Rozdział 11 - Powrót Mistrza (Część 2)

            Jak się okazało, jeszcze co najmniej dwie osoby wiedziały, jak bardzo Adept Skywalker szalał z tęsknoty za swoim Mistrzem. Przy czym ciężko stwierdzić, czy jedna z nich liczyła się jako „osoba" – w końcu była droidem.

Pierwszą osobą był Mistrz dyżurujący w Wieży Kontroli Lotów.

Zgodnie z przewidywaniami Anakina, Hu Thala odpowiedział na przeprosiny wyrozumiałym spojrzeniem, machnięciem ręki i łagodnym stwierdzeniem: „Nic się nie stało". Potem jednak zaskoczył chłopca, rzucając na odchodnym:

- Pozdrów ode mnie Obi-Wana. Och! A swoją drogą, jeśli mógłbym ci coś doradzić, Adepcie Skywalker... Pilnuj się z publicznym okazywaniem Mistrzowi czułości. Moim zdaniem to urocze, że tak bardzo za nim tęskniłeś, ale nie wszyscy odbiorą twoje zachowanie pozytywnie.

Przyprawił w ten sposób Anakinowi krwisty rumieniec. Choć to i tak NIC w porównaniu do tego, co powiedziała CO-3.

Mając już wprawę w obchodzeniu się ze stołówkowym droidem, chłopiec przyczaił się za kolumną i cierpliwie zaczekał, aż ktoś poprosi o jedzenie na wynos. Gdy tylko termoopakowanie pojawiło się na horyzoncie, wyrwał je z metalowych rąk, po czym skorzystał z korepetycji, których udzieliła mu Aayla, to znaczy uśmiechnął się słodko i niewinnym tonem oznajmił:

- Bardzo dziękuję za przygotowanie lunchu dla mojego dzielnego Mistrza, Obi-Wana Kenobiego. TAK, to TEN co zabił Sitha! Jest bohaterem całego Zakonu i właśnie wrócił z długiej i wyczerpującej misji. Jak zaraz czegoś nie zje, zemdleje tam, gdzie stoi i będzie spał przez co najmniej dwa dni. Nie chcemy, by Mistrz Yoda się o niego potknął i zrobił sobie krzywdę, prawda? Dlatego szybciutko zabiorę ten lunch i pójdę ratować sytuację. Ach, jak to pięknie pachnie! No naprawdę, CO-3, nie musiałaś aż tak się starać! Mistrz Obi-Wan na pewno doceni twój wysiłek. Dziękuję, do zobaczenia!

Odchodząc od bufetu, był pewien, że usłyszy jedynie serię obelg, lecz w rzeczywistości usłyszał znacznie więcej.

- Skywalker, ty bezczelny gówniarzu! – Coco warczała, wymachując pięściami. – Masz szczęście, że powrót Mistrza tak pozytywnie wpłynął na twoje zdrowie. Gdybym nie przeskanowała cię i nie zobaczyła tych wszystkich szybujących do góry endorfin, już czułbyś kopnięcie prądu na tyłku! Twój organizm od dwóch miesięcy nie był w tak dobrym stanie i to jest JEDYNY powód, dla którego ci dzisiaj podaruję! Ale żeby mi to był ostatni raz! Pamiętam, jak bardzo skomlałeś za Kenobim, więc zrobiło mi się ciebie szkoda, ale możesz być pewien, że podobny numer drugi raz NIE przejdzie! Nie wyobrażaj sobie, że ty i Secura możecie sobie bezkarnie siać zamęt na MOJEJ stołówce! Zrozumiano?!

Owszem, Anakin zrozumiał, choć chyba nie do końca to, co chciała droidka.

Zrozumiał, że właśnie caluteńka stołówka dowiedziała się o „skoku endorfin w jego ciele" spowodowanym powrotem Obi-Wana. Świetnie. Dokładnie tego mu było teraz trzeba – reputacji „skomlącego dzieciaczka"!

Chociaż, po namyśle uznał, że chyba jednak ma to wszystko w poważaniu. A niech sobie gadają, co chcą! Odzyskał swojego Mistrza, szedł do niego z lunchem i był zdeterminowany, by nie pozwolić nikomu... ale to absolutnie nikomu popsuć sobie humoru!

Gdy odnalazł Drzewo Satele Shan, zdziwił się, widząc, że Obi-Wan już na niego czeka. Rudy mężczyzna siedział na murku ze stopą opartą na kolanie, od niechcenia stukając w datapada.

- Rada jeszcze nie wróciła z Senatu – wyjaśnił, chowając urządzenie do sakwy przy pasie. – Kiedy wrócą, wezwą mnie przez komlink.

- Proszę, to dla ciebie – dumny, że mógł coś zrobić dla swojego nauczyciela, Anakin nieśmiało wyciągnął przed siebie termoopakowanie. – Może nie będzie takie mdłe, jak zwykle?

- Sądząc po tym intensywnym zapachu, pozwolę sobie na nieco większy optymizm niż zazwyczaj – uśmiechając się, Obi-Wan ułożył sobie obiad na kolanie i ostrożnie uniósł wieczko. – No proszę, ostre papryczki. Komu buchnąłeś? – rzucił, nadgryzając kawałek pity.

Anakin zaczerwienił się.

- C-co?

Jego Mistrz odpowiedział kpiącym uśmieszkiem. W oczach miał jakby... dumę?

- Anakin, proszę cię – wymruczał, celowo przeciągając sylaby. – Mieszkam w tym miejscu dłużej od ciebie. Dobrze wiem, że droid z bufetu to najwredniejsza maszyna, jaką kiedykolwiek zaprogramowano. Ta blaszana jędza sama z siebie nie wydawałaby ci jedzenia przed ustaloną godziną obiadu. No więc pytam: komu buchnąłeś lunch?

- Bo ja wiem? – chłopiec zamyślił się, starając przypomnieć sobie wygląd faceta, dla którego przeznaczony był pakunek. – Jakiemuś Chalactaninowi. Tak myślę.

- Chalactańskie lunche są w porządku – po przeżuciu porcji ryżu stwierdził Obi-Wan. – Ale następnym razem zaczaj się na jakiegoś Mikkianina. Oni zawsze dostają rarytasy! Tylko za żadne skarby nie podbieraj lunchu Mistrzowi Yodzie, bo to jedna wielka ruletka. Mistrz Yoda jest wszystkożerny i zjada naprawdę dziwaczne rzeczy. Kiedyś ja i mój przyjaciel zjedliśmy jego podwieczorek i siedzieliśmy w Punkcie Medycznym przez tydzień. Byłem wtedy jeszcze Adeptem, ale mój żołądek nadal to pamięta.

Anakin wyszczerzył zęby, napawając się faktem, że jego Mistrz nie tylko nazwał CO-3 „blaszaną jędzą", ale i w pełni popierał politykę podkradania żarcia. Słuchając go, aż chciało się nazywać Świątynię Jedi „domem". Taak... z Obi-Wanem i jego anegdotkami to miejsce wcale nie wydawało się takie straszne. A wręcz sprawiało wrażenie przyjaznego.

- Poczęstujesz się? – Kenobi spytał, poklepując miejsce obok siebie.

- Nie, dzięki – chłopiec usiadł na murku. – Opiekunka mojego Klanu jest Chalactanką. Jak kiedyś dała mi skosztować swojego lunchu, myślałem, że spali mi się gardło.

- Polubiłeś Torę?

- Torę?

- Ach, wybacz, mój błąd – Obi-Wan uśmiechnął się przepraszająco. – Zapomniałem, że dla ciebie to „Mistrzyni Kentarra".

- T-tak, lubię ją. Jest całkiem fajna.

Choć nie tak fajna jak ty!

- Dobrze ją znasz, Mistrzu? – Anakin spytał z zaciekawieniem.

Jeszcze nigdy nie słyszał, by ktoś poza Mistrzem Yodą mówił do Opiekunki jego Klanu po imieniu.

- Nie jakoś bardzo dobrze – odparł Obi-Wan. – Ale wiem, że nie jest tak zasadnicza jak inni Mistrzowie, którym powierza się Adeptów. Jest ode mnie jakieś dziesięć lat starsza. Gdy byłem młodszy, czasami pomagała mi szlifować walkę mieczem świetlnym. Delikatnie zasugerowałem Mistrzowi Yodzie, by umieścił cię w jej Klanie. Miałem nadzieję, że z kimś takim jak ona będzie ci trochę łatwiej.

- Cieszę się, że tak zrobiłeś – chłopiec posłał mentorowi pełen wdzięczności uśmiech. – Naprawdę lubię Mistrzynię Kentarrę. Tylko za jej jedzeniem nie przepadam!

Powiedział szczerą prawdę. Jak wszyscy, Opiekunka Klanu miała do niego swoje uwagi, ale jednocześnie okazywała mu więcej zrozumienia niż reszta. Była jedną z niewielu osób, które nazywały go „Anakinem" a nie „Adeptem Skywalkerem" lub po prostu „Skywalkerem".

Dobrze, że Obi-Wan znalazł czas, by pomyśleć o powierzeniu swojego niepokornego Padawana właśnie jej. W sumie, gdy o tym pomyśleć... to Obi-Wan znalazł czas, by zadbać o bardzo wiele spraw przed swoim wylotem na Fenis. W trakcie misji również. Chociaż fizycznie był z dala od ucznia, naprawdę się o niego zatroszczył!

A już za chwilę miał to udowodnić po raz kolejny.

- A właśnie, zapomniałbym... - oddał droidowi sprzątającemu pusty pojemnik po lunchu i sięgnął do kieszeni długiego brązowego płaszcza. – Coś ci przywiozłem.

- Prezent? – oczy Anakina zaświeciły się.

- Coś w tym stylu. Dla Jedi przywożenie zbyt wiele pamiątek z podróży jest niewskazane. Ale jedzenie to zupełnie co innego. Cesarz pozwolił mi zerwać kilka Meiloorunów ze swojego sadu. Są dosyć rzadkie. Pomyślałem, że chciałbyś ich skosztować.

- Wyglądają pysznie. Dziękuję!

Duże owoce o pomarańczowo-żółtym odcieniu ledwo mieściły się w małych rączkach Anakina. Chłopiec pożyczył od Mistrza nożyk, by dobrać się do podarunku. Meiloorun smakował równie wyśmienicie, jak wyglądał! Raju... Obi-Wan to jednak wiedział, jak osłodzić protegowanemu dwa miesiące nieobecności! To naprawdę miłe z jego strony, że pomyślał, by przywieźć coś Anakinowi.

Podobnie jak Anakin intensywnie myślał o swoim Mistrzu, non stop pracując nad naprawą zniszczonego miecza świetlnego. Szkoda, że jeszcze go nie skończył. Mógłby sprezentować go Obi-Wanowi już teraz. Choć nadal nie był pewien, czy to dobry pomysł...

Coś przyszło mu do głowy.

- Mistrzu, słuchaj... - zagaił, gdy razem zjedli pierwszy owoc. – Wiem, że przywiozłeś te Meilooruny dla mnie, ale mogę podzielić się z moim Klanem? Oni zawsze czymś się ze mną dzielą, a ja nigdy nie mam na talerzu tego, co by lubili.

Próby zaprzyjaźnienia się z nimi szły mu bardzo różnie, raz lepiej raz gorzej, ale to nie znaczy, że się poddał, o nie! Koledzy nie wypominali mu incydentów z Windu i Adi Gallią, zaś on nie wypominał im obgadywania za plecami (ani nie przyznał się do podsłuchania rozmowy Taza i Diny), a to już było coś! Dzięki przyjazdowi Mistrza był pełen optymizmu. Może Aayla miała rację i rzeczywiście wystarczy, żeby był sobą? Dobrym, serdecznym sobą, a nie furiatem, który walnął Taza bokkenem.

Łagodnie się uśmiechając, Obi-Wan położył mu dłoń na ramieniu.

- Oczywiście, że możesz się podzielić – jego ciepły głos miał w sobie subtelne ślady dumy. – To bardzo miły gest. Cieszę się, że nadal jesteś dobrym, myślącym o innych chłopcem, który pomógł mnie i mojemu Mistrzowi wydostać się z Tatooine.

Och, tak, tak, niech mówi tak dalej! Anakin mógłby słuchać podobnych słów bez końca!

- Jak ci się układa z Klanem? – dopytywał Kenobi. – Martwiłem się, że ciężko będzie ci dogadać się z innymi Adeptami. Ale skoro jesteś chętny, by się z nimi dzielić, to chyba nie jest aż tak źle?

Miał rację – nie było AŻ TAK źle. Z naciskiem na „aż tak". Trochę się podziało, ale chłopiec postanowił zachować to dla siebie.

- Są w porządku – powiedział wymijająco. – Niektórych lubię bardziej niż innych, ale nie szkodzi, bo ze wszystkimi jako tako się dogaduję. Jedna dziewczyna strasznie się mądrzy i zachowuje się, jakby była od nas dwa razy starsza. Ale poza tym jest całkiem fajna.

- Skąd ja to znam? – Obi-Wan zaśmiał się pod nosem. Po chwili jednak spoważniał i spojrzał Anakinowi w oczy. – Wiem, że wszyscy ciągle czegoś od ciebie wymagają, Padawanie, ale wiesz... Naprawdę bardzo bym chciał, byś zaprzyjaźnił się z innymi Adeptami. Nie proszę, byś próbował im dogodzić, albo żebyś się zmieniał... Domyślam się, że nie jest ci łatwo, bo oni dorastali w zupełnie innych warunkach, niż ty, ale... Ale uwierz mi, że życie w Świątyni jest dużo łatwiejsze, gdy mamy wokół siebie rówieśników, z którymi dobrze się dogadujemy.

Anakin przełknął ślinę. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego Mistrz powiedział mu to wszystko, ponieważ coś podejrzewał. Może instynktownie wyczuł, że uczeń nie był z nim do końca szczery, opowiadając o dobrych relacjach z Klanem?

- Dobra – chłopiec powiedział, starając się brzmieć nonszalancko. – Dobra, Mistrzu, postaram się.

- Cieszę się. Jeśli chcesz, mogę... Oł!

Przed Obi-Wanem wyrósł nagle niewielki puchaty kształt. Spomiędzy niebieskich liści wyglądał... lemur? Tak, po chwili namysłu, Anakin przypomniał sobie, że to stworzonko było nazywane „lemurem" i zamieszkiwało ciepłe i zalesione planety takie jak Teth czy Kashyyyk. Osobnik, który zawiesił się na gałęzi i wbijał czarne oczka w Kenobiego, był raczej nietypowym przedstawicielem swojego gatunku. Ogon miał biało-różowy, a między uszkami wyrastała mu para maleńkich rogów.

Zeskoczył z gałęzi na kolana mężczyzny i lekko się chwiejąc, stanął na tylnych łapkach.

- Dzień dobry – uśmiechając się, Obi-Wan przywitał się ze stworzonkiem.

Lemur zaczął obwąchiwać jego tunikę swoim małym różowym noskiem. Anakin obserwował tę scenę jak urzeczony. Już wcześniej zauważył, że jego Mistrz miał wyjątkowo charakterystyczną manierę wypowiadania słów „dzień dobry" – ton, którego używał był łagodny i uprzejmy, ale i odrobinę żartobliwy.

- Nie... nie wiedziałem, że w Komnacie Tysiąca Fontann są lemury – niepewnie odezwał się chłopiec.

- Ciuszek jest wyjątkiem – drapiąc stworzonko po włochatych pleckach, odparł Obi-Wan. – To jedyny rezydent tutejszych drzew.

- Ciuszek?

­- Tak się nazywa.

- Aha. Ale co on tutaj... AŁA! Co ty wyrabiasz?! Przestań! Przestań! PRZESTAŃ!

Zanim Anakin zdążył zorientować co się dzieje, zwierzak wystrzelił w jego stronę jak torpeda i przez kołnierz wdarł mu się pod ubranie. Zakończone pazurami drobne łapki były dosłownie wszędzie! Ze szczególnym uwzględnieniem brzucha i pach.

- Gdzie ty wlazłeś?! – chłopiec syknął, rozpaczliwie próbując pozbyć się natręta, bez konieczności urządzania publicznego pokazu striptizu. – Wyłaź stamtąd! Powiedziałem: WYŁAŹ! Ty głupi futrzaku...

- Spróbuj się uspokoić, Padawanie – Obi-Wan obserwował niedolę ucznia z wyraźnym rozbawieniem. – Zwierzęta wyczuwają nerwowość.

- Jak... mam się... uspokoić... kiedy on... - Anakin wycedził przez zęby, już któryś z kolei raz wpychając rękę między poły tuniki i bezskutecznie usiłując złapać sunący po skórze puchaty ogon.

- O, a tak w ogóle, imię „Ciuszek" wzięło się od „ciuchów". On lubi wchodzić ludziom pod ubrania.

- Wyobraź sobie, że SAM do tego doszedłem! Nadal nie powiedziałeś, skąd się tutaj wziął.

- Pewien Mistrz Jedi przywiózł go z misji – Kenobi spuścił wzrok. W jego głosie zabrzmiała nostalgia. – Uratował go przed Zygerrianami, gdy przeczesywali Onderon szukając wymierających gatunków zwierząt. Ciuszek spodobał się Mistrzowi Yodzie, więc zamieszkał w Świątyni. Może kiedyś znajdziemy dla niego „koleżankę" i go rozmnożymy?

- Żeby jeszcze więcej włochatych potworów zatruwało ludziom życie? – Wkurzony, chłopiec wepchnął sobie patyka za kołnierz, próbując wypłoszyć lemura spod tuniki. – Co za gamoń wpadł na pomysł, by przywlec do Świątyni takiego sierściucha?!

- Tylko jeden Mistrz Jedi byłby na tyle bezczelny, by zrobić coś takiego – Obi-Wan wyszeptał częściowo czułym i częściowo smutnym tonem. – Ten facet po prostu miał takie hobby. Przygarniał przybłędy z różnych planet, a potem znajdywał dla nich miejsce w Galaktyce.

- Strasznie durnowate hobby! Ale chyba nie przywlókł do Świątyni więcej dzikusów takich jak... AŁA! Nie wpychaj mi łap do pępka, to BOLI!

- Spokojnie, przyprowadził tutaj jeszcze tylko jedno stworzenie – Obi-Wan delikatnie pociągnął Anakina za padawański warkoczyk. – Zostawił mi je, żebym się nim zaopiekował. Mądre, silne, ale niepokorne stworzenie. O wiele trudniejsze do ogarnięcia od lemura.

- Zamiast ciągnąć mnie za włosy, pomóż mi pozbyć się tego wstrętnego włochatego poodoo! – wplatając w wypowiedź hutteckie przekleństwo, chłopiec złapał stworzonko za futro na karku i próbował je wyciągnąć, jednak uparty sierściuch wpił łapki w jego ramię. – A tego drugiego stworzenia to mi w ogóle nie pokazuj! Wystarczy, że poznałem lemura. Na twoim miejscu kazałbym tamtemu dziwnemu Mistrzowi Jedi spadać na drzewo. A to stworzenie, co kazał ci się nim zajmować, podrzuciłbym komuś innemu!

- Za późno – ze wzrokiem wbitymi w podłogę, Kenobi powiedział cicho. – Już je pokochałem.

- O wiele lepiej byś na tym wyszedł, jakbyś dostał w spadku droida! – Anakin wciąż był zbyt zajęty walką z „puszystym problemem", by głębiej zastanowić się nad tym, co mówił jego Mistrz. – Nie ogarniam zwierząt. Droidy są sto razy lepsze! Obi-Wan, no weź... Pomóż mi się go pozbyć!

Uśmiechając się pod nosem, rudy mężczyzna wyciągnął dłoń i zacmokał. Stworzonko natychmiast wypełzło spomiędzy ciuchów chłopca i wspięło się na umięśnione ramię dorosłego Jedi. Lemur umościł się na klatce piersiowej Kenobiego. Leniwie machając ogonem, delikatnie wpił łapki w materiał tuniki i oparł główkę o szyję tuż pod owłosionym podbródkiem. Spragniony bycia w czyiś objęciach, Anakin pomyślał, że chętnie zamieniłby się z tym zwierzakiem miejscami.

- Widzisz? – Obi-Wan odezwał się, drapiąc lemura między różkami. – Wszystko, co trzeba zrobić, to nad sobą zapanować. Ciuszek jest wrażliwy na Moc, zupełnie tak jak my. Gdy wyczuwa, że ktoś jest do niego przyjaźnie nastawiony, przestaje się denerwować.

- To zwierzęta mogą być wrażliwe na Moc?

- Naturalnie. Zresztą, nie tylko zwierzęta. Również obiekty, rośliny, a nawet całe planety. Acz są to naprawdę rzadkie przypadki. I nie wszystkie zostały w pełni zbadane przez Jedi.

- No a to drugie zwierzę... - Anakin zmarszczył brwi. – No wiesz, to, którym się opiekujesz... Ono też jest wrażliwe na Moc?

- O, tak – Obi-Wan wypuścił powietrze w taki sposób, jakby położono mu na piersiach wielki głaz. – Całe jest napompowane Mocą.

- A słucha się ciebie tak samo jak Ciuszek? Lubi cię?

- Nie wiem. Lubi mnie?

Chłopiec zdziwił się, gdy Mistrz posłał mu wyczekujące spojrzenie.

- Czemu patrzysz na mnie? – Anakin mruknął, krzyżując ramiona. – Skąd ja mam to wiedzieć? Nawet nie widziałem tamtego stworzenia. To twoje zwierzę, Mistrzu. Chyba ty najlepiej powinieneś wiedzieć, czy lubi cię, czy nie.

Obi-Wan zareagował na to stwierdzenie naprawdę dziwaczną miną. Jakby był magikiem, który właśnie zakończył pokazywanie sztuczki, a publiczność nadal nie zajarzyła, co zrobił.

- No dobra, to powiedz mi chociaż, jakiego jest gatunku – chłopiec dodał po chwili. – Trochę czytałem o zwierzętach. Jak będę wiedział, jaki to gatunek, powiem ci, czy zwierzę jest agresywne.

- Pustynny Dachowiec Pospolity.

- Że co? Na jakiej planecie takie coś żyje?

- Na Tatooine.

- Dobra, teraz wiem, że ściemniasz! Na Tatooine nie ma takich zwierząt.

- Noo, teraz już nie ma. Ale kiedyś jedno było.

- Akurat było! Guzik prawda!

Dłonią zakrywając oczy, Obi-Wan parsknął śmiechem.

- Może i dobrze, że nie zrozumiałeś – stwierdził po chwili. – Po dwóch miesiącach na Fenis nie jestem sobą i przyznaję się do upokarzających rzeczy, których normalnie bym nie powiedział. Tak... chyba rzeczywiście lepiej, że nie załapałeś.

CZEGO nie załapałem? – Anakin miał ochotę spytać.

Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej zaczął myśleć, że Obi-Wan najzwyczajniej w świecie go wkręcił. Że wcale nie dostał od innego Mistrza Jedi tego całego... Dachowca Pustynnego, czy jak to się nazywało.

- Cóż, w przeciwieństwie do Ciuszka, tamto drugie stworzenie wciąż jest trochę dzikie i nieufne – Kenobi stwierdził zamyślonym tonem. – Ale, może przy odrobinie dobrej woli, uda mi się je oswoić.

- I tak wiem, że zmyślasz – mruknął chłopiec. – Ale gdybyś jednak nie zmyślił tego stworzenia, to możesz wysmarować mu zęby specjalnym olejkiem, żeby cię nie gryzło. Moja mama mówiła, że to najlepszy sposób na większość pustynnych drapieżników.

- Jestem pewien, że twoja mama nie chciałaby, żebym obchodził się z tym konkretnym stworzeniem w taki sposób – Obi-Wan uśmiechnął się tajemniczo.

- Jak chcesz, Mistrzu. Cokolwiek wymyślisz, jeśli to zwierzę rzeczywiście istnieje, trzymaj mnie od niego z daleka!

Mam dość WSZYSTKIEGO, co pochodzi z Tatooine – Anakin miał ochotę dodać.

Po pewnym czasie lemur znudził się leżeniem i zaczął obwąchiwać tunikę Kenobiego.

- Wyczułeś swój przysmak, co? – westchnął Obi-Wan. – Już dobrze, zaraz cię nakarmię.

Kiedy nieco odchylił brązowy płaszcz, by wyjąć z ukrytej kieszonki kilka nasion, chłopiec dostrzegł przypięty do pasa miecz świetlny. Uważnie mu się przyjrzał.

- Jest nowy! – wysapał ze zdumieniem.

- Słucham? – Mistrz posłał mu pytające spojrzenie.

- T-twój miecz świetlny – chłopiec wyszeptał, niepewnie pokazując broń paluszkiem. – To nie jest ten, który należał do... do Qui-Gona.

- A, tak.

Obi-Wan uśmiechnął się ponuro. Nie uszło uwadze Anakina, że nie sięgnął do pasa, by pokazać broń. Biorąc pod uwagę rozmowę odbytą podczas podróży na Naboo, można było się tego spodziewać – Kenobi już wtedy odmówił pokazania miecza świetlnego. Odmówił, a przy okazji szczegółowo wyjaśnił, dlaczego Jedi nie powinni pokazywać oręża, o ile nie mieli ku temu ważnych powodów.

- Wracając z Fenis odwiedziłem planetę Illum – Obi-Wan oznajmił, kładąc dłoń na pasku tuż obok broni.

- Illum? – Anakin zmarszczył brwi.

To jego Mistrz nie poleciał prosto do Świątyni? Znalazł czas, by odwiedzić jakąś planetę?

- Poleciałem tam, by zdobyć kryształ kyber – Kenobi popatrzył na chłopca w taki sposób, jakby wyczuł jego pretensje. – Dla Jedi Illum to święte miejsce. Pewnego dnia ty również się tam udasz. Kiedy pomyślnie przejdziesz Próby Adepta, weźmiesz udział w ceremonii zwanej Kongregacją.

- Kongure... Kongre...

- Kongregacja. To ceremonia, podczas której Jedi buduje swój pierwszy miecz świetlny.

Policzki Anakina poczerwieniały z ekscytacji.

- Oł.

- Właśnie – kąciki ust Obi-Wana nieznacznie drgnęły. – „Oł". Kiedy miecz świetlny zostaje uszkodzony, często wystarczy po prostu nad nim popracować. Wymienić kilka części i po sprawie. Jednak, w rzadkich przypadkach... takich jak mój – rudy mężczyzna lekko się wzdrygnął – zniszczony zostaje również kryształ. Wówczas trzeba udać się na Illum, by zdobyć nowy. Sytuacja wymagała, bym udał się na Fenis jak najszybciej, więc podczas Misji używałem broni mojego Mistrza.

Chłopca miał ochotę zapytać, co stało się z mieczem świetlnym Qui-Gona, jednak uznał, że chyba lepiej nie poruszać tego tematu.

- Ale nie mogę walczyć tym, co należało do niego, w nieskończoność – Kenobi mówił dalej. – Tłumaczyłem ci, dlaczego nie powinno się używać cudzego miecza świetlnego, chyba że to absolutnie konieczne. Pamiętasz?

- Mówiłeś, że ta broń to jakby... fragment duszy? – Anakin spytał niepewnie.

- Dokładnie tak. Jedi muszą dążyć do tego, by wzmacniać własną duszę, a nie polegać na cudzej. Dlatego dostałem polecenia od Mistrza Yody, by po skończeniu misji, niezwłocznie udać się na Illum i zbudować nowy miecz świetlny. Cieszę się, że już to mam za sobą.

- No, a ten twój nowy kryształ... On też jest niebieski? Tak jak poprzedni?

- Owszem – wyglądając na nieco mniej ponurego niż chwilę temu, Obi-Wan przytaknął. – Wydaje mi się, że ma troszeczkę inny odcień, lecz nie sądzę, by ktoś poza mną to zauważył.

Anakin nie miał wątpliwości, że gdyby ON zobaczył kolor tego miecza, natychmiast dostrzegłby różnicę.

- Dlaczego właśnie niebieski? – dopytywał. – Nie wolałbyś zielonego? Albo fioletowego?

- Wybór nie należał do mnie – Obi-Wan cicho się zaśmiał. – To kryształ wybiera sobie Jedi, dla którego chce się przebudzić.

- Przebudzić?

- Większość kryształów kyber na Illum pozostaje... hm... jakby to ująć... „w stanie spoczynku". Tu nie chodzi o to, że są nieaktywne. Podobnie jak niektóre żywe istoty, wykorzystują technikę kamuflażu, by upodobnić się do zwykłych skał. Chronią się w ten sposób przed odkryciem ze strony niepożądanych osób. Gdy kryształ wyczuwa Jedi, dla którego chce się przebudzić, poddaje go próbie. Ma się różnego rodzaju wizje i halucynacje. Zostają nam ukazane nasze największe lęki i słabości. W ekstremalnych przypadkach podobny test może trwać nawet dwa albo trzy dni. Ja, na szczęście, nie musiałem tak długo się męczyć.

Chłopiec zadrżał. Przez dwa miesiące spędzone w Świątyni słyszał już co prawda plotki o ciężkich próbach, przez które przechodzili Jedi, ale nie zgadłby, że wyglądały właśnie tak. Od zawsze zakładał, że to po prostu zwyczajne testy – takie z datapadem i mechanicznym piórem. No, ewentualnie prezentowanie umiejętności przez grupą sędziów. Gdy usłyszał o „największych lękach i słabościach", przeżył lekki szok.

- Powiedz... - zwrócił się do Obi-Wana. – A kiedy teraz zdobywałeś kryształ, to miałeś te same wizje, co wtedy, gdy byłeś młodszy? Co widziałeś?

Dopiero kiedy już zadał pytanie, uświadomił sobie, że mogło być odrobinę niestosowne.

- Przepraszam – dodał pośpiesznie. – Nie wiem, czy wypada o to pytać.

- Właściwie to nie wypada – Kenobi złagodził to stwierdzenie łagodnym spojrzeniem. – A przynajmniej nie wypada pytać o to Jedi, z którymi nie jest się związanym szczególnymi więziami. Natomiast uczniów wypada, a nawet trzeba pytać o ich doświadczenia podczas prób.

- Uczniów – powtórzył Anakin. – A nauczycieli? Mistrzów?

Obi-Wan zasznurował usta. Odpowiedź, której zamierzał udzielić, chyba nie bardzo mu się podobała.

- Tak – przyznał z pewnym oporem. – Żeby budować wzajemny szacunek i zaufanie, na pewnym etapie treningu, Mistrzowie powinni dzielić się tego typu osobistymi przeżyciami ze swoimi Padawanami. Dowiesz się, co widziałem na Illum... za pierwszym i za drugim razem... gdy obaj będziemy na to gotowi, Anakinie.

„Obaj".

Zabrzmiało to tak, jakby nie tylko Obi-Wan musiał dojrzeć do opowiedzenia tej historii swojemu uczniowi. Z punktu widzenia Anakina, zabrzmiało to trochę bez sensu.

Dlaczego miałbym być niegotowy na lęki i słabości Obi-Wana? – zastanawiał się chłopiec. – Przecież to JEGO słabości, nie MOJE.

Ciekawość nie dawała mu spokoju. Był pewien, że gdyby jego Mistrz podzielił się z nim swoimi przeżyciami już teraz, to tylko wyszłoby im na dobre.

- A kiedy będę gotowy? – zapytał, nie mogąc zapanować nad dziecięcą niecierpliwością. – Kiedy mi powiesz? No wiesz... orientacyjnie.

- Nie jestem w stanie teraz tego stwierdzić. Zresztą, nie planuję ci niczego mówić. Nie bez powodu użyłem stwierdzenia „dowiesz się" zamiast „opowiem ci". Nasza więź stopniowo się rozwija, Padawanie. Pewnego dnia będziesz miał wgląd do moich myśli, a wtedy po prostu opuszczę Tarczę i pokażę ci, co widziałem. To będzie niemal tak, jakbyś sam tam był.

- Naprawdę?

Obi-Wan przytaknął. Wyglądał na okropnie zmęczonego. Wyraźnie ulżyło mu, gdy lemur zlizał z jego palców resztki przysmaku i postanowił wrócić na drzewo. Chyba wyczerpanie po wykonaniu trudnej misji zaczęło wreszcie wypływać na zewnątrz. A gdy dodatkowo uwzględnić fakt, że Kenobi przyleciał tutaj zaraz po próbach na tym całym Illum... Raju!

Anakin wzdrygnął się. Ani trochę nie zazdrościł Obi-Wanowi tych wszystkich przeżyć. Zakładanie, że przez ostatnie dwa miesiące tylko on, z nich dwóch, harował jak usługowy droid, było ze strony Skywalkera naiwne. Gdyby był dobrym i współczującym Padawanem, dałby swojemu Mistrzowi spokój. Powiedziałby coś w stylu:

„Kurde, wiesz co? Może pójdziesz do siebie i trochę się przekimasz przed złożeniem raportu Radzie? Albo pośpisz sobie chwilę na tym murku? Teraz, jak już opowiedziałeś mi o tym całym Illum, zrozumiałem, jak bardzo jesteś wykończony!"

Taak, Anakin bez wątpienia powinien dać Obi-Wanowi spokój. Tak wypadało. Pogada ze swoim Mistrzem jeszcze góra dziesięć minut, a potem da mu do zrozumienia, że zwalnia go z „nauczycielskich obowiązków" i pozwala mu iść na spoczynek.

Okaże mentorowi zrozumienie, jak przystało na dobrego Padawana!

XXX

- I wiesz, co? Wiesz? Potrafię już podnieść kamień! O, zobacz, taki duży! A jak się naprawdę skoncentruję, to radzę sobie też z większym. Jeśli chodzi o podnoszenie przedmiotów, jestem najlepszy ze wszystkich Adeptów z mojego rocznika. Potrafię nawet popchnąć kogoś używając Mocy, ale nie mogę za często tego robić, bo podczas sparingów nam nie wolno... w sensie, Adeptom nie wolno. Ale jest taka specjalna sala, w której można ćwiczyć na droidach, więc chodzę tam i ćwiczę! Ale ty pewnie to wiesz, bo mieszkasz w Świątyni dłużej ode mnie... No ale, przyznaj, ekstra, co nie? Jak jeszcze trochę potrenuję, to będę ciskał tym głupim blaszakiem tak, jakby nic nie ważył! Na razie mi to nie wychodzi, bo ucieka i nie mogę go złapać, ale pewnego razu go dopadnę. Mistrzyni Kentarra mówi, bym jeszcze chwilę poćwiczył z nieruchomym, ale to już mi się znudziło i chcę teraz załatwić takiego, co biegnie. No bo sam powiedz! Na Naboo, jak rozwalałeś droidy, to żaden po prostu nie stał i nie czekał, aż go rozwalisz. Wszystkie biegały, no nie?

- Nie miałbym nic przeciwko, by ustawiły się w rządku i zaczekały, aż je zniszczę – Obi-Wan obdarzył chłopca ciepłym uśmiechem.

Anakin jak przez mgłę pamiętał, że jakieś dwie godziny temu planował zostawić swojego Mistrza w spokoju, ale gdy tylko padło magiczne pytanie „jak sobie radzisz z treningami?", stracił poczucie czasu. Po prostu musiał opowiedzieć Obi-Wanowi o wszystkim, czego się nauczył!

Kenobi słuchał go z nadludzką wręcz cierpliwością. Jedynym ruchem, jaki wykonywał, było okazjonalne przesunięcie opartego o kolano kozaka do przodu bądź do tyłu. Miał niemal identyczną minę, jak Qui-Gon, gdy mył Anakinowi głowę, zaś Anakin opowiadał mu historie z udziałem piany do kąpieli. Chociaż słuchał trajkotania małego dziecka, nie okazywał ani krzty lekceważenia – poświęcał chłopcu całą swoją uwagę, dając mu do zrozumienia, że traktuje go bardzo poważnie.

- A właśnie, Mistrzu, pokażę ci wszystkie kata, których się nauczyłem! Poczekaj... chwila... o, chyba to się nada!

Anakin chwycił leżący nieopodal patyk i zaprezentował Obi-Wanowi układy do wszystkich trzech form – Shii-Cho, Makashi i Soresu.

- I jak? – zapytał, gdy skończył pokaz. Stał teraz przed mentorem, ciężko sapiąc i niepewnie wodząc stopą po kamiennej ścieżce. – Tak, wiem, wciąż wyglądają niezdarnie... ale nauczyłem się ich! Czy to nie super?

- Widzę, że nie próżnowałeś – Mistrz z aprobatą skinął głową. – Rzeczywiście są trochę niezdarne, ale nie aż tak niezdarne, jak się spodziewałem. Nie chciałbym przesadzać z dopieszczaniem twojego ego, ale mogę spokojnie stwierdzić, że przewyższyłeś moje oczekiwania.

Chłopiec rozpromienił się.

- A jak ci idą sparingi?

Zadając to pytanie, Obi-Wan wreszcie zdjął stopę z kolana i splótł palce u dłoni. Wpatrywał się w protegowanego z bardzo subtelnym, trudnym do zauważenia błyskiem w oczach – jak ojciec, który nieudolnie stara się ukryć, jak bardzo zależy mu, by JEGO dziecko było dobre w tej konkretnej czynności.

Jak na to nie patrzeć, walka na miecze świetlne, to była typowo męska czynność! Zajęcie dla prawdziwych facetów!

(Gdyby Anakin powiedział coś takiego przy Aayli, pewnie zdzieliłaby go w łeb, ale mówienie o tym w myślach raczej nie mogło mu zaszkodzić).

Na buzię chłopca wypłynął zadowolony uśmieszek. Dobrze, że on i jego Mistrz mieli podobne priorytety! Może i różnili się od siebie, ale gdy chodziło o machanie świecącymi zabawkami, wyraźnie nadawali na tych samych falach.

- Na wczorajszych zajęciach pokonałem wszystkie osoby z mojego Klanu – Anakin zaanonsował, wypinając pierś.

Od zeszłego tygodnia byli śmiertelnie przerażeni za każdym razem, gdy mieli z nim walczyć, ale o tym Obi-Wan nie musiał wiedzieć. Wytrzeszczone i ewidentnie dumne oczy Mistrza były dla chłopca najlepszym widokiem na świecie! Dla TAKIEGO widoku warto było męczyć się dwa miesiące.

- Tak szybko? – Kenobi wydusił z niedowierzaniem. – Mistrz Ki Adi Mundi nie przesadzał, gdy mówił mi, że błyskawicznie się rozwijasz.

- Tak mówił? – Anakin nieco zmarkotniał. – Mistrz Mundi i Mistrz Sicario nadal nie pozwalają mi ćwiczyć kata z moim Klanem. Wciąż trzymają mnie z młodszym rocznikiem, choć nauczyłem się wszystkich układów! Nie rozumiem, dlaczego. Nawet jeśli moje kata są niezdarne, to chyba niewiele im brakuje.

Z przyklejonym do twarzy tajemniczym uśmiechem, Obi-Wan wstał z murka.

- Pokaż mi dowolne kata spośród tych, które opanowałeś. I zatrzymaj się, kiedy powiem „stop".

Chłopiec uniósł brew. Nie bardzo rozumiał, w którą stronę to zmierzało, lecz posłusznie wypełnił polecenie. Nie chciał prezentować najprostszego układu, więc wybrał drugie kata do Soresu. Mistrz kazał mu się zatrzymać po jakiś pięciu ruchach i... zupełnie niespodziewanie popchnął go w ramię!

Z cichym kwikiem zdumienia, Anakin gruchnął na ziemię. Rozmasowując obolały pośladek posłał Obi-Wanowi pełne pretensji spojrzenie, ale przestał być zły na Mistrza, gdy zobaczył, że tamten uśmiecha się i wyciąga do niego dłoń, by pomóc mu się podnieść. I że zdjął swój brązowy płaszcz, jakby planował coś zademonstrować.

Chłopiec pozwolił poderwać się na nogi i wbił zaintrygowany wzrok w nauczyciela. Obi-Wan odchrząknął i użył Mocy, by przywołać leżący na ziemi kijek.

- Kata jest nam potrzebne do jednego celu: do wyrobienia odpowiednich nawyków – tłumaczył, powolnym i dokładnym tonem, unosząc zaimprowizowany miecz nad głowę i zaczynając to samo kata, co wcześniej jego uczeń. – Mistrz Mundi nie pozwala ci ćwiczyć ze starszymi dziećmi, bo twoje kata wciąż za bardzo przypominają taniec, a za mało fragment prawdziwej walki. Tu nie chodzi tylko o to, by układ ładnie wyglądał. Podczas wykonywania każdego elementu, musisz być solidny, Padawanie. Tnij w taki sposób, jakbyś rzeczywiście chciał kogoś przeciąć. Paruj w taki sposób, jakby na twoją głowę leciał prawdziwy miecz. Pilnuj, by ciężar twojego ciała wciąż był dobrze rozłożony, by stopy mocno przylegały do podłogi, nawet po tak dynamicznym elemencie jak przeskok czy długi krok.

„Tu nie chodzi tylko o to, by układ ładnie wyglądał". Kenobi może i coś takiego powiedział, ale to nie zmieniało faktu, że w jego wykonaniu ten układ wyglądał prześlicznie. Nie, zdecydował Anakin, „prześlicznie" to złe słowo.

„Zajebiście".

Anakin właśnie postanowił, że jego Mistrz był najlepszym Mistrzem w tej przeklętej Świątyni i że prezentował kata w sposób absolutnie zajebisty i nieporównywalny do sposobu kogokolwiek innego. Umięśnione przedramiona i przemykające po ścieżce długie nogi aż prosiły się o podpis „właśnie w taki sposób rozwalam droidy i spuszczam bandziorom łomot i co mi zrobicie, leszcze?!"

Sicario, Sobal, Kentarra, Mundi... zgoda, oni też znali się na tym, co robili. Ale Obi-Wan miał coś jeszcze, oprócz ładnej techniki. Jakąś taką... zwierzęcą siłę, z braku lepszego słowa.

Patrząc na niego, od razu wiedziało się, że to nie jest typ Mistrza, który prezentuje dzieciom ładne układziki, a potem zamyka się w pokoju, by poprzez medytację łączyć się z Mocą. Znaczy... dobra, Obi-Wan zapewne też medytował i łączył się z Mocą, ale jego kata ewidentnie były układami stworzonymi stricte do walki. Do ostrej, brutalnej walki, bez pardonu i patyczkowania się! Anakin patrzył na nie z rozdziawioną z zachwytu buzią.

Nic dziwnego, że całe zastępy Adeptów ustawiały się w kolejce po radę do Obi-Wana Kenobiego. Nic dziwnego, że Taz chciał na Mistrza tego pozornie bezbarwnego, a w rzeczywistości kipiącego męskością i siłą faceta.

- W którym momencie bym się nie zatrzymał, jestem zrelaksowany, ale solidny – Obi-Wan nie przestawał mówić. – Gdybyś, na przykład, wskoczył mi teraz na plecy...

Przypomniawszy sobie czarnowłosego kolegę i czując nagłą zaborczość wobec Mistrza, Anakin podjął ryzykowną decyzję o „skorzystaniu z zaproszenia". Rozpędził się i uwiesił się na zdumionym mentorze jak małpka. Rączkami objął szyję mężczyzny i docisnął kolanka do jego boków. Mały nosek nieznacznie muskał kosmyki rudych włosów. Obi-Wan w żadnym wypadku nie pachniał jak kobieta, ale nie emanował też cuchnącym odorem, który wytwarzała większość dorosłych mężczyzn. Był po prostu – co Anakin zauważył już wcześniej – diabelnie schludnym facetem. Nie ulegało wątpliwości, że te kilka kropelek potu, które spłynęły mu po karku, były pierwszymi kroplami potu, które pojawiły się na skórze od ostatniej kąpieli.

Na początku Obi-Wan po prostu tkwił w bezruchu, zszokowany, z wyciągniętym przed siebie patykiem. Po chwili jednak odchrząknął i wrócił do instruowania Padawana.

- Jak widzisz, nie zachwiałem się, chociaż wskoczyłeś mi na plecy – powiedział o wyczynie Anakina z wyraźnym rozbawieniem. – To dlatego, że moja postawa cały czas jest solidna. Mięśnie pozostają napięte, ale nie do przesady. Jeśli w trakcie walki zostanę niespodziewanie kopnięty albo popchnięty, nawyki wyuczone podczas kata sprawią, że nie stracę pędu i szybko odzyskam rytm. Skoncentruj się na tym, jak przesuwam ciężar ciała z jednej nogi na drugą.

Wznowił serię cięć i pchnięć, nic sobie nie robiąc z dodatkowego ciężaru na plecach. Anakin, który decyzję o wskoczeniu na Mistrza podjął z dość dziecinnego powodu, zorientował się, że w sumie może się dzięki temu dużo nauczyć. Jak głupio by to nie brzmiało, wisząc na Obi-Wanie czuł się trochę jak, jakby obserwował kata od wewnątrz zamiast z zewnątrz. W każdym momencie wiedział, które mięśnie napina jego Mistrz i jak manipuluje swoim środkiem ciężkości. To było po prostu niesamowite!

Bliskość Kenobiego też była niesamowita, ale to swoją drogą.

Uchwyciwszy zaintrygowane spojrzenia przechodzących obok Jedi, Anakin zdawał sobie sprawę, że nie robi swojemu Mistrzowi najlepszej reklamy, a wręcz przyprawia mu niechcianą łatkę zbyt pobłażliwego nauczyciela, pozwalającego protegowanemu włazić sobie na plecy i to, kurde, dosłownie... a mimo to nie potrafił zmusić się do tego, by samemu z siebie zleźć z Obi-Wana. No bo... No bo...!

No bo z daleka Obi-Wan wydawał się nieprzystępny i trochę zimny, ale z bliska to w sumie był taki cieplutki i silny i fajnie było dowiedzieć się, że nie jest typem, który warczał na dzieci, które wskakiwały mu na plecy.

Znaczy, na INNE dzieci, to on sobie może warczeć, a nawet powinien! Żeby była jasność: jego plecy są Anakina i tylko Anakina, a nie jakiegoś Taza, czy dowolnego innego Adepta.

Przyciskając policzek do masywnego karku, chłopiec cichutko westchnął. Gdyby mógł codziennie przytulać się do Obi-Wana, to nie miałby w Świątyni żadnych powodów do narzekania. Żadnych!

- Anakin... eghm!

Przez błogą wizję Skywalkera przedarło się wymowne chrząknięcie.

- Czy ty kiedyś ze mnie zleziesz? – Kenobi spytał uprzejmym tonem.

- A muszę? – chłopiec zajęczał w odpowiedzi.

- No wiesz, chciałem sprawdzić, czy się czegoś nauczyłeś, obserwując moje kata. Z moich pleców będzie ci trochę ciężko pokazać układ.

Chłopiec niechętnie zeskoczył na ziemię. Wziął od Mistrza patyk i zaczął się już szykować do prezentacji, gdy...

- Obi-Wan? – powiedział czyjś głos. - Znaczy... Mistrzu Obi-Wanie!

Pierwsza część kolejnego rozdziału pojawi się 2 lipca (czwartek), a druga część 9 lipca (również czwartek). 

Tak, dobrze widzicie. Na jakiś czas muszę zrobić sobie przerwę od publikowania "Człowieka Czynu" dwa razy w tygodniu. 

Ale spokojnie, jak na razie to rozwiązanie dotyczy tylko rozdziału dwunastego (który, swoją drogą, jest dosyć długi). Myślę, że jeśli pójdzie dobrze, od rozdziału trzynastego będziemy mogli wrócić do zwykłego tempa publikacji. Po prostu to, co mam zapisane na komputerze, musi nieco "odskoczyć" od tego, co jest publikowane na bieżąco. Na takiej samej zasadzie, jak manga musi odskoczyć od anime ;)

I tak jestem już niezłym terminatorem, pisząc więcej niż 10 000 słów tygodniowo, więc proszę mi tutaj nie składać reklamacji. Aaaale, jeśli ktoś chce mi się podlizać albo odrobinkę dopieścić moje ego (bardzo zbliżone do wrażliwego ego Anakina), to niech się nie krępuje. Ponoć pozytywne komentarze mają jakiś wpływ na moje pisanie. A przynajmniej tak twierdzą Osoby Wtajemniczone. 

Na pocieszenie powiem wam, że pomiędzy piątkiem i środą powinniście dostać nowy One Shot z "Galaktycznych Absurdów". A czy stanie się to bliżej piątku czy środy - tego nie wiadomo. 

Bardzo dziękuję wam za to, że jesteście ze mną tak długo. Pisze przede wszystkim dla siebie, ale robi mi się przyjemnie, gdy widzę, że moja twórczość poprawiła komuś humor. 

Jako bonus do rozdziału zostawiam tutaj dwa arciki. Jeden przedstawia małego Obi-Wana z Ciuszkiem, a drugi postać, która zawita do opowiadania w kolejnym rozdziale. Swoją drogą - będzie to jeden z najzabawniejszych rozdziałów w fanfiku ;) 

A, i jeszcze jedno! Czy umiecie odgadnąć, który aktor posłużył mi za modela, gdy tworzyłam w Photoshopie portret przystojniaka z zielonym mieczem świetlnym?

Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07

Dzisiejszy rozdział dedykuję Mery8162

Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top