłogę. Na czworakach klęcząc obok stolika, wepchnął sobie kilka palców do ust i spróbował wywołać odruch wymiotny. Niestety bezskutecznie. Skierował nieprzytomny wzrok na uczennicę. Miał minę pod tytułem „sorry, ale nie dam rady!"

Niech ktoś coś zrobi! – z rozpaczą pomyślał Anakin.

Ten koleś nie może umrzeć! Nie w taki sposób. I nie tak wcześnie! Skywalker nawet nie zdążył odegrać się na nim za tamtą okropną akcję z Windu. Jak Vos w ogóle śmiał zeżreć trującą krewetkę, gdy nie mieli jeszcze okazji wyrównać rachunków?!

- Ej, Chao, ale on nie kipnie tak od razu?! – Anakin spojrzał na najbardziej oczytanego ze swoich kolegów.

Większość toksyn potrzebowała czasu, by roznieść się na cały organizm.

- M-ma jakieś kilka minut – wyjąkał Chao-Zi.

- Co?!

- A-ale chyba zdążą zanieść go do punktu medycznego?! – zaniepokoiła się Bethany.

- Może być ciężko – Dina przełknęła ślinę. – To kilka pięter niżej...

Anakin był pewien, że ktoś zarzuci sobie Vosa na ramię i w rekordowym tempie wybiegnie ze stołówki. Jednak stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Obi-Wan zerwał się z miejsca i wyciągnął dłoń w stronę kumpla.

- Dobra, Quinlan, naprowadź mnie – mruknął, szeroko rozkładając palce.

- Co ty wyrabiasz?! – Luminara syknęła mu do ucha.

- Jak to „co"? – odparł ze spokojem. – Wyciągam z niego krewetkę Mocą.

- Zgłupiałeś?! To tak NIE działa!

- Kto tak twierdzi?

- Myślę, że już minęła przełyk – Kit zwrócił Obi-Wanowi uwagę. – Spróbuj niżej.

- Trzymaj się, Mistrzu! – krzyknęła Aayla.

- Obaj jesteście nienormalni! – Luminara ofukała Kenobiego i Fisto. – Zamiast się wygłupiać, powinniśmy zanieść go do punktu medycznego.

- Przymknij się, burzysz moją koncentrację – nie odwracając wzroku od skomlącego Quinlana, Obi-Wan przewrócił oczami.

- Masz jakąkolwiek gwarancję, że to zadziała? – Mistrzyni Unduli uniosła brew. – Robiłeś to już kiedyś?

- Nie, ale widziałem, jak ktoś to robił. Jeśli Quinlan nie spanikuje, dam radę.

- Słyszałeś?! – Aayla wydarła się Mistrzowi do ucha. – Masz NIE panikować!

Anakinowi było szczerze żal Vosa. Nie dość, że zrobił się fioletowy na twarzy i ewidentnie cierpiał katusze, to jeszcze własna Padawanka wydawała mu polecenia! Trzeba przyznać, że koleś był niezłym twardzielem. Gdyby Skywalker połknął coś szkodliwego i jeszcze ludzie darli się na niego, by „nie panikował", chyba cisnąłby nimi wszystkimi Mocą o ścianę.

Dzieciaki z Klanu Nexu podchodziły do rozgrywającego się przedstawienia w różny sposób. Część była przerażona, a część zafascynowana.

- Żeby wyciągać z kogoś jedzenie Mocą – jęknęła Shanti. – Tak się w ogóle da?!

- Ale ekstra! – Cooper wyszczerzył zęby.

- To NIE jest zabawne! – Dina trzepnęła go w ramię.

- Ale niesamowite – stwierdził Taz. – Ciekawe, czy Mistrzowi Obi-Wanowi się uda?

- Stawiam jutrzejszy lunch, że da radę! – za plecami Adeptów wyrosła nagle dwójka Padawanów: Rodianin i Togrutanin. Zakład był pomysłem tego drugiego.

- To nie będzie takie proste – szarpiąc się za sznureczek koralików, stwierdził Rodianin. – Do tego trzeba precyzji! Stawiam lunch i kolację, że będą musieli zrobić Mistrzowi Vosowi usta-usta!

Wstrzymując oddech, Anakin wbił wzrok w wyciągniętą dłoń Obi-Wana. On w ogóle wiedział, co robi? Czemu zdecydował się na coś takiego? Nie lepiej byłoby od razu zanieść Vosa do punktu medycznego, tak jak zasugerowała Mirialanka? Mistrzyni Unduli śledziła poczynania przyjaciela oczami pełnymi dezaprobaty.

- Jeżeli on zginie, to będzie twoja wina! – mruknęła.

Kenobi musiał być bardzo pewien swoich umiejętności, skoro w ogóle nie przejął się tym komentarzem. Zamknął oczy i jak gdyby nigdy nic kontynuował to, co zaczął. Skywalker obserwował to z łomoczącym z ekscytacji sercem. Uświadomił sobie, że kompletnie nie zna swojego Mistrza od tej strony.

Dotychczas Obi-Wan wydawał mu się skromnym mężczyzną, niedemonstrującym swoich umiejętności, jeśli nie było to absolutnie konieczne. A teraz? Zupełnie nie przejmował się protestami Luminary, ani nawet faktem, że gapiła się na niego cała stołówka. Chyba powiedział prawdę i rzeczywiście nie straciłby koncentracji nawet pod wpływem morderczego spojrzenia Windu.

Jest niesamowity! – pomyślał Anakin.

To nieprawdopodobne, ale stan Vosa zaczął ulegać minimalnej poprawie. Choć jeszcze chwilę temu mężczyzna trząsł się jak po porażeniu prądem, teraz jakby trochę się uspokoił. Mrużąc oczy, usiadł na piętach i nieznacznie pochylił głowę. Po chwili z ust wypełzła mu krewetka. Wypluł ją na podłogę razem z solidną porcją śliny.

Większość osób wzdrygnęła się z niesmakiem, choć stąd i zowąd dobiegło dyskretne klaskanie.

- Obrzydliwe – Masując podbródek, Kit zapatrzył się na pozostałości krewetki. – Ale imponujące! – dodał po chwili, szczerząc zęby.

- Czemu... - Luminara przycisnęła sobie palce do czoła i z rezygnacją pokręciła głową. – Czemu ty zawsze musisz rzucać się na wszystko jak wyposzczony Gundark?!

Posłała klęczącemu przyjacielowi spojrzenie mówiące, że mimo wszystko cholernie się o niego martwiła.

- Wiecie, co jest najgorsze? – z policzkiem przyklejonym do podłogi wybełkotał Vos. – To trujące gówno to najpyszniejsza rzecz, jaką w życiu jadłem!

Aayla zapodała wypiętym pośladkom Mistrza zdrowego kopniaka.

- Masz szczęście, że żyjesz! – warknęła. – Gdybyś umarł, to chyba bym cię zabiła!

- Mogę dostać jeszcze jedną? – nieprzytomnie spytał dzikus. – Nie będę jej połykał. Po prostu potrzymam ją w ustach i nacieszę się jej smakiem.

- Ty naprawdę prosisz się o kłopoty – Obi-Wan pokręcił głową.

On i Kit pomogli Vosowi podnieść się z podłogi.

- Wciąż nie wygląda zbyt dobrze – skomentowała Luminara. – Nogi mu się trzęsą.

- Weź mnie na rączki – Quinlan posłał Nautolaninowi spojrzenie skrzywdzonego szczeniaczka. – To twoja wina, że się zatrułem.

- Niby Z KTÓREJ STRONY to jego wina?! – ryknęła oburzona Aayla.

- To była jego krewetka...

- Którą zeżarłeś, choć próbował cię powstrzymać!

- No, ale jak ją wcześniej jadł, miał na twarzy wyraz ekstazy. Chciał, bym pożądał jego krewetek! Podpuszczał mnie.

Twi'lekanka otworzyła usta, by coś odwarknąć, jednak Mistrz Fisto ją uprzedził.

- Nie przejmuj się – Ku zdumnieniu Anakina (i reszty stołówki!) rzeczywiście wziął Vosa na ręce. – W ramach treningu mogę go chwilę ponosić.

- Powinni przyznać ci Order Za Życzliwość – stwierdził Kenobi.

- Nie wiem, po co w ogóle podnosiliście go z podłogi – mruknęła Luminara. – Ja bym go po prostu wytargała stąd za włosy. Od razu widać, że mu lepiej.

- Wyrosła ci para dodatkowych macek – mrużąc oczy, Vos spojrzał na Aaylę. – A w ogóle to, kiedy Obi-Wan przefarbował włosy na różowo?

- Eee... chyba jednak NIE jest z nim lepiej! – Twi'lekanka skierowała zaniepokojony wzrok na przyjaciół Mistrza. – Chyba powinniśmy...

- Wy cholerne małe gnojki! – z boku dobiegł skrzekliwy głos.

Wszystkie oczy skierowały się na Coco, która opuściła swoje stanowisko przy bufecie i wyjechała na środek stołówki. Prostokątne oko skanowało otoczenie, migocząc czerwienią.

- Blokujecie kolejkę... podstępem wykradacie pączki... - wyliczała droidka. – A teraz zrobiliście tutaj większy bajzel niż zgraja pięciolatków!

Ciężko się z tym nie zgodzić. Oprócz wyrzyganej krewetki po podłodze walały się naczynia, które wcześniej zrzucił Vos. Z niektórych wciąż spływały pozostałości jedzenia.

- Oni zrobili bałagan! – wyniośle unosząc podbródek, podkreśliła Luminara. – Ja nie miałam w tym udziału.

- Naprawdę nam przykro, że...

Obi-Wan nie dokończył zdania, gdyż z pleców Coco wyłoniły się dwie dodatkowe pary rąk - i to całkiem nieźle wyposażone! Jedna z metalowych dłoni była zakończona czymś podobnym do haka, druga trzymała patelnię, trzecia strzelała prądem, zaś czwarta wymachiwała packą do przewracania naleśników. Nie wspominając już o dwóch podstawowych kończynach droidki, które zacisnęły się w pięści.

Anakin wcale nie dziwił się Obi-Wanowi i jego przyjaciołom, że cofnęli się o krok. W tym stanie Coco wyglądała groźniej niż dowolny droid z armii Federacji!

- Tylko spokojnie – nerwowo się śmiejąc, Kenobi uniósł dłonie. – Porozmawiajmy o tym! Jak dorośli.

- Tutaj nie ma dorosłych – złowieszczym tonem odparła CO-3.

- Po raz kolejny podkreślam, że nie miałam w tym swojego oddziału – Luminara powtórzyła wcześniejsze stwierdzenie, lecz nie zrobiła tak pewnie, jak za pierwszym razem. Chyba zaczęła sobie powoli uświadamiać, że czego by nie powiedziała, rozwścieczona droidka i tak nie wykluczy jej z kręgu winnych.

- No weź, nie traktuj nas jak dzieciaków – pokornie poprosił Mistrz Fisto. – Odwróć się na parę minut, to ładnie wszystko posprzątamy!

- Mam prawie dwa tysiące lat – uderzając pięścią w otwartą dłoń, wycedziła Coco. – Dla mnie wszyscy jesteście gówniarzami!

- To wyjaśnia, dlaczego leci na Mistrza Yodę – Vos, którego Kit wciąż niósł na rękach, zmierzył droidkę nieprzytomnym spojrzeniem. – Jedyny facet w tej Świątyni w miarę zbliżony do niej wiekiem... Ej, a w ogóle to, te moje halucynacje wkroczyły na zupełnie nowy poziom. Czy mi się tylko wydaje, czy z jej cycków bucha ogień?

Niestety, tym razem mu się NIE wydawało!

Scena, która zaczęła się rozgrywać, sprawiła, że Anakin postanowił, by nigdy... ale to nigdy więcej nie pyskować do CO-3! Na piaski Tatooine, przecież to jakaś masakra! Kto w ogóle postanowił, by umieścić w stołówce tak niebezpieczną maszynę?!

Przy akompaniamencie dobiegających z różnych stron przerażonych dziecięcych pisków, z metalowych piersi wyłoniły się dwie małe armatki. Strzelające z nich strumienie ognia nie były wystarczająco duże, by coś podpalić, ale dość widowiskowe, by przyprawić o zawał całą stołówkę.

- AŁA! – kiedy płomień musnął jej nadgarstek, Aayla odskoczyła do tyłu.

- Przypominam wam, że macie miecze świetlne – opierając policzek o bark Nautolanina, wybełkotał Vos. – Możecie ją pociąć.

- Ja akurat mam zajęte ręce – rzeczowym tonem odparł Kit.

- Błagam, zróbcie to! – Quinlan zaskomlał w stronę Luminary, Aayli i Obi-Wana. – Niech któreś z was wbije w nią miecz. Od tak dawna marzyłem, żeby to zobaczyć! Powiecie potem, że ręka wam się obślizgnęła... że to był wypadek!

- Wielkie dzięki, ale wolę wkurzonego droida niż wściekłego Mistrza Yodę! – w ostatniej chwili uciekając przed płomieniem, jęknęła Luminara.

- Sugeruję, byśmy stąd spadali! – osłaniając głowę rękami, zawołał Obi-Wan.

Jego pomysł spotkał się z ochoczym poparciem grupy. Kenobi i jego przyjaciele wybiegli ze stołówki, na odchodnym zbierając od Coco kilka siniaków i poparzeń.

- WON! – darła się rozwścieczona droidka. – Poszli mi stąd! Przez miesiąc macie się tutaj nie pokazywać! Jak was zobaczę, przerobię was na karmę dla lemurów!

Przez chwilę jeszcze łypała na drzwi, za którymi zniknęła piątka Jedi, po czym wróciła do swojej poprzedniej formy i jak gdyby nigdy nic odjechała w stronę bufetu, mamrocząc coś o przewracaniu naleśników.

- Um... myślę, że my też powinniśmy już pójść – zaproponowała Dina.

Posłała wyrzyganej krewetce spojrzenie mówiące, że zupełnie straciła apetyt.

- No, lepiej spadajmy – Cooper pokiwał głową. – Jeszcze blaszana jędza przypomni sobie, że jesteś Padawanem Mistrza Obi-Wana i zacznie wyżywać się na nas!

Jednak nie powiedział tego w taki sposób, jakby w jakiś sposób winił Kenobiego za zamieszanie w stołówce. Przeciwnie – gdy ruszyli w stronę wyjścia, natychmiast przylgnął do boku Taza i obaj zaczęli z ożywieniem dyskutować o wyciąganiu z kogoś jedzenia Mocą. Ewidentnie byli pod wrażeniem.

Natomiast Anakin czuł coś na kształt ulgi. Skoro Obi-Wan uciekł przed Coco nie wiadomo gdzie (najpewniej na „dżedajski ostry dyżur", by wsadzić Vosa do bacty, albo coś w ten deseń), nie trzeba będzie kombinować i odwoływać lekcje. Skywalker pójdzie sobie spokojnie na trening z kolegami, a gdy wreszcie zostanie znaleziony przez Kenobiego, walnie mu tekstem w stylu:

„Ojej, Mistrzu, czekałem na ciebie tyle czasu, ale się nie zjawiłeś, więc pomyślałem, że ci coś wypadło!"

Genialne. A najlepsze w tym wszystkim było to, że wina nawet nie leżała po stronie Anakina! To Obi-Wan napytał sobie biedy kradnąc pączki, wyciągając z kumpla krewetkę i prowokując Coco do przybrania formy zmutowanego bojowego droida. Jak miło, że uwolnił Padawana od kłopotu, jakim byłoby odwołanie ich pierwszej wspólnej lekcji...

- Anakin!

A przynajmniej tak się Skywalkerowi wydawało – dopóki nie wyszedł ze stołówki i nie dostrzegł opartego o filar Mistrza. Czerwieniąc się, powiedział kolegom, że za chwilę ich dogoni i potruchtał w stronę Obi-Wana.

No tak. Mógł się domyśleć, że ta rozmowa jednak mu się nie upiecze. Będzie musiał jakoś przez nią przebrnąć. Starając się wyglądać na kogoś, kto absooluuuutnieeee niczego nie ukrywa, uśmiechnął się do Kenobiego.

- Eee... cześć, Mistrzu! Co ze śmierdzielem... tfu! Z Mistrzem Vosem?

- Luminara, Aayla i Kit zabrali go do punktu medycznego.

- Nie chciałeś pójść z nimi? W końcu to twój najlepszy przyjaciel.

- A co miałbym robić? – Obi-Wan wydał rozbawione parsknięcie. - Trzymać go za rękę, gdy będzie dostawał antybiotyk? Nie martw się, nic mu nie będzie. Kiedy wyciągnąłem krewetkę, usunąłem większość toksyn.

Anakin miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, lecz zrezygnował. Jego troska o Vosa już sama w sobie wyglądała podejrzanie. Gdyby nadal nalegał na okazanie dzikusowi wsparcia, to tak jakby przykleił sobie do czoła napis „dzieciak, który coś kombinuje".

- A w ogóle to... - Kenobi odchrząknął i rozmasował kark. - Przepraszam za tamtą scenę, Padawanie. Pewnie było ci głupio, że narobiłem zamieszania.

- Co? – wyrwany z zamyślenia Anakin podniósł zdumiony wzrok na Mistrza. - Nie, skąd...

- Wstyd się przyznać, ale nie pierwszy raz dostałem zakaz wstępu do stołówki. Kiedy ja i moi przyjaciele jesteśmy razem, zwykle wydarza się coś głupiego.

Skywalker na chwilę zapomniał, że miał myśleć nad eleganckim sposobem wymigania się z lekcji. Wyszczerzył do Obi-Wana zęby.

- Nooo, ale przecież tylko Mistrz Vos zrobił coś głupiego. Połknął tamtą krewetkę, nie? Ty jedynie ratowałeś mu życie. To, co zrobiłeś, było ekstra! Wszyscy patrzyli na ciebie jak na bohatera!

- Naprawdę? – Kenobi podrapał się po skroni. - Nie zwróciłem uwagi.

No i proszę! Pan Skromny właśnie powrócił. Anakin wpatrywał się w niego zafascynowanym wzrokiem.

W Mos Espa... ba, nawet tutaj, w Świątyni Jedi widywał osoby, które udawały, że nie dostrzegają podziwu innych, ale w rzeczywistości strasznie się puszyły. Lecz Obi-Wan taki nie był. Zdumiewające, ale on naprawdę nie odczuwał potrzeby zachwycania się swoimi dokonaniami.

- Wiesz... - odezwał się po chwili. - Qui-Gon nauczył mnie tej sztuczki. Wyciągania ludziom jedzenia z żołądków.

Urwał na chwilę i spojrzał na Anakina z jakąś taką dziwną nieśmiałością. Jakby miał opory przed opowiadaniem anegdotek o Qui-Gonie bez aprobaty ucznia. Kiedy nie spotkał się z protestem, mówił dalej:

- Pierwszy raz zrobił to, gdy zostałem otruty na Mandalore. Zjadłem kilka orzechów anani. Są zupełnie niegroźne, jeśli długo się je gotuje. Ale podawane na surowo potrafią być naprawdę zabójcze. Po tym, jak Qui-Gon je ze mnie...eghm... wydobył, nabrałem do nich wstrętu do końca życia.

Anakin wcale mu się nie dziwił. Po tym, co przed chwilą zobaczył, nie miał ochoty nawet patrzeć na krewetki, a co dopiero je jeść.

- To fajna sztuczka, Mistrzu. – przyznał z niepewnym uśmiechem.

Obi-Wan nieco się rozluźnił.

- I jaka motywująca, czyż nie? – rzucił dziarskim tonem.

- Eee... motywująca?

- Pokazuje, że warto uczyć się podnoszenia małych przedmiotów, a nie tylko tych wielkich. Precyzja w używaniu Mocy może komuś ocalić życie. Po tym, co widziałeś, jestem pewien, że rozumiesz, dlaczego Mistrz Windu chciał, byś popracował nad podnoszeniem drobnych obiektów. Teraz już wiesz, że nie było to tylko jego widzimisię. Prawda, Padawanie?

- Eee... tak, Mistrzu – Skywalker poczuł, że płoną mu policzki.

Nietrudno domyślić się, do czego to wszystko zmierzało.

- To co? – Obi-Wan splótł dłonie za plecami i uśmiechnął się do Anakina. - Jesteś gotowy na naszą lekcję? Wyciągania ludziom krewetek z gardeł raczej nie będę cię uczył, ale może poćwiczymy podnoszenie bardzo małych części do droidów? Pamiętam, że lubisz majsterkować.

- Oł! No więc... ja... Tak, bardzo lubię majsterkować, ale...

Na Moc. Na kupy bahantów. Na Jabbę, pozostałych Huttów i wszystkie pracujące dla nich prostytutki!

Anakin wiedział, że ta rozmowa będzie trudna, ale za nic w świecie nie spodziewał się, że Obi-Wan będzie miał taką minę. Że będzie taki... pełen nadziei i podekscytowany. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego niebieskie oczy, by uświadomić sobie, jak wyczekiwał na tę lekcję. O kurde... O raju... On naprawdę chciał uczyć Anakina! Zazwyczaj nosił na twarzy maskę opanowanego sztywniaka, ale teraz promieniował tak ewidentnym szczęściem, że to aż onieśmielało.

Co Skywalker powinien w tej sytuacji zrobić?! Trzymać się planu, czy... ugh! Do licha. Nie potrafił zdecydować!

Po prostu idź z nim potrenować – szepnął kuszący głosik w jego głowie. – To całe „udawanie, że nie jesteś do niego przywiązany" może zaczekać do jutra. No weź... po tym jak przez DWA miesiące czekałeś na powrót Mistrza, należy ci się jakaś nagroda!

Tak bardzo chciał to zrobić. Był dosłownie o krok od rzucenia swojego oryginalnego planu w diabły i oznajmienia Obi-Wanowi, że jest zwarty i gotowy.

Ale akurat wtedy obok nich przeszła gromada dzieciaków z Klanu Kryat. Mieli inny harmonogram niż koledzy Anakina, więc akurat zmierzali na śniadanie. Yaren maszerował jako ostatni. Kiedy uchwycił wzrokiem Skywalkera i jego Mistrza, kpiąco się uśmiechnął, podbiegł do chłopca z kocimi uszami i zaczął coś do niego mówić przyciszonym głosem. Obaj zachichotali.

Dina i pozostali obserwowali całą scenę zza filaru... Na Moc, Anakin prawie o nich zapomniał! W końcu powiedział, że „za moment do nich dołączy". Pewnie zaczynali się niecierpliwić.

Skywalker przełknął ślinę.

- Mistrzu... bo wiesz...

- Tak?

Zebrał całą odwagę, jaką miał i spojrzał Obi-Wanowi w oczy.

Robisz to, by chronić waszą więź! – pomyślał, by się zmotywować. – Musisz to zrobić, nie masz wyjścia! Nie masz wyjścia, nie masz wyjścia, nie masz wyjścia.

- Chodzi o to, że...

Na piaski Tatooine, jak miał to ująć?

- Miałem ostatnio trochę problemów z moim Klanem – wymamrotał wreszcie.

- Och! Problemów? – twarz Kenobiego stała się zatroskana.

Obi-Wan położył protegowanemu dłoń na ramieniu.

- Co się wydarzyło? Opowiedz mi o wszystkim. Może będę mógł jakoś ci pomoc?

Jasne, możesz mi pomóc. Przekonaj durnego Yarena i resztę cholernej świątyni, że NIE jestem do ciebie przywiązany!

Nie panując nad tym, co robi, Anakin zaczął miętolić skraj tuniki.

- To nic takiego, Mistrzu – szepnął. – Po prostu... od tamtego incydentu z Mistrzynią Gallią... wiesz, wtedy, gdy pobiłem tamtego chłopca bokkenem, koledzy byli na mnie trochę źli. A wczoraj tak jakby ich wystawiłem.

- Wystawiłeś? – Obi-Wan zmarszczył brwi.

Miał w oczach ten sam błysk, co mama Anakina. Błysk mówiący: „bardzo się o ciebie martwię".

- Wiesz, bo wtedy... - Skywalker mówił dalej. – Kiedy zabrałeś mnie, byśmy mogli pogadać w kanciapie na bokkeny... Ja wcześniej miałem iść z kolegami. Znaczy, NIE chciałem z nimi iść, bo wiedziałem, że będziesz mnie szukał, ale nie wiedziałem, ile będziesz gadał z Radą, więc się zgodziłem. No, ale potem ty mnie zabrałeś, więc z nimi nie poszedłem. Było im trochę przykro.

- Oł... - Kenobi zaczerwienił się. Był wyraźnie zawstydzony swoim wczorajszym wyczynem.

- No, a dzisiaj... - ciągnął Anakin. – Koledzy i koleżanki zapytali, czy nie potrenowałbym z nimi po śniadaniu. Chcą, bym przeszedł z nimi Tor Przeszkód, bo niedługo mamy mieć nasz pierwszy egzamin. Wiesz, Mistrzu, oni rzadko gdzieś mnie zapraszają, więc pomyślałem, że jeśli im odmówię, to znowu się obrażą. Nie chcę, by się na mnie boczyli. Wczoraj pierwszy raz od dawna byli dla mnie mili. Dlatego ja... eee... tak się zastanawiałem, czy nie moglibyśmy... no wiesz... przełożyć lekcji.

Uff, no dobrze. Już po wszystkim. Udało się. Powiedział to! Poszło znacznie lepiej, niż się spodziewał.

A najlepsze w tym wszystkim było to, że w zasadzie nie skłamał. Rzeczywiście nie chciał odmawiać kolegom z powodów, które wymienił.

Haczyk nie krył się w tym, co powiedział, ale w tym, czego NIE powiedział.

To znaczy „zapomniał" dodać, że chwilowo woli unikać spędzania czasu ze swoim Mistrzem, bo nie chce, by ich rozdzielono. O ile Kenobi nie będzie zadawał niepotrzebnych pytań, wszystko powinno pójść gładko. Chociaż... Z drugiej strony...

Część chłopca po cichutku liczyła, że jego cudowny plan się posypie i próba przełożenia treningu spełznie na niczym. Że Obi-Wan powie coś w stylu:

„O, NIE, młody człowieku! Nie interesuje mnie, czego chcą twoi koledzy! To ZE MNĄ się dzisiaj umówiłeś i to ZE MNĄ będziesz trenował!"

Gdyby Kenobi zyskałby rozgłos jako surowy mentor, który nie odpuszczał protegowanemu ani jednej lekcji, nikt już nie gadałby o Skywalkerze szarpiącym Mistrza za nogawkę. Kryzys zostałby zażegnany! Perspektywa bolesnej rozłąki poszłaby w zapomnienie!

Trochę szkoda, że póki co Obi-Wan nie wykazywał cech nieznoszącego sprzeciwu despoty.

- Naturalnie – powiedział z łagodnym uśmiechem. – Oczywiście, rozumiem, Padawanie. Dogadywanie się z Klanem jest równie ważne jak zgłębianie Mocy. A w twoim przypadku nawet ważniejsze. Mówiłem ci to już wczoraj, ale bardzo mnie cieszy, że próbujesz dogadać się z kolegami. Po tym, co się wydarzyło podczas treningu z Mistrzynią Adi Gallią, wiele osób unikałoby rówieśników, ale ty się nie poddajesz. Jestem z ciebie dumny.

- Eee... dzięki – policzki Anakina poróżowiały.

- Zresztą, to nic straconego! – do głosu Kenobiego powrócił entuzjazm. – Czas po śniadaniu może i masz zajęty, ale to nie znaczy, że nie możemy poćwiczyć kiedy indziej. Co powiesz na wieczór?

Serduszko chłopca wydało kilka smutnych uderzeń. Mając w pamięci złośliwy uśmiech Yarena, Skywalker przełknął ślinę i oznajmił:

- Nie mogę. Obiecałem Tazowi i Cooperowi... wiesz, moim kolegom z Klanu, że zrobię coś z nimi.

Przez twarz Obi-Wana przeszedł cień zaskoczenia, jednak Mistrz Jedi nie odpuszczał:

- To może, w takim razie, jutro?

- Mam do napisania wypracowanie z korupcji. Będę musiał poświęcić na nie cały wolny czas.

- Mogę ci pomóc. Jestem całkiem niezły w te klocki...

- Eee... nie, Mistrzu, lepiej nie. Mistrzyni Jocasta strasznie się złości, gdy ktoś pomaga mi przy wypracowaniach. Mówi, że „czas najwyższy, bym napisał kilka prac samodzielnie".

- Cóż... po całym dniu ślęczenia nad holoksiążkami na pewno będziesz spragniony ruchu. Co ty na to, byśmy pojutrze poćwiczyli kata?

- Nasz Klan ma wtedy lekcję w Senacie.

Ściskająca ramię Anakina dłoń nagle zwiotczała. Jakby Obi-Wan miał w brzuchu balonik szczęścia, z którego właśnie zeszło powietrze. Chłopiec musiał użyć całej swojej siły, by spojrzeć w zmartwione niebieskie oczy i nie wymięknąć. Nie czuł się tak podle, odkąd zobaczył na ulicy bezdomnego lothalskiego kotka i uświadomił sobie, że nie ma dla niego nic do jedzenia. Kenobi miał teraz identyczną minę, co tamten zwierzak.

Przez chwilę po prosu stali naprzeciwko siebie, nie mówiąc ani słowa. Wreszcie Obi-Wan przerwał milczenie.

- No cóż, a zatem... W takim wypadku... Skontaktuję się z tobą przez komlinka i razem wybierzemy jakiś termin. Co ty na to?

- Eee... jasne! – Anakin odetchnął z ulgą. – Brzmi świetnie, Mistrzu.

- Biegnij już. By koledzy nie marudzili, że kazałeś im czekać za długo.

Dłoń, która wcześniej spoczywała na ramieniu chłopca, teraz zaczepnie poczochrała krótko obcięte włoski. Skywalker pragnął schwycić ją palcami i przytrzymać na swojej głowie. Choć prawdopodobnie nie powinien, bo to nie stawiało go w najlepszym świetle...

Dobrze wychowani Padawani Jedi, stanowiący wzory do naśladowania, nie ekscytowali się tym, że Mistrzowie dotykali ich włosów. Prędzej warczeli na nauczycieli, gdy tamci okazywali im za dużo czułości – tak jak Aayla na Vosa.

Odchodząc, Anakin zerknął przez ramię, by spojrzeć na Obi-Wana. Oczy Kenobiego były ponure i zafiksowane na podłodze. Mężczyzna pocierał rude włosy na podbródku z miną, jakby pracował nad rozwiązaniem wyjątkowo trudnej zagadki.

Przepraszam – z żalem pomyślał Anakin. – Przepraszam, Mistrzu, ale musiałem to zrobić. Nie chcę, żeby nas rozdzielili. Nie pozwolę na to!

Co nie zmieniało faktu, że oddałby absolutnie wszystko, by trenować z Obi-Wanem zamiast ze swoimi sztywniackimi kolegami.

Dobre chociaż to, że tym razem nie podsłuchiwali jego rozmowy. Gdy tylko Skywalker stanął przed zgromadzoną pod filarem grupą, poczuł na sobie zaintrygowane spojrzenia.

- Czego chciał twój Mistrz? – zapytała Dina. – Wszystko gra?

- To nic takiego – pocierając ramię, wymamrotał Anakin. – Musieliśmy coś uzgodnić. To wszystko.

- Świetnie. W takim razie możemy już iść i...

- Anakin! – z oddali dobiegł głos Obi-Wana.

Skywalker omal nie dostał zawału. Miał wrażenie, że wszystkie włosy na głowie stanęły mu dęba.

- T-tak? – powoli odwrócił się do Mistrza.

Kenobi stał tam, gdzie przedtem. Wpatrywał się w grupę Anakina, drapiąc się po karku.

- Tak sobie pomyślałem... - zagaił ostrożnym tonem. – Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, mógłbym pomóc tobie i twoim przyjaciołom. Wiesz, z tym torem przeszkód. Jeśli chcesz.

Pierwszą reakcją Skywalkera na to stwierdzenie była panika.

Na Moc, co podkusiło Obi-Wana, by zapytał tak otwarcie i publicznie?! Nie mógł szepnąć tego Anakinowi do ucha, albo coś? Ugh! Przez niego Adepci Klanu Nexu wiercili się w miejscu, jak podekscytowane szczeniaczki przed wyprowadzeniem na spacer. Wyłączając Skywalkera, który stał jak sparaliżowany.

Bantha poodoo, zupełnie tego nie przewidział! Co miał robić?! O nie, nie, nie...

- J-ja... - wyjąkał. – N-no więc... eee...

Cooper i Bethany złapali go za rękawy tuniki i syknęli mu do ucha:

- Idź do niego i powiedz, że się zgadzasz!

- Nawet nie wasz się odmawiać... Żeby ci to nie przyszło do głowy!

A potem bezceremonialnie popchnęli go w stronę Obi-Wana. Zrobili to tak mocno, że o mały włos, a wylądowałby na kolanach.

Chyba sobie żartujecie! – pomyślał, posyłając im wkurzone (lecz dyskretne) łypnięcie. – Nie będziecie mi rozkazywać!

Jak oni w ogóle śmieli? Nie dość, że niszczyli jego plan tymczasowego zdystansowania się do Kenobiego, to jeszcze chcieli, by dzielił się z nimi swoim Mistrzem? Niedoczekanie!

O nie... nieeee, nie ma mowy! Nie po to zrezygnował z prywatnej lekcji, by dać się wmanewrować w trening, na którym nie miałby Obi-Wana na wyłączność. Gdyby poszedł na ten układ, to tak jakby wymienił myśliwiec na zwykły śmigacz. Jak mógłby się na coś takiego zgodzić? Przecież, kurka, nie był idiotą!

Maszerował... a w zasadzie to wlókł się w stronę Kenobiego najwolniej, jak się dało. Kurde bele! Musi szybko coś wymyślić! Gdy zatrzymał się przed Mistrzem miał równie mechaniczne ruchy, co C-3PO.

- No więc... eee... tego... moi koledzy i koleżanki byliby bardzo szczęśliwi, gdybyś na pomógł – wybełkotał.

- To miłe – uważnie obserwując ucznia, odparł Obi-Wan. - A ty?

- Co ja?

- Ty też byłbyś szczęśliwy, gdybym pomógł tobie i pozostałym w treningu?

Chyba cię pogrzało! – pomyślał Anakin. – Już bym wolał obciąć sobie rękę i zaoferować ją kolegom, niż dzielić się TOBĄ z kimkolwiek!

A na głos powiedział:

- No więc, ja... ten... no... też byłbym szczęśliwy, ale...

- Ale?

Czując, że nie ma już czasu, by wymyślić coś lepszego, chłopiec wyrzucił z siebie:

- Nie możesz nam pomóc, bo Mistrzyni Kentarra będzie na ciebie zła!

- Tora będzie na mnie zła? – Obi-Wan powtórzył, dokładnie wymawiając każde słowo. – Dlaczego? – był wyraźnie zdezorientowany.

- No bo jak pójdziesz pomagać dzieciakom z jej Klanu, to pomyśli, że ją olałeś! – głos Anakina z każdą chwilą brzmiał pewniej.

Skywalker odetchnął z ulgą. Nareszcie wymyślił jako taką strategię wybicia Mistrzowi z głowy absurdalnego pomysłu, jakim był wspólny trening.

- Przecież miałeś się z nią umówić! – zaanonsował, celując w Kenobiego palcem.

- JA miałem się z nią umówić? – Obi-Wan wytrzeszczył oczy. – Ale... Zaraz, zaraz, Anakin... Kiedy ja... Skąd w ogóle...

- Wczoraj, jak z nią gadałem, to powiedziała, że koniecznie musi się z tobą nawalić.

- Nawa... Anakin! - Rudy mężczyzna zmarszczył czoło i ścisnął czubek nosa.

- Napić! – błyskawicznie poprawił się Skywalker. – Chciałem powiedzieć: napić! Mistrzyni Kentarra postanowiła, że chce się z tobą napić i poprosiła, bym zapisał ją na listę oczekujących.

- Na listę oczekujących? – Kenobiemu opadła szczęka. – Coś takiego istnieje?

- Noo, tak. Wszyscy cię lubią, Mistrzu, więc miałeś listę oczekujących do chlania... znaczy, picia! Byli na niej Mistrzyni Kentarra i Śmierdziel... znaczy się, Mistrz Vos. Ale z nim już się wczoraj nawalałeś, znaczy, piłeś. Teraz musisz już tylko zaliczyć Mistrzynię Kentarrę.

- Powiedz mi jedno... - Obi-Wan głęboko westchnął. – Czy wszystkie dziewięciolatki na Tatooine używają takiego słownictwa?

- Nie wiem. A co?

- Nieważne. Anakin, posłuchaj... Tora rzeczywiście zapraszała mnie wczoraj na koniak, ale to nie znaczy...

Gdy Skywalker zaczął już myśleć, że jego wymówka rozleci się na kawałki jak słabo skonstruowany droid, po korytarzu rozniósł się głos Vosa:

- Ta seks-bomba zaprosiła cię na koniak?!

Najlepszy przyjaciel Obi-Wana zmierzał w ich kierunku podtrzymywany przez Luminarę. Gdy tylko koledzy Anakina go zobaczyli, wydali zbiorowy kwik i czmychnęli z pola widzenia, rzucając na odchodnym, że „będą czekać w Zachodniej Sali Treningowej". Ich ucieczka była dla Skywalkera prawdziwym wybawieniem! Chłopiec z Tatooine nie przypuszczał, że kiedykolwiek pomyśli coś takiego, ale...

Dzięki Mocy za Vosa i jego straszliwą reputację!

- Szybko się uwinęliście – Kenobi zwrócił się do przyjaciół.

Luminara zmierzyła dzikusa chłodnym spojrzeniem.

- Uzdrowicielka stwierdziła, że skoro ma dość siły, by gapić się na jej tyłek, to nie może być z nim aż tak źle. Dała mu zastrzyk i kazała się wynosić.

- Wbiła igłę prosto w mój jędrny pośladek! – pochwalił się Quinlan.

- A ja musiałam na to patrzeć... - Mistrzyni Unduli wzdrygnęła się.

- Nikt cię nie zmuszał.

- TY mnie zmusiłeś! Podstępem.

- Ja tylko o ciebie dbam – Vos wzruszył ramionami. - Masz w życiu za mało przyjemności.

A patrzenie na twój goły tyłek to niby „przyjemność"?! – zdziwił się Anakin.

Sądząc po minie Luminary, mógł się założyć, że pomyślała dokładnie to samo.

- A gdzie Aayla? – spytał Obi-Wan.

- Zostawiła mnie i poszła z Kitem do Południowej Sali Treningowej – układając usta w obrażony dzióbek, zaskomlał Quinlan. - Co za zdradziecka kobieta! Jestem taki biedny i cierpiący, a ona sobie poszła!

- Przynajmniej nie widziała twojego pośladka – wycedziła Mirialanka.

- Uwierz mi, widziała go więcej razy, niż trzeba. I zostawiała na nim odcisk swojej pięknej stópki. Pośladków Kita na pewno by tak nie potraktowała! Z nim to by została w punkcie medycznym...

- W przeciwieństwie do ciebie nie jest bezmyślnym głąbem, więc raczej by tam nie wylądował – rzeczowym tonem stwierdził Kenobi.

- Ej, a może on specjalnie otruł mnie krewetką? – Vos rozmasował podbródek. - Mógł zaaranżować całą tę sytuację, by odebrać mi Padawankę.

- Przypominam ci, że do ostatniej chwili krzyczał, byś NIE jadł!

- Ale jakoś tak bez przekonania... Zresztą, nieważne! Masz nie iść do Tory BEZE mnie! - Quinlan ostrzegawczo wycelował palec w kumpla. Lekko chwiał się po lekarstwie, więc musiał zacisnąć palce na ramieniu Luminary, by nie stracić równowagi. - Ona znajduje się w pierwszej piątce mojego rankingu najseksowniejszych kobiet Jedi. Jeśli pójdziesz do niej sam, nigdy ci nie wybaczę!

- Czy jest choć jedna kobieta w tej Świątyni, na którą nie lecisz? – przewracając oczami, spytała Mistrzyni Unduli.

- Tak – Vos posłał jej wymowne spojrzenie. - Ty! Odkąd próbowałaś zabić mnie i Obi-Wana, przestałem na ciebie lecieć! Chociaż...

Zastanowił się chwilę, pokiwał głową i dodał:

- Tamto zdarzenie chyba jednak działa na twoją korzyść. Mam jakąś taką niezdrową słabość do łysych kobiet o morderczych zapędach. Chyba coś jest ze mną nie w porządku... Ał!

Luminara strzeliła go z łokcia w brzuch..

- Fakt, że sam zdajesz sobie z tego sprawę, jest godny podziwu – stwierdziła.

- Jak mawia Mistrz Yoda, „gdy Moc chce się poznać, siebie samego najpierw poznać trzeba"! – Zgięty w pół Quinlan przebierał nogami w miejscu, masował żebra i z miną skrzywdzonego dziecka patrzył na przyjaciółkę.

- Wybacz, ale jeszcze nie wiem, czy w ogóle pójdę do Tory – Obi-Wan zgrabnie powrócił do głównego tematu. – Nawet nie mam pewności, czy rzeczywiście mnie zaprosiła... - wzdychając, zerknął na Anakina.

- No pewnie, że cię zaprosiła! – jęknął Skywalker. – Mówiła, że koniecznie musicie porozmawiać! Przecież macie razem dziecko!

Obi-Wan wytrzeszczył oczy, a Vos zaczął wyć ze śmiechu.

- Nie, nie TAKIE dziecko! – błyskawicznie poprawił się Anakin. – Chodziło o to, że macie mnie. JA jestem waszym dzieckiem! Znaczy, nie waszym w znaczeniu WASZYM, że mnie urodziliście, tylko... ugh! Znaczy ona mnie nie spłodziła, a ty mnie nie urodziłeś... nie, zaraz! Ona mnie nie urodziła, a ty mnie nie spłodziłeś. Chyba. Znaczy, nie „chyba" w znaczeniu, że nie wiem, czy mnie spłodziłeś. Ja się tylko zastanawiałem, czy wreszcie dobrze powiedziałem i...

Dla Quinlana, który nie tak dawno temu dostał zastrzyk, to było ZA wiele. Facet po prostu nie wytrzymał i wywalił się tam, gdzie stał. Zresztą, wcale mu to nie przeszkadzało, bo śmiał się tak samo głośno, jak wcześniej. Machał nogami, jakby biegł w miejscu, powtarzając na przemian:

„Geniusz, do licha... geniusz!"

Oraz:

„Jak ja uwielbiam tego dzieciaka".

Zły zarówno na siebie, jak i na durnowatego kumpla Obi-Wan, Anakin zacisnął dłonie w pięści. Czerwieniąc się, odwrócił wzrok.

- No bo Mistrzyni Kentarra jest Opiekunką mojego Klanu, a ty jesteś moim Mistrzem – wymamrotał. – Dlatego Mistrzyni Kentarra powiedziała coś w stylu, że jestem waszym wspólnym... eee... tematem. Coś w ten deseń.

- Och, a więc to jest twój Padawan! – Luminara, która do tej pory przypatrywała się całej scenie ze zdumioną miną, splotła dłonie za plecami i uśmiechnęła się do Anakina. – Chyba już rozumiem, dlaczego uparłeś się, by wziąć go na ucznia.

Chłopiec zamrugał. Zaraz, zaraz... co? Jak ten... ugh! Jak ten żenujący potok słów, który wypowiedział, mógł mieć związek z powodem, dla którego Obi-Wan wziął go na ucznia?

- Tak – masując czoło, potwierdził Kenobi. Wyglądał na niewiarygodnie zmęczonego. – To mój Padawan, Anakin Skywalker – Stanął za chłopcem i położył mu dłonie na ramionach. - Anakinie, przedstawiam ci moją przyjaciółkę, Mistrzynię Luminarę Unduli. Była w Klanie ze mną i z Quinlanem.

- I próbowała cię zabić – Anakin rzucił bez zastanowienia.

Czuł na sobie karcące spojrzenie Mistrza, ale nic nie mógł poradzić - wcześniejsze słowa Vosa za bardzo go zaintrygowały. Luminara, Obi-Wan i Quinlan może i lubili się ze sobą przekomarzać, ale ewidentnie łączyły ich ciepłe relacje. Dlaczego ta kobieta miałaby próbować zabić kolegów?

- Nic takiego nie miało miejsca – oznajmiła, wyniośle unosząc podbródek. - To była zwykła dziecięca sprzeczka.

- Obi-Wan nadal ma po niej traumę – wtrącił leżący na podłodze Vos.

- Po czym dokładnie? – dopytywał coraz bardziej zaciekawiony Anakin.

- Nieważne – pomagając przyjacielowi stanąć na nogach, mruknął Kenobi. - Nie rozmawiajmy już o tym.

- A to prawda, że Mistrzyni nie ma włosów?

- Anakin!

Obi-Wan tak gwałtownie obrócił się w stronę ucznia, że niechcący walnął Vosa łokciem w nos, na co tamten złapał się za twarz i wymamrotał, że „wszyscy próbują go dzisiaj zabić!"

- Może wyciągniesz wnioski z wczorajszego incydentu i nie będziesz już zadawał Mistrzyni Luminarze żadnych nietaktownych pytań? – unosząc brew, Kenobi zwrócił się do ucznia.

- Nic nie szkodzi – westchnęła Luminara. - Przynajmniej zapytał wprost, zamiast bezczelnie zrywać mi chustę z głowy... jak co poniektórzy! – poczęstowała przyjaciół z Klanu morderczym spojrzeniem.

Dwaj mężczyźni poczerwienieli i skrzyżowali ramiona w obronnym geście.

- Ile jeszcze razy będziemy musieli ją przeprosić, by wreszcie o tym zapomniała? – Obi-Wan szepnął kumplowi do ucha.

- Wiesz, jak jest, stary – konspiracyjnym tonem odparł Vos. - To baba! One potrafią się na ciebie boczyć do końca życia!

- Macie mi coś do powiedzenia? – głos Luminary był tak zimny, że mógłby zamienić Mustafar w lodową pustynię.

- My? Tobie? Ależ skąd!

Anakin niepostrzeżenie przysunął się bliżej Obi-Wan i jego przyjaciela. Fakt, że było ich trzech, dawał pewne poczucie bezpieczeństwa.

Lepiej na nią uważać – patrząc na Luminarę, pomyślał chłopiec.

Na pierwszy rzut oka ta kobieta wyglądała na poważną i opanowaną Mistrzynię, lecz pozory mogły mylić. Skywalker musiał odwołać swój wcześniejszy wniosek, że przyjaciółka Obi-Wana wyglądała jak starsza wersja Diny.

Dina NIE próbowałaby zamordować kolegów z własnego Klanu za to, że zdjęli jej z głowy chustę...

- W Mirialańskiej kulturze golenie głowy to rytuał oczyszczenia – tłumaczyła Luminara. - Symbolizuje odrzucenie próżności, a także oderwanie się od przyziemnych spraw. To pomaga zachować czysty umysł. Odizolować się od emocji, które zaburzają osąd.

- I wszyscy Mirialanie muszą tak robić? – spytał Anakin.

- Nie, nie wszyscy. Jednak ten zwyczaj cieszy się dużą popularnością. Nie tylko wśród przedstawicieli mojej rasy. Rytuał przypadł do gustu chociażby Mistrzowi Windu. Chodził z wygoloną głową już, kiedy byłam małą dziewczynką.

- Chyba nie tylko głową – rechocząc, wtrącił Quinlan. - No bo, sami powiedzcie... rytuał oczyszczenia oznacza, że trzeba się pozbyć wszystkich włosów, nie?

- Nie słuchaj go! – Obi-Wan krzyknął do Luminary. - Bredzi po lekach.

Mirialanka pokręciła głową i zwróciła się do Skywalkera:

- Słyszałam, że masz ogromny zapał do nauki. Kiedy prosiłam Obi-Wana, by pomógł mi zawlec Quinlana do punktu medycznego, stwierdził, że jest z tobą umówiony. Powiedział, że nie możesz doczekać się lekcji, więc wystawienie cię do wiatru nie wchodzi w grę. Mój przyjaciel jest prawdziwym szczęściarzem. Każdy chciałby mieć Padawana, który cieszy się na wspólny trening.

W pierwszym odruchu chłopiec wyprężył się z dumy, jednak po chwili o czymś sobie przypomniał i zmarkotniał.

Komplement Mistrzyni Unduli był skierowany do Anakina, który wczoraj rzucił się Obi-Wanowi na szyję i oznajmił, że „trening z Mistrzem to nagroda". Bo taki był prawdziwy Anakin Skywalker – dzieciak, który uwielbiał Obi-Wana Kenobiego i przez dwa miesiące z niecierpliwością wyczekiwał jego powrotu.

Rzecz w tym, że chłopiec, na którego Anakin aktualnie się kreował... którego postanowił udawać przed całą Świątynią... tamten chłopiec był...

- Musieliśmy nieco zmienić plany – bezbarwnym tonem oznajmił Kenobi. – Anakin ma zobowiązania wobec Klanu. Trenują przed egzaminem. Pierwszy raz będą pokonywać zaawansowany Tor Przeszkód.

Lekko poklepał ucznia po ramieniu, przez co chłopiec poczuł się jeszcze bardziej winny.

Skywalker spojrzał na Mistrzynię Unduli. W wyrazie twarzy kobiety nie zaszła żadna zmiana, co mogło oznaczać, że Padawan Kenobiego wcale nie stracił w jej oczach. Albo...

Jednak była rozczarowana, lecz potrafiła dobrze to ukryć.

Niepewność nie dawała Anakinowi spokoju. Ugh! Dlaczego nie mógł odczytywać cudzych emocji tak dobrze, jak inni Jedi? Kiedy wreszcie się tego nauczy?!

- Egzamin – Luminara wydała nostalgiczne westchnienie. – To przywołuje wspomnienia. Prawda, panowie?

- Taaak – wzrok Vosa stał się rozmarzony. – Nigdy nie zapomnę, jak ostro dowaliłem blaszakowi, którego mieliśmy ścigać. Wy też trochę pomogliście! – wyszczerzył do przyjaciół zęby.

- Ale tylko trochę – kącik ust Obi-Wana kpiąco uniósł się do góry. – Troszeczkę.

- Oczywiście – Mistrzyni Unduli pokręciła głową. – My robiliśmy za statystów. To ty byłeś główną gwiazdą. W każdym momencie! Również wtedy, gdy... Obi-Wan, przypomnij mi, co robiliśmy, gdy Quinlan dowalił blaszakowi? – zapytała ze złośliwym uśmieszkiem.

- Wywlekaliśmy jego poobijany tyłek z tunelu – z uciechą uzupełnił Kenobi. – Oczywiście mam na myśli Quinlana, nie droida.

- Droida też wywlekliście – przypomniał Vos. – Diabelstwo przylgnęło do mojej kostki... jakby się we mnie, kurde, zakochało! Od lat powtarzam, że blaszaki na mnie lecą! Zresztą, sami dzisiaj widzieliście, jak „ognistym" uczuciem darzy mnie Kokoszka!

- Ja, Quinlan i twój Mistrz zdawaliśmy razem egzamin – Luminara wyjaśniła Anakinowi. – Razem z Tiplee, która była z innego Klanu.

- Zdaliśmy za pierwszym podejściem. – Nie wiedzieć, kiedy, dzikus objął Skywalkera ramieniem, sprawiając, że chłopiec cały się najeżył. – Nie żebym się chwalił, ale ustanowiliśmy rekordowy czas, który po dziś dzień zostaje niepobity. Tak więc, wiesz, Padawaniątko... Zero presji!

Poczochrał wnerwionemu dziewięciolatkowi włosy, ale nie w taki sam czuły sposób, jak robił to Obi-Wan. Choć Anakin był obcięty krótko, „po Padawańsku", ten śmierdzący gnój jakimś cudem zdołał zamienić jego głowę w ptasie gniazdo. Chłopiec już przymierzał się do tego, by nadepnąć Vosowi na nogę, ale powstrzymało go przed tym stwierdzenie Obi-Wana:

- Anakin... - Kenobi ostrzegawczo wycelował w ucznia palec. – Żeby ci tylko nie przyszło do głowy, by pobijać jakieś durnowate rekordy! Czas, w jakim ktoś pokonuje tor przeszkód, nie ma absolutnie żadnego wpływu na wynik egzaminu.

- No, wpływu niestety nie ma – Vos porozumiewawczo mrugnął do Anakina. – ALE zapewnia podziw całej Świątyni, a także „szacun" i uwielbienie pozostałych Adepciątek. Tak tylko mówię, Skywalker.

- Quinlan! – Obi-Wan zmierzył kumpla wściekłym spojrzeniem.

- No co? – Dzikus wydał urażone westchnienie. – Stary, poważnie, czym ty się przejmujesz? Przecież to jest najgrzeczniejsze i najdojrzalsze dziecko w całej Świątyni! – złośliwie się uśmiechając, ponownie zrobił Anakinowi bajzel na głowie. – Pierdoły, takie jak imponowanie rówieśnikom, w ogóle go nie interesują.

- Mimo wszystko, nie powinieneś mówić mu o rekordzie – z powagą stwierdziła Luminara. – Stawiasz go pod presją.

- Co prawda, to prawda – Quinlan dramatycznie westchnął. – Podpuszczam go, chociaż nie ma najmniejszych szans, by uzyskać krótszy czas niż my...

- To się jeszcze okaże! – warknął Skywalker.

- Anakin... - Obi-Wan posłał uczniowi zrezygnowane spojrzenie. – Bądź tak miły i przypomnij sobie, co się stało, gdy ostatnim razem dałeś mu się podpuścić. A ty... - przeniósł wzrok na Vosa. – Przypomnij sobie, co ci obiecywałem, w razie gdybyś postanowił ponownie podpuścić mojego Padawana.

- Następnym razem wybierz jakąś realistyczną groźbę – odparował Vos. – Wyrywanie jaj przez odbyt jest fizycznie niemożliwe.

- Jesteś pewien? – Luminara uśmiechnęła się tajemniczo. – Powinieneś częściej bywać w Archiwum. Masz bardzo ograniczoną wyobraźnię.

Kumpel Obi-Wana głośno przełknął ślinę i przestał uwieszać się na Anakinie.

- Mistrzunio ma rację, młody – wymamrotał, na odchodnym klepiąc chłopca po ramieniu. – Zapomnij o rekordach i po prostu zdaj. Egzamin nie jest jakoś bardzo trudny. Wystarczy współpracować z innymi Adepciątkami.

Słowo „Adepciątka" o czymś chłopcu przypomniało. O kurde! Stał sobie tutaj i gadał z dorosłymi, a koledzy zapewne już dotarli do Zachodniej Sali Treningowej i wkurzali się, bo musieli na niego czekać.

- Mistrzu... - Anakin zaczął niepewnie. – Czy mogę...

- Jasne, biegnij do kolegów – Obi-Wan skinął głową. – Ja w tym czasie przejdę się do Tory. Chyba rzeczywiście powinienem z nią porozmawiać...

Ostatnie zdanie wymamrotał bardziej do siebie niż do ucznia.

- Może jednak zabierzesz mnie ze sobą? – z nadzieją spytał Vos.

- Żebyś zemdlał w połowie podwieczorku? – zamiast Kenobiego odpowiedziała Luminara. Zarzuciła sobie rękę Quinlana na ramię i pociągnęła kolegę korytarzem. – Wtedy to już zupełnie przestałabym się do ciebie przyznawać! Powiem ci, co teraz zrobisz: pójdziesz do siebie do kwatery i urządzisz sobie leczniczą drzemkę. Powinieneś całować mnie po stopach za to, że w ogóle mam ochotę cię odprowadzić.

- Mogę pocałować również inne miejsca! – ochoczo zaoferował dzikus.

Mirialanka przewróciła oczami. Po chwili oboje zniknęli za zakrętem.

Anakin chciał puścić się biegiem w przeciwnym kierunku, lecz nie zdążył, gdyż Obi-Wan chwycił go za ramię.

- Mistrzu? – chłopiec spytał niepewnie.

Nie umiał tego wyjaśnić, ale czuł się dziwnie... prześwietlany. Jakby wpatrujące się w niego błękitne tęczówki potrafiły zajrzeć mu do głowy.

- Anakin... - Obi-Wan przemawiał bardzo cicho i ostrożnie, jakby stąpał po kruchym szkle. – Przepraszam, nie chcę dłużej cię zatrzymywać. Chodzi tyko o to, że... Wiesz, pomyślałem sobie...

Wziął głęboki oddech, spojrzał protegowanemu w oczy i dokończył:

- Chciałem tylko upewnić się co do jednej kwestii. Wczoraj powiedziałeś, że mi ufasz. Mam nadzieję, że nic się od tego czasu nie zmieniło. Gdyby coś się działo, powiedziałbyś mi? Jeżeli miałbyś jakieś zmartwienie, nie próbowałbyś go przede mną ukryć? Prawda?

Dłonie chłopca zacisnęły się w pięści, jednak Skywalker nie odwrócił wzroku. Wiedział, że nie może być ze swoim Mistrzem całkowicie szczery, a jednocześnie nie chciał wyjść na kłamcę. W tej sytuacji istniała tylko jedna odpowiedź, którą mógł zaoferować Obi-Wanowi:

- Nie martw się, Mistrzu. Od wczoraj nic się nie zmieniło.  

Kolejna część w czwartek (10.09.2020)

I tym sposobem wracamy do naszego "starego sprawdzonego" systemu czwartkowych publikacji :) 

Naprawiłam laptopa, naprawiłam Internet, Ciemna Strona Mocy została tymczasowo przegnana. Bądźmy dobrej myśli i miejmy nadzieję, że Palpie znowu nie namiesza w terminach.

Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07

Myślę, że nie będzie dużym spojlerem, jeśli powiem, że zbliża się pierwsze spięcie pomiędzy Skywalkerem i Kenobim. Nie będzie to jeszcze "Wybuch", na jaki liczy Anakin, ale wymiana zdań zacznie troszeczkę przypominać walkę. 

Zalecam powrót do Rozdziału Drugiego (Zapowiedź walki) i do wątku czytania w myślach. Bo właśnie ten wątek będzie teraz bardzo często powracał ;)

Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top