Rozdział 13 - Przywiązanie (Część 1)
„Anakin Skywalker, kochający syn i Padawan. Zginął tragiczną śmiercią po tym, jak w bohaterski sposób wyraził szczerą opinię na temat najwredniejszego członka Rady Jedi, Mace'a Windu. Pokój jego duszy!"
Anakin był przekonany, że tak właśnie napiszą na jego nagrobku. A wcześniej w Mos Espa odbędzie się huczny pogrzeb – nawet Sebulba spojrzy na martwią twarz rywala i zetrze spod oka łzę żalu, skomląc, że to nie jemu przyszło rozprawić się z „pyskatym gówniarzem". Zakładając oczywiście, że ze Skywalkera zostanie jakieś ciało. A co jeśli Windu potnie go na kawałeczki, które będą jeszcze mniejsze od ziaren piasku?
Skończyć jako piasek... Na Moc, TYLKO NIE TO!
Anakin byłby skłonny paść na kolana i błagać o litość. Nie o życie – o litość dla swoich przyszłych zwłok, żeby nie skończyły jako maleńkie drobinki. Niech go sobie Windu zabija, ale niech nie przerabia go na piasek! Niech się zlituje! Nawet nieznośni smarkacze zasługiwali na minimum łaski! Prawda? Prawda?!
Ucięcie głowy? Zgoda. Wrzucenie do gniazda wygłodniałych Nexu? Zgoda. Wysłanie do wąwozu, przez który przebiegało spłoszone stado dewbacków? Jasne. Byle tylko nie skończyć jako CHOLERNY PIASEK!
Tja, Anakin mógłby błagać, gdyby nie fakt, że czuł się niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Sparaliżowało go! Po prostu.
Tylko oczy były częścią ciała, nad którą zachował jeszcze jako taką kontrolę. Skierował je na swojego Mistrza i to był bardzo poważny błąd.
O raju – Anakin pomyślał z przerażeniem. – ZABIŁEM GO!
Obi-Wan wyglądał, jakby był gotów w każdej chwili położyć się do trumny. Brakowało mu tylko bukietu kwiatów wciśniętego pomiędzy sztywne dłonie! Stał nieruchomo jak posąg, zezował w przestrzeń i nie zareagował nawet wtedy, gdy Quinlan Vos uwiesił mu się na ramieniu i zaczął zaśmiewać się do rozpuku.
Skywalker już widział w wyobraźni drugi nagrobek:
„Obi-Wan Kenobi, wzorowy Jedi i troskliwy Mistrz. Skonał ze wstydu, po tym jak jego Padawan obraził jedną z najważniejszych osób w Zakonie. Pokój jego duszy!"
Och, na Moc, jak Anakin mógł do tego doprowadzić? Czemu... uch! Na odchody banth, CZEMU nie posłuchał błagań swojego nauczyciela, zignorował nieme ostrzeżenia Aayli, i zamiast tego zrobił dokładnie to, do czego zachęcał go niezrównoważony psychicznie świr?! Jak mógł zachować się tak beznadziejnie głupio?! Do piekieł Sithów, przecież z domu tego nie wyniósł!
„I pamiętaj, synku, jak twój mądry i godny zaufania Mistrz będzie ci wydawał polecenia, zupełnie nie zwracaj na niego uwagi! O wiele lepiej na tym wyjdziesz, jak będziesz postępował według instrukcji porąbanych obcych facetów, co prawie nigdy nie chodzą pod prysznic."
Shmi Skywalker nigdy by czegoś takiego nie powiedziała. Ech, gdyby wiedziała, co właśnie nawyczyniał jej kochany jedynak, jak nic poszłaby na wydmę i zaczęłaby kopać sobie grób.
A właściwie to, Windu również wyglądał, jakby miał za chwilę potrzebować nagrobka. Buchające z jego nozdrzy strumienie powietrza sugerowały, że facet za chwilę eksploduje ze złości. Może wybuchnie, rozleci się na miliardy cząsteczek, a Skywalker i jego Mistrz zostaną ocaleni?
Haha. Jasne. To byłoby zbyt piękne...
Co się teraz stanie? – Anakin myślał gorączkowo. – Co się teraz stanie?! Jaka będzie kara? Gotowanie w oleju? Biczowanie? Prace społeczne na oczach Padme?! O NIE, błagam, tylko nie to!
Wiszące w powietrzu napięcie było prawie nie do wytrzymania!
Wreszcie, po długiej chwili ciszy (zakłócanej jedynie przez rechoty Vosa), czarnoskóry Mistrz otworzył usta. Anakin odruchowo skulił się w sobie – był absolutnie przekonany, że facet za chwilę zionie ogniem! No, ewentualnie wypuści z paszczy potężną falę Mocy, która zniszczy Coruscant i zakłóci równowagę w całym Wszechświecie. Poprzednim razem od ryku Windu zadrżała Świątynia, więc teraz pewnie będzie jeszcze gorzej. Czy istniała w ogóle jakaś szansa, by ktokolwiek to przeżył? Och, nie, przecież Skywalker nie zdążył pożegnać się z Padme! Nie był gotowy na śmierć. No cóż, przynajmniej nie umrze w samotności.
Trzy... dwa... JEDEN!
- Widzę, że już wróciłeś z Fenis – padło bezbarwne stwierdzenie. – Ponoć masz dla nas raport?
Anakin otworzył oczy. Nawet nie mógł sobie przypomnieć, kiedy postanowił je zamknąć. Hę? Co? Uderzenie jednak nie nastąpiło? Nikt nie zginął?!
Obi-Wan w dalszym ciągu zezował w przestrzeń.
- Tak, Mistrzu Windu – wyrecytował tonem człowieka, który czymś się naćpał (w tym przypadku: wstydem). – Mój raport jest gotowy, już go napisałem, zebrałem wszystkie dane, one są w moim raporcie, bo ten raport jest już gotowy i mogę w każdej chwili przedstawić go Radzie.
- Biedaczysko się zawiesił – z zachwyconym uśmieszkiem skomentował Vos.
- To NIE jest powód do radości! – syknęła Aayla.
Windu nie zwracał uwagi na małpiszona i jego Padawankę.
- Doskonale – rzucił, wzruszając ramionami. – Chodź ze mną! Rada za chwilę się zbierze. Omówimy twoją misję, a także – wychodząc z hangaru, na moment zatrzymał wzrok na Anakinie – inne sprawy – dokończył lodowatym tonem.
Chłopiec zadygotał ze strachu. Kenobi powlókł się za czarnoskórym przełożonym – szedł sztywno, ale chwiejnie, jak droid bojowy, któremu wlano do obwodów cztery litry wódki.
Obi-Wan, przepraszam! – Anakin myślał, z rozpaczą patrząc na mentora. – Na Moc, co ja narobiłem? Tak strasznie mi przykro! Przepraszam, Mistrzu... Przepraszam!
- Mistrzu Windu! – Vos wesoło zamachał do pleców odchodzącego mężczyzny. – Ja też mam gotowy raporcik!
- Wezwiemy cię później – wycedził Windu.
- A nie mogę złożyć raportu razem z moim ziomkiem, Obi-Wanem?
- Nie, nie możesz!
- A może jednak?
- NIE!
- Oj, Mistrzu, no weeeeź! Po co macie się męczyć i wzywać każdego z nas po kolei! Nie lepiej obskoczyć dwa raporciki za jednym zamachem?
Anakin wytrzeszczył na Vosa oczy. Jak można być aż tak bezczelnym?! Nie dość, że częściowo odpowiadał za katastrofę, jaką było rozjuszenie Windu, to teraz jeszcze skomlał za czarnoskórym Mistrzem, by ten pozwolił mu pójść razem z Obi-Wanem. Ślinił się, jak jakiś, za przeproszeniem dzieciak, którego tatuś nie chciał zabrać na oglądanie publicznej egzekucji.
- Powtórzę po raz ostatni – Windu syknął, groźnie zwężając oczy. – Wezwiemy. Cię. Później.
- Błaaagaaam! – Dzikus już nawet nie próbował udawać, że chodziło o raport. Jego oczy były wytrzeszczone jak u świrniętego fana przed holokinem. – Ja MUSZĘ to zobaczyć! MUSZĘ wiedzieć, co się tam wydarzy! Mistrzu, błagam, zrobię wszystko, umyję ci głowę specjalnym szamponem, wypucuję twój myśliwiec szczoteczką do zębów, tylko pozwól mi iść z nim!
- Jeszcze jedno słowo, a polecisz na miesięczną misję na Mustafar i to BEZ swojej Padawanki!
Zadziałało. Vos wreszcie się zamknął. Oczywiście tylko na chwilę, bo gdy tylko Kenobi i Windu wyszli z hangaru, zaczął od nowa wyć ze śmiechu.
- Nie mogę... nie wytrzymam!
Z rumieńcami wzburzenia na policzkach, Aayla uniosła ręce. Poruszała palcami dłoni w taki sposób, jakby chciała rozerwać swojego Mistrza na strzępy.
- Jak mogłeś?! – ryknęła.
Małpiszon w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Był zbyt zajęty odzyskiwaniem oddechu po napadzie wesołości.
- Ech, starcie Rady z Obi-Wanem niestety mnie ominie – westchnął z żalem. – Ale trudno, bo pokaz, który miałem okazję obejrzeć i tak był zarąbisty! – wyszczerzył do Anakina zęby. – Jesteś genialny, dzieciaku. Nie wiem, na jakim zajebistym zadupiu cię wychowali, ale muszę tam kiedyś pojechać. Coś mi się wydaje, że czułbym się na twojej planetce jak w domu.
- Zostaw Anakina w spokoju! – zaciskając dłonie w pięści syknęła Aayla. – I tak już narobiłeś mu kłopotów!
- Kto? Ja? – zdziwił się Vos (On jeszcze miał czelność wyglądać na zdziwionego?!) – Przecież to nie ja nazwałem Windu „droidem ze wścieklizną". Nie przypisuj mi szlachetnych zasług Padawana Skywalkera.
- NIE powiedziałby tego wszystkiego, gdybyś go NIE podpuścił! – rozjuszona Twi'lekanka trzepnęła swojego Mistrza w ramię. – Widziałam, jaką miał minę. Chciał przestać!
- No właśnie! – rozmasowując miejsce, w którym został ślad dziewczęcej dłoni, dramatycznie jęknął dzikus. – Mało brakowało, a przerwałby ten cudowny wywód! A to byłoby jak zostanie wyproszonym z baru ze striptizem, jeszcze zanim tancerka zdążyła zrzucić majtki!
- Ugh, ty jesteś po prostu... uuuugh! – wściekle łypiąc na Mistrza, Aayla pociągnęła się za obie lekku. – Akurat, gdy zaczynam myśleć, że mógłbyś... UGH! Ja już normalnie nie mam do ciebie siły!
- Oj tam – Quinlan niedbale machnął ręką. – Nie rozumiem, dlaczego aż tak dramatyzujesz, kwiatuszku. Dzieciak nie powiedział niczego dziwnego. On tylko głośno powiedział to, co wszyscy od dawna myślą, ale nikt nie miał odwagi, by pisnąć słówko. Nawet JA nie miałem odwagi! Mam u ciebie dług, Skywalker! – pokazał Anakinowi kciuk. – Teraz, jak już widziałem Windu wysłuchującego prawdę o swojej osobie, mogę umrzeć szczęśliwy.
- Możesz wreszcie przestać, Mistrzu?! Świat nie kręci się wokół spełniania twoich porąbanych fantazji! Tobie naprawdę nie jest ani trochę wstyd? Nie jest ci ani trochę przykro z powodu tego, co spowodowałeś? Anakin będzie miał przechlapane!
- Ja tam na jego miejscu bym się cieszył. Dostanie ochrzanu życia to dość niska cena za zostanie Legendą Zakonu.
- On wcale NIE chce być legendą!
- A właśnie, że chce. Chce, tylko jeszcze o tym nie wie. Z dwojga złego o wiele lepiej być znanym z pyskowania do członków Rady, niż z dołączenia do Zakonu w wieku dziewięciu lat. W końcu pozbędzie się łatki „Przybłędy z Zadupia" i przejdzie do historii jako „Jedyny Człowiek, Który Obraził Windu i Przeżył". Ej! A tak w ogóle to chyba mam dla niego ksywkę. „Chłopiec, Który Przeżył"... Taaak, to właściwy tytuł dla kogoś, kto umknął Windu-mordercy! Oooch, na Moc, to było takie epickie!
Vos znowu zgiął się w pół i zaczął rechotać. Aayla posłała mu jeszcze jedno wkurzone spojrzenie, po czym pokręciła głową i podeszła do Skywalkera.
- Anakin, nie martw się, wszystko będzie dobrze – powiedziała, łapiąc zdruzgotanego chłopca za ramiona. – To nie twoja wina, tylko tego... - na moment uciekła wzrokiem w stronę chichoczącego Mistrza. – Ugh, naprawdę nie wiem, co dzisiaj w niego wstąpiło! Tak strasznie cię za niego przepraszam! To pewnie dlatego że zbyt długo przebywał z Wookimi. Wcześniej nie bywał AŻ TAK wredny. A poza tym martwi się, że jego przyjaciel zaginął i wyszukuje sobie różne durnowate sposoby na odreagowywanie stresu. Zresztą, to też moja wina. Naprawdę nie powinnam cię namawiać, byś powiedział wszystko Obi-Wanowi za wszelką cenę.
Dziewięciolatek wciąż był zbyt zszokowany, by cokolwiek odpowiedzieć.
- Wiem, że teraz ciężko ci w to uwierzyć, ale wszystko jakoś się ułoży – przekonywała dziewczyna. – Bądźmy dobrej myśli.
- Właśnie! – Vos odepchnął uczennicę i po przyjacielsku objął chłopca ramieniem. – Skończ z udawaniem posągu i odrobinę wyluzuj, młody! Słuchaj, Windu nie będzie się na ciebie boczył bez końca. Za jakieś cztery lata o wszystkim zapomni...
- Mistrzu! – warknęła Aayla. - Przestań wygadywać głupoty!
- Masz rację, kwiatuszku, to zbyt optymistyczna wersja. O takim numerze będzie pamiętał jeszcze przez co najmniej dekadę.
- Mistrzu!
- Zresztą, pewnie nawet nie zostaniesz ukarany – dzikus rozmasował podbródek. – No bo za co mieliby ci wlepić naganę? W Kodeksie nie ma takiego paragrafu, który zabraniałby wyrażania się o nieswoich Mistrzach w niepochlebny sposób. Gdybyś powiedział to wszystko DO Windu, tak jak wtedy, na lekcji, sprawy miałyby się zupełnie inaczej. Ale wiesz... Ty tylko streszczałeś minione wydarzenia, a to, że użyłeś takich a nie innych słów, to taki nieistotny szczegół. Tak więc, spoko-loko, Rada raczej ci odpuści. Znaczy, Obi-Wan ma totalnie przejebane, ale kto by się przejmował.
- MISTRZU! – Aayla praktycznie wydarła się Vosowi do ucha.
Posłał jej pełne pretensji spojrzenie.
- No co? – rzucił, unosząc brew. - To prawda! Kiedy Padawani coś odwalają, zawsze Mistrzowie obrywają najmocniej. Kiedy podpaliłaś koleżance spodnie, to mnie wezwali na dywanik, nie ciebie. Masz pojęcie, ile wysiłku kosztowało mnie udawanie, że jestem wzburzony?
Dziewczyna wydała głośny kwik.
- N-nie o to chodzi! – jej błękitne policzki pokryły się warstwą różu. – Ch-chodziło mi o to, że... M-mówisz do Anakina takie... T-tamta sytuacja miała miejsce, bo... A-a poza tym, NIE przeklinaj!
- Na Kashyyyk przeklinałem non stop i w ogóle ci to nie przeszkadzało.
- Bo przeklinałeś w języku Wookich i nie rozumiał cię NIKT poza Wookimi! A poza tym... eee, Anakin?
Chłopiec wymamrotał coś pod nosem.
- Co mówiłeś? – zaciekawił się dzikus.
- Powinienem za nimi pójść – Anakin powtórzył wcześniejsze stwierdzenie, ale tym razem dość głośno, by Twi'lekanka i jej Mistrz usłyszeli.
Aayla zmierzyła małego przyjaciela troskliwym spojrzeniem.
- Anakin...
Dłonie chłopca zacisnęły się w pięści.
- Muszę iść i przeprosić! – Anakin zaanonsował, strącając z ramienia rękę Vosa. - Nie chcę, by Windu wyżywał się na Obi-Wanie! To wszystko moja wina! To ja powiedziałem te wszystkie głupie rzeczy, a wcześniej byłem niegrzeczny. Obi-Wan dopiero co wrócił z misji i...On... Nie chcę, by przeze mnie miał kłopoty! Pójdę do Rady Ważniaków, przeproszę Windu, wszystko im wytłumaczę i...
Rzucił się w stronę wyjścia z hangaru, ale nie zdążył ubiec nawet dziesięciu metrów, gdy czyjeś twarde łapska złapały go od tyłu za ramiona.
- Hola, hola, dzieciaku, nie tak szybko! – Quinlan cicho zacmokał.
- Puszczaj! – próbując wyszarpnąć się z uścisku, Anakin posłał przyjacielowi Obi-Wana wkurzone spojrzenie.
Pfft... Przyjacielowi! Jak można kumplować się z takim durniem?! Gnojek najpierw podpuścił Padawana swojego rzekomo najlepszego druha, by obraził Windu, a teraz jeszcze przytrzymywał tego samego Padawana, nie pozwalając mu iść naprawić sytuacji.
- Słuchaj, Skywalker, wszyscy już uwierzyli, że masz jaja – rzeczowym tonem Vos zwrócił się do chłopca. – Nie musisz gnać za Windu, by udowodnić, jak wielkim jesteś kozakiem.
- Niczego nie udowadniam! – nie zaprzestając wściekłego szamotania warknął Anakin. – Chcę tylko pomóc mojemu Mistrzowi! A teraz ZOSTAW MNIE!
- Taa, chętnie bym popatrzył, jak „pomagasz" Obi-Wanowi – westchnął dzikus. – No wiesz, jak niespodziewanie zjawiasz się na zebraniu Rady Jedi, tak z buta i bez zapowiedzi, i oznajmiasz, że osłonisz Mistrzunia własnym ciałem. To byłby epicki widok! W dodatku, gdybym ci na coś takiego pozwolił, miałbym pretekst, by za tobą pójść. Zawsze mógłbym powiedzieć, że pobiegłem za tobą żeby cię powstrzymać. Popatrzyłbym sobie, jak obaj dostajecie zjebkę od Rady i nikt nie miałby prawa się do mnie przyczepić. ALE, po namyśle, chyba jednak nie jestem aż tak wredny. Dlatego sorry, mały, ale nie puszczę cię, póki nie przestaniesz się szamotać. No już, uspokój się. Posłuchaj starszego i mądrzejszego i odpuść.
- NIE chcę cię słuchać! – fuknął rozjuszony chłopiec. - Gdyby nie ty, Obi-Wan NIE miałby kłopotów!
- Eee, poprawka. Gdyby nie TY, Obi-Wan nie miałby kłopotów.
Skywalker zaczerwienił się. Ciężko się z tym nie zgodzić.
- M-może i tak, ale gdybym cię nie słuchał, wszystko byłoby lepsze! Od teraz, jak będziesz mi mówił, bym coś zrobił, zawsze będę robił na odwrót!
Podniósł nogę z zamiarem nadepnięcia dzikusowi na stopę, ale zanim zdążył zrealizować swój chytry plan, usłyszał zrezygnowany głos Aayli.
- Umm... Anakin? On rzeczywiście wpakował cię w kłopoty, ale w tej sprawie to akurat ma trochę racji. Niech lepiej Obi-Wan sam to ogarnie.
Chłopiec przestał się szamotać. Jego zaufanie do porąbańca z dredami spadło do absolutnego zera, ale przyjaciółki to chyba jednak powinien posłuchać. Wcześniej ją zignorował i jak na tym wyszedł? Fatalnie! Delikatnie mówiąc...
- Anakin, poważnie, jeśli pójdziesz za Obi-Wanem i Mistrzem Windu tylko pogorszysz sprawę. – Widząc, że młodszy kolega wciąż się waha, dziewczyna pokręciła głową. – Wiem, że chcesz być dzielny i wziąć całą winę na siebie, ale w ten sposób nikomu nie pomożesz. Ani Mistrz Windu ani Rada nie zażądali twojej obecności. Gdybyś zjawił się nieproszony, to byłby kolejny pokaz niesubordynacji.
Twarz Anakina ułożyła się w grymas. Skywalker nienawidził sytuacji, gdy musiał po prostu siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń. Powstrzymywanie się od działania nie było jego mocną stroną. Ale co mógł, kurde, zrobić? Gdyby ponownie okazał nieposłuszeństwo, prawdopodobnie przekroczyłby granicę i skończył martwy! Albo gorzej – wyleciałby z Zakonu na zbity pysk! Być może razem z Obi-Wanem.
Wbił rozżalony wzrok w podłogę. Co Rada zrobi z jego Mistrzem? Ale chyba nie ochrzanią go jakoś bardzo mocno... Prawda?
Vos wreszcie puścił chłopca.
- No właśnie! – zawołał, stając naprzeciwko dziewięciolatka. – Słuchaj, co mówi kwiatuszek i niczym się nie przejmuj. Nawet jeśli członkowie Rady pojadą po Obi-Wanie trochę bardziej niż trzeba, nic wielkiego się nie stanie! Twój Mistrzunio to twardy chłop, dzieciaku. Radził już sobie w gorszych sytuacjach. Dostanie zjebki życia od najważniejszych osób w Zakonie na pewno go nie złamie! A poza tym, powiedzieć ci coś? On to uwielbia.
- Lubi, jak go opieprzają? – Anakin posłał dzikusowi zdezorientowane spojrzenie.
- Anakin! – Twi'lekanka zgromiła chłopca wzrokiem.
Wpatrywała się w niego z takim wyrazem, jakby próbowała ustalić, czy już wcześniej miał ciągoty do przeklinania, czy może zaraził się niestosownym słownictwem od jej Mistrza.
Skywalker nie uważał, by „opieprzają" było jakimś szczególnie wulgarnym zwrotem, ale na wszelki wypadek zaczął wyglądać na skruszonego. Po tym, ile osób już do siebie zraził, nie chciał, by Aayla zaczęła w nim widzieć podwórkowego chuligana.
- Jak opieprzają to może nie – masując podbródek, stwierdził Vos. W przeciwieństwie do uczennicy, nie wyglądał na ani trochę zbulwersowanego. - Ale twój Mistrzunio jest uzależniony od ludzi, którzy odwalają różne głupie numery. Ma do takich osobników duuużą słabość. Wciąż marudzi, że musi świecić za nich oczami, ale prawda jest taka, że nie potrafi bez tego żyć. Sam pomyśl, dzieciaku! W tej Świątyni roi się od grzeczniutkich maluchów, co chodzą przy nodze jak dobrze wytresowane pieski. Mimo to Obi-Wan nie wybrał żadnego z nich. Wybrał ciebie.
Choć dostał dzisiaj mnóstwo dowodów na to, że był ważny dla swojego Mistrza, Anakin poczuł nagły spadek pewności siebie.
- Wcale mnie nie wybrał – wymamrotał.
Ile razy nie wyrzuciłby tego zdania z głowy, ono wciąż do niego wracało. Czasem wręcz samo wślizgiwało mu się na język, choć wcale nie planował go powiedzieć. Tak jak teraz. W sumie, gdy o tym pomyśleć... Chyba pierwszy raz powiedział to zdanie na głos.
Zdziwił się, widząc, że z oczu Vosa całkowicie zniknęła wesołość. Dzikus wpatrywał się w wychowanka swojego przyjaciela z nienaturalną powagą.
- Ktoś przystawił mu miecz świetlny do gardła i zmusił go, by wziął cię na Padawana? – zapytał, unosząc brew.
Wyczuwalna tonie mężczyzny nuta surowości sprawiła, że Anakin cofnął się o krok.
- Nie, ale...
- No to cię wybrał – Quinlan pociągnął chłopca za nos. - Koniec tematu!
Skywalker rozmasował miejsce, w którym odcisnęły się ślady dwóch wielkich paluchów. Posłał przyjacielowi swojego Mistrza pełne pretensji spojrzenie, ale wyjątkowo nie rzucił w stronę wysokiego mężczyzny żadnego wrednego tekstu. Coś w aurze wokół Vosa go przed tym powstrzymywało.
Zarówno Quinlan jak i jego uczennica wpatrywali się w Anakina w bardzo dziwny sposób – trochę z oburzeniem i trochę ze zdumieniem. Jakby oskarżenie Obi-Wana o niewybranie Padawana z własnej woli było najgorszą możliwą obelgą. Jakby sam fakt, że Anakin ośmielił się tak pomyśleć, wydał im się niedorzeczny!
Uważają tak, ponieważ nic nie wiedzą – posyłając jednemu i drugiemu rozżalone spojrzenia, pomyślał chłopiec. – Gdyby wiedzieli, patrzyliby na mnie zupełnie inaczej!
Jak na niechciany towar.
Skywalker uchwycił wzrok Vosa i przez jeden króciutki moment ogarnęło go dziwne przeczucie, że ten facet już o wszystkim wie. Ale to przecież niemożliwe, prawda? Obi-Wan nie powiedziałby mu o okolicznościach, w jakich wybrał sobie Padawana, w tak krótkim czasie po powrocie z misji? Nie powiedziałby mu, prawda?
Czy powiedziałby?
Dzikus pokręcił głową.
- Nie, poważnie – wzdychając, rozmasował ucho. - Odkąd wróciłem, wciąż słyszę pojękiwania na zasadzie, „Jakie to dziiiiwne, że Obi-Wan wybrał na ucznia tego przybłędę Skywalkera". Za cholerę nie kumam, o co chodzi tym wszystkim ludziom. Mnie tam ani trochę nie dziwi, że Obi-Wan wybrał właśnie ciebie – wyszczerzył do chłopca zęby. - Jesteś kropka w kropkę jak jego zmarły Mistrzunio. Qui-Gon też był chodzącą Fabryką Wstydu.
Anakin wzdrygnął się.
- Nie mów o Qui-Gonie – wymamrotał, kierując rozżalony wzrok w podłogę.
Vos kompletnie zignorował jego prośbę.
- Taaa. Nie da się ukryć, że czeka cię mnóstwo pracy, mały. W końcu będziesz musiał się nieźle nagimnastykować, by zapełnić pustkę po Panu „Mam w Dupie Kodeks, a Rada Może Mi Nagwizdać". Qui-Gon mógłby napisać z tego doktorat. Ty na razie jesteś na etapie magisterki, ale coś mi się wydaje, że po tym numerze z Windu dość szybko nadrobisz zaległości.
- Przestań mówić o Qui-Gonie! – syknął chłopiec.
- Słuchaj, jakbyś kiedykolwiek miał wyrzuty sumienia, że przynosisz swojemu Mistrzuniowi wstyd, to pamiętaj, że dla niego to forma terapii. Musi się zająć czymś nowym, by nie myśleć o tym, co stracił. Wcześniej wstydził się za Qui-Gona, a teraz czas najwyższy, by wstydził się za ciebie. Dlatego każdy numer, który odwalisz...
- Przestań. Wymawiać. To. Imię!
Przy wypowiadaniu ostatniego słowa, Anakin tupnął nogą. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak rozwydrzony bachor, ale miał to gdzieś. Ech, no naprawdę... Powinien przewidzieć, że w ten sposób nie powstrzyma bezczelnego dzikusa przed rozgrzebywaniem rany. Nie powinno go wcale dziwić, że Vos spojrzał mu prosto w oczy, po czym głośno i wyraźnie wyrecytował:
- Qui-Gon. Qui-Gon. Qui-Gon!
- ZAMKNIJ SIĘ! - chłopiec wrzasnął na cały hangar.
Pożałował tego, co zrobił, gdy tylko ostatnie słowo rozniosło się echem po pomieszczeniu. Nie dość, że wszyscy pobliscy Jedi zaczęli patrzeć na niego jak na małego recydywistę, to jeszcze solidnie wkurzył Aaylę.
- Anakin! – syknęła, kładąc dłonie na biodrach i posyłając mu karcące spojrzenie. – On jest Mistrzem! Nie możesz mówić do niego w taki...
- Nie wtrącaj się! – Vos wyciągnął rękę, by zatkać uczennicy usta. Spojrzał z powrotem na Skywalkera i powoli zapytał: - Co, myślisz, że jak nikt nie będzie wymawiał jego imienia, to facet nagle wstanie z grobu?
Chłopiec wpatrywał się w czarne oczy mężczyzny, zaciskając paluszki na materiale spodni. Rozumiał, do czego to wszystko zmierzało, ale nie potrafił się z tym pogodzić. Nie umiał.
- O-on... - na kilka sekund uciekł wzrokiem, ale zaraz potem spojrzał z powrotem na Vosa. – J-ja wiem, że Qui-Gon już nie wróci, ale..
- No to się ogarnij, dzieciaku!
Vos oparł dłonie na udach, by jego oczy znalazły się na tym samym poziomie, co oczy chłopca. Dopiero teraz Anakin uświadomił sobie, że ten facet jest od niego przynajmniej dwa razy wyższy. Chłopiec dokonał też innego odkrycia – z bliska najlepszy przyjaciel Kenobiego wyglądał zdecydowanie dojrzalej.
- Obi-Wan może i wciąż jest na etapie obchodzenia się z tobą jak ze świeżo wyklutym porgiem, ale ja uważam, że im prędzej przestanie się z tobą cackać, tym lepiej – wzdychając, oznajmił Vos. Spojrzenie miał bystre, a głos cierpliwy. - Słuchaj, ja rozumiem, że żegnanie zmarłych to trudna sprawa, a z tego, co słyszałem, Qui-Gon wiele dla ciebie zrobił, ale dla własnego dobra, pozwól mu wreszcie odejść. I nie mówię tego po to, by ci dokuczyć. Jak choć trochę nie zapanujesz nad przywiązaniem, to narobisz sobie i Obi-Wanowi poważnych kłopotów. Dużo poważniejszych niż to, co dzisiaj odwaliłeś.
Po tych słowach mężczyzna wyprostował się, skrzyżował ramiona i wpatrzył się w chłopca, czekając, aż waga wypowiedzianych słów wsiąknie wystarczająco głęboko.
Anakin wbił zaniepokojony wzrok w podłogę.
Kłopoty? – pomyślał z dziko łomoczącym sercem. – I to większe niż te, których narobiłem dzisiaj?
To w ogóle możliwe? Vos twierdził, że tak. Skywalker przypomniał sobie wcześniejsze stwierdzenie narwanego dzikusa:
„W Kodeksie nie ma takiego paragrafu, który zabraniałby wyrażania się o nieswoich Mistrzach w niepochlebny sposób."
No tak. Gdy spojrzeć na to w ten sposób, nazywanie Windu „Owczarkiem Toydariańskim" było „zaledwie" niesubordynacją, NIE łamaniem Kodeksu. W przeciwieństwie do tego całego „przywiązania".
Chłopiec nieznacznie zadrżał. Jak przez mgłę pamiętał, że inni Mistrzowie ostrzegali go przed przywiązaniem, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć, czego dotyczyły ich uwagi. Adi Gallia miała rację - POWINIEN uważniej słuchać swoich nauczycieli.
Zobaczył, że Aayla już zapomniała o gniewie i teraz posyła mu pełne współczucia spojrzenie, jednak to wcale go nie ucieszyło. Wręcz przeciwnie – poczuł się jeszcze bardziej zaniepokojony. Wzrok przyjaciółki sugerował, że sprawa była bardzo poważna.
Potrząsnął głową. Nie chciał teraz myśleć o poważnych sprawach. Nie był w stanie jednocześnie udźwignąć takich spraw ORAZ wyrzutów sumienia w związku z tym, co wcześniej nawyrabiał. Nie mając lepszego pomysłu, co ze sobą zrobić, postanowił powarczeć na Vosa.
- T-to... tu zupełnie NIE o to chodzi! – rzucił, posyłając dzikusowi wojownicze spojrzenie.
Przyjaciel Obi-Wana natychmiast podjął rękawicę.
- Tak? –zapytał radośnie. - A o co?
- O to, że jesteś wstrętny i... ten... no... nietaktowny!
- „Nietaktowny!" – udając, że śmiertelnie go urażono, Mistrz Jedi przycisnął dłoń do ust. - Padawanie Skywalker, cóż za elokwentne słownictwo!
- Przestań się ze mnie nabijać!
- Myśl sobie, co chcesz, dzieciaku, ale ja cię bardzo lubię i czuję, że pewnego dnia się zakumplujemy. W końcu wiele nas łączy.
- Ty i ja nie mamy ANI jednej wspólnej cechy!
Vos spojrzał dziewięciolatkowi w oczy i oznajmił:
- Uwielbiam droczyć się z Obi-Wanem. A jego mina, gdy słuchał wywodu o Windu, była po prostu bezcenna!
Anakin, który w ogóle się czegoś takiego nie spodziewał, wydał zaskoczony kwik. Nie będąc w stanie się powstrzymać, wyobraził sobie wspomnianą minę. O kurde! Ta mina była... była...!
- Wnerwianie Mistrzunia sprawia ci frajdę, co? – szczerząc zęby spytał dzikus.
Usta chłopca otworzyły się, lecz nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Zszokowany, Skywalker pomacał gardło. Co się z nim, do licha, działo? To było tak, jakby nałożono mu na język jakąś blokadę! Jak wtedy, gdy mama wymusiła na nim zainstalowanie w C-3PO specjalnego oprogramowanie przeciwko przeklinaniu – tak, żeby droid protokolarny uważał, że wypowiadanie określonych słów było kompletnie wbrew jego naturze.
Na widok zaczerwienionej buzi Anakina, Vos wybuchł głośnym śmiechem.
- Nie wytrzymam! – zawył, rytmicznie klepiąc się w udo. - On nawet nie umie zaprzeczyć! Nie no, kurde... Uwielbiam to dziecko!
- Mistrzu... – wyglądając na kompletnie załamaną, Twi'lekanka przyłożyła sobie dłoń do czoła.
- Popatrz na to, Aayla! – nie zaprzestając dzikich rechotów, Vos pokazał dziewięciolatka palcem. - Samo wyobrażanie sobie zdruzgotanej miny Mistrzunia sprawia mu radochę.
- W-wcale nie! – Anakin wreszcie przypomniał sobie, jak się mówi.
- Kłamczuch.
- Nie kłamię!
- Właśnie, że tak, smarkaczu i obaj o tym wiemy.
- Nie nazywaj mnie „smarkaczem"!
- Obiecałem, że nie będę nazywał cię „kurduplem" – przypomniał Vos. - Jakoś musze cię nazywać, nie? A poza tym, wyluzuj trochę. Czerpanie zboczonej przyjemności ze znęcania się nad psychiką Obi-Wana Kenobiego to żaden powód do wstydu.
- Tylko ty w tej Świątyni mógłbyś mieć takie porąbane hobby – Aayla przewróciła oczami. – Anakin, wcale nie lubi dokuczać swojemu Mistrzowi. Prawda, Anakin?
Chłopiec otworzył usta, by ochoczo potwierdzić, ale znowu napotkał na tę samą dziwną blokadę. Twi'lekanka wytrzeszczyła na niego oczy.
- Anakin! – jęknęła. – T-ty chyba żartujesz! P-przecież...
- Nie wiem, po co się produkujesz, kwiatuszku – Vos poklepał uczennicę po ramieniu. - Stracił całe paliwo na kłócenie się ze mną i teraz już nie ma siły się bronić. Ukrywanie swojej prawdziwej natury jest jednak trochę wyczerpujące.
Skywalker był nie mniej przerażony własnym zachowaniem co przyjaciółka.
Czy to możliwe? – pomyślał, przełykając ślinę. – Ja... lubię dokuczać Obi-Wanowi?
Ale dlaczego miałby czerpać przyjemność z czegoś takiego? Przecież nie był z natury wredny. Tak naprawdę był bardzo grzeczny! Całym sercem pragnął stać się dla swojego Mistrza wzorowym i posłusznym uczniem. A fakt, że póki co średnio mu wychodziło... To przecież nie znaczy, że czerpał podświadomą przyjemność z wkurzania Obi-Wana! Bo wcale nie lubił dokuczać swojemu Mistrzowi!
Prawda?
- Uszy do góry, Padawaniątko! – Vos dziarsko poklepał go po plecach. - Nie ty jeden udajesz aniołka. Twój Mistrzunio też jeszcze nie dojrzał, by pokazać ci swoje prawdziwe oblicze.
To stwierdzenie natychmiast przykuło uwagę chłopca.
- Co masz na myśli? – Anakin zapytał, marszcząc brwi.
Dzikus z początku przekrzywił głowę, jakby nie zrozumiał pytania. Po chwili jednak jego oczy rozszerzyły się w olśnieniu.
- Aaa, bo wy jeszcze nie siedzicie sobie w głowach? No tak. Na tym etapie to rzeczywiście za wcześnie.
Przez jakiś czas po prostu stał, głęboko nad czymś myśląc i masując podbródek. A gdy wreszcie doszedł do jakiejś konkluzji, wyszczerzył do chłopca zęby.
- No cóż, dopóki ty i Mistrzunio nie zacieśnicie Więzi, to do mnie będzie należał tytuł Największego Znawcy Uczuć Obi-Wana Kenobiego.
- Mistrzu! – Aayla posłała nauczycielowi karcące spojrzenie. - Nie mów tak, bo Anakinowi będzie przykro.
Miała rację. W normalnych okolicznościach Skywalker poczułby w sercu nieprzyjemne ukłucie zazdrości. Teraz jednak był tak zaintrygowany tym, co wcześniej usłyszał, że wyjątkowo zdołał zepchnąć na bok nieprzyjemne uczucia.
- Co miałeś na myśli, gdy mówiłeś, że Obi-Wan nie pokazuje mi swojego prawdziwego oblicza?
- No wiesz, że w ogóle na ciebie nie wrzeszczy, ani nic – wzdychając, oznajmił przyjaciel Kenobiego. - Ani nie rzuca w twoim kierunku żadnych sarkastycznych tekstów.
Anakin zamrugał. Po dłuższej chwili namysłu przypomniał sobie, że Obi-Wan rzeczywiście miał zwyczaj rzucania sarkastycznych komentarzy – nie do niego, lecz do Qui-Gona. A, i chyba jeszcze do Vosa. Ale żeby miał na kogoś wrzeszczeć...?
- A wcześniej tak robił? – chłopiec spytał niepewnie.
- Do osób, które są dla niego ważne? Zdecydowanie! – na twarzy dzikusa pojawił się rozmarzony uśmiech. - Na mnie wrzeszczał. Z Luminarą i z Aresem też czasami szedł na noże. Ba, nawet na Qui-Gona zdarzało mu się warczeć, a to przecież był jego Mistrz.
W głowie chłopca pojawiło się wspomnienie – Obi-Wan i Qui-Gon stojący w pewnym oddaleniu od reszty, sprzeczający się ze sobą na jakiś temat. Kenobi wyzywająco patrzący Mistrzowi w oczy i deklarujący swoją dorosłość tonem, który nie był ani trochę pokorny.
Zaraz po tym wspomnieniu pojawiło się kolejne. W głowie Anakina rozbrzmiało echo słów, które padły w drodze na Naboo.
„Zapamiętaj, co ci powiem, Ani: jeżeli kiedykolwiek doczekasz momentu, w którym Obi-Wan Kenobi straci przy tobie opanowanie, to będzie to ewidentny znak, że stałeś się dla niego kimś bardzo ważnym."
Nazwanie Mace'a Windu różnymi soczystymi określeniami wydawało się bardzo dobrym powodem, by zjechać protegowanego z góry na dół. Mimo to Kenobi nie wybuchł. A wcześniej, gdy Anakin omal nie zniszczył tysiącletniej rzeźby... albo wtedy, gdy prawie przewrócił Mistrzynię Jocastę... O tamte wybryki RÓWNIEŻ nie zrobiono mu awantury. Czy to oznaczało, że...
- Nie jestem ważny dla Obi-Wana? – wymamrotał unieszczęśliwionym tonem.
Niemal natychmiast został trzepnięty w ucho przez Vosa.
- Nie wygłupiaj się, Padawaniątko! – dzikus przewrócił oczami. -To oczywiste, że jesteś najważniejszą osobą w jego życiu. Przecież mówiłem, że jeszcze nie dojrzał do tego, by ci to okazać, tak? Co się odwlecze, to nie uciecze! Już dzisiaj fantazjował o przełożeniu cię przez kolano i spraniu cię pasem, więc jesteście na bardzo dobrej drodze do wskoczenia na następny level!
Anakin wytrzeszczył na mężczyznę oczy.
Co? Co? CO?! Obi-Wan fantazjował...?!
Nie, to musiał być żart. Przecież Kenobi w żaden sposób nie dał uczniowi do zrozumienia, że chciałby zrobić coś takiego. Nie pokazał tego nawet jednym mięśniem twarzy!
Z początku Skywalker uznał, że wstrętny przyjaciel Mistrza zwyczajnie go wkręca, ale gdy dokładnie się nad tym zastanowił, zdecydował, że to nie to. Vos nie powiedział o „fantazjach" kumpla złośliwie. Wspomniał o tym praktycznie bez namysłu, wręcz od niechcenia!
- Obi-Wan... fantazjował o czymś takim? – bąknął Anakin.
- A dziwisz mu się? Za przewinę takiego kalibru jak pyskowanie do Windu nawet Qui-Gon złapałby ucznia za ucho, przeciągnął go przez całą Świątynię, a potem dał mu minimum tygodniowy szlaban i ochrzan życia. A warto podkreślić, że to był drugi najbardziej wyluzowany Mistrz w tej Świątyni. Po mnie, znaczy się.
Skywalker tak intensywnie rozmyślał nad tym, co usłyszał, że doprowadzało go to do szaleństwa. Już wcześniej podejrzewał, że głowa jego Mistrza skrywa mnóstwo tajemnic i że uczucia Kenobiego nie zawsze odzwierciedlają się w jego zachowaniu, ale usłyszeć oficjalne potwierdzenie tej teorii zupełnie zmieniało postać rzeczy. Anakin oddałby w tej chwili dosłownie wszystko, by wejść do umysłu swojego nauczyciela. I wnerwiało go, że w jakimś stopniu potrafił to Vos. Chłopiec miałby ochotę rozszarpać go na strzępy za bezczelne przyznanie sobie tytułu Największego Znawcy Uczuć Obi-Wana Kenobiego. I zrobiłby to, gdyby nie jedno urocze zdanko.
„To oczywiste, że jesteś najważniejszą osobą w jego życiu."
Dzikus powiedział o tym tak, jakby to była najbardziej naturalna rzecz we Wszechświecie, coś tak niepodważalnego jak prawo grawitacji. Zabrzmiało to nawet lepiej niż wtedy, gdy Aayla mówiła o głębokiej więzi między Mistrzami i Padawanami. Zabrzmiało to... miło.
Choć świadomość tego diabelnie mu się nie podobała, Anakin czuł, że zaczyna troszeczkę przekonywać się do Vosa. Facet mógł być dziwaczny, ale przy bliższym poznaniu było czuć, że naprawdę troszczył się o innych. No i było jeszcze to jego hobby. Jeśli chodziło o wkurzanie Obi-Wana...
Przerażony, Anakin potrząsnął głową.
NIE lubię denerwować mojego Mistrza! – zaczął powtarzać w myślach jak mantrę. – Wcale nie mam takiego hobby! Nie mam, nie mam, nie mam!
Głupkowaty uśmieszek Vosa wcale nie ułatwiał mu sprawy. Ten facet wpatrywał się w niego w taki sposób, jakby doskonale wiedział, co chodziło mu po głowie.
- Słuchaj, dzieciaku, Obi-Wan nie dał ci zjebki, tylko i wyłącznie dlatego, że wciąż ma traumę z powodu własnego Mistrzunia – oznajmił radosnym tonem. - Ale nie masz czym się martwić, bo przy takim Padawanie jak ty, facet nie będzie miał szans zbyt długo się nad sobą użalać. Zobaczysz, że chłopina w końcu nie wytrzyma i pęknie. A kiedy to się stanie, ty i ja zostaniemy najlepszymi ziomami.
- Prędzej przestaniesz śmierdzieć, niż się z tobą zakumpluję! – wycedził Skywalker.
- Eee, coś rzucanie mądrych powiedzonek ci nie idzie, Padawaniątko. Już od okrąglutkich dwóch godzin nie cuchnę. Sam zobacz: tak się wypucowałem, że pachnę jak panienka do towarzystwa!
Kiedy facet pochylił się w jego stronę, Anakin najeżył się jak dziki kocur.
Zapomniałeś o umyciu zębów! – miał ochotę warknął.
Ale nie zdążył, bo Vos odezwał się jako pierwszy.
- A w ogóle to, w moim towarzystwie masz nieprawdopodobny talent do spóźniania się na zajęcia. Może się mylę, ale młodziki chyba mają o tej porze lekcje, prawda?
Anakin zbladł. Nawet nie musiał zerkać do swojego datapada, by stwierdzić, że dzikus miał rację. O nie... O kurde! Tylko tego mu teraz brakowało!
Hm, pomyślmy, jaka powinna być następna czynność, którą należało wykonać, zaraz po obrażeniu jednej z najważniejszych osób w Zakonie? No przeeecież, że wypadało SPÓŹNIĆ się na zajęcia, by pokazać się swojemu Mistrzowi z jeszcze, kurde, „lepszej" strony! Ależ OCZYWIŚCIE, cóż za fantastyczny pomysł! No pięknie. Jak tak dalej pójdzie, ludzie rzeczywiście zaczną myśleć, że znęcanie się nad nauczycielem było dla Skywalkera formą hobby.
Chłopiec zerwał się do biegu.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze! – usłyszał zza pleców głos Aayli.
A sekundę później po hangarze rozniósł się również uradowany krzyk Vosa.
- Jak chcesz, by Mistrzunio szybciej pękł, to idź na wagary!
Anakin obrócił głowę, by poczęstować mężczyznę lodowatym spojrzeniem i słono za to zapłacił, bo przygrzmocił w drzwi, jeszcze zanim zdążyły się otworzyć. Cicho pojękując, rozmasował siniaka na policzku.
W chwilach takich jak ta wydawało mu się, że zupełnie nie nadaje się na Jedi.
Druga część rozdziału w niedzielę (19.07.2020) zaś trzecia w czwartek (24.07.2020)
Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07
Kolejny rozdział "Jasnej Strony Miłości" pojawi się jutro.
Jak myślicie, co się wydarzy po spotkaniu Obi-Wana z Radą?
Jak wy byście zareagowali na wybryk Anakina?
Mam nadzieję, że dzisiejszy kawałek wam się podobał.
Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top