Rozdział 14 - Reputacja (Część 1)

Anakin przeżył na Tatooine wiele strasznych momentów, ale jeden wyrył mu się w pamięci bardziej niż pozostałe.

Wszystko miało miejsce na targach złomu, odbywających się co roku w Mos Espa. Chłopiec podsłuchał wówczas, jak jego właściciel rozmawiał z pewnym twi'lekańskim hotelarzem pracującym dla Jabby. Facet koniecznie potrzebował niewolnika do pensjonatu znajdującego się na drugim krańcu planety. Kogoś znającego się na naprawach, ale też w miarę ładniutkiego, żeby nie odstraszał gości. Rozmowa zawędrowała niebezpiecznie blisko Skywalkera. Aż wreszcie Twi'lek przestał owijać w bawełnę i zaproponował cenę.

Za samego Anakina. Bez Shmi!

Kiedy schowany za skrzyniami chłopiec to usłyszał, serce podeszło mu do gardła. Tamtego dnia ocaliła go tylko chciwość Watto, który zapragnął wyciągnąć z rozmówcy te kilka banknotów więcej.

„Towar pierwszej klasy!" – zachwalał Anakina. – „Drugiego takiego nie znajdziesz! Przyjdź jutro do mnie do sklepu, a przekonasz się, że dzieciak jest wart swojej ceny."

Twi'lek przystał na propozycję.

Ale kiedy następnego dnia zjawił się u toydariańskiego znajomego, nie zobaczył ładnego chłopca, który biegle posługiwał się śrubokrętem. Zamiast tego ujrzał nieuczesanego kocmołucha, z trudem słaniającego się na nogach i psującego każdą rzecz, którą kazano mu naprawić.

Anakin tak świetnie odegrał swoją rolę, że powinni mu przyznać jakąś nagrodę. No i poniekąd ją dostał – w końcu NIE został rozdzielony z mamą. Co prawda przypłacił to kilkunastoma uderzeniami rózgi, ale nie żałował ani jednego z nich. Było warto!

Tamta sytuacja nauczyła go dwóch rzeczy.

Pierwsza – tym, czego bał się najbardziej, było rozdzielenie z osobą, którą kochał.

Druga – czasem, by powstrzymać katastrofę, trzeba zrobić coś wbrew sobie. Nawet jeśli na samą myśl o tym w żołądku tworzy się nieprzyjemny supeł! A dokładnie tak było, gdy Anakin udawał przed znajomym swojego właściciela, że nie jest w stanie naprawić nawet najprostszej rzeczy. Paradoksalnie, właśnie TO zabolało go najmocniej – nie lanie, które dostał dużo później.

Był dumny z faktu, że ludzie nazywali go Młodocianym Geniuszem Mechaniki. A kiedy sam pozbawił się tego tytułu, tak to przeżył, jakby zmuszono go do celowego przegrania wyścigu. Miał nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał odstawić podobnej szopki.

A mimo to właśnie się do tego przymierzał. I to jako wolny człowiek! Co więcej – jako Adept Jedi!

Nikt mu nie powiedział, że po dołączeniu do Zakonu będzie musiał podejmować tego typu decyzje. Czuł się trochę oszukany.

Szedł do stołówki na śniadanie i tak strasznie chciało mu się spać, że tylko cudem nie wpadał na ściany. Większość nocy spędził na zastanawianiu się, jak, na kupy banthów, przekona wszystkich, że nie jest nadmiernie przywiązany do Obi-Wana Kenobiego. Słowa, które usłyszał poprzedniego dnia, przeraziły go nie na żarty!

Nie mógł zostać rozdzielony ze swoim Mistrzem. Jakoś zdoła zaakceptować trudności związane z życiem w Świątyni, ale czegoś takiego po prostu nie zniesie! Więź z Obi-Wanem była dla niego jak kaftan bezpieczeństwa. Belka, której mógł się chwycić, gdy tonął.

Póki Anakin myślał sobie, że pewnego dnia zostanie Padawanem w pełnym tego słowa znaczeniu i zacznie przemierzać Galaktykę u boku Kenobiego, nic nie mogło go złamać. Tymczasem Yaren zasugerował...!

Na wspomnienie wczorajszych słów Twi'leka, Skywalker skrzywił się z niesmakiem.

Będzie dobrze! – powiedział sobie.

Raz już wybrnął z podobnej sytuacji. Po prostu będzie musiał to powtórzyć! Nie będzie męczył się jakoś bardzo długo - wystarczy miesiąc albo dwa. Na jakiś czas zdystansuje się do Kenobiego, by zatrzeć swój wizerunek „stęsknionej beksy", a wtedy wszystko będzie w porządku. Na samą myśl o celowym oddaleniu się od Mistrza, coś go w środku skręcało, ale jednocześnie czuł, że nie ma wyjścia. A poza tym...

Schodząc Obi-Wanowi z drogi, pewnie tylko zrobi mu przysługę.

Powiedział, że za mną tęsknił – Anakin pomyślał, opuszczając główkę. – Ale czy to była prawda?

W chwilach takich jak ta tak strasznie nienawidził swojej nieudolności w czytaniu uczuć drugiej osoby. Czuł się przez to tak, jakby wciąż przebywał w pokoju otoczonym przez weneckie lustra. Sam nie mógł nic zobaczyć, ale był nieustannie obserwowany przez innych. Włączając w to Obi-Wana.

„Prędzej banthy nauczą się latać, niż ty wejdziesz do mojej głowy" – kąśliwie rzucił kiedyś Kenobi.

Wydawało się to mieć miejsce całe wieki temu. Wtedy jeszcze żaden z nich nie podejrzewał, że staną się dla siebie Mistrzem i Padawanem. Zupełnie nie byli przygotowani na wydarzenia, które nastąpiły później. Obaj wyobrażali sobie zakończenie kryzysu na Naboo zupełnie inaczej. Anakin miał być pod opieką Qui-Gona. Zaś Obi-Wan zapewne zdałby Próby i został pełnoprawnym Jedi. Zacząłby dostawać wiele samodzielnych misji, latałby do wielu galaktycznych systemów, wolny, niezależny, bez Padawana, który siedziałby w Świątyni i skomlał o uwagę...

A jeśli rzeczywiście miał do Anakina pretensje? Czy rzeczywiście było tak, jak powiedział Yaren, i Kenobi zazdrościł rówieśnikom, którzy na spokojnie przyzwyczajali się do roli niezależnych Jedi?

No cóż, nawet jeśli, to Skywalker pokaże mu, że nie jest tak upierdliwym dzieckiem, jak wszyscy mówili. Da swojemu Mistrzowi trochę przestrzeni! To nie powinno być jakoś bardzo trudne. Litości, przecież nie będzie na niego wpadał w każdym...

- Czy to nowy fartuszek? – ze strony bufetu dobiegł znajomy głos.

Anakin wydał spanikowany kwik. Ledwo wszedł do stołówki, a już musiał z niej wybiec. Odczekał chwilę, po czym niepewnie wychylił głowę zza ściany. Tak jak się spodziewał, zobaczył Obi-Wana. Kenobi stał przed ladą do wydawania posiłków w towarzystwie – ugh! – tego wstręciucha Quinlana Vosa! CO-3 łypała na nich w taki sposób, jakby byli parą recydywistów.

- Kenobi i Vos. – Spomiędzy metalowych ust popłynął lodowaty głos. – Miałam zupełnie spokojny poranek, dopóki nie przywlekliście tutaj swoich bezużytecznych tyłków! Cokolwiek tym razem knujecie, nie wyobrażajcie sobie, że uda wam się to na mojej zmianie.

- Knujemy! – Udając, że śmiertelnie go obrażono, Obi-Wan przycisnął sobie dłoń do piersi. – Ależ moja droga, jak możesz podejrzewać nas o jakieś niecne zamiary?

- Czy my kiedykolwiek zrobiliśmy ci coś wstrętnego? – westchnął Quinlan.

- Wasze wybryki stanowią ponad czterdzieści procent mojej pamięci systemowej! – stukając się w twardą głowę, fuknęła Coco. – Gdybym miała je wymienić, stalibyśmy tutaj przez cały dzień.

- Nam to nie przeszkadza! – Kenobi wyszczerzył zęby. – Lubimy twoje towarzystwo.

- Po tej ostatniej renowacji zrobiłaś się taka seksowna! – wymruczał Vos.

- I chyba wypolerowała się jakimś nowym olejkiem? Czujesz zapach mięty, Quinlan?

- O tak, zdecydowanie!

- Aż cała się błyszczy... Nie mogę oderwać wzroku!

- Tak to ty sobie możesz urabiać żywe kobiety, ale na pewno nie mnie, Kenobi! – warknęła droidka. – Dobrze wiem, że masz jakiś ukryty motyw. Obaj macie! Nie zamierzam użerać się z wami dłużej niż trzeba, więc stańcie prosto! Muszę was zeskanować...

- Ech, no dobra, czyń honory – Obi-Wan szeroko rozłożył ręce.

- Masz okazję zeskanować prawdziwego mężczyznę – Vos zalotnie mrugnął. – Pewnie nie możesz się doczekać!

Ktoś powinien zainstalować droidom funkcję przewracania oczami. Ciekawe, czemu nikt nie wpadł na taki pomysł? Anakin patrzył teraz na twarz Coco i myślał, że właśnie ten gest robotka wykonałaby najchętniej. Zamiast tego zabrała się za skanowanie.

Gdy czerwony promień zaczął lizać jego ciało, Vos przycisnął obie dłonie do policzków i zawył:

- Dotyka mnie... dotyka! Ach, czuję się taki nagi i bezbronny!

- Nie mam zainstalowanego miernika bezczelności – mruknęła CO-3. – Może to i dobrze, bo eksplodowałby na sam twój widok.

- Zdecydowanie! – Quinlan wyszczerzył zęby.

- Za to mam miernik cholesterolu. Musisz się pilnować, bo niedługo przekroczysz normę.

- Co? Niby jak?!

- Jadło się mięso z Wookimi, co? – Obi-Wan poklepał przyjaciela po ramieniu. – Widzę, że plotki są prawdziwe. Z Kashyyyk zawsze wraca się z podwyższonym cholesterolem.

- Ty się lepiej nie odzywaj, Kenobi – Anakin po raz pierwszy usłyszał w głosie stołówkowego droida ślady troski. – Ty w ogóle coś żarłeś przez ostatnie miesiące? Jesteś na granicy niedowagi! Gdy cię ostatnim razem skanowałam, ważyłeś siedem kilo więcej.

- Puree ze śmierci Mistrzunia i wywar z niegrzecznego Padawana. – Opierając łokieć o blat, Vos dramatycznie westchnął. – Dieta cud.

Dłoń Skywalkera mocniej zacisnęła się na framudze. Chłopiec uważnie przyjrzał się swojemu Mistrzowi. Dzisiaj rudy mężczyzna paradował bez płaszcza i rzeczywiście było widać, że jest nieco chudszy niż wcześniej. Twarz również miał szczuplejszą, choć broda uniemożliwiała dostrzeżenie tego na pierwszy rzut oka.

Droidka wydała westchnienie żalu.

- To wyjaśnia, dlaczego Jinn został usunięty z moich systemów... No nic, Kenobi! Bądź wdzięczny, bo dostaniesz dzisiaj podwójną porcję.

Przed Mistrzem Anakina postawiono miskę zupy, z której unosił podejrzany żółty odór. Obi-Wan z niesmakiem obrócił głowę.

- Chcesz, by schudł jeszcze bardziej? – wachlując się dłonią, mruknął Vos. – Przy takim żywieniu, zacznie mieć sylwetkę droida bojowego.

- Masz to zjeść do ostaniej kropli, Kenobi! – Zupełnie ignorując dzikusa, Coco pogroziła rudemu mężczyźnie palcem. – Bo każę cię wsadzić do bacty! A to dla ciebie, Vos!

Na widok swojej porcji, Quinlan głośno się zaśmiał.

- Ach, kochaniutka, jakaś ty dzisiaj roztrzepana! Przez omyłkę dałaś mi paszę dla eopie!

- Skomponowałam tę porcję specjalnie dla ciebie! – krzyżując ramiona, odburknęła droidka. – Musisz pilnować cholesterolu.

- Wiesz co, maleńka? Myślę, że dałaś mi tak biedny zestaw, bo lubisz widzieć, jak cię błagam. Uwielbiasz, kiedy przestaję być niewychowanym prostakiem i staję się dla ciebie taki strasznie milutki!

Mrucząc te słowa, Vos schował jedną rękę za plecami, a drugą szturchnął Obi-Wana łokciem. Na oczach zszokowanego Anakina, Kenobi użył Mocy, by unieść leżące kilka metrów dalej pączki i zaczął je potajemnie przenosić. Jeden po drugim, okrągłe smakołyki wlatywały za plecy dwójki mężczyzn, którzy unieśli skraje tunik, by zrobić z nich materiałowe koszyczki.

- Nie wgrano mi oprogramowania do flirtu! – prychnęła Coco. – Nie złapię się na żadną z waszych durnowatych sztuczek!

- Ależ, najdroższa, kto tu mówi o flircie? – Obi-Wan szeroko się uśmiechnął. – Ja i Quinlan chcemy jedynie rozruszać twoje biedne znudzone przewody paroma komplementami! Twoje oprogramowanie nie może być aż tak złośliwe, jak próbujesz nam wmówić. Wierzymy, że w głębi siebie jesteś najsympatyczniejszą sztuczną inteligencją w Świątyni.

- Nigdy nie jest za późno, by przejść wewnętrzną przemianę – zgodził się Vos. – Tylko spójrz na mnie i na Obi-Wana! Kiedyś odwalaliśmy ci tyle okropnych numerów, a zobacz jacy jesteśmy teraz grzeczni!

Im dłużej trwała rozmowa, tym więcej pączków znikało z tacy.

- Prędzej Mundi zacznie tolerować laktozę, niż wy zaczniecie przestrzegać reguł obowiązujących w tej stołówce! – prychnęła droidka. – Gdyby to ode mnie zależało, w ogóle nie mielibyście tutaj wstępu! A teraz won! Muszę przygotować posiłki dla Adeptów.

- A nie dasz nam chociaż odrobiny soli za dobre chęci? – Obi-Wan ułożył usta w podkówkę.

- Zobacz, mój posiłek tak ładnie o nią prosi! – Vos użył Mocy, by poprzestawiać wystające z kaszy warzywa tak, by wyglądały jak mina jego kumpla.

- Sól? – fuknęła CO-3. – Mam wam dać sól?! Chyba oszaleliście! Jeszcze nie zawirusowało mnie na tyle, bym miała karmić podopiecznych tym paskudztwem. A mówią, że ludzie są mądrzejsi od droidów... żeby z własnej woli ładować z siebie takie świństwo! I po co? Żeby jedzenie było bardziej... pfft... smaczne? Też coś! Soli im się zachciało... No już, poszli mi stąd!

- Patelnia ci się przypala.

- Co?! Przecież ją wyłączyłam!

Pączki za plecami dwóch Jedi zawisły w powietrzu. Gdy Coco zerknęła w stronę kuchenki, Obi-Wan i jego przyjaciel błyskawicznie się odwrócili. Teraz trzymali smakołyki przed sobą, na tacach, tuż obok talerzy. Jednak wykonali ten manewr odrobinę zbyt wolno, gdyż droidka uchwyciła wzrokiem jednego pączka.

- ZŁODZIEJSKIE GNOJKI!

Strzeliła w pośladki odchodzących mężczyzn prądem, na co obaj zareagowali podskokiem i stłumionym „Ała"!

- Znowu to zrobiliście, przebrzydłe kanalie! – Coco wydarła się do ich pleców. – Pączki nie są dla was!

- Pączki? – przechodząc z wolnego chodu w szybki marsz, zdziwił się Obi-Wan. – Jakie pączki?

- Ja nawet nie wiem, jak wygląda pączek! – Vos rzucił przez ramię.

- Przebiegłe cholery... kiedyś mi za to zapłacicie! – droidka wściekle zamachała pięścią.

Anakin obserwował całe zajście z szeroko otwartymi ustami. Wprost nie mógł uwierzyć! Obi-Wan i jego kumpel jak gdyby nigdy nic buchnęli z bufetu całą górę pączków! Co więcej, wyglądało to na wspólnie zaplanowaną akcję, a nie kolejny dziki pomysł Vosa, do którego Kenobi został przekonany siłą bądź szantażem.

CO-3 powiedziała „znowu" – co musiało oznaczać, że ci dwaj nie wywinęli podobnego numeru po raz pierwszy. Ciekawe, jak wiele razy kradli pączki? I czy byli jedyni? W stołówce siedziało kilka osób, ale nikt nie wydawał się jakoś szczególnie zdumiony sceną, która rozegrała się przy bufecie. Niektórzy dorośli Jedi podnieśli oczy znad talerzy, ale po to, by się pośmiać, nie oburzyć.

Może Świątynia jednak nie była aż tak sztywniackim miejscem? A Obi-Wan aż tak porządnickim facetem?

Skywalker odczuł niedopartą potrzebę, by teraz, natychmiast podbiec do Mistrza i zapytać go, jakie inne dzikie akcje rozegrały się w stołówce. Miło by było posiedzieć przy stoliku i posłuchać opowieści Obi-Wana i Vosa. Taak, Vosa też! Choć Anakin robił wszystko, by odrzucić od siebie tę myśl, czuł, że zaczyna coraz bardziej przekonywać się do tego dzikusa. Facet, który flirtował z CO-3 i kradł słodycze, nie mógł być aż tak zły! Gdyby zgodził się oddać jednego pączka, Skywalker mógłby nawet wybaczyć mu wczorajszą akcję z Windu. A za dwie sztuki, byłby skłonny rozważyć zostanie kumplem tego faceta.

Chłopiec już miał wkroczyć do stołówki i przekonać się, ile dobrych przysmaków jest w stanie wyłudzić od Vosa, gdy przypomniał sobie o swoim planie. Zasmucony, wsunął się trochę bardziej za ścianę, by para Mistrzów nie mogła go dostrzec.

Trzymaj dystans, Skywalker! – powiedział sobie. – Pokaż wszystkim, że nie jesteś nadmiernie przywiązany do Mistrza!

Obi-Wan i jego przyjaciel znaleźli się w bezpiecznej odległości od wkurzonej droidki i nieznacznie zwolnili kroku.

- Uch, co za sadystka! – skomentował Vos.

- Bądź wyrozumiały – Kenobi pokręcił głową. – Może ma trudne dni?

- No, pewnie pieprz powpadał jej między obwody. To dlatego jest taka ostra.

- Ech, człowiek dopiero co wrócił domu i na dzień dobry rażą go prądem...

- Totalny brak kultury, co nie, stary?

Mężczyźni zajęli miejsca przy stoliku, który zaklepała im Aayla. Nie uszło uwadze Anakina, że nie siedzieli w taki sam sposób jak jego koledzy i koleżanki z Klanu – z idealnie wyprostowanymi plecami i stopami przylegającymi do podłogi. Vos garbił się i opierał łokcie na stole, a Obi-Wan położył jedną stopę na kolanie.

- Nie śpieszyliście się – westchnęła Twi'lekanka.

- Wiesz, jaka jest CO-3 – Obi-Wan odparł z uśmiechem. – Stęskniła się za nami.

- No, tak się na nasz widok podnieciła, że prawie dostała zwarcia – nalewając wody do szklanek, dodał Vos. – Nie chciała nas wypuścić! Wiecie, co? Po tylu latach, ta jej agresja to nawet mnie trochę kręci. Wyczyściłbym jej te metalowe cycki!

- A ty co? – Kenobi cicho parsknął. – Po miesiącu u Wookich zacząłeś mieć fetysz na droidy?

- Jesteś obrzydliwy! – posyłając Mistrzowi wkurzone spojrzenie, prychnęła Aayla.

- Ej, ja tylko chcę oddać staremu robocikowi przysługę! – Vos zawołał, szeroko rozkładając ręce.

- Jaaasne! – Kącik ust Obi-Wana nieznacznie uniósł się do góry.

- Biedaczka musi czuć się strasznie samotna! – Dzikus dramatycznie westchnął. – Wszyscy wciąż od niej uciekają... Nic dziwnego, że jest taka skwaszona. Gdybym wbił w nią miecz, od razu by się ożywiła.

- Nie znam cię! – Twi'lekanka nieco przesunęła się na ławce, by pomiędzy nią i Quinlanem był metr dystansu. – Idź się leczyć!

- Co to za brudne myśli, kwiatuszku? – Vos automatycznie przysunął się do uczennicy. – To chyba jasne, że miałem na myśli miecz świetlny! A ty sądziłaś, że jaki? Ach, tak dobrze cię wychowałem, że stałaś się jeszcze bardziej zboczona ode mnie!

Mówiąc to, pociągnął za przywiązany do lekku sznureczek koralików. Anakin zaczął podejrzewać, że wszyscy Mistrzowie mieli taki zwyczaj – by szarpać uczniów za symbol statusu Padawana. Kiedy nadal żył, Qui-Gon maltretował warkoczyk Obi-Wana przy każdej możliwej okazji. A Kenobi przejął po nim tę manierę i w identyczny sposób znęcał się nad elementem fryzury własnego podopiecznego. Może w języku Jedi była to forma okazania czułości? Lokalny odpowiednik przytulasa, czy coś w ten deseń?

Dłoń Skywalkera powędrowała do warkoczyka. Pomiędzy jasno-brązowymi kosmykami dawało się dostrzec kilka rudych włosów Obi-Wana. Chłopiec był gotów bronić więzi z Kenobim, choćby nie wiem, co!

Zaczął się zastanawiać, jak zdobyć dla siebie jedzenie, nie przyciągając przy tym uwagi Mistrza. Może powinien poczekać na moment, aż Obi-Wan i jego kumpel będą zajęci jedzeniem?

Vos wreszcie przestał sprzeczać się z uczennicą.

- To co, stary? – Posłał Kenobiemu szatański uśmieszek. – Gotowy?

- Nie ma co opóźniać nieuchronnego... - Rudy mężczyzna odwzajemnił gest.

Jednocześnie zaczęli jeść.

- Ach, ta niedosolona kasza! - Oczy dzikusa wyrażały głęboką rozpacz, mimo to kumpel Obi-Wana zmusił się do radosnego tonu. – Cóż za rozkosz!

- Mhm, ta cudowna zupa bez grama przypraw! – Kenobi pozieleniał na twarzy, lecz dzielnie połknął porcję żółtego płynu. – Niebo w gębie!

- Zdecydowanie za długo byliście poza Świątynią – Aayla oparła policzek na dłoni. Obserwowała zmagania dwójki mężczyzn z rozbawieniem i czułością. – Odzwyczailiście się.

- Przymknij się. – Przy kolejnym kęsie, Vos lekko się wzdrygnął. – Przerywasz moje chwile ekstazy z tym obrzydliwym posiłkiem!

- Ona ma rację – mieszając łyżką w zupie, westchnął Obi-Wan. – Zbyt długo byliśmy poza domem.

„Dom".

Anakin, który z początku zupełnie nie zrozumiał rytuału, który odegrali ci dwaj, wreszcie odkrył, w czym rzecz.

Jedzenie im nie smakuje, ale i tak za nim tęsknili – chłopiec pomyślał, czując niewyobrażalne pokłady smutku. – Te posiłki kojarzą im się z domem. Z rodziną.

Niewolnicze racje też były paskudne, ale przynajmniej Skywalker jadł je w towarzystwie mamy. Albo Kitstera. Jadł je z ludźmi, których lubił i którzy lubili jego. Nie przyszłoby mu do głowy, że kiedykolwiek zatęskni za jedzeniem z Tatooine.

Po opróżnienia połowy miski, Obi-Wan zaczął wymiękać.

- Uch, dzisiaj mogę być sentymentalny, ale jutro idę do Dexa! – zaanonsował, niechętnie zbliżając łyżkę do ust. – Albo sam coś ugotuję.

- Ja tam nie zamierzam udawać twardziela i pasuję już teraz! – Vos demonstracyjnie odsunął od siebie talerz i wbił łakomy wzrok w najbliższego pączka. – Chodź do tatusia, mój ty śliczny, pulchniutki, słodziutki, polukrowany...

Gdy dzikus zatopił zęby w okrągłym przysmaku, Anakinowi aż pociekła ślinka. Tak łatwo byłoby po prostu podejść do tych dwóch! Ponarzekać na posiłki z bufetu. Dobrać do się do jednego ze skradzionych pączków...

- Tylko nie zeżryj wszystkich! – Obi-Wan ostrzegawczo wycelował w kumpla palec. – Pamiętaj, na co się wczoraj zgodziłeś!

- A ty dalej męczysz się z płynnym paskudztwem? – Vos uniósł jeden z okrągłych przysmaków i zaczął kręcić nim w powietrzu powolne kółka. – Spójrz na dziurkę tego pączka i powiedz, że rozpaczliwie jej nie pożądasz!

Aayla zakrztusiła się ryżem.

- Najpierw skończę zupę – westchnął Kenobi.

- Uegh, twoje posłuszeństwo wobec Kokoszki jest jeszcze bardziej obrzydliwe niż żarcie z bufetu! – Splatając dłonie na karku, dzikus przewrócił oczami. – Tylko ty zeżarłbyś zupę do ostatniej kropli, bo dostałeś takie polecenie od złośliwego droida. Wyluzuj trochę, stary! Posłuszeństwo jest dla dzieciaczków!

Skywalker wpatrywał się w Vosa jak w guru, lecz po chwili przypomniał sobie, że przecież miał być obrażony na tego kolesia. Zirytowany, potrząsnął głową.

- Anakin?

Na dźwięk swojego imienia, gwałtownie podskoczył. Obrócił się i zobaczył osoby ze swojego Klanu.

- Czemu tak się czaisz? – Bethany przekrzywiła głowę i uniosła brew.

- Wcale się nie czaję! – odparował błyskawicznie. – J-ja tylko... B-bo... Czekałem na was i z nudów obserwowałem, co się dzieje w stołówce.

- Och, postanowiłeś na nas poczekać? – ucieszyła się Dina. – To bardzo miłe! Zawsze to my czekamy na ciebie. Fajnie, że dzisiaj przyszedłeś wcześniej.

Spojrzenia wszystkich dzieci w grupie wyrażały radość i miłe zaskoczenie. Anakin pogratulował sobie dobrej odpowiedzi.

- Umm... dostaliście moją holowiadomość? – spytał niepewnie. – Przepraszam, że wczoraj nie mogłem do was dołączyć.

- Nic nie szkodzi. – Shanti posłała mu pokrzepiający uśmiech. – To nie twoja wina, że Mistrz tak długo cię przetrzymał.

- Wyglądał na bardzo zdenerwowanego – Chao-Zi ze współczuciem patrzył na Skywalkera. – Martwiliśmy się, że zrobił ci awanturę. Na nagraniu, które nam przysłałeś, byłeś trochę... eee... zestresowany.

- Zestresowany? – Anakin zaśmiał się nerwowo. – Czym? Obi-Wan... tfu! Znaczy, Mistrz Obi-Wan wcale nie zrobił mi awantury. Po prostu chciał ze mną pogadać. Ja... eee... Martwiłem się tylko tym, że tyle to trwało. No bo całą siódemką mieliśmy pójść do Yarena. Szkoda, że nie dałem rady do was dołączyć. A w ogóle to, jak wam z nim poszło? Zgodził się na trening?

Ciekawe, czy Adepci Jedi byli już na tyle biegli w wyczuwaniu cudzych emocji, by wychwycić kłamstwo? Oby nie.

- Niestety spuścił nas na drzewo. – Bethany gniewnie mlasnęła językiem. – Drań!

- Był bardzo niegrzeczny – ponuro westchnęła Dina. – Tak nas zirytował, że zupełnie odechciało nam się treningu. Ja, Thany, Shanti i Chao poszliśmy do biblioteki, by dokończyć zadanie grupowe. Ale Cooper i Taz...

Nieoficjalna liderka Klanu zmroziła dwójkę chłopców wzrokiem.

- Ej, Anakin, nie zgadniesz, jaki odjazd wymyśliliśmy! – przestępując z nogi na nogę, wyrzucił z siebie Cooper.

- Odkryliśmy, jak użyć Mocy, by pozbyć się bólu głowy. – Taz nieśmiało uśmiechnął się do Skywalkera.

- Serio? – zainteresował się Anakin.

Wiedział, że ci dwaj przeprowadzali różne dziwne eksperymenty, ale pierwszy raz usłyszał o tym od nich osobiście. To chyba znak, że zaczęli go traktować jak swojego. Poczuł się przez to wyróżniony.

- To bardzo proste – tłumaczył podekscytowany Cooper. – Musisz zmiażdżyć chalactańską papryczkę, zbliżyć ją do nosa, a potem użyć Mocy, by wciągnąć wszystko za jednym zamachem.

- I to pomaga?

- Nooo... tak piecze, że nie myślisz już o niczym innym. O bólu też nie!

- Kiedy przeprowadzaliśmy nasz eksperyment – mówił Taz – to najpierw przeczytaliśmy tę samą stronę Kodeksu dziesięć razy pod rząd. Wiesz, by nas głowa rozbolała. A jak wciągnęliśmy nasze papryczki, to od razu zapomnieliśmy, że coś czytaliśmy.

- Ekstra! – Anakin wyszczerzył zęby.

- Jeszcze jeden bałwan do kompletu... - wymamrotała Dina. – Wasze zachowanie jest niedojrzałe i obrzydliwe! Nie wiem, czemu ciągle się z wami zadaję.

- Jak chcesz, to nauczymy cię, jak to... - Cooper był w trakcie składania Anakinowi propozycji, jednak nieoczekiwanie spochmurniał. – Kurde. Ale ta zmiażdżona papryczka to w sumie jest strasznie mała, a ty...

Wszyscy pamiętali, jak zakończyła się lekcja z Mistrzem Windu. Gdyby Skywalker radził sobie z podnoszeniem drobnych przedmiotów, nie byłoby problemu.

Jednak tym razem Anakin nie dał wyprowadzić się z równowagi. W nagłym przypływie geniuszu zaproponował:

- A gdybyście ty i Taz mi pomogli?

Pamiętał, co Aayla mówiła o proszeniu rówieśników o pomoc. Miała rację - rzeczywiście poczuli się mile połechtani.

- M-mielibyśmy ci pomóc? – Taz wyjąkał tym samym tonem, gdy nie mógł uwierzyć, że został pochwalony przez nauczyciela.

- My? – oczy Coopera pojaśniały od ekscytacji. – Tobie?

Obaj chłopcy wyprostowali się i unieśli podbródki. Wydawali się przez to nieco wyżsi niż normalnie.

- Pewnie – Zadowolony, że jego strategia podziałała, Anakin uśmiechnął się. – Raczej nie uda mi się za pierwszym razem, ale jeśli dacie mi kilka wskazówek, na pewno to ogarnę. A poza tym, o wiele fajniej jest ćwiczyć na papryczce niż na jakiejś głupiej kulce! Co nie?

- Wiadomo! – Perspektywa uczenia Wybrańca sprawiła, że Cooper prężył się jak Senator podczas przemówienia. – Ja i Taz jesteśmy specami od podnoszenia małych rzeczy! Tak cię nauczymy, że nie będziesz miał problemów nawet z ziarenkiem piasku!

- J-ja też chętnie ci pomogę, Anakin – nieśmiało zaoferował Chao-Zi. – T-tylko... tylko nie każcie mi wkładać sobie tych papryczek do nosa!

- I tak wszyscy wiedzieli, że byś się na to nie odważył! – Taz przewrócił oczami. – Ale dobra, możemy potem wziąć kilka papryczek od Mistrzyni Kentarry i pójść do ogrodów. Tam będziemy mogli poćwiczyć. Może po śniadaniu?

- Po śniadaniu mieliśmy ćwiczyć pokonywanie toru przeszkód – przypomniała Dina.

- Ugh. Rzeczywiście! Zapomniałem.

- Możecie pomóc Anakinowi wieczorem, a wcześniej wszyscy pójdziemy do Sali Treningowej. Co ty na to, Anakin?

Skywalker zawahał się. Wszystko szło zgodnie z planem, który układał sobie w głowie do późnej nocy. Chciał spędzić możliwie jak najwięcej czasu z Klanem. Pokazać kolegom i koleżankom, że szczerze lubi ich towarzystwo. A jednocześnie udowodnić, że wcale nie jest siusiumajtkiem klejącym się do Mistrza!

Teraz miał doskonałą okazję, by zrealizować wszystkie te postanowienia, a mimo to jakaś część jego zgłaszała protest.

Po śniadaniu był już umówiony z Obi-Wanem - żeby spędzić czas z Klanem, będzie musiał się z tego wykręcić. I już zupełnie pomińmy fakt, że nie miał ochoty się z tego wykręcać (to oczywiste, że wolał swojego sztywniackiego, lecz totalnie zajebistego Mistrza, od swoich sztywniackich, ale nie aż tak tragicznych rówieśników). Prawdopodobnie nie zdoła wprowadzić zmian w swoim grafiku bez uciekania się do kombinowania i kłamania. A tego po prostu nienawidził!

Spodziewał się, że aby ochronić więź z Kenobim, będzie musiał trochę się pomęczyć, ale... czy naprawdę nie było innego wyjścia?

Koledzy i koleżanki z Klanu bez trudu wychwycili jego dylemat.

- Wszystko gra? – spytała Bethany. – Czuć od ciebie dużo stresu!

- Eee...

Zanim Anakin zdążył podjąć decyzję, pojawiło się dodatkowe utrudnienie. Pozostali Adepci wpatrywali się w coś za jego plecami z dość niepewnymi minami.

- Ej, czy to nie Mistrz Kenobi siedzi przy tamtym stoliku? – marszcząc brwi, odezwała się Dina.

- Tak, to on – przełykając ślinę, potwierdził Chao-Zi. – Jest tam razem z Padawan Securą i... M-M-Mistrzem Vosem.

Nazwisko dzikusa zostało wypowiedziane z wyraźny lękiem. Pozostali Adepci wyglądali na równie zdenerwowanych co mały Tholothianin.

- Machają do ciebie, Anakin – niepewnie powiedział Taz. – Chyba chcą, żebyś z nimi usiadł.

- Ja? Z nimi? – udając nonszalancję, parsknął Anakin. – Chyba żartujecie! Pewnie ten cały Mistrz Vos tylko się wygłupia. Wcale nie chcą, żebym...

- SKYWALKER, DO NOGI!

Radosny okrzyk Vosa był tak głośny i niespodziewany, że chłopiec z Tatooine omal nie dostał zawału. Wcześniej obiecał sobie, że nie spojrzy za siebie, ale potrzeba łypnięcia na dzikusa była zbyt silna. Anakin odwrócił głowę akurat w momencie, gdy wkurzona Aayla brała zamach, by trzepnąć Mistrza.

- Miałeś mu już nie dokuczać! – syknęła, z całej siły waląc w biceps na ramieniu mężczyzny.

Dzikus pozostał niewzruszony.

- No co? – Z miną niewiniątka spojrzał na uczennicę. – Ja tylko próbuję być miły.

- Chyba mój Padawan rozumie „bycie miłym" trochę inaczej niż ty... - Wciąż męcząc się z zupą, Obi-Wan pokręcił głową. – Anakin! – zawołał, patrząc do ucznia. – Weź jedzenie i usiądź z nami!

Szlag!

Anakin nie potrzebował umiejętności Jedi, by domyślić się, o czym myśleli jego koledzy. Wystarczył jeden rzut oka na ich miny. Atmosfera, która jeszcze chwilę temu była swobodna jak na placu zabaw, nagle stała się strasznie ponura.

- Powinieneś usiąść ze swoim Mistrzem – Shanti uśmiechnęła się, jednak Anakin poznał, że nie zrobiła tego szczerze. Z błękitnej twarzy Pantoranki bił kiepsko skrywany smutek.

- W końcu długo się nie widzieliście – westchnęła Dina. – Nie obrazimy się, jeżeli zjesz śniadanie z Mistrzem Obi-Wanem. Prawda?

Spojrzała na pozostałych. Twierdząco pokiwali głowami, lecz zrobili to bez entuzjazmu.

- Daj nam potem znać, kiedy chcesz potrenować z papryczkami – Cooper wyglądał na najbardziej rozczarowanego ze wszystkich. – Wyślij wiadomość przez datapada. Albo coś.

W pamięci chłopca z Tatooine rozbrzmiało echo słów Yarena:

„Zobaczycie, jak będzie się wobec was zachowywał, teraz, gdy jego Mistrzunio wrócił z misji. Zacznie kompletnie was olewać i każdą wolną chwilę będzie spędzał z Kenobim."

Skywalker poczuł, że nie ma wyjścia. Posłał skradzionym pączkom tęskne spojrzenie, odepchnął tę część siebie, która rozpaczliwie pragnęła obecności Mistrza, zebrał wszystkie umiejętności aktorskie, jakie posiadał i wyrzucił z siebie:

- Oszaleliście? To jasne, że wolę siedzieć z wami!

Adepci Klanu Nexu kierowali się do bufetu z opuszczonymi głowami, a gdy usłyszeli deklarację kolegi, zamarli w miejscu.

- Poważnie? – zapytała zdumiona, ale ewidentnie ucieszona Shanti.

- Przecież zawsze jadamy razem – odparował Anakin. – Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

- No bo... pomyśleliśmy sobie...

Skywalker zmusił się do zachowania spokoju. Och, już on wiedział, co sobie pomyśleli! Nie pozwoli im uwierzyć w durne gadanie Yarena! Zakumplowanie się z nimi kosztowało go zbyt wiele wysiłku, by miał teraz wszystko zaprzepaścić.

- Dajcie spokój - powiedział, celowo przeciągając sylaby. – Aayla jest prawie dorosła, a Mistrz Obi-Wan i Mistrz Vos to stare pryki. O czym miałbym z nimi gadać?

Na przykład o dokuczaniu CO-3 – szepnął tęskny głosik w głowie chłopca. – Ci dwaj na pewno mieliby do opowiedzenia wiele fascynujących historii!

Większość dzieci kupiła tłumaczenie Skywalkera. Ale nie Dina. Nieoficjalna liderka Klanu miała w oczach podejrzliwość.

- Padawan Secura nie jest od nas jakoś dużo starsza – stwierdziła, marszcząc brwi. - Ostatnio nie miałeś żadnych oporów, żeby z nią usiąść. A poza tym, widzieliśmy, jak bardzo tęskniłeś za Mistrzem Obi-Wanem. Jesteś pewien, że nie chcesz zjeść śniadania z nim i z jego przyjaciółmi?

NO PEWNIE, że wolę zjeść z nimi! – Anakin pragnął zawyć. – A kto by, kurde, nie wolał? Na kupy banth, oni mają PĄCZKI!!!

Niektórzy ludzie non stop kłamali i nie mieli przez to żadnych problemów z psychiką. Farciarze! Dla przyzwyczajonego do szczerości... a czasem wręcz przesadnej szczerości Skywalkera, ściemnianie co do własnych uczuć było prawdziwą torturą.

- Chcę jeść razem z wami.

Wydawało mu się, że po pierwszym kłamstwie kolejne przyjdą mu z łatwością, ale srogo się pomylił. Z każdym kolejnym słowem czuł do siebie większy wstręt.

- A po śniadaniu możemy razem potrenować! Miałem już... eee... plany, ale nie jakieś poważne. Po prostu zmienię je i tyle!

Musi jedynie powiedzieć Obi-Wanowi, że „dzisiaj nie może". Musi to powiedzieć swojemu Mistrzowi, za którym tak strasznie tęsknił. Swojemu Mistrzowi, któremu zafundował tak eskstremalny powrót do Świątyni. Swojemu Mistrzowi, który okazał mu wczoraj tyle wyrozumiałości. To wcale nie będzie trudne. W ogóle. Ani trochę!

Anakin wzdrygnął się. Stwierdzenia, które wypowiadał w myślach, NIE chciały stać się prawdą niezależnie od tego, ile razy je sobie powtarzał.

Radosne spojrzenia kolegów były dla niego niewielką rekompensatą. Wciąż marzył o tym, by usiąść z Obi-Wanem.

- To naprawdę miłe – Chao-Zi uśmiechnął się do Skywalkera.

- Zaczęliśmy już myśleć, że nie lubisz z nami jeść – Bethany również wyglądała na ucieszoną. – Fajnie dowiedzieć się, że to nieprawda!

- Dajcie spokój! – Cooper objął Anakina ramieniem jak najlepszego ziomala. – Podzielił się z nami meiloroonem... To jasne, że lubi z nami jeść! Ej, Anakin, ale na papryczki też znajdziesz dzisiaj czas? Wieczorem pójdziemy poćwiczyć?

- Pewnie – Anakin robił co mógł, by znaleźć w tej sytuacji jakieś pozytywy. – Założę się, że wciągnę więcej papryczek od was!

- To się jeszcze okaże! – Szczerząc zęby, odparł Taz. – Zrobimy sobie zawody! Może jednak się przełamiesz, Chao?

- Już wam mówiłem, że NIE chcę! – jęknął Tholothianin.

- Oj tam! – Cooper pociągnął kolegę za jedną z macek. – Kiedyś będziesz Jedi! Musisz ćwiczyć wytrzymałość na takie rzeczy.

Obserwując przekomarzanki kolegów, Anakin nieznacznie się rozluźnił. Wciąż wolał Obi-Wana od swojego Klanu, ale zaczął trochę mniej żałować podjętej decyzji. Może nie będzie aż tak źle? Zauważył to dopiero teraz, ale odkąd podzielił się meiloroonem, inni Adepci odnosili się do niego znacznie cieplej.

Już prawie odzyskał dobry humor, ale wtedy Dina przypomniała mu o pewnym istotnym szczególe.

- Powinieneś pójść do swojego Mistrza i powiedzieć mu, że postanowiłeś usiąść z nami. Tak wypada.

- J-jasne!

- Przy bufecie zrobiła się kolejka, więc zaklepiemy ci miejsce.

Przytaknął. Z ciężkim sercem powlókł się do stolika, przy którym siedział jego Mistrz. Na samą myśl o tym, co miał zrobić, serce waliło mu jak młot.

- Zwęszyłeś zapach pączków, co? – na samym wstępnie rzucił do niego Vos. – Jak chcesz, byśmy się z tobą podzielili, musisz najpierw zjeść trochę bufetowego żarcia. Nie może być tak, że tylko my męczymy się z tymi pomyjami.

- On ma rację, Anakin. – Obi-Wan, któremu wciąż zostało trochę zupy, posłał Padawanowi ponury uśmiech. – Wiem, że rekomendacje CO-3 nie powalają, ale spróbuj zjeść chociaż trochę. Wróć do nas, gdy weźmiesz swój przydział.

To będzie jeszcze trudniejsze niż poinformowanie mamy, że woli majstrować przy ścigaczu zamiast pomagać przy obiedzie.

- M-Mistrzu, bo ja...ja... chyba usiądę z moim Klanem.

Uff, udało się. Powiedział to!

Najtrudniejsze miał za sobą, ale wiedział, że to jeszcze nie koniec zmagań. Po wczorajszych pokazach czułości (w hangarze i w składziku z bronią), będzie musiał nieźle się napracować, by przekonać Obi-Wana, że woli spędzać czas z kimś innym.

I rzeczywiście – Kenobi zmarszczył brwi. W jego oczach odbijała się ta sama podejrzliwość, co wcześniej u Diny.

- Włolisz jłeść ż małolatami? – zawołał zdumiony Vos. A że w tym samym czasie przeżuwał kawałek pączka, zabrzmiało to trochę niewyraźnie. – Człemu?!

- Pewnie przez ciebie! – prychnęła Aayla.

- Przeze mnie? A co ja mu zrobiłem?

- To, za co chciałeś przeprosić!

Anakin zamrugał. Przeprosić?

- Quinlanowi było głupio, że wczoraj cię ... eee... podpuścił – Obi-Wan nieznacznie uśmiechnął się do protegowanego. – Dlatego zaproponował, że pomoże zwędzić dla ciebie kilka pączków. W ramach rekompensaty.

- Tyle, że połowę już zeżarł... - mruknęła Aayla.

- Dobra, nie mam zamiaru udawać przykładnego obywatela, więc będę szczery – dzikus splótł dłonie na karku i wyszczerzył do Anakina zęby. – Ja i twój Mistrzunio i tak chcieliśmy buchnąć te pączki, bo zawsze to robimy, gdy odwiedzamy tę Stację Galaktycznych Odpadów... tfu! Znaczy się: stołówkę! Wczoraj rzeczywiście zaproponowałem, że kilka ci odstąpię, ale wpadłem na ten pomysł, tylko dlatego że byłem pijany. I tylko dlatego że mieszkasz tu dopiero od dwóch miesięcy. Z żadnym innym małolatem nie podzieliłbym się pączkami. Adepciątka powinny same wykminić, jak wykiwać blaszaną laskę!

- W pojedynkę ciężko tego dokonać, ale gdy pracuje się zespołowo, łatwo uśpić czujność droida – stwierdził Kenobi. – Jeżeli wolisz zjeść z Klanem, to oczywiście rozumiem, Padawanie. Ale jesteś pewien, że na pewno tego chcesz?

Nie, nie chcę! – pomyślał Anakin. – Wolałbym usiąść z tobą, Aaylą i śmierdzielem!

Szkoda, że nie mógł powiedzieć tego na głos.

- Nic się nie stanie, jeśli raz spuścisz koleżków na drzewo! – zachęcał Vos. – No weeeź, Skywalker, nie obrażaj się! Wiem, że wczoraj trochę cię zdenerwowałem, ale postanowiłem, że dzisiaj pokażę ci się z dojrzalszej strony.

- To taka istnieje? – Aayla uniosła brew.

Dzikus puścił tę uwagę mimo uszu.

- Jesteś mi potrzebny przy tym stoliku! Zagadasz Mistrzunia rozmową, a ja wyleję mu resztę zupy. Tylko na niego popatrz! Naprawdę chcesz mu pozwolić zjeść to paskudztwo do końca?

Zupa pachniała tak nieapetycznie, że Anakin nie podałby jej nawet najgorszemu wrogowi. I szczerze podziwiał Obi-Wana za to, że dał radę zjeść aż tyle! Fajnie by było pomóc Vosowi powstrzymać Kenobiego przed pochłonięciem reszty płynnego ohydztwa.

Rezygnacja z miejsca przy tym stoliku z każdą chwilą przychodziła Skywalkerowi coraz trudniej. Wszystko tutaj wydawało się go kusić! Obecność Aayli. Obecność Obi-Wana. Obecność pączków! Fakt, że Vos próbował być miły...

Na kupy banth! Anakin musi jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i wrócić do kolegów! Jeśli zaraz tego nie zrobi, jak nic się złamie!

- Jednak usiądę z Klanem, Mistrzu – wyjąkał, masując łokieć. – Już wcześniej powiedziałem im, że zjemy razem. Nie mogę się teraz wycofać!

Gdyby Obi-Wan się na niego obraził, byłoby to prawie nie do zniesienia. A jednak tak się nie stało. Stało się coś znacznie gorszego!

- Mówiłem to już wcześniej, ale cieszę się, że jakoś dogadujesz się z innymi Adpetami – Kenobi posłał protegowanemu troskliwy uśmiech. – Jestem z ciebie dumny, że nie chcesz łamać danego słowa. Nawet dla pączków! Idź do rówieśników i niczym się nie przejmuj. Chociaż śniadania nie spędzimy wspólnie, zawsze zostaje nam reszta dnia. Będziemy mieć dla siebie mnóstwo czasu!

Jaka to ironia, że użył właśnie tych słów.

„Jestem z ciebie dumny, że nie chcesz łamać danego słowa".

Powiedział to, nie mając pojęcia, że Anakin przymierzał się do odwołania lekcji, na którą umówili się po śniadaniu.

„Zawsze zostaje nam reszta dnia".

Rzucił to stwierdzenie, nie wiedząc, że dzisiejszy grafik Padawana dopiero co został zapełniony po brzegi. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby usłyszał, co jego uczeń zaplanował na wieczór? Że po tym, co wczoraj odwalił, zamierzał jak gdyby nigdy nic wciągać nosem chalactańskie papryczki...

Przez sekundę Anakin chciał pobiec do kolegów Klanu, krzyknąć, że jednak wszystko odwołuje, a potem wyrwać z rąk Coco pierwszy lepszy zestaw i usiąść obok swojego Mistrza. Spędziłby całe śniadanie przyklejony do boku Obi-Wana, obserwując Aaylę warczącą na Vosa. To byłoby takie proste... takie przyjemne!

Mógł wymyślić jakąś wymówkę. Powiedzieć, że Obi-Wan wręcz zażądał, by Padawan dotrzymał mu towarzystwa podczas śniadania. Problem w tym, że tego typu łgarstwo prędzej czy później zostanie odkryte. A poza tym... w ten sposób Anakin nie przekona nikogo, że nie jest nadmiernie przywiązany do swojego Mistrza. Plan... Musiał pamiętać o swoim planie!

Chciało mu się płakać, ale pożegnał się z Kenobim i powlókł się do kolejki, by dołączyć do kolegów. Wiedział, że powinien jeszcze załatwić kwestię odwołania lekcji po śniadaniu, ale w tej chwili nie czuł się do tego zdolny. Musiał się na to mentalnie przygotować. Zebrać siły! Nie sądził, by obrzydliwy stołówkowy posiłek miał mu to zapewnić, ale warto spróbować.

Gdy był w połowie drogi, coś go tknęło i obejrzał się przez ramię. Instynkt go nie zawiódł, bo Obi-Wan i Vos uważnie mu się przyglądali. Zupełnie jakby przeczuwali, że nie był do końca szczery.

Będziesz tego żałował – szepnął głosik w głowie Anakina.

Chłopiec wydał ciężkie westchnienie.

Może i tak – pomyślał. – Ale lepiej żałować TEGO niż rozdzielenia z Obi-Wanem. 

Kolejna część w czwartek (06.08.2020)

No chyyyyba że rozdział okaże się tak długi, jak poprzedni. Wówczas będą trzy części zamiast dwóch, a kolejna ukaże się w niedzielę. Nie sądzę, by miało do tego dojść, ale tego nie wykluczam.

Tym razem sama robiłam korektę, więc błędów może być trochę więcej niż zazwyczaj. Będziecie musieli mi to wybaczyć ;)

Wciąż mocno trzymamy kciuki za licencjat Akaitori07

Niech Moc będzie z tobą, kochana!

Jak widzicie, Anakin troszeczkę spanikował po usłyszeniu słów Yarena i podjął pewną decyzję. I chyba nie będzie zbyt dużym spoilerem, jeśli stwierdzę, że ta decyzja mocno odbije mu się czkawką...

Część z was wkurza się o liczbę pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Na przykład, dlaczego Taz stał się milszy. Albo, skąd bierze się część Świątynnych plotek (głównie tych dotyczących ostatniej woli Qui-Gona). Nie martwcie się - niedługo dowiecie się prawdy.

No i, za chwilę dowiecie się, kim jest Sabre. Tak, WIEM, mieliście dowiedzieć się dzisiaj, ale musiałam uciąć rozdział w tym momencie, bo gdybym zrobiła to później, nie byłoby płynności między częściami. Tak więc... no... cierpliwości ;) 

Bardzo wam dziękuję za wszystkie słowa wsparcia i komentarze. Moja Wena odrodziła się i znów działa na pełnych obrotach!

A to oznacza powrót Galaktycznych Absurdów ;)

Na razie nie zapowiadam oficjalnie żadnego One Shota, ale mam nadzieję, że uda mi się opublikować go w weekend. Zobaczymy, jak będzie. Miejcie też na uwadze, że korektorka ma po łokcie roboty, a ja staram się nie publikować opowiadań, których nie sprawdził ktoś inny. Jakość przede wszystkim ;)

Dzisiejszy rozdział dedykuję Padawanka_Skywalkera

Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top