Rozdział 14 - Reputacja (Część 3)

            Adepci Klanu Nexu ze zdumieniem wpatrywali się w Skywalkera. Bethany otrząsnęła się jako pierwsza.

- „Kim jest Sabre?" – powtórzyła głupio. – Serio tego nie wiesz?

Gdybym wiedział, to bym nie pytał! – Anakin miał ochotę fuknąć.

Na szczęście Dina go wyręczyła.

- Czemu miałby cokolwiek wiedzieć, Thany? Przecież jest w Świątyni dopiero od niedawna. Nawet my niewiele wiemy o Sabrze, chociaż mieszkamy tutaj od urodzenia.

- Kiedy byliśmy mali, sądziliśmy że to fikcyjna postać – posyłając Anakinowi nerwowy uśmiech, szepnęła Shanti. – Wiesz... że starszaki wymyśliły go tylko po to, by nas nastraszyć.

- Albo, by zniechęcić nas do wymykania się ze Świątyni – Chao-Zi nieznacznie się skrzywił.

- Kiedy dowiedzieliśmy, że koleś jest prawdziwy, byliśmy w niezłym szoku – stwierdził Cooper. – Ja tam wcale się go nie boję!

- Ja też nie! – Taz zawtórował koledze.

- No dobra, ale dowiem się wreszcie, kto to jest? – spytał zniecierpliwiony Anakin.

- Wbrew temu, co ci dwaj próbują ci wmówić, to nie jest ktoś, kogo można lekceważyć – Dina zmierzyła Taza i Coopera chłodnym spojrzeniem. Potem pokręciła głową i obróciła się do Skywalkera. – To łowca nagród. Znany jako Rzeźnik Padawanów.

- Rzeźnik Padawanów?

Anakin wyraźnie powtórzył przydomek, by upewnić się, czy aby na pewno dobrze usłyszał. Kiedy nadal mieszkał na Tatooine, zdarzało mu się dowiadywać o przestępcach posiadających doprawdy dziwaczne przezwiska, ale... łowca nagród specjalizujący się w zabijaniu Jedi? Jedi?! Co prawda tylko Padawanów, ale... to nadal był ogromny szok!

- Wydawało mi się, że tylko Sithowie mogą równać się z Jedi – bąknął Anakin. – Znaczy... Mistrzyni Jocasta wiele razy mówiła, że nasz Zakon ma wrogów, ale tłumaczyła, że to są głównie goście, którym przeszkadzamy w interesach. Jak Huttowie, czy Zygerrianie. Nie wiedziałem, że są kolesie, którzy polują na Jedi... ot tak.

- To rzadkie, ale się zdarza – ponuro odparła Bethany. – A Sabre to już w ogóle... wyjątkowy przypadek.

- W jakim sensie?

- Zlecenie zabójstwa pojedynczego Jedi to nic nadzwyczajnego – Dina posłała Anakinowi krzywy uśmiech. – Jak sam wspomniałeś, przeszkadzamy w „interesach" wielu gangsterom. W przeszłości zdarzało się, że Huttowie lub Zygerrianie chcieli zlikwidować jakiegoś Jedi, bo pozbawił ich niewolników, bądź rozpracował ich siatkę przemytniczą.

- Tyle, że to prawie nigdy się nie udawało! – z dumą wtrącił Cooper. – W końcu jesteśmy Jedi! Niełatwo nas zabić.

- To prawda – nieoficjalna liderka Klanu wydała przeciągłe westchnienie. – Łowcy głów „specjalizujący się w Jedi" istnieli od zawsze, ale żadna rozsądna osoba w Galaktyce nie traktowała ich poważnie. Po prostu byli... cóż... mało skuteczni.

- Można było kogoś takiego wynająć, ale często była to kasa wywalona w błoto! – prychnął Taz.

- Ale wtedy pojawił się Sabre... - Shanti głośno przełknęła ślinę. – Zaczął działać dawno temu, jeszcze przed naszymi narodzinami. Był zabójczo skuteczny!

Przy stoliku zapanowała lekka nerwowość. Przez chwilę nikt się nie odzywał i słychać było jedynie szczękanie sztućców. Anakin zauważył, że nawet Cooper i Taz wydawali się niespokojni – choć zarzekali się, że nie bali się słynnego „Rzeźnika Padawanów", chyba mimo wszystko nie byli takimi kozakami, za jakich próbowali uchodzić.

- Czym ten cały Sabre różnił się od reszty? – spytał Skywalker. – Dlaczego ON dawał sobie radę z Jedi, a inni łowcy nagród już nie?

- Cóż... - Dina wzięła łyk koktajlu energetycznego będącego dziełem Coco. Nikogo nie zdziwiło, że skrzywiła się z niesmakiem. – Przede wszystkim dobrze wybierał cele.

- Nigdy nie zaatakowałby Mistrza! – triumfalnie zawołał Cooper. – To tchórz, który zabiera się tylko za tych, co nie są dobrze wytrenowani!

Anakin nie zwracał uwagi na jasnowłosego kolegę. Wzrok miał zafiksowany na Dinie, która wydawała mu się najbardziej wiarygodnym źródłem informacji.

- Jak mawia Mistrz Yoda, „świadomość ograniczeń własnych mieć trzeba" – biorąc kolejny łyk płynnego świństwa, powiedziała nieoficjalna liderka Klanu. – Wielu łowców nagród nie traktuje tych słów poważnie i słono za to płaci. Najczęściej jest tak, że ktoś widzi sześciocyfrową nagrodę i rzuca się na zlecenie w ciemno.

- Nagroda za Jedi jest sześciocyfrowa? – Skywalker wytrzeszczył oczy.

- Tak, za Rycerza – ponuro potwierdziła Bethany. – Za Mistrza nawet większa!

O kurde! Stwierdzenie Obi-Wana, że „lista wrogów Jedi ciągnęła się aż stąd do Senatu", nabierało zupełnie nowego znaczenia...

- Łowcy nagród zawsze dzielili się na dwie kategorie – powiedział Taz. – „Wystarczająco głupi, by próbować zabić Jedi" i „wystarczająco mądrzy, by NIE próbować zabić Jedi".

- Jednak Sabre zmienił zasady – westchnęła Dina. – Przede wszystkim, nigdy nie przyjmował żadnych zleceń. On sam szukał sobie zleceniodawców.

- Szukał? – zdziwił się Anakin. – To tak się da?

Zupełnie nie potrafił wyobrazić sobie łowcy nagród jako „akwizytora", który pukał do drzwi jakiegoś gangstera i oferował swoje usługi. Bethany pomogła koledze nadrobić braki w wyobraźni.

- Powiedzmy, że masz na pieńku z Zakonem Jedi i nagle zjawia się u ciebie ktoś, kto proponuje, że chętnie zlikwiduje dla ciebie jednego Rycerza. Naprawdę nie jesteś ani trochę zainteresowany?

Skywalker może i by nie był. Ale znał jednego kolesia, który chętnie skorzystałby z podobnych usług! Wciąż miał w pamięci wściekłą twarz Watto w momencie, gdy chciwy Toydarianin został pozbawiony niewolnika. Po pierwszym spotkaniu z czerwonoskórym Sithem, Anakin wymyślił nawet teorię, że niebezpieczny wojownik został nasłany przez jego dawnego właściciela. Podzielił się tym domysłem z Qui-Gonem, który skwitował wszystko cichym parsknięciem.

- Ani, Watto nie ma bladego pojęcia, że jestem Jedi – powiedział wtedy Jinn. – I uwierz mi... gdyby wiedział, TYM BARDZIEJ nie nasyłałby na mnie żadnych zabójców.

Może i tak. Lecz Anakin i tak swoje wiedział. Watto z pewnością byłby zainteresowany możliwością zlikwidowania faceta, który odebrał mu niewolnika.

- Sabre zawsze starannie wybierał sobie ofiarę – ciągnęła Dina. – Dopiero kiedy upewniał się, że jest w stanie zlikwidować cel, szukał kogoś, kto byłby skłonny mu za to zapłacić. Zdarzało się nawet, że mordował Jedi zupełnie za darmo – gdy to mówiła, trzęsły jej się ramiona. – Tak po prostu. Bez zysku.

- Po co ktoś miałby mordować Jedi „tak po prostu"? – wykrztusił zszokowany Anakin.

- To bardzo proste. Z nienawiści.

- Więc Sabre nienawidzi naszego Zakonu?

- Mówią, że ma do nas uraz jeszcze z dzieciństwa – nawijając makaron na widelec, westchnęła Bethany. – To może być tylko plotka, ale... Niektórzy uważają, że jego niechęć nie dotyczy jedynie Jedi. Ponoć nienawidzi również Mocy.

- Że co? Jak można nienawidzić Mocy?

To była kolejna sytuacja, której Skywalker za nic nie umiał sobie wyobrazić. On sam od czasu do czasu wkurzał się na Moc, gdy robiła mu problemy, na przykład przy podnoszeniu tamtego irytującego wielgachnego kamulca z Komnaty Tysiąca Fontann. Ale tak poza tym... Odkąd dowiedział się o jej istnieniu, uważał, że to najpożyteczniejsza rzecz w Galaktyce. Nie tylko dla Jedi. Również dla zwykłych ludzi!

No bo... gdyby nie Moc, to jak Strażnicy Pokoju mogliby przyjść z pomocą tym wszystkim potrzebującym istotom? To Moc uczyniła z Jedi potężnych, a zarazem pokornych wojowników. Wskazała im drogę. Dzięki niej zyskali niewyobrażalną siłę, ale jednocześnie nie odczuwali potrzeby, by wykorzystywać swoje umiejętności do dominowania nad innymi.

Od początku pobytu w Świątyni Anakin uczył się używać Mocy, ale przede wszystkim ją szanować. Dostrzegać ją w innych jako Żywą Moc. Traktować każde życie jako dar i nie skracać go, jeśli nie było to absolutnie konieczne! Nieść pomoc każdemu, kto jej potrzebował.

Oczywiście była też druga strony Mocy... mroczna i kapryśna, a według legend także destrukcyjna i okrutna. Ale o niej w Świątyni mówiło się niewiele. Tylko tyle, że była domeną żądnych władzy słabeuszy, obierających drogę na skróty. I że lepiej trzymać się od niej z daleka.

Anakin pomyślał o tajemniczym czerwonoskórym wojowniku... O kanalii, która odebrała mu Qui-Gona. Myślał o nim, ale to wciąż nie przekonało go, by poczuł do Mocy jakikolwiek wstręt. To tak, jakby nienawidził miecza świetlnego! Jaki był sens w nienawidzeniu broni, gdy cała wina leżała po stronie dupka, który jej używał?

- Nas o to nie pytaj – głos Chao-Zi wyrwał Skywalkera z rozmyślań. – Nie mamy pojęcia, dlaczego ktoś mógłby nienawidzić Mocy.

- Może ty tego nie wiesz, ale dla mnie sprawa jest jasna – prychnął Cooper. – Koleś ma nierówno pod sufitem! I tyle.

- Jak na kogoś, kto ma „nierówno pod sufitem", Sabre był bardzo sprytny – z miną pod tytułem „nie nabijaj się z tak poważnym spraw", burknęła Dina. – Zawsze działał bardzo ostrożnie. Nigdy nie atakował doświadczonych Jedi, bo byli dla niego za silni. Wybierał na cele wyłącznie Padawanów.

- A gdy nabrał trochę wprawy, również Pół-Padawanów – dodał Taz.

- Pół-Padawan? – Anakin groźnie zwęził oczy. – Co to w ogóle znaczy?

Czy to miała być jakaś aluzja do...

- Eee... spokojnie, wyluzuj! – czarnowłosy chłopiec uniósł dłonie w obronnym geście i przepraszająco uśmiechnął się do Skywalkera. – Nie chodziło mi o ciebie.

- Tak czy siak NIE powinieneś używać tego określenia! – Dina trzepnęła Taza w ramię, na co przewrócił oczami. – Mistrzyni Kentarra mówi, że takie słownictwo nie przystoi Adeptom Jedi.

- „Pół-Padawan" to niemiłe przezwisko, którego używają łowcy nagród – powiedział Chao-Zi. – A także... eee... co poniektórzy Mistrzowie naszego Zakonu.

- Ale tylko ci nieuprzejmi! – podkreśliła nieoficjalna liderka Klanu.

- Chodzi o Rycerzy Jedi świeżo po Próbach – Shanti wreszcie oświeciła Anakina. – Zdaniem Mistrzów, wielu z nich jest nadal... No wiesz...

- Wciąż mają sposób myślenia właściwy dla Padawanów – dobitnie podsumowała Bethany. – Często są zadufani w sobie. I lekkomyślni! Łatwo sprowokować ich do błędu.

Anakin nie planował zerknąć na Obi-Wana, ale jego wzrok powędrował w stronę Mistrza praktycznie z automatu. Grupka przy stoliku Kenobiego już zakończyła temat Sabre'a i teraz dyskutowała z ożywieniem o ostatniej misji Kita Fisto.

- Nie martw się – Dina położyła Skywalkerowi dłoń na ramieniu. – Twojego Mistrza raczej to nie dotyczy. Wszyscy wiedzą, że był Padawanem nawet dłużej, niż trzeba. Zresztą... Rada nie wysłałaby go na tak trudną misję, gdyby wciąż był na poziomie ucznia.

- A poza tym, wiesz... on pokonał Sitha! – Cooper zadeklarował takim tonem, jakby to przesądzało o wszystkim.

Anakin przewrócił oczami. I przy okazji przypomniał sobie jedną z mądrości swojej mamy. Kiedyś powiedziała mu, że ludzie mieli tendencje do obawiania się rzeczy, których NIE widzieli... Nawet jeśli rzeczy, z którymi JUŻ mieli do czynienia, były w rzeczywistości o wiele straszniejsze.

Może właśnie dlatego temat Sitha tak strasznie nudził Skywalkera? Jasne, czerwonoskóry wojownik był przerażający, ale jednocześnie był martwy! Anakin nie odczuwał potrzeby, by się nim przejmować.

Co innego ten cały Sabre - dziwne, niezbadane zło, nienawidzące Jedi, czyhające gdzieś w ciemnościach na Obi-Wana... Choć logika podpowiadała, że wspomniany koleś nie mógł być straszniejszy od Sitha, rozmyślanie o nim wywoływało u Anakina nieprzyjemny dreszcz. Cóż, dobre chociaż to, że facet nie posiadał miecza świetlnego.

- Mistrz Kenobi poradził sobie z użytkownikiem Ciemnej Strony! – rzucił Taz. – Jakiś głupkowaty łowca nagród z mieczem świetlnym nie mógłby mu nic zrobić!

Skywalker akurat brał łyk soku, a kiedy usłyszał stwierdzenie kolegi, zakrztusił się i zapluł połowę stołu.

- Ten cały Sabre ma miecz świetlny?!

Wodził wzrokiem po kolegach, w milczeniu domagając się wyjaśnień. Fakt, że nie zganili go za jego wybuch (i za zaplucie większości jedzenia), wskazywał, że byli nie mniej oburzeni od niego.

- Przecież tylko Jedi mogą mieć miecze świetlne! – zawołał, gdy przez długi czas nikt mu nie odpowiedział. – Tak czy nie?

- No pewnie, że tak! – wyniośle odparła Bethany. – Są nawet do tego osobne przepisy.

- Prawo Republiki wyraźnie zabrania – Chao-Zi uniósł palec wskazujący i jak przystało na dobrego mola książkowego, zacytował odpowiednią ustawę – posiadania miecza świetlnego przez osoby niebędące członkami Zakonu Jedi. Bezwzględnie zakazuje się zarówno sprzedawania jak i kupowania tej niebezpiecznej broni. Każdy obywatel, który wejdzie w posiadanie miecza świetlnego... celowo bądź przez omyłkę... jest zobowiązany oddać go odpowiednim władzom pod groźbą grzywny, a w niektórych przypadkach nawet więzienia.

- Fajnie, że znasz prawo, stary – Cooper posłał koledze pobłażliwy uśmiech – ale wiadomo, jak ludzie do niego podchodzą. Gdyby wszyscy żyli w zgodzie z przepisami, członkowie naszego Zakonu od dawna byliby bezrobotni.

- Niestety miecze świetlne czasem krążą po Czarnym Rynku – zasmuconym tonem stwierdziła Dina. – Nasz Zakon ma od odzyskiwania ich swoich ludzi, ale... Wiesz, jak jest.

Anakin pomyślał o starym mieczu świetlnym Obi-Wana. Teraz ów przedmiot zaczął znowu przypominać broń, ale wcześniej wyglądał jak skupisko śmieci... które tak czy siak miały wylądować w piecu!

- Mój Mistrz powiedział, że nawet małe części miecza świetlnego nie powinny leżeć na wysypiskach – wymamrotał Skywalker.

- I miał rację – Dina skinęła głową. – Gdyby zwykli ludzie potrafili konstruować tego typu broń, Galaktyka wyglądałaby zupełnie inaczej. Na szczęście, to nie jest takie proste. Samo zbudowanie miecza świetlnego nie wystarczy. Najważniejszy jest kryształ kyber.

- Tylko ktoś wrażliwy na Moc może go znaleźć! – z powagą oznajmił Cooper.

- Obok miecza świetlnego to absolutnie najdroższa rzecz na Czarnym Rynku – mruknęła Shanti. – Niektóre statki bywają tańsze!

- Pewnie dlatego Sabre tak się wzbogacił – z wyraźnym wstrętem skwitowała Bethany. – Nawet jak nie zgarnął forsy za zabitego Jedi, zawsze mógł opchnąć komuś jego broń. Albo sam kryształ.

- A ja słyszałem, że wcale ich nie sprzedawał – nieśmiało wtrącił Chao-Zi. – Ponoć wcale nie musiał. Zbił fortunę, bo był genialnym mechanikiem.

- Bycie genialnym mechanikiem NIE sprawia, że ktoś z automatu zbija fortunę! – prychnął Anakin.

Gdyby tak było, on sam już daaaaawnooo przestałby być niewolnikiem Watto. Wynająłby sobie i mamie pałac na jakiejś wypasionej planecie i tarzałby się w kredytkach!

- Sabre nie jest pierwszym lepszym mechanikiem, głupolu! – Cooper z wyższością spojrzał na Skywalkera. – Byłeś na Naboo, nie? Widziałeś, co miała Federacja?

- Chodzi ci o te głupkowate droidy, które wciąż wykrzykiwały „rozkaz, rozkaz"?

Blondynek przewrócił oczami.

- Chodzi mi o te śmiercionośne kulki, które mają tarcze nie do przebicia. O droideki! Widziałeś je?

- Ta, widziałem.

I przy okazji kilka rozwaliłem – Anakin miał ochotę dodać.

Jednak nie chciał zbaczać z tematu Sabre'a, więc postanowił zachować opowieść o swoich bohaterskich wyczynach na inną okazję.

- Te paskudy to jego dzieła – wyraźnie zadowolony, że wie więcej niż kolega, zaanonsował Cooper. – Sabre je zaprojektował. Ponoć pierwszą skonstruował, gdy był nastolatkiem. Opadła ci kopara, co?

Szczerze? Trochę tak. Choć robił wszystko, by tego nie pokazać, Skywalker zaczął czuć do tajemniczego łowcy nagród niemały podziw. Pamiętał, ile czasu męczył się, by skonstruować C-3PO. To nie była robota na jeden dzień! A przecież bazował na istniejącym projekcie droida... Nie budował od podstaw niczego nowego!

- Nie przejmuj się nim, Anakin – Shanti poklepała kolegę po ramieniu.

- Wie to wszystko z wykładu o Historii Wojskowości – Chao-Zi posłał blondynkowi złośliwy uśmieszek. – To jedyny wykład, którego nie przespał!

Cooper spłonął rumieńcem.

- Właśnie tak dowiedzieliśmy się o Sabrze – Dina wyjaśniła Anakinowi. – Na zajęciach, kilka lat temu. To konstruktor jednego z najniebezpieczniejszych droidów naszych czasów. Mistrzowie co jakiś czas o nim wspominają. Pewnie jeszcze o nim nie słyszałeś, bo późno dołączyłeś do Zakonu.

- Od dłuższego czasu nikt o kolesiu nie gadał – powiedział Taz. – Po incydencie na Naboo znowu zrobiło się o nim głośno. Wiesz, bo Federacja pierwszy raz użyła jego droidów!

- Nielegalnie – podkreśliła Bethany. – Niektóre z tych maszyn nawet nie zostały zatwierdzone przez Senat! Na przykład droidy komandosi...

Zainteresowanie Anakina osiągnęło apogeum. Zaraz, zaraz! Komandosi? A to przypadkiem nie były te, z którymi Obi-Wan walczył po śmierci Qui-Gona?

- Ciekawe, jak on je zaprojektował? – dłubiąc łyżką w kaszy, zastanawiała się Shanti. – Ponoć te droidy mają system operacyjny, dzięki któremu mogą rozpoznawać niektóre formy walki mieczem świetlnym. A przecież takie coś potrafią tylko nasze droidy treningowe!

- Może jakiegoś... no wiecie... buchnął? – niepewnie podsunął Anakin. – I na tej podstawie zrobił własnego?

- A skąd niby miałby go ukraść? – Cooper parsknął śmiechem. – Ze Świątyni?!

W domyśle: z najlepiej strzeżonego miejsca w Galaktyce, w którym roiło się od Jedi?

- Nie no, ze Świątyni to może nie! - Zły, że go wyśmiano, Skywalker zaczął gorączkowo myśleć nad tłumaczeniem. – Ale może ukradł droida, który pojechał na misję treningową? Albo coś.

Taz i Cooper zaczęli chichotać. Dina zgromiła ich wściekłym spojrzeniem.

- Przestańcie się z niego nabijać! Nie jego wina, że jest niedoinformowany. Anakin, droidy treningowe nie jeżdżą na misje. W ogóle nie wolno ich wynosić poza teren Świątyni! A poza tym mają wmontowane systemy autodestrukcji na wypadek kradzieży. Uwierz mi, że Zakon świetnie zabezpiecza to, co do niego należy.

- Ta, tyle że ludzie czasem odchodzą z Zakonu! – mruknęła Bethany. – Niby kto ich powstrzyma przed zdradzaniem naszych sekretów? Do tego akurat nie ma żadnego paragrafu.

- Może i nie – ponuro zgodziła się Dina. – Ale nie wierzę, by którykolwiek z byłych Jedi mógł nauczyć Sabre'a naszych form walki! To po prostu niedorzeczne, Thany! To, że ktoś odszedł, nie znaczy, że przestał myśleć. Można nie zgadzać się z Radą, ale wszyscy wiedzą, że zdradzanie sekretów Jedi pierwszym lepszym cywilom jest zwyczajnie niebezpieczne.

- Ten cały Sabre nie brzmi jak pierwszy lepszy cywil – Anakin zafiksował niezadowolony wzrok na owsiance. – W końcu nazwali go „Rzeźnikiem Padawanów"! To skandal, że nasi jeszcze go nie złapali!

- Eee... poprawka. Złapali.

- Zaraz, zaraz... co?!

- Pfft! Ty poważnie myślałeś, że nasz Zakon pozwoliłby takiemu gościowi hasać sobie po Galaktyce? – już któryś z kolei raz Cooper zmierzył Skywalkera drwiącym spojrzeniem.

- Kodeks zabrania zemsty, ale gdy ktoś morduje naszych na tak dużą skalę, nie możemy tego zignorować! – Taz pokiwał głową. – Dziesięć lat temu ten głupek przecenił swoje możliwości. Rzucił się do walki z doświadczonym Mistrzem, stracił rękę i trafił do więzienia!

Ta informacja wcale nie sprawiła, że Anakin odetchnął z ulgą. Coś mu się tutaj mocno nie zgadzało... Z rozmowy Qui-Gona i Obi-Wana na Naboo wynikało, że parę lat temu Kenobi prowadził w sprawie Sabre'a jakieś śledztwo. Wtedy, gdy wpadł w hutteckiej knajpie na Windu i dostał „ochrzan życia".

- Skoro Sabre siedzi w pierdlu – Skywalker dyskretnie pokazał głową stolik swojego Mistrza – to dlaczego ONI uważają, że ich zaatakował?

Adepci Klanu Nexu wymienili niepewne spojrzenia. Anakin uświadomił sobie, że nie znają odpowiedzi na to pytanie. A przynajmniej nie do końca.

- Były różne... domysły – Dina wreszcie przerwała milczenie. – Pięć lat temu w więzieniu o zaostrzonym rygorze miał miejsce pewien incydent. Kilkoro kryminalistów uciekło, ale gdy próbowali opuścić orbitę planety, ich statek został trafiony i wyleciał w powietrze. Wśród tych, którzy zginęli, był właśnie Sabre.

- No... tyle że jego śmierć wcale nie była taka pewna! – powiedziała Bethany. – Wielu Mistrzów naszego Zakonu... w tym Mistrzyni Kentarra... nie uwierzyło, że rzeczywiście zginął.

- Mnóstwo osób twierdzi, że jakoś wydostał się z tamtego statku. Albooo... że wcale go na nim nie było. Mógł wykorzystać innych więźniów, by zrobili dywersję, a samemu wymknąć się w zupełnie inny sposób.

- Dlaczego nikt tego nie sprawdził? – zaciekawił się Anakin. – No bo... skoro to taki niebezpieczny koleś, to chyba lepiej się upewnić, nie? Popytać w podziemiach Coruscant, albo coś w ten deseń?

Lub pójść się napić z Huttami, tak jak to zrobił Obi-Wan.

Skywalker zaczął współczuć swojemu Mistrzowi, że dostał od Qui-Gona tak solidną zjebkę.

- Czasem nie potrzeba ciała, by stwierdzić, że ktoś nie żyje – powiedział Chao-Zi. – Wiesz, po czym mieszkańcy Onderonu poznali, że wytępili wszystkie Nexu na planecie? To bardzo proste! W lasach zaroiło się od innych zwierząt.

- No tak, ale Sabre nie jest Nexu.

- Nieeee, ale jest łowcą nagród, który nienawidzi Jedi – Bethany uniosła brew. – Spędził wiele lat, polując na członków naszego Zakonu. Nie uważasz, że gdyby rzeczywiście przeżył, wróciłby do tego zajęcia?

- A nie wrócił?

- Przez pierwsze lata po jego domniemanej „ucieczce" panował spokój – powiedziała Dina. – Więc wszyscy założyli, że po prostu zginął. Ale potem zaczęły się incydenty. Jedi znowu znikali. Tyle że tym razem to nie byli Padawani, ani świeżo mianowani Rycerze. Ktoś skutecznie wymordował kilku Mistrzów.

- Ja tam nawet przez moment nie uwierzyłem, że to Sabre! – prychnął Cooper. – Proszę was, gdzie by on załatwił Mistrza?

- Teraz tak mówisz! – rzuciła Shanti. – Ale wcześniej trząsłeś portkami ze strachu!

- W-wcale nie trząsłem! Ja...

- W każdym razie, okazało się, że to był Sith – Dina ukróciła kłótnię, jeszcze zanim na dobre się zaczęła. – Ten, którego zabił twój Mistrz – spojrzała na Anakina. – Co, w sumie, sporo wyjaśniło. Sabre raczej nie dokonał tych najnowszych morderstw. Kiedy działał, zostawiał po sobie podpis.

- P-podpis? – przełykając ślinę, powtórzył Anakin.

- Pierwszą literę swojego imienia na ciele ofiary. Wypalał ją za pomocą miecza świetlnego.

Wszystkie dzieci przy stoliku wzdrygnęły się.

- Mistrzowie, których zamordowano, nie mieli podobnych śladów – ponuro dokończyła Dina.

Skywalker dał sobie chwilę na poskładanie wszystkiego, czego jak dotąd się dowiedział. Jaka szkoda, że niezbyt dokładnie pamiętał rozmowę Qui-Gona i Obi-Wana na Naboo... Zwłaszcza, że to właśnie o Sabre'a wybuchła nieszczęsna kłótnia! Anakin nie mógł sobie przypomnieć zbyt wielu szczegółów, ale mógłby przysiąc, że Qui-Gon nie był zachwycony faktem, że jego Padawan interesował się Rzeźnikiem Padawanów. A, i chyba padło oburzone stwierdzenie, że „Rada zrobiła się ślepa" i „zwaliła całą winę na Sabre'a, podczas gdy za wszystko odpowiedzialny był Sith".

Ale to wciąż nie wyjaśniało pewnej istotnej kwestii.

- Powiedzcie... - posyłając stolikowi Obi-Wana jeszcze jedno dyskretne spojrzenie, szepnął Anakin. – A czy ten cały Sabre jest jakoś powiązany z moim Mistrzem?

Kenobi i Vos mówili o atakach na swój Klan w taki sposób, jakby to była sprawa osobista. Czyżby mieli wcześniej do czynienia z Rzeźnikiem Padawanów? A jeśli tak, to w jakich okolicznościach go spotkali?

- Niestety nic na ten temat nie wiemy, Anakin – z żalem odparła Dina. – I nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, byś pytał o to swojego Mistrza.

- Albo kogokolwiek innego – zawtórowała jej Bethany.

- Dorośli Jedi są strasznie przewrażliwieni na punkcie Sabre'a – Chao-Zi lekko zadrżał. – Zwłaszcza ci, którzy pamiętają lata, gdy był na wolności i mordował.

- Pfft, poważnie? – Anakin nie zdołał powstrzymać kpiąco-rozbawionego prychnięcia. – Nie wiedziałem, że Jedi bywają przewrażliwieni na jakimkolwiek punkcie!

Właściwie to... jak na jego gust, byli zdecydowanie za mało wrażliwi. Na przykład, nie mieli żadnych oporów, by rozmawiać o śmierci. Skywalker wciąż nie pogodził się z tym, że zdecydowana większość osób w Świątyni dyskutowała o stracie Qui-Gona, jakby to było zwyczajne wydarzenie, które w ogóle nikogo nie szokowało.

Chłopiec z Tatooine uznał, że to doskonała okazja, by zacytować Głowę Zakonu:

- Mistrz Yoda zawsze powtarza, że „każde minione zdarzenie nauką dla przyszłych pokoleń jest", a „rozmawiać na trudne tematy bać się nie wolno!"

- No to spróbuj kiedyś wspomnieć przy nim o Dooku – mruknął Cooper. – I uważnie obserwuj jego minę.

- O Mistrzu Dooku! – syknęła Dina.

- Teraz to żaden z niego Mistrz! – Taz pośpieszył bronić kolegi. – Odszedł z Zakonu, więc teoretycznie nie jest Mistrzem.

- Nie tak głośno! – syknęła Bethany. – Chcecie, żeby ktoś usłyszał?

Skywalker nie mógł się powstrzymać. Wziął głęboki oddech i głośno wyrecytował:

- Dooku, Dooku, Dooku...

- Natychmiast przestań! – Do tego stopnia zirytował Dinę, że zatkała mu usta dłonią.

- Dla Mistrza Yody odejście Mistrza Dooku to sprawa osobista – spuszczając wzrok, wyszeptała Shanti. – No wiesz... To w końcu był jego Padawan.

Oczy Anakina rozszerzyły się.

- To Mistrz Yoda miał Padawana? – wydusił, odciągając dłoń Diny od swojej twarzy.

- Byłoby dziwne, gdyby przez prawie tysiąc lat życia nie wziął sobie ucznia! – prychnął Cooper.

- Mistrz Dooku był nie tylko jednym z najlepszych Jedi, ale też protegowanym Wielkiego Mistrza – powiedziała Bethany. – Kiedy odszedł, to było jak policzek dla całego Zakonu.

- Tak, ale nie tylko o to chodzi – Dina posłała Skywalkerowi zrezygnowane spojrzenie. – Utrata Padawana to bardzo, bardzo, bardzo drażliwy temat, Anakin. Właśnie dlatego Mistrzowie nie lubią rozmawiać o Sabrze. Niektórzy z nich stracili własnych Padawanów, albo przyczynili się do śmierci cudzych. Sama nie wiem, co jest gorsze...

- A co z utratą Mistrza? – Anakin uniósł brew. – O tym jakoś nikt nie boi się rozmawiać!

- Bo to jest zupełnie co innego! – zniecierpliwionym tonem odpowiedziała Shanti. – Sam pomyśl, Mistrzowie giną cały czas.

- Cały czas?!

- Tu nie chodzi o to, że giną często – Dina doprecyzowała stwierdzenie koleżanki. – Albo że ginie ich jakoś bardzo wielu. Ona miała na myśli, że śmierć Mistrza nikogo specjalnie nie dziwi. Mistrzowie dostają misje o najwyższym stopniu trudności i podejmują się ich z pełną świadomością, że mogą zginąć. A kiedy umierają, to najczęściej w pełni chwały. Rozmawianie o ich śmierci jest nie tylko normalne, ale wręcz dobre. W ten sposób możemy uczcić ich pamięć. Upewnić się, że ich dokonania nie zostaną zapomniane.

To wszystko brzmiało bardzo ładnie i podniośle, ale Anakin tak czy siak wolałby, by ludzie w Świątyni nie dyskutowali o śmierci Qui-Gona. A przynajmniej jeszcze przez jakiś czas.

- Natomiast Padawani są...

Nieoficjalna liderka Klanu urwała na chwilę, szukając odpowiedniego słowa.

- Przyszłością – stwierdziła wreszcie. – Mistrz Yoda zawsze mówi, że my, młodzi Jedi, jesteśmy przyszłością Zakonu. I że nasi Mistrzowie oraz Opiekunowie są za nas odpowiedzialni. Mają dbać o nas, chronić nas i doprowadzić nas do Prób. Właśnie dlatego to, co zrobił Sabre, było tak obrzydliwe. I właśnie dlatego Mistrzowie nie chcą o tym rozmawiać. Dla Zakonu to był cios.

W oczach Anakina zalśnił bunt.

- Dla mnie to nadal nie ma sensu – burknął, krzyżując ramiona. – Skoro Mistrz i Padawan są dla siebie rodziną, to dlaczego strata ucznia miałaby boleć bardziej? Sami powiedzcie: jakbyście się czuli, gdyby Mistrzyni Kentarra zginęła?

Nie wiedział, co go podkusiło, by zadać akurat to pytanie. Chyba chciał po prostu wstrząsnąć kolegami z Klanu, by choć na chwilę przestali być ułożonymi dzieciaczkami Jedi, i poczuli przynajmniej cząstkę strachu, który on sam nosił w sercu!

Bo prawda była taka, że bał się. Bał się utraty Obi-Wana! Wcześniej wydawało mu się, że może zostać pozbawiony Mistrza tylko za sprawą durnowatych reguł Jedi, które zabraniały przywiązania. A teraz dowiedział się, że być może po Galaktyce szwendał się niebezpieczny łowca nagród, chowający do Kenobiego jakąś urazę!

Anakin za nic nie mógł przyznać się innym Adeptom do tego, co przeżywał, więc postanowił sprowokować ich, by poczuli coś podobnego. O dziwo, udało się. Choć nie w przypadku wszystkich.

- Ja... - Shanti była wyraźnie poruszona. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – wyznała cicho. – A-ale myślę, że byłoby mi... bardzo przykro.

- Mistrzyni Kentarra zajmowała się nami praktycznie od zawsze – Chao-Zi też zrobił się nieco markotny. – Ona jest jak... no... prawie jak matka.

- Gdyby zginęła, chyba bym płakał – mruknął Taz.

Nieźle zaszokował tym Skywalkera. Kiedy się pierwszy raz spotkali, nie wywarli na sobie nawzajem zbyt pozytywnego wrażenia – kto by pomyślał, że w rzeczywistości mieli tyle wspólnych cech? Anakin w życiu by nie zgadł, że ze wszystkich osób z jego Klanu, właśnie ten koleś okaże się być tym, który otwarcie przyznałby się do posiadania normalnych uczuć.

„Chyba bym płakał" – to nie było coś, co często można było usłyszeć z ust Adepta Jedi.

- Mistrzyni Kentarra nie chciałaby, żebyśmy się o nią martwili – powiedziała Dina.

TO było coś, co często można było słyszeć z ust Adepta Jedi.

- Zawsze powtarza, że nie możemy pozwolić, by strach o bliskich przejął nad nami kontrolę – Bethany poszła za przykładem liderki i zaczęła wyliczać Przykazania Dobrego Jedi. – „Nie ma śmierci, jest Moc". Zawsze powinniśmy być opanowani i skupieni! Zupełnie jak... jak... och, no przecież! Zupełnie jak twój Mistrz, Anakinie!

- Mój Mistrz? – Skywalker powtórzył tępo.

Adepci Klanu Nexu spojrzeli na Kenobiego. Ich wzrok był pełen podziwu i uwielbienia.

- Mistrz Obi-Wan to świetny wzór do naśladowania – Dina z aprobatą pokiwała głową. – Wszyscy powinniśmy brać z niego przykład! Nie tak dawno temu stracił własnego Mistrza, jednak nie pozwolił, by to go złamało. Sam nam mówiłeś, jak świetnie poradził sobie na Fenis.

- A, tak – czując, że w gardle tworzy mu się nieprzyjemna gula, mruknął Anakin. – Rzeczywiście... Mówiłem wam.

- Wygląda, jakby nic nie mogło go złamać – Bethany oparła policzek na dłoni. Jej oczy stały się rozmarzone. – Jest jak skała! Nic dziwnego, że Rada przyznała mu status Rycerza Jedi bez Prób!

- Już jako Padawan był bardzo niezależny – również Cooper dorzucił od siebie parę komplementów. – Nie zawracał Mistrzowi głowy częściej, niż było trzeba. Kiedy został niezależnym Jedi, to była praktycznie formalność!

Ktoś inny ucieszyłby się z tych słów, lecz Anakinowi zebrało się na wymioty.

Jasne, fajnie jest być uczniem Mistrza, który był powszechnie szanowany i miał swój fanklub, ale... problem polegał na tym, Skywalker lubił swojego nauczyciela za zupełnie inne cechy niż te, które wymienili jego koledzy.

Na przykład za tamtą nielegalną partyjkę kości w drodze do Naboo. Albo za to, jak Obi-Wan się śmiał, gdy Anakin przewrócił go na plecy i zaczął bezczelnie przeszukiwać mu ubrania. Za to, że pożyczył nieszczęśliwemu dziecku płaszcz po śmierci Qui-Gona. A potem położył Anakinowi dłoń na głowie i użył Mocy, by go uspokoić. Za to, że zostawił niepokornemu Padawanowi holowiadomość i powiedział, że „już za nim tęskni". Za całą cierpliwość, jaką okazał, gdy dowiedział się, że jego protegowany pyskował do Windu. TO były czyny, za które Skywalker uwielbiał swojego nauczyciela.

Natomiast to całe opanowanie i, och, perfekcyjne wykonywanie swoich obowiązków, gdy prochy Qui-Gona jeszcze nie zdążyły ostygnąć? Inne dzieciaki mogły uważać coś takiego za powód do dumy, ale nie Anakin. Kontrolowanie emocji przez Kenobiego nie tylko nie imponowało chłopcu, ale wręcz przypomniało mu o wstręcie, jaki czuł na Naboo, gdy Obi-Wan nie uronił po Qui-Gonie ani jednej łzy.

Ech, Skywalker wiele by dał, by móc wyrazić swoją opinię na głos. Rzecz w tym, że gdyby zrobił to w obecnym towarzystwie, prawdopodobnie zostałby wyśmiany. Albo gorzej – uznany niegodnym zaszczytu, jakim było uczenie się w Świątyni.

Czy mu się to podobało czy nie, musiał zaakceptować fakt, że koledzy i koleżanki wiedzieli o byciu Jedi znacznie więcej od niego. I że ich zdanie pokrywało się z tym powszechnie obowiązującym.

„Nie zawracał Mistrzowi głowy częściej, niż było trzeba."

Cooper powiedział o tym w taki sposób, jakby to była najwyżej ceniona u Padawanów cecha.

I zupełnie przypadkiem była to ostatnia cecha, którą mógł poszczycić się Anakin Skywalker. A przynajmniej na razie.

W końcu coś sobie obiecał, nie? Może i teraz nie mieli o nim zbyt dobrej opinii, ale był diabelnie zdeterminowany, by zmienić ten stan rzeczy. Na Moc... przecież reputacja nie pozostawała niezmienna przez całe życie! Anakin nie miał wątpliwości, że jeśli naprawdę się postara, zdoła zrobić z siebie najmniej upierdliwego Padawana w całej tej przeklętej Świątyni! Przestaną uważać, że jest nadmierne przywiązany do swojego Mistrza i nikt już ich nie rozdzieli.

Zabawne, że pomyślał coś takiego akurat teraz. Dosłownie sekundy przed tym, jak przy stoliku Obi-Wana miała miejsce dość niefortunna wymiana zdań.

- Rada chce mnie wysłać na misję dyplomatyczną do systemu w Zewnętrznych Rubieżach – Luminara zwróciła się do Kenobiego. – To nie jest zadanie dla jednej osoby, więc poprosili, bym znalazła sobie partnera. W pierwszej kolejności pomyślałam o tobie. Twoja znajomość dialektów bardzo by mi się przydała.

Zanim Mistrz Anakina zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Vos parsknął śmiechem.

- Szanse na wyciągnięcie go poza granice Coruscant są w tej chwili zerowe, Luminaro. Równie dobrze mogłabyś próbować odciągnąć samicę banthy od nowonarodzonego cielaka. Obi-Wan ma malusiego i uroczego Padawana, którego musi karmić cyckiem!

Kenobi zareagował na zaczepkę zadziwiająco spokojnie.

- Quinlan jest chorobliwie zazdrosny, bo jego Padawanka nie pozwala, by karmił ją czymkolwiek - Złośliwie się uśmiechając, pokazał kumpla kciukiem.

- No – Vos wydał głośne westchnienie żalu. – Niestety już zakończyliśmy ten etap!

- To my go w ogóle mieliśmy? – zdziwiła się Aayla.

Dłoń Skywalkera zacisnęła się na łyżce tak mocno, że omal jej nie złamała. Anakin jeszcze nigdy nie czuł się tak upokorzony! Komentarz o cycku już sam w sobie był wystarczająco wstrętny... Dlaczego musiał zostać wypowiedziany akurat wtedy, gdy Adepci Klanu Nexu gapili się na stolik Kenobiego?! Ugh!

Czy Vos nie mógłby rzucać swoich durnych tekstów, kiedy uwaga dzieciaków była skupiona na czymś innym? Czy on naprawdę nie mógł porównać Obi-Wana do troskliwej mamusi kilka minut wcześniej, gdy trwała zażarta dyskusja na temat Sabre'a? Przeklęty śmierdziel... Powinien rzucać swoje porąbane żarty w jakimś dyskretniejszym miejscu! Anakin nie mógł uwierzyć, że nie tak dawno temu rozważał zakumplowanie się z tym kolesiem!

Bał się spojrzeć na twarze kolegów. Wiedział, że usłyszeli słowa Vosa i za nic nie miał ochoty sprawdzać, jakie mieli miny!

Zaczął się zastanawiać, czy zdoła odwrócić ich uwagę od niefortunnego komentarza, ale bardzo szybko przekonał się, że nie ma na to najmniejszych szans. Luminara Unduli poruszyła zbyt pikantny temat.

- A więc to prawda? – wykrztusiła, wytrzeszczając oczy na Kenobiego. – Rzeczywiście wziąłeś sobie Padawana?

- Cóż... tak – Obi-Wan jedynie wzruszył ramionami i jak gdyby nigdy nic zaczął jeść pączka. – Tak się złożyło.

- Byłam pewna, że to plotki. Jestem w szoku! Pamiętam, jak mówiłeś, że nie masz najmniejszego zamiaru brać sobie ucznia przed trzydziestką! Powtarzałeś, że żadna siła cię do tego nie zmusi!

Anakin poczuł, jakby niewidzialna dłoń chwyciła jego serce, a potem je ścisnęła, powoli i bezlitośnie. W głowie chłopca zabrzmiało echo słów Kenobiego:

„Branie odpowiedzialności za ucznia zaraz po przejściu Prób to fatalny pomysł. A gdy ostatni raz sprawdzałem, byłem zdrowy na umyśle."

Obi-Wan bez pośpiechu żuł kawałek pączka. Jego wyraz twarzy wskazywał na to, że intensywnie nad czymś rozmyślał. Wreszcie posłał Luminarze lekki uśmiech.

- Nie przesadzaj. Ująłem to nieco inaczej. Zresztą, kiedy to mówiłem, byłem jeszcze młody i niedojrzały.

Uścisk wokół serca Anakina nieco zelżał, ale nie na długo.

- Nie jesteś jakoś duży starszy niż wtedy, gdy to mówiłeś – Mistrzyni Unduli skrzyżowała ramiona. Wpatrywała się w Kenobiego z miną, jakby próbowała go rozgryźć. – A kiedy Quinlan związał się przysięgą z Aaylą, byłeś najbardziej zszokowany ze wszystkich. Stwierdziłeś, że branie Padawana w tak młodym wieku to szczyt nieodpowiedzialności!

- Nooo, bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Aayla tak świetnie zmobilizuje Quinlana, by o siebie zadbał – Obi-Wan porozumiewawczo mrugnął do Twi'lekanki, na co wyszczerzyła zęby. – Nie wiem, czy wiesz, ale on zaczął się myć trzy razy w tygodniu!

- Gdybyście prowadzili tak aktywny tryb życia, jak ja, też uważalibyście prysznic za stratę czasu – splatając dłonie za głową, westchnął Vos. – Co mi po tym, że wypucuję się od stóp do głów, skoro minutę później jestem spocony? Tobie to dobrze, stary! – rzucił do Kita Fisto. – Ty się w ogóle nie pocisz!

- Może i nie – westchnął Nautolanin. – Ale jeśli przynajmniej raz dziennie się nie wykąpię, z moją skórą dzieją się straszne rzeczy. Na niektóre misje muszę wozić ze sobą wodę w spreju!

- Ooo, czyli taki jakby morski dezodorant?

- Tak. Coś w ten deseń.

Anakin zaczął się łudzić, że rozmowa zawędruje w stronę bezpieczniejszych tematów, ale na próżno. Luminara nie ustępowała.

- Że Quinlan potrzebował Padawana, by wydorośleć, to jest dla mnie zrozumiałe. Ale ty? – uniosła brew i zmierzyła Obi-Wana uważnym spojrzeniem.

- Ludzie biorą sobie Padawanów z różnych powodów – Kenobi odparł wymijająco. – Nie tylko po to, by wydorośleć.

- Cóż, niezależnie od powodów, mogłeś trochę poczekać. Słyszałam, że twój uczeń został przyjęty do Zakonu w dość... niecodziennych okolicznościach. Powiedz, a to prawda, że on ma dopiero dziewięć lat?

- Kiedy ostatnio sprawdzałem, tyle właśnie miał.

- A zatem, z formalnego punktu widzenia jest o wiele za młody, by być Padawanem – z surowego tonu tej kobiety, Anakin wywnioskował, że miała jeszcze większą fiksację na punkcie zasad niż jego własny Mistrz. – Minie dobrych parę lat, zanim będzie mógł jeździć z tobą na misje.

- Jestem tego świadom, Luminaro – Obi-Wan odparł spokojnie.

- Dziwię się, że Rada w ogóle zgodziła się, byś zaplótł mu warkoczyk...

- Właściwie to odmówili – szczerząc zęby, wtrącił Vos. – Ale nasz drogi kolega dostał „Syndromu Qui-Gona" i postanowił pokazać im...

- Z pewnością NIE pokazałem im tego, co Quinlan właśnie pokazuje! – Kenobi zmierzył środkowy palec kumpla chłodnym spojrzeniem, pokręcił głową i nieco spokojniej dodał: – Po prostu wyraziłem swoje zdanie, które nieco różniło się od zdania Rady. A Mistrzowie byli na tyle wyrozumiali, że wyjątkowo postanowili pójść mi na rękę.

- Może tak ich zaszokowałeś, że stracili głos? – z uśmiechem podsunął Kit Fisto.

- Żeby nie zgadzać się z Radą i to w tak banalnej sprawie - Luminara masowała obie skronie i z wypisanym na twarzy szokiem wpatrywała się w swój talerz. – To zupełnie do ciebie niepodobne!

- Kiedy mi o tym powiedział, popłakałem się ze wzruszenia! – z dumą patrząc na przyjaciela, wyznał Vos.

- Nie – ze spokojem zaprzeczył Obi-Wan. – Popłakałeś się, bo zamówiłeś drinka z chalactańską papryczką.

- Nie odważyłbym się go wypić, gdybyś ty nie odważył się sprzeciwić Radzie. Wypiłem za twoje zdrowie, mordko!

- Dla ciebie każdy powód, by się napić, jest dobry! – prychnęła Aayla.

- Nadal nie rozumiem, co cię skłoniło, byś tak szybko wziął sobie Padawana – mruknęła Luminara.

Z początku Anakin miał do niej dość neutralny stosunek, ale teraz doprowadzała go do szału. Na piaski Tatooine, co za uparta kobieta! Czy ona koniecznie musi wiedzieć wszystko?! Nikt poza nią nie wydawał się aż tak zdeterminowany, by wyciągnąć z Obi-Wana każdą możliwą informację odnośnie dziewięcioletniego protegowanego.

Po kiego wspomniała o tym, że Kenobi tak strasznie bronił się przed posiadaniem ucznia?! Albo, że kłócił się z Radą, by zapleść Padawanowi warkoczyk? Cóż, to druga informacja akurat stawiała Anakina w korzystnym świetle, ale... Co jeśli dalsza część rozmowy jeszcze bardziej go pogrąży?

Zaryzykował szybki rzut okiem na kolegów z Klanu. Sądząc po ich minach, uważnie słuchali każdego słowa i nie mogli się doczekać, by dowiedzieć się więcej. Bantha podoo!

- Mogłeś zaczekać, aż chłopak zda Próby Adepta i dopiero wtedy związać się z nim przysięgą – mówiła Luminara. – Miałbyś jeszcze parę lat, by dokładnie wszystko sobie przemyśleć. Upewnić się, że rzeczywiście chcesz ucznia. I to właśnie tego ucznia!

„Właśnie tego".

Zadziwiające, jak te dwa krótkie słowa mogły wstrząsnąć dziecięcym sercem. A jakby tego było mało, Vos dorzucił swoje trzy grosze.

- Gdy zobaczysz tego chłopca, od razu zrozumiesz, dlaczego Obi-Wan nie chciał czekać. Uwierz mi, że to nie jest dzieciak, którego można łatwo spławić. Powinnaś zobaczyć, jak uroczo obnaża ząbki, gdy ktoś zagarnia uwagę jego Mistrzunia! To taka słodziutka mała przylepa... Obi-Wan nie pozbędzie się go aż do śmierci!

Anakin zacisnął zęby. Powinien któregoś razu zakraść się do kwatery tego śmierdziela i zaszyć mu usta, by przestał wyrzucać z siebie te wszystkie głupoty!

- No cóż... - Luminara posłała Obi-Wanowi pokrzepiający uśmiech. – Z dwojga złego lepiej mieć ucznia, który się do ciebie klei, niż jakiegoś chuligana. Zawsze mogłeś trafić gorzej! Słyszałam, że jakiś dzieciak pyskował do Mistrza Windu, a potem jeszcze obraził go w hangarze pełnym osób. Mistrz takiego ziółka to dopiero musi mieć ciężkie życie!

Vos, który akurat brał łyk soku, w dość obrzydliwy sposób wypuścił napój nosem i zaczął zaśmiewać się na całe gardło. Kit i Aayla zachichotali. Obi-Wan splótł dłonie na blacie i po prostu siedział z grobową miną. Zajęło jej to trochę czasu, lecz Luminara wreszcie zajarzyła.

- Na Moc – wykrztusiła, z przerażeniem patrząc na Kenobiego. – A więc to twój...?!

Zamiast odpowiedzieć, Obi-Wan posłał przyjaciółce spojrzenie pod tytułem „nie chcę o tym rozmawiać".

- Mogę jej opowiedzieć o Owczarku Toydariańskim? – błagalnie spytał Vos.

- Nie, NIE możesz! – Aayla wydarła mu się do ucha.

- Ale chyba nie chodzi o to, że Anakin sprowadził do Świątyni zwierzaka? – głośno zastanawiał się Kit Fisto. – To byłoby... urocze – dokończył z uśmiechem.

- Niestety nie o to chodzi – westchnął Obi-Wan. – Mój Padawan raczej nie odczuwa potrzeby przygarniania bezdomnych zwierząt. Swobodniej czuje się z droidami niż z różnorodnymi formami Żywej Mocy.

Z miną, jakby próbowała rozgryźć niezwykle skomplikowany problem matematyczny, Luminara rozmasowała podbródek.

- Im więcej się o nim dowiaduję, tym mniej prawdopodobne wydaje mi się, byś chciał uczyć akurat to dziecko – stwierdziła wreszcie. - Powiedz mi, dlaczego ten chłopiec? Co sprawiło, że wybrałeś właśnie jego?

Mistrzyni Unduli nie mogła o tym wiedzieć, lecz właśnie zadała najgorsze pytanie z możliwych. Pytanie, na które istniały aż dwie odpowiedzi:

Dobra odpowiedź oraz poprawna odpowiedź. A Skywalker umierał ze strachu, bo nie miał pojęcia, którą opcję wybierze jego Mistrz.

Obi-Wan mógł postąpić w identyczny sposób, jak jego protegowany. Mógł powiedzieć Luminarze to samo, co Anakin powiedział rówieśnikom. Jakąś... bajeczkę, że niby zachwycił się umiejętnościami chłopca z Tatooine, albo coś w ten deseń. To byłaby „dobra" odpowiedź, ponieważ nie narobiłaby Skywalkerowi kłopotów... Nie postawiłaby go w niezręcznej sytuacji przed innymi dziećmi!

Ale Kenobi mógłby równie dobrze wybrać drugą odpowiedź – bardziej brutalną, lecz prawdziwą. Tę, którą z chirurgiczną precyzją wyciągnął z niego Palpatine na Naboo. Tę, o której już plotkowano w Świątyni, ale póki główny zainteresowany jej nie potwierdził, nie mogła być uznana za prawdę.

"Qui-Gon poprosił o to, gdy umierał".

Po szyi Anakina spłynął pot. Obi-Wan był z natury szczery i prawdomówny. Dlaczego miałby okłamać osobę ze swojego Klanu?

Z drugiej strony, chyba pamiętał, że znajduje się w stołówce? Czytaj: w publicznym miejscu, gdzie sporo osób mogło usłyszeć jego odpowiedź. Raczej nie powie niczego, co postawiłoby Anakina w trudnej sytuacji... prawda?

Prawda?!

Po długim namyśle Obi-Wan wziął głęboki oddech i otworzył usta. Ale akurat wtedy, gdy miał udzielić odpowiedzi, Aayla uchwyciła zrozpaczone spojrzenie Anakina i wzięła sprawy we własne ręce.

- Mistrzu Kit, będziesz to jadł? – zawołała tak głośno, że Luminara podskoczyła w miejscu i zgromiła ją wzrokiem. – Skoro już skończyłeś, może się ze mną podzielisz?

Twi'lekanka zatrzepotała rzęsami w stronę Nautolanina.

- Jasne – uśmiechając się, Kit wyciągnął dłoń z tacą. – Częstuj się! Wiesz, że nie potrafię ci niczego odmówić.

- Dlaczego tylko kwiatuszek ma cię objadać? – spytał urażony Vos. – Mnie też coś daj! Zawsze chciałem spróbować jednej z tych twoich wypasionych krewetek.

I nie czekając na pozwolenie, wepchnął sobie do ust jedną sztukę.

Była to całkiem niezła dywersja, ale nie dość dobra, by Luminara straciła wątek.

- Pytałam cię, dlaczego... ? – Nie zwracając uwagi na to, co działo się po drugiej części stołu, posłała Obi-Wanowi wyczekujące spojrzenie.

- A, tak – Kenobi wydał zrezygnowane westchnienie. – Chodzi o to, że...

- Wiesz, Quinlan, ja bym ją jednak wypluł – Kit wyciągnął dłoń, by złapać za ogon krewetki wystającej z ust Vosa, jednak dzikus zrobił zgrabny unik.

- Nłe błądź szknerą! – Quinlan przewrócił oczami.

- Eee... tu nie chodzi o bycie sknerą, tylko o to, że...

- Możecie się przymknąć? – Luminara zmierzyła kolegów chłodnym spojrzeniem. – Nie widzicie, że próbuję rozmawiać na poważne tematy?

- A czły jła ci przeszkładzam? – trzymając Nautolanina za nadgarstki, Vos przeżuwał swoją zdobycz. – Jła tłylko płubuję zjeść kłewetkę, a tłen szknera nje chce mi płozwolić!

Anakinowi coś się przypomniało. Ej, a czy to nie była przypadkiem jedna z tych krewetek, które Mistrz Fisto zabrał mu z talerza w dniu, gdy się poznali? Mówiąc coś w stylu: „nie chcesz ich zjeść"?

Kit podjął ostatnią próbę powstrzymania Vosa.

- Quinlan, bo widzisz...

Za późno! Fioletowy ogon zniknął w paszczy Mistrza Jedi.

- Aha! – Nauczyciel Aayli triumfalnie uniósł palec. – Od lat fantazjowałem, by jakąś wszamać, ale blaszana megiera nigdy nie chciała mi pozwolić! Trzeba mieć naprawdę złośliwe obwody, by odmawiać zapracowanemu człowiekowi takiej pysznej... pysznej...

Przyjaciel Obi-Wana przysunął dłoń do gardła. Był nienaturalnie blady.

- Te krewetki są trujące – wzdychając, dokończył Kit.

Pierwsza część kolejnego rozdziału w piątek (28.08.2020)

Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07

Dzisiejsza notka będzie wyjątkowo krótka, gdyż zarówno Internet jak i serwery Wattpada sprzymierzyły się przeciwko mnie... A to Sithy przebrzydłe!

Chciałam wam tylko bardzo podziękować za cierpliwość i wyrozumiałość w wyczekiwaniu na kolejne rozdziały. Tak, WIEM, ja też mam własne życie i nie mam obowiązku regularnego publikowania, a mimo to... bardzo mnie cieszy, gdy widzę, że wciąż o mnie pamiętacie i dopraszacie się o kolejne rozdziały. 

Dla ciekawskich, kolejny rozdział nosi tytuł "Szczerość i zaufanie". Bardzo... wymownie, nie uważacie? 

Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top