Rozdział 11 - Powrót Mistrza (Część 1)

- Przepraszam... przepraszam!

Że też ci wszyscy Jedi nie mieli nic lepszego do roboty tylko włóczyć się po korytarzach! Anakin co chwilę musiał uważać, by na nikogo nie wpaść. W pewnym momencie omal nie staranował Mistrzyni Jocasty.

- Stare przysłowie mówi „śpiesz się powoli" – zawołała, gdy przemknął obok, ocierając się o jej biodro.

- Przepraszam! – rzucił przez ramię.

- No naprawdę, Adepcie Skywalker... Za każdym razem, gdy cię widzę, pędzisz gdzieś jak szalony.

Może i tak. Ale już dawno nie biegł nigdzie tak szybko. Gnał przed siebie, czując dzikie łomotanie serca. Już niedaleko... jeszcze trochę!

Wpadł do hangaru dokładnie w momencie, gdy czerwony myśliwiec mościł się na jednej z platform. Z kokpitu zeskoczyła na podłogę postać w długim brązowym płaszczu. Pozostawała częściowo zasłonięta przez skrzydło pojazdu, jednak Anakin w mig rozpoznał parę kozaków. Wiedział, czyje to buty. Wiedział, czyje to nogi! Oszalały z tęsknoty, wypadł zza zakrętu.

- OBI-WAN! – krzyknął, dopadając do nowoprzybyłego.

- Anakin? – usłyszał zdumiony głos.

Głos o bardzo eleganckim corusanckim akcencie. Głos Obi-Wana!

Anakin przytulił się do Kenobiego z takim impetem, że omal go nie przewrócił. Zaciskając oczy, przycisnął policzek do brzucha swojego Mistrza i rozpaczliwie schwycił paluszkami materiał na plecach młodego mężczyzny. Obi-Wan musiał zrobić dwa kroki do tyłu, by nie stracić równowagi.

- A-Anakin... ty... – wykrztusił, wyraźnie speszony.

Chłopiec niemal widział w wyobraźni jego wytrzeszczone błękitne oczy. Zdawał sobie sprawę, że podobne zachowanie Padawana wobec Mistrza było odrobinę niestosowne, ale miał to gdzieś.

Nareszcie, nareszcie! – krzyczał we własnej głowie rozżalonym głosem. – Nie było cię DWA MIESIĄCE! Gdzie ty byłeś? Gdzie byłeś, gdy cię nie było, co?!

Cichutko wdychając, wtulił nos w materiał tuniki. Taak, to zdecydowanie była tunika Obi-Wana – znoszona, ale zadbana, o bardzo charakterystycznym leśnym zapachu. Anakin wciągnął powietrze nozdrzami i od razu poczuł się spokojniejszy, bardziej zrelaksowany. Kenobi był szczupły, ale solidny - ściskanie jego talii dawało to samo poczucie bezpieczeństwa co trzymanie się masztu podczas sztormu.

Młody mężczyzna stał sztywno, jakby poraził go prąd - zwisające po bokach nienaturalnie wyprostowane ręce przywodziły na myśl droida. Jednak po chwili jedna z dużych dłoni uniosła się i ostrożnie spoczęła na czubku głowy Anakina. Sunące po krótko ostrzyżonych włoskach palce lekko drżały, jakby nie były pewne, czy wolno im coś takiego robić. Uspokoiły się dopiero tuż nad karkiem – kciuk zatoczył w tamtym miejscu dwa leniwe kółka. A wkrótce i druga dłoń Obi-Wana dotknęła Anakina. Spoczęła centralnie między łopatkami, nie dociskając do siebie chłopca, ale po prostu trzymając go przy sobie w opiekuńczym geście.

- Wszystko w porządku? – szepnął Kenobi.

Zadał to pytanie takim tonem, jakby wyczuwał wcześniejszy nastrój protegowanego. Wszystkie jego rozterki przed swoim przyjazdem.

- Tak – szurając policzkiem po gładkiej powierzchni tuniki, cichutko odparł Anakin. – Teraz już tak.

Dobrze, że wróciłeś.

Przez chwilę po prostu tkwił w tej pozycji, ciesząc się obecnością swojego Mistrza i chłonąc bijące od niego ciepło. Kiedy wreszcie postanowił uchylić powieki i podnieść główkę, w pierwszym odruchu przeraził się, że ma halucynacje.

- Jesteś stary! – jęknął, odskakując od Obi-Wana i wytrzeszczając na niego oczy.

- Stary? – w błękitnych tęczówkach Kenobiego błysnęło rozbawienie.

Nauczyciel Anakina nonszalancko oparł dłonie na biodrach.

- Ja sobie wypraszam, Padawanie – celowo przeciągał sylaby, udając urażony ton. – Ledwo skończyłem dwadzieścia pięć lat.

- Masz brodę! ­– chłopiec kwiknął, oskarżycielsko celując w niego palcem. – I długie włosy! Do tego jesteś RUDY!

Przyciskając sobie dłoń do czoła, Obi-Wan parsknął śmiechem. Gęste włosy w kolorze miedzi sięgały my prawie do ramion.

- Anakin, ja od urodzenia byłem rudy.

Wzburzenie protegowanego wydawało się niezmiernie go bawić. Patrzył teraz na chłopca z trudną do opisania czułością. Anakin obrażalsko nadął policzki.

- Jak cię ostatnio widziałem, to NIE byłeś!

- Byłem. Gdy nosiłem krótkie włosy, nie było tego aż tak widać.

Skywalkerowi nadal nie było do śmiechu.

Halo, policja? Na pomoc, podmienili mi Mistrza!

Wciąż nie mógł uwierzyć, że Obi-Wan pojechał na Fenis z gładko wygoloną twarzą, a wrócił na Coruscant stary, brodaty i rudy! Wpłynęło to w jakiś sposób na aurę, którą wokół siebie roztaczał – wcześniej wyglądał jak młodzieniec, teraz sprawiał wrażenie doświadczonego życiem mężczyzny. Po namyśle, wyglądał trochę jak Qui...

Chłopiec nerwowo drgnął, lecz szybko doszedł do siebie. Nie zamierzał pozwolić, by zabliźniająca się rana zepsuła mu radość ze spotkania.

Tak, chyba mimo wszystko wygląda dobrze – pomyślał, zerkając na Obi-Wana. – Ta broda to w sumie nawet mu pasuje.

Była trochę bardziej gęsta niż ta, którą nosił Qui-Gon, ale nie aż tak rozczapierzona jak „miotełka" Ki Adi Mundiego – wyglądała na zadbaną i starannie przystrzyżoną. W komplecie z rozwianymi włosami dodawała Kenobiemu uroku.

- Ale wiesz, że to nadal ja, prawda? – Obi-Wan skrzyżował ramiona i uniósł brew. Zadał pytanie poważnym tonem, ale oczy miał rozbawione.

- Tak – Anakin odparł, nieznacznie przekrzywiając główkę. – Chyba.

- Chyba? – kolejne parsknięcie śmiechem.

Młody Mistrz kucnął, czym bardzo ucieszył protegowanego. Miło było popatrzeć z bliska w te ciepłe, troskliwe niebieskie tęczówki. Chłopiec już któryś z kolei raz pomyślał, jak bardzo się za nimi stęsknił.

- To jestem ja, Anakinie – podkreślił Kenobi.

No dobra, dobra, przecież widzę – Skywalker powstrzymał chęć przewrócenia oczami. – Wierzę, że to ty. Naprawdę tu jesteś. Nareszcie!

Pogodny nastrój jego Mistrza był zaraźliwy i chłopiec nieznacznie się uśmiechnął. Pierwszy raz od wielu dni.

Obi-Wan cicho zacmokał.

- Marudzisz, że jestem stary, a to TY z nas dwóch bardziej się postarzałeś. Pokaż no się! Niech sobie ciebie obejrzę...

Złapał Anakina za podbródek i zaczął ostrożnie odginać mu buzię, sprawdzając najpierw lewy, potem prawy profil. Gdy skończył, zaczepnie rozmasował krótko obcięte włoski.

- No, nareszcie zaczynasz wyglądać jak zdrowe, dobrze odżywione dziecko – stwierdził, wydając cichy pomruk aprobaty. – Mniej czasu spędzasz w słońcu, więc włosy nieznacznie ci pociemniały. Dbasz o siebie? Dokładnie się myjesz? Pokaż zęby!

- Nie chcę pokazywać ci zębów – wyniośle odparł Anakin. – Co ja eopie jestem?

- No weź, pokaż. Sprawdzimy, ile zostało ci mleczaków.

Obi-Wan domagał się tego w tak uroczy sposób, że ciężko było odmówić. Chłopiec poczuł, że pierś wypełnia mu się przyjemnym ciepłem. Raju, już od tak dawna nie było mu tak dobrze!

W końcu spełnił prośbę i otworzył usta.

- Hm... widzę, że już prawie wszystkie zęby masz stałe – kciuk i palec wskazujący Kenobiego bezwiednie przesuwały się po rudych włoskach na podbródku. – Ale czeka cię jeszcze wymiana kłów. Tylko sam ich sobie nie wyrywaj, jasne?

- Ty też pokaż zęby! – zażądał Anakin.

Był pewien, że jego Mistrz odmówi i zdziwił się, gdy Obi-Wan bez wahania rozchylił wargi. Mocno zaciśnięte zęby były czyste i bielusieńkie. Śmiesznie wyglądały w kontraście z rudym zarostem.

- Regularnie nitkowałeś? – naśladując ton dorosłego, Anakin posłał mentorowi surowe spojrzenie.

- Oczywiście – z ręką na sercu przysiągł Kenobi.

- No, masz szczęście! Jakbyś wrócił z nieświeżym oddechem, za nic bym się do ciebie nie przyznał.

- I słusznie.

Już na Naboo chłopiec podejrzewał, że jego Mistrz jest lubiącym schludność czyścioszkiem – nawet jak na standardy Jedi! Fajnie było tak się z nim przekomarzać. Rzucać te wszystkie głupawe żarty o starzeniu się i o zębach.

Do Anakina nagle dotarło, że czuje się w towarzystwie Obi-Wana swobodniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Przez tęsknotę spowodowaną długą rozłąką zwyczajnie zapomniał, że przedtem miał jakieś opory przed rozmawianiem z tym mężczyzną. Obi-Wan również wydawał się odnosić do niego z mniejszą rezerwą. Może on też tęsknił?

Na tę myśl serduszko chłopca wydało kilka radosnych drgnień.

- Mistrzu Kenobi? Na Moc... z tą brodą ledwo cię poznałam!

Słysząc swoje nazwisko, Obi-Wan zamrugał. Wyglądał na lekko zdezorientowanego.

- Trudno ci się przyzwyczaić? – z rozbawieniem spytała stojąca nieopodal kobieta.

Była bardzo ładna, choć należała do zupełnie nieznanej Anakinowi rasy. Miała błękitne wargi, czerwoną skórę i takie dziwne, rozchodzące się na wszystkie strony uszy przypominające algi morskie. A może to były włosy?

- Tak, wciąż czuję się z tym trochę dziwacznie – prostując się, Obi-Wan posłał kobiecie przepraszający uśmiech. – Kiedy ostatni raz byłem w Świątyni, wszyscy nazywali mnie „Padawanem Kenobim".

- Przywykniesz.

- Miło cię widzieć, Mistrzyni Tiplee. To mój Padawan, Anakin Skywalker.

Kenobi przedstawił ucznia, kładąc mu dłoń na barku. Chłopiec posłał Mistrzyni Jedi nieśmiały uśmiech. Odpowiedziała uprzejmym przytaknięciem.

- Zajmę się naprawą statku – zwróciła się z powrotem do Obi-Wana. – Jak szybko potrzebujesz ekspertyzy?

Podążając wzrokiem w kierunku wskazanym przez czerwonoskórą Mistrzynię, Anakin wytrzeszczył oczy. Dopiero teraz dostrzegł, że prawe skrzydło myśliwca było nieznacznie uszkodzone. W miejscu, gdzie czerwony lakier przechodził w czerń, unosiły się resztki dymu.

- Jeśli to możliwe, chciałbym dostać wyniki jak najszybciej – wzdychając, Obi-Wan przeczesał włosy na karku. – Potrzebuję ich do pełnego raportu. Choć nie sądzę, by droidy dowiedziały się czegoś, czego sam się nie domyślam.

- Czyli masz już jakąś teorię, kto do ciebie strzelał? – Tiplee zmarszczyła czoło.

- Wydaje mi się...

Kenobi niespodziewanie urwał. Skierował zaniepokojony wzrok na Anakina, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jego obecności.

- Porozmawiamy później – mruknął do ucha Tiplee.

Posłała mu zatroskane spojrzenie i skinęła głową.

- Przykro mi z powodu Qui-Gona – krzepiąco rozmasowała Obi-Wanowi ramię. – Niech Moc będzie z tobą.

Zagapiony w uszkodzony pojazd chłopiec ledwo zarejestrował odejście kobiety. Nie zwrócił też uwagi na fakt, że padło imię zmarłego Mistrza, choć w innych okolicznościach zapewne pogrążyłby się w przykrych wspomnieniach. W głowie krążyło mu kilkanaście czarnych scenariuszy – wszystkie z udziałem czerwonego myśliwca.

- Nie miej takiej przerażonej miny – Obi-Wan wszedł w pole widzenia swojego ucznia i od niechcenia poklepał spód statku. – Ci, którzy do mnie strzelali, oberwali dwa razy mocniej.

Starał się brzmieć nonszalancko, jednak Anakin nie dał się nabrać.

- Ktoś chce cię zabić? – spytał cicho.

Mistrz uważnie się w niego wpatrywał. Ukrył dłonie w rękawach płaszcza i przez pewien czas milczał, jakby rozważał swoją odpowiedź.

- Jesteśmy Jedi, Anakinie – powiedział w końcu. - Gdybyśmy mieli wymienić wszystkich, którzy chcą nas zabić, lista ciągnęłaby się stąd do Senatu.

Żeby nieco złagodzić to bezlitosne stwierdzenie faktu, nieznacznie się uśmiechnął. Anakin w dalszym ciągu nie czuł się uspokojony.

- No tak, ale... Mnie chodziło o to, czy ktoś chce zabić ciebie. No wiesz, ciebie osobiście.

Po prawdzie, sam nie wiedział, skąd przyszło mu to do głowy. W końcu nie dostał żadnych wskazówek, że tajemniczemu napastnikowi chodziło konkretnie o jego Mistrza. Kenobi mógł zostać zaatakowany, bo należał do Zakonu Jedi i tyle – dokładnie tak, jak zasugerował. Mimo to Anakin czuł, że to nie to... Choć nie umiał tego wytłumaczyć, wszystkie instynkty w jego ciele mówiły mu, że Obi-Wan został zaatakowany z powodów osobistych.

Wzdychając, rudy mężczyzna pokręcił głową.

- Naprawdę nie mam pojęcia, skąd bierze się ta twoja przerażająca intuicja – stwierdził zrezygnowanym tonem.

- Czyli miałem rację! – Anakin gwałtownie wciągnął powietrze. – Ktoś chce cię zabić!

- Nawet jeśli - Obi-Wan posłał mu znaczące spojrzenie – to będzie musiał dłuuugo czekać, zanim znowu spróbuje. Przez pewien czas nie planuję ruszać się z domu.

To... to...!

Okej, dobra. To rzeczywiście pocieszające.

Nie planuje się stąd ruszać? – chłopiec pomyślał, marszcząc brwi. – I bardzo dobrze! Niech siedzi na tyłku w Świątyni! Zostawił mnie tutaj na dwa miesiące, więc nie się teraz nie waży wyjeżdżać na żadne misje. Ma tu ze mną być i trzymać się z dala od kłopotów!

Zabójca. Ugh! Wiedząc, że Obi-Wan nie zamierzał wyjeżdżać, Anakin czuł się nieco spokojniejszy, ale to jeszcze nie znaczy, że przestał się przejmować.

- A poza tym, tak jak mówiłem, nieźle ich uszkodziłem – Kenobi dodał po chwili.

„Ich"?! Czyli że napastników było WIĘCEJ?!

- Właściwie to większość zlikwidowałem. Jeśli osoba pilotująca jedyny statek, którego nie załatwiłem, ma trochę oleju w głowie, nie będzie próbowała... Anakin, co ty robisz?

Mężczyzna zmarszczył brwi, gdy małe rączki zaczęły obmacywać jego ręce, tors i plecy.

- Anakin – westchnął, wznosząc wzrok ku niebu. - Mówiłem ci, że mam łaskotki.

- Nie jesteś ranny, prawda? – chłopiec wyszeptał, kierując na twarz Mistrza rozszerzone od zmartwienia oczy.

- Nie, nie jestem – Obi-Wan odparł zmęczonym tonem. – Przez cały czas wykonywania misji byłem bardzo ostrożny. Nie robiłem głupot i nie pakowałem się w trudne sytuacji, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Wiedziałem, że na mnie czekasz, więc bardzo się pilnowałem, by nie wrócić do ciebie w kawałkach. Nawet włosów nie dałem sobie uciąć. Nie uważasz, że spisałem się na medal?

Pod jednym względem nie zmienił się ani trochę – wciąż miał talent do opowiadania koszmarnych dowcipów. O, i jaki z siebie zadowolony, że „nie wrócił do Anakina w kawałkach"! On na serio uważa, że to zabawne?

Jak nie chciał, by Anakin się o niego martwił, to mógł, kurde, chwilę zaczekać, zanim wyfrunął na tą swoją misję! A nie, kurde, wyjeżdża sobie zaraz po śmierci Qui-Gona, gdy Anakin nie zdążył jeszcze odreagować straty jednej bliskiej osoby. To naturalne, że przejął się, gdy...

Zaraz.

Chłopiec momentalnie zbladł. Właśnie przypomniał sobie, w jakich okolicznościach się rozstali. Zamykające się z cichym sykiem drzwi windy i znikające za nimi zranione niebieskie oczy. To...

Nadal sobie tego nie wyjaśnili. A chyba powinni. Prawda?

Czując, że lepiej nie odwlekać tego, co nieuchronne, Anakin nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

- Obi-Wan, przepraszam – wyszeptał, zanim stracił odwagę.

Odruchowo wbił wzrok w buty nauczyciela, ale niemal natychmiast pomyślał, że nie chce zachowywać się jak tchórz i zmusił się, by spojrzeć na zdumioną twarz Obi-Wana.

Z początku Kenobi źle go zrozumiał.

- Nie musisz przepraszać za to, że się martwiłeś – powiedział, marszcząc czoło. - Fakt, mógłbyś trochę bardziej mi ufać, ale po tym, co się działo, to zupełnie naturalne, że...

- Nie! Z-znaczy... ja nie o tym.

Dosłownie słysząc bicie własnego serca, Anakin zagryzł dolną wargę. Uch, naprawdę nie miał ochoty mówić tego na głos. Ale wychodziło na to, że nie miał wyjścia. Wziął głęboki oddech...

- B-bo wiesz... Kiedy mieliśmy lecieć na Coruscant...

Zobaczył dokładny moment, w którym Obi-Wan przypomniał sobie o wiadomej sytuacji. Dosłownie na ułamek sekundy jego powieki rozszerzyły się i zaraz potem wróciły do normalnego rozmiaru. Ktoś inny przegapiłby podobny niuans, jednak Anakin wychwycił go bez najmniejszego problemu. Rzucił się do rozpaczliwych wyjaśnień:

- N-naprawdę przepraszam! Nie wiedziałem, że masz gdzieś lecieć i...

- Nie wracajmy już do tego.

Chłopiec zaczął się już mentalnie przygotowywać na dyskusję pełną emocjonalnych momentów. Zdziwił się, gdy Obi-Wan uciął ją, jeszcze zanim na dobre się zaczęła.

Kenobi klęknął przed uczniem i spojrzał mu prosto w oczy.

- Cieszę się, że wróciłem do domu i nie gniewam się na ciebie – zaanonsował, kładąc chłopcu dłoń na karku, w taki sposób, że jego nadgarstek nieznacznie ocierał się o padawański warkoczyk. Łagodność w błękitnych oczach była zupełnie szczera. To nie była fałszywa łaska, ani próba zamiecenia sprawy pod dywan. Obi-Wan naprawdę...

- Naprawdę się nie gniewasz? – Anakin zapytał nieśmiało.

Zobaczył odpowiedź w wyrazie twarzy swojego Mistrza, a mimo to musiał się upewnić. Po dwóch stresujących miesiącach w Świątyni nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. Do tego, by ktoś mu tak po prostu... wybaczył. Ot tak. Nie oczekując niczego w zamian.

Obi-Wan powoli pokręcił głową.

- Naprawdę się nie gniewam, Padawanie – nieznacznie się uśmiechnął. – A ty?

- Co ja?

- Ty się na mnie nie gniewasz?

Hę? Ja? Ale dlaczego JA miałbym się gniewać?

Dopiero po chwili Anakin przypomniał sobie, jak wielką złość... jak ogromną gorycz czuł, gdy usłyszał, że Mistrz zostawił go samego. Teraz, gdy z powrotem miał przy sobie Obi-Wana, tamte uczucia wydawały mu się jakieś takie... mało znaczące. Śmieszne. Wydawały mu się tak odległym wspomnieniem jak gniew, który czuł, gdy Kitster ukradł mu kanapkę. Kiedyś. Dawno temu.

- Nie – wyszeptał, niepewnie odwzajemniając uśmiech Mistrza. – Ja... nie gniewam się.

- To dobrze – palce Obi-Wana mocniej wbiły się w jego kark, choć wciąż dotykały go delikatnie. – Wiesz, że gdyby to ode mnie zależało, poleciałbym z tobą na Coruscant. Wiesz o tym, prawda, Anakinie?

Patrząc teraz w oczy Kenobiego, chłopiec nie mógł uwierzyć, że kiedykolwiek podejrzewał tego człowieka o to, że się o niego nie troszczył. Sam fragment holowiadomości „Już za tobą tęsknię" powinien wystarczyć za dowód. I pomyśleć, że Anakin wciąż miał wątpliwości... Ale z niego idiota!

- T-tak – powiedział do Obi-Wana. A gdy uświadomił sobie, jak nieprzekonująco to zabrzmiało, błyskawicznie dodał: – Znaczy... Tak, jasne, że tak. Jasne, że wiem, Mistrzu.

Kenobi wyglądał na usatysfakcjonowanego.

- W takim razie nie będziemy już do tego wracać. I, naprawdę, musisz przestać obsesyjnie się o mnie martwić, Padawanie. To ja jestem tutaj od martwienia się o ciebie, nie na odwrót. Jasne?

Dla podkreślenia tych słów, nieznacznie pociągnął dzieciaka za nos.

- Tu nie chodzi o to, że uważam, że jesteś słaby, albo coś! – chłopiec jęknął, masując zaczerwienienie. - Wiem, że jesteś twardy i silny, i umiesz wszystkie kozackie rzeczy, a głupie droidy mogą ci nagwizdać, ale... Mnie chodziło tylko o to, że...

Utrata Qui-Gona sprawiała, że strach o inne bliskie osoby stał się bardziej realny. Anakin nie chciał mówić tego na głos, ale wyglądało na to, że nie musiał. Po usłyszeniu określeń „silny, twardy, kozackie rzeczy i droidy mogą ci nagwizdać", Obi-Wan był już wystarczająco udobruchany.

- Obiecuję ci, że będę bardzo na siebie uważał. Czy to ci wystarczy?

Chłopiec wolał dalej nie drążyć tematu, więc rzucił krótkie „chyba tak".

- No to ustalone! – Kenobi wyprostował się i skinął na protegowanego głową. – I wyjdźmy wreszcie z tego hangaru. Wieje tu jak...

Ewidentnie miał na końcu języka wulgarne określenie, jednak w porę się pohamował.

- Jak cholera? – niewinnym tonem dokończył Anakin.

Obi-Wan poczęstował go surowym uniesieniem brwi.

- Jak na twojej rodzinnej planecie tuż przed burzą piaskową – Chociaż szykował się do ochrzanu, oczy miał rozbawione. – Tylko MNIE wolno mówić, że „wieje jak cholera". Ty, dla własnego dobra, przez najbliższe dziesięć lat udawaj, że nie znasz takich słów.

- Znam dużo gorsze słowa.

- Jakoś mnie to nie dziwi, Padawanie. A teraz chodźmy, bo naprawdę cholernie tutaj piździ!

Podekscytowany odkryciem zupełnie nowego oblicza Obi-Wana, Anakin podreptał za swoim Mistrzem.

Lubię, gdy przeklina – zdecydował, doganiając Kenobiego i kierując w jego stronę przepełnione uwielbieniem oczy. – Powinien to robić częściej.

Wtedy nie wydawałby się takim sztywniakiem.

Chociaż, tak zupełnie szczerze, odkąd wyskoczył z myśliwca, nie zachowywał się tak sztywniacko, jak Anakin zapamiętał. Prawie w ogóle nie zachowywał się sztywniacko.

Może wróci do swoich poważnych min, gdy usłyszy o moich wybrykach z Windu?

Chłopiec zaczerwienił się i potrząsnął głową. Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie. TERAZ nie będzie o tym rozmyślał. To wspaniała chwila! Pierwsza, od bardzo dawna, chwila, gdy czuł się naprawdę szczęśliwy.

Jego Mistrz wrócił z misji, cały i zdrowy, zapowiedział, że przez jakiś czas nie będzie nigdzie wyjeżdżał i szedł teraz obok Anakina, wolniej stawiając swoje długie nogi, by dostosować tempo marszu do znacznie krótszych kroków chłopca i miał ten swój brązowy płaszcz, i w ogóle, i, co najważniejsze, wcale nie wydawał się snem, ani halucynacją, ani jakimkolwiek innym wytworem wyobraźni.

Był tutaj! Co z tego, że rudy i brodaty? Żywy i prawdziwy! Tylko to się liczyło.

A zresztą, Anakin zaczął się już przyzwyczajać się do tej jego brody. Zrodziła mu się nawet w głowie głupia teoria, że może Obi-Wan specjalnie zmienił uczesanie, by po powrocie mało kto go rozpoznał. Pfft, co za dziwaczna myśl!

Ale czy na pewno?

Właściwie to... Im dłużej szli korytarzem, im więcej Rycerzy Jedi mijali, tym bardziej Anakin zaczął sądzić, że może zupełnie przypadkiem trafił w dziesiątkę?

Pamiętał, jak wieki temu spacerował dokładnie tą samą trasą w towarzystwie Qui-Gona – wówczas wymiana uprzejmości z napotkanymi Mistrzami trwała może kilka sekund i zwykle ograniczała się do jednego, pełnego szacunku skinienia. Tym razem mogło się odnieść wrażenie, że niemal cały przeklęty Zakon chciał wciągnąć Obi-Wana w rozmowę.

Choć Kenobi robił wszystko, by ograniczyć kontakt z mijanymi osobami do absolutnego minimum, co chwilę był odciągany od Anakina i zasypywany pytaniami. Chłopiec nie wiedział, czego dotyczyły, bo za każdym razem stał za daleko, ale udawało mu się uchwycić takie słowa jak „misja", „Qui-Gon" i „Sith".

Aaach, no tak! Przecież od dwóch miesięcy Obi-Wan był na językach absolutnie wszystkich! Można było domyślić się, że gdy wreszcie wróci do domu, raczej nie zostanie zostawiony w spokoju. To oczywiste, że inni Jedi chcieli zaspokoić ciekawość. Oczywiste i obrzydliwe!

Anakin czuł się zirytowany nie tylko ze względu na fakt, że przez pewien czas wolałby mieć swojego Mistrza tylko dla siebie, a mimo to ktoś ciągle mu go zabierał. Widział, jak bardzo bycie w centrum uwagi przeszkadzało Obi-Wanowi i przez to miał nieodpartą chęć kopnąć wszystkich ciekawskich upierdliwców.

No już, odczepcie się od niego! – myślał, patrząc jak Kenobi próbuje spławić parę starszych Mistrzów w możliwie jak najgrzeczniejszy sposób. – Nie widzicie, że on tego wszystkiego nie chce?

To, że był kulturalnym człowiekiem i w przeciwieństwie do swojego bezczelnego Padawana nie potrafił rzucić rozmówcy w twarz stanowczym „spadaj", jeszcze nie znaczyło, że można sobie było bezkarnie wykorzystywać jego uprzejmość! Maska obojętności jak zawsze leżała na nim jak ulał, ale naprawdę nie trzeba było jakoś szczególnie się wysilać, by dostrzec na niej ślady rezygnacji i zmęczenia. Anakin dostrzegał je bez problemu - dlaczego ci wszyscy Jedi nie mogli? A może mogli, ale nie chcieli?

Obi-Wan miał na twarzy tak ewidentną ulgę za każdym razem, gdy ktoś minął go bez słowa, że chłopiec pragnął mocno go przytulić. Dopiero teraz uświadomił sobie, że chociaż się od siebie różnili, dzielili pewną istotną cechę:

Obaj chcieli być „po prostu Jedi" – kroczyć korytarzami Świątyni, robić swoje i nie wyróżniać się z tłumu. Mimo to Zakon uparł się, by przypiąć im tytuły „Wybrańca" i „Zabójcy Sitha".

Ta, jeśli Kenobi zapuścił włosy i brodę tylko po to, by zapewnić sobie choć trochę świętego spokoju, to Anakin wcale mu się nie dziwił! Wiedział, czym było pragnienie bycia niezauważalnym. Zaraz po incydencie z Windu rozważał chodzenie z kartonem na głowie, ale szybko uznał, że wówczas wyróżniałby się jeszcze bardziej.

W nagłym przypływie braterstwa, docisnął bark do boku Obi-Wana. Czuł się trochę jak szczeniak ocierający się o właściciela w niemej prośbie o uwagę. Kenobi posłał mu troskliwe spojrzenie i położył mu dłoń na ramieniu.

- Masz ci los – westchnął. – Nie było mnie dwa miesiące, a ludzie przybiegają do mnie, jakbym zniknął na całe lata. Przykro mi, że co chwilę ktoś nam przerywa, Padawanie. Planowałem, że po powrocie do Świątyni poświęcę ci możliwie jak najwięcej czasu. Nie sądziłem, że będę musiał odganiać od siebie takie tłumy ludzi.

- Nie szkodzi – Anakin odparł cicho. – To przecież twoi przyjaciele. Na pewno za nimi tęskniłeś.

Powiedział tak tylko dlatego, że chciał zabrzmieć dojrzale. W rzeczywistości wcale w to nie wierzył – osoby, które wcześniej pochodziły do jego Mistrza nie wyglądały, jakby były mu jakoś szczególnie bliskie.

- Po prawdzie, jeszcze nie widziałem twarzy, których najbardziej mi brakowało – Obi-Wan wyznał, potwierdzając tę teorię. – Co mi o czymś przypomina... Dostałeś moją wiadomość? Udało ci się porozmawiać z Luminarą i z Aresem?

Chłopiec przecząco pokręcił główką.

- Wiadomość dostałem - (Słuchał jej codziennie, a nawet kilka razy dziennie, lecz to postanowił zachować dla siebie) – ale nie rozmawiałem z twoimi przyjaciółmi, Mistrzu. Ponoć pojechali na misje i jeszcze nie wrócili.

- Wciąż? – Kenobi wydał głośne westchnienie zdziwienia. – No naprawdę... Kto by pomyślał, że wszyscy są tacy zapracowani? A ja, naiwny, sądziłem, że tylko mnie posłali na niemającą końca misję do największego zadupia Galaktyki.

- Fenis to zadupie?

- O, tak.

- Większe niż Tatooine?

Obi-Wan chwilę się zastanowił.

- Czy ja wiem... - wolną dłonią rozmasował pokryty zarostem podbródek. – Nie, chyba nie aż tak. Mieszkańcy Fenis żyją według własnych zasad, odrzucając prawa narzucane przez większość Galaktyki... Jednak, w przeciwieństwie do osób rządzących Tatooine, nie chcą być całkowicie obojętni Republice. Z ekonomicznego punktu widzenia mają nam bardzo wiele do zaoferowania. Pełno u nich Przyprawy.

Anakin zadrżał. Niewiele wiedział o „ekonomicznym punkcie widzenia", za to bardzo wiele wiedział o Przyprawie. Zwykle wiązała się z jednym...

- Ale... nie mają niewolników? – wymamrotał, odruchowo zaciskając dłonie w piąstki. – Prawda?

- Nie – Obi-Wan odparł łagodnie. – Teraz już nie.

- „Już nie"?

- To było jedno z moich zadań na Fenis. Miałem dopilnować, by przed moim wyjazdem, na planecie nie ostała się już ani jedna osoba w kajdanach.

- Więc pojechałeś uwolnić niewolników! – zawołał podekscytowany Anakin.

I pomyśleć, ON miał do Kenobiego pretensje o tę całą misję! Czuł się jak idiota. Znowu.

- Nie do końca – przesuwając dłoń z ramienia chłopca na czubek jego głowy, Obi-Wan uśmiechnął się ponuro. – To cesarz Gon-Kin Huan, władca Fenis Prime postanowił raz na zawsze skończyć z niewolnictwem na planecie. Ja jedynie dopilnowałem, by nie zamordowano go za tę decyzję.

- Chcieli go zabić? – wytrzeszczając oczy, spytał chłopiec.

Jego Mistrz krótko przytaknął. Ponownie położył dłoń na barku protegowanego.

- Kiedy jest się Jedi... - odezwał się po chwili, cichym i filozoficznym tonem. – Najprościej jest rozprawić się z pojedynczym wrogiem, jak silny by nie był. Gdy na drodze swoi ci łowca nagród albo inny gangster, wszystko, co musisz zrobić, to po prostu go pokonać. Jednak coś takiego jak uwalnianie niewolników... To nie jest prosty czyn, wymagający jednego machnięcia mieczem świetlnym. To skomplikowany i trudny proces. Jedi bardzo rzadko mogą przeprowadzić go sami... Potrzebne jest do tego wsparcie wpływowych osób. Ludzi, którzy mają władzę i są gotowi wykorzystać ją we właściwy sposób. Gdy uwalniasz jedną osobę...

Palce zacisnęły się na barku Anakina odrobinę mocniej.

- Gdy uwalniasz jedną osobę - Obi-Wan powtórzył, głęboko wzdychając – wkurzasz tym czynem tylko jednego właściciela. Zostawiasz za sobą jedną wściekłą jednostkę, która straciła „darmową siłę roboczą".

Skywalker pomyślał o swoim ostatnim spotkaniu z Watto. Znał chciwego Toydarianina prawie całe życie, a jeszcze nigdy nie widział na jego gębie aż takiej złości.

- Natomiast, jeśli uwolnisz setkę osób - ciągnął Kenobi – to stworzysz sobie dziesiątki wrogów w postaci ograbionych z „własności" biznesmenów. Bogaczy, którzy nie wierzą w powszechne prawo do wolności i są zainteresowani jedynie zyskiem. Właśnie dlatego Fenis stanęło na skraju Wojny Domowej. Nawet władca planety nie może sobie pozwolić na akt dobroci, nie rozwścieczając przy tym najbardziej wpływowych osób w swoim systemie. Gdyby dopiął swego i dołączył do Republiki, zyskałby jako taką pewność, że jego wizja przetrwa. Wykazał się wielką odwagą. Jak zapewne zauważyłeś, na przykładzie Królowej Amidali, wsparcie Jedi i miejsce w Senacie nie zawsze wystarczy. W niektórych sytuacjach, żeby nasz Zakon mógł coś zdziałać, osoby, którym pomagamy, same muszą wykazywać się inicjatywą.

- Noo, ale nawet jeśli „tylko pomagałeś", tak czy siak doprowadziłeś do uwolnienia niewolników! – Anakin posłał swojemu Mistrzowi przepełnione uwielbieniem spojrzenie. – Cesarz chciał zrobić coś dobrego, a ty przypilnowałeś, by mu się udało. Jestem z ciebie dumny! Cieszę się, że mi to wytłumaczyłeś.

Mówił poważnie. Dopiero po tym, co usłyszał od Obi-Wana, smutne słowa Qui-Gona wypowiedziane na Tatooine nabrały dla niego sensu.

„Nie przyjechałem uwalniać niewolników" – chłopiec podsłuchał, jak Mistrz Jedi mówił do jego mamy.

Wtedy kompletnie tego nie rozumiał i czuł się rozczarowany możliwościami „Wszechmocnego Zakonu Obrońców Pokoju". Naprawdę cieszył się, że ktoś mu to wreszcie wyjaśnił.

Cieszył się też z decyzji powiedzenia Obi-Wanowi, że „jest z niego dumny". Osiągnął dzięki temu to, co jak dotąd udało się jedynie Qui-Gonowi – doprowadził do tego, że Kenobi się zarumienił.

- Cóż... - Obi-Wan odchrząknął i spojrzał w drugą stronę, by ukryć zaczerwienione policzki. – Powiedziałbym ci to wszystko na Naboo, ale...- uświadomił sobie, co mówi i błyskawicznie dodał. – Przepraszam. Mieliśmy do tego nie wracać.

To prawda – Anakin pomyślał, spuszczając wzrok. – Co nie zmienia faktu, że totalnie zawaliłem wtedy sprawę.

Chcąc z powrotem skierować rozmowę na bardziej neutralne tory, powiedział:

- Ale ten cały Cesarz to musi być spoko koleś, nie? Pewnie jest mądrym władcą, skoro postanowił zrobić coś tak dobrego.

- Na pewno bardzo się poprawił od naszego pierwszego spotkania – Obi-Wan cicho prychnął. – Kiedy go poznałem, zakopał mnie i Qui-Gona w piasku, tak że wystawały nam same głowy i chciał rzucić nas na pożarcie jadowitym mrówkom – dokończył z lekkim przekąsem.

I zaraz potem nieznacznie zmarkotniał. Wspominanie Qui-Gona musiało być dla niego równie bolesne jak dla Anakina.

- Ale uciekliście, prawda? – chłopiec zapytał, przełykając ślinę. – Jak się wydostaliście?

Nie chciał zmuszać Kenobiego (i siebie) do przypominania sobie zmarłego Mistrza, ale nie mógł nic poradzić na swoją ciekawość. Koniecznie chciał wiedzieć, co robić w sytuacji, gdy zakopują cię w znienawidzonym – brr! – piasku i grożą wypuszczeniem jadowitych mrówek. Wolał się przygotować, na wypadek, gdyby podobna sytuacja kiedyś przydarzyła się jemu.

Obi-Wan uśmiechnął się z nostalgią.

- Zacząłem opowiadać Cesarzowi dowcip, ale przerwałem tuż przed samą puentą. Powiedziałem, że nie zdradzę zakończenia, dopóki nas nie uwolni.

Anakin wpatrywał się w rudego mężczyznę jak w bóstwo. Podejrzewał to już wcześniej, ale jego Mistrz był nieprawdopodobnie sprytny!

- A co to był za dowcip?

- Nieodpowiedni dla dzieci – kącik ust Kenobiego kpiąco uniósł się do góry. – Może kiedyś ci opowiem. Zresztą, zakończenie było trochę makabryczne i zupełnie nie przypadło Cesarzowi do gustu. Gdy je usłyszał, był tak zniesmaczony, że chciał nas wrzucić do basenu pełnego krwiożerczych pijawek. Dobrze, że Mistrz Qui-Gon wymyślił własne zakończenie dowcipu, rozbawił faceta do łez i ocalił nam skóry. Bez końca mi to później wypominał. Powtarzał, że przez moje spaczone poczucie humoru o mało co żeśmy... eghm. No wiesz... ja... on... Cóż, pewnego dnia opowiem ci, jak to było. W sensie, jak zostaliśmy jedynymi mile widzianymi Jedi na Fenis.

Limit rozmawiania o Qui-Gonie ewidentnie został przekroczony. Obi-Wana starał się brzmieć nonszalancko, jednak Anakin bez problemu zauważył, ile trudu kosztowało go opowiedzenie tych paru zdań z udziałem zmarłego Mistrza. Kenobi miał w oczach ten sam smutek, który Anakin widział w lustrze, ilekroć dotykał paluszkiem blizny na karku i przypominał sobie człowieka, który go uwolnił.

Chłopiec nie miał żalu o niedokończoną historię. Po prawdzie i on nie doszedł jeszcze do ładu ze stratą Qui-Gona. Wypowiadanie imienia tego wspaniałego mężczyzny już nie sprawiało takiego bólu, ale wciąż było bardzo trudne.

Minęły zbyt mało czasu. Rana wciąż była zbyt świeża.

- Mistrzu, a powiedz... - Anakin odezwał się po dłuższej chwili milczenia. – Gdzie my właściwie idziemy?

Dopiero teraz uświadomił sobie, że tak sobie idą, idą, ale w sumie nie wiedzą, dokąd. Czy raczej – Anakin nie wiedział.

- No wiesz, JA zmierzam do Sali Posiedzeń Rady Jedi, by złożyć raport z mojej misji... a ty się do mnie przykleiłeś – Obi-Wan wymownie zerknął na przyciśnięte do swojego boku lewe ucho Anakina. Ale nie w taki sposób, jakby próbował chłopca skarcić. W jego błękitnych oczach migotało rozbawienie. – Aczkolwiek, sugerowałbym, żebyś znalazł sobie jakieś zajęcie, dopóki nie skończę rozmawiać z przełożonymi. Jeśli chcesz, to możemy... hm... wydaje mi się, że nie potrwa to dłużej niż pół godziny. Jeśli chcesz, za pół godziny spotkajmy się w Pokoju Tysiąca Fontann pod Drzewem Satele Shan. Wiesz, które to drzewo?

- Takie duże z niebieskimi liśćmi? Otoczone białym murkiem?

- Właśnie to. No więc, co powiesz na to, byśmy się tam wkrótce spotkali? Jeśli nie masz żadnych... Na Moc, Padawanie!

Oczy Kenobiego niespodziewanie rozszerzyły się, jakby o czymś sobie przypomniał.

- Anakin... Ale ty nie urwałeś się z żadnych zajęć, by sobie ze mną spacerować? Prawda?

I właśnie za pomocą tego jednego zdania przestał być Fajnym i Wyluzowanym Obi-Wanem i na powrót stał się Chodzącą Przestrzegalnią Reguł, którą chłopiec poznał na statku Padme. Raju! Patrzył na Anakina w taki sposób, jakby wręcz błagał go o twierdzącą odpowiedź. Jakby cała Galaktyka miałaby się zatrząść tylko i wyłącznie dlatego, że jego Padawan poszedł na wagary.

Dobrze, że po zajęciach w Wieży Kontroli Lotów było całkiem spore okienko.

- Nie, nie! Obi-Wan, no co ty... tfu! Znaczy się, jasne, że nie, Mistrzu! – Anakin zaczął żarliwie przysięgać. – Nie urwałem się z żadnych zajęć. Może i wyszedłem trochę wcześniej z lekcji Mistrza Hu Thali, ale...

- Wcześniej wyszedłeś z lekcji?!

- Tylko pięć minut wcześniej!

- Anakin!

Słysząc swoje imię wypowiadane tym nerwowym, z lekka spanikowanym szeptem, chłopiec nie mógł powstrzymać stłumionego parsknięcia.

Kurde, ale się przejął! – pomyślał, z rozbawieniem wpatrując się w wytrzeszczone oczy Obi-Wana.

Sam nie wiedział, czemu oglądanie rozgorączkowanego nauczyciela wydawało mu się aż tak komiczne. Obi-Wan po prostu... no... on w taki uroczy sposób oburzał się o to, że jego uczeń złamał jakąś regułę. Było w tym coś nostalgicznego. Przed śmiercią Qui-Gona też miał całą tę fiksację na punkcie zasad, ale po utracie Mistrza trochę przystopował – nie zdenerwował się nawet wtedy, gdy Anakin bez pozwolenia wziął zostawiony na stoliku miecz świetlny, a potem upuścił go na podłogę. Powrót do trybu „Wszystko ma być jak podręczniku" musiał oznaczać, że Kenobi powoli leczył się z traumy.

- Czy mógłbyś nie wyglądać na nieprzyzwoicie zadowolonego z faktu, że mnie zdenerwowałeś, Padawanie? – Obi-Wan mruknął, kładąc dłonie na biodrach.– Nie chciałbym martwić się na zapas, ale twoja ekscytacja w związku z łamaniem zasad zaczyna mnie odrobinę niepokoić.

- Ale ja wcale nie jestem z tego zadowolony – Anakin zaczął szybko tłumaczyć. – Ja po prostu... Bo wiesz... Tamte zajęcia były w Wieży Kontroli Lotów i jak usłyszałem, że wracasz, nie mogłem się powstrzymać i po prostu do ciebie pobiegłem.

- Anakin... - zbolałym głosem jęknął Kenobi. – Takie coś jest bardzo...

- To naprawdę było tylko marne pięć minut! Mistrz Hu na pewno nie będzie na mnie zły.

- Tu nie chodzi o to, czy...

- Nie, posłuchaj, on mnie bardzo lubi, serio! Czasem przychodzę do niego po zajęciach i gadamy o statkach. Zresztą, zaraz do niego pójdę i przeproszę, że wyszedłem wcześniej. I tak chciałem pójść do niego i przeprosić, bo nie chcę, żeby było mu przykro, albo żeby pomyślał, że go nie szanuję, czy coś. Jego zajęcia są naprawdę fajne. Pójdę, przeproszę go i już nigdy więcej tak nie zrobię. Wtedy wszystko będzie w porządku, prawda?

Obi-Wan nie wyglądał na w pełni przekonanego. Patrzył na Padawana w taki sposób, jakby obserwował bombę i nie miał pewności, czy została rozbrojona. Ostatecznie jednak postanowił odpuścić.

- Tak – wyglądając na zmęczonego życiem człowieka, przymknął oczy i potarł skroń. – To powinno załatwić sprawę. Tylko, proszę, nie zrywaj się już dzisiaj z żadnych zajęć. A już zwłaszcza z mojego powodu. Ja też bardzo się cieszę, że cię widzę, Padawanie, jednak moja misja strasznie mnie wymęczyła, dlatego miałem nadzieję, że przebrnę przez ten pierwszy dzień od powrotu do Świątyni bez żadnych dramatów. Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, gdy ostatnim razem rozmawiałem z Radą przez Holonet i powiedzieli, że świetnie się sprawujesz. Martwiłem się, że masz ciągoty do nieposłuszeństwa, ale, jak widać, niepotrzebnie. Cieszę się, że urwanie się z zajęć Mistrza Hu to był tylko jednorazowy incydent.

- Właśnie tak, Mistrzu – Anakin zaśmiał się nerwowo. – Jednorazowy incydent!

A do tego jeszcze takie dwie tyci tyci aferki! Ale spoko luz, nie ma się czym przejmować... To nie było NIC interesującego! Oj, tam, tylko poturbowałem kolegę bokkenem i krzyknąłem na Członkinię Rady Jedi. Nic wielkiego! O, a następnego dnia byłem troszeńkę niegrzeczny do Windu, ale nic nie szkodzi, bo ten łysol pewnie już DAWNO o wszystkim zapomniał!

Chłopiec zaczął szybko analizować to, co usłyszał. Od Mistrza Yody wiedział, że z powodu napiętego grafiku na Fenis, Obi-Wan miał bardzo niewiele okazji do korzystania z Holonetu. A skoro ostatnią rzeczą, jaką usłyszał na temat swojego Padawana, było stwierdzenie „świetnie się sprawuje", to mogło oznaczać dwa scenariusze:

Pierwszy – rozmawiał z Radą Jedi PO incydentach z Windu i z Adi Gallią, a Ważniacy nic mu nie powiedzieli, bo zdążyli odreagować. Taa, jasne. To byłoby piękne. Zbyt piękne!

O wiele prawdopodobniejsza była druga opcja, czyli taka, że Obi-Wan gadał z Radą PRZED feralnymi incydentami. A jeśli tak, to CO usłyszy podczas dzisiejszego składania raportu? Czy Anakin powinien się niepokoić? Czy powinien swojego Mistrza... uprzedzić?

Zaczął analizować plusy i minusy podobnego rozwiązania. Obi-Wan ewidentnie był wykończony i robił wszystko, by jego pierwsze spotkanie z protegowanym po dwóch miesiącach nieobecności przebiegło w miłej atmosferze. Nawet zgodził się puścić w niepamięć tamto nieprzyjemne pożegnanie na Naboo (czy raczej: brak pożegnania). Jednak Rada Jedi może nie podzielać tego zdania...

Chociaż, z drugiej strony, może aż tak bardzo nie pojadą po Anakinie? Jak na to nie patrzeć, od incydentu w czarnoskórym mistrzem zachowywał się jak Wzór Wszelkich Cnót. Czy tydzień to wystarczająca ilość czasu, by rozgrzeszyć kogoś z niegrzecznego zachowania wobec jednej z najważniejszych osób w Zakonie? Cóż... nie bez znaczenia pozostawał też fakt, że Windu poleciał wczoraj na Alderaan jako osobisty ochroniarz Palpatine'a – skoro nie będzie mógł stawić się na spotkaniu Rady, to może nie będzie tak źle?

MOŻE Obi-Wan usłyszy o obu incydentach dopiero po powrocie czarnoskórego sztywniaka, czyli za jakieś parę dni? MOŻE jak Windu spędzi trochę czasu z Kanclerzem, to po powrocie nie będzie aż taki nabzdyczony? Palpatine lubił Anakina – może się za nim wstawi? Powie coś w stylu:

„No już, Mistrzu Jedi, nie czepiaj się tak bardzo młodego Skywalkera, przecież to takie złote dziecko! Co z tego, że nie chce, byś na niego patrzył, gdy podnosi kulkę? To naturalne, że do niektórych rzeczy potrzeba skupienia. Ja też nie lubię, gdy na mnie patrzą, gdy stawiam kloca w kiblu."

Wyobrażenie sobie Kanclerza mówiącego coś takiego skutecznie podziałało na wyobraźnię i chłopiec nieco się rozluźnił.

Jeżeli była jakakolwiek szansa, że śmierdząca bomba wybuchnie dopiero za jakiś czas, lepiej nie zrzucać jej na Obi-Wana właśnie dzisiaj. Choć, tak czy siak, warto się zabezpieczyć. Trochę ułagodzić Kenobiego, w razie gdyby miał usłyszeć jakąś nieprzyjemność.

Anakinowi przyszedł do głowy pomysł.

- Mistrzu, słuchaj... jesteś głodny? Może, jak już przeproszę Mistrza Hu, pójdę do stołówki i przyniosę ci coś do jedzenia? Wiesz, żebyś nie biegał tam i z powrotem i trochę sobie odpoczął.

Z początku chłopiec był dumny ze złożonej propozycji, ale po chwili przypomniał sobie o pewnym istotnym szczególe.

- Chociaż nie, pewnie nie chcesz jedzenia ze stołówki – mruknął, bardziej do siebie niż do Obi-Wana, kierując markotny wzrok w podłogę. – Jest naprawdę okropne, a ty możesz wychodzić kiedy chcesz i pewnie wolisz iść do jakieś knajpy na mieście, niż...

- Chętnie zjem coś ze stołówki – Kenobi wyszeptał, wchodząc protegowanemu w słowo.

Czując na ramieniu krzepiący uścisk dużej dłoni, Anakin spojrzał na Mistrza.

- Stęskniłem się za tutejszym jedzeniem – w oczach rudego mężczyzny łagodność mieszała się z czułością. – Ucieszyłbym się, gdybyś coś mi przyniósł, Padawanie. To bardzo miłe z twojej strony.

Chłopiec czuł, że zaraz rozpłynie się ze szczęścia. Zaczął potakiwać tak energicznie, że chyba tylko cudem nie odpadła mu głowa.

- Dobra! – zawołał, zrywając się do biegu i oglądając się na Obi-Wana przez ramię. – To idź gadać z Radą, a ja przyniosę ci jedzenie. Widzimy się pod drzewem, tak?

- Mam nadzieję, że nie będziesz musiał zbyt długo na mnie czekać – Kenobi ukrył dłonie w rękawach i na pożegnanie obdarzył Padawana krótkim skinieniem.

- Na ciebie mogę czekać nawet cały dzień. I niczym się nie martw, Mistrzu! Dopilnuję, byś nie miał dzisiaj żadnych stresujących sytuacji i...

- ANAKIN, UWAŻAJ!

Mając oczy wciąż zafiksowane na nauczycielu, Anakin nie zauważył, że pędzi prosto na rzeźbę. Przedstawiała jakiegoś Togrutańskiego ważniaka, o którym wspominało się czasem na zajęciach w bibliotece. Kiedy w nią gruchnął, zachybotała się i zapewne roztrzaskałaby się na podłodze, gdyby spanikowany Obi-Wan nie użył Mocy, by postawić ją do pionu.

- Durny posąg! – chłopiec posłał kamiennej twarzy Togrutanina wkurzone spojrzenie. – Wcześniej go tu nie było!

- Racja, bo niby czemu... miałby... tutaj... być – Z ręką na sercu, Kenobi wytrzeszczał oczy i z trudem uspokajał oddech, jakby dochodził do siebie po zawale – Ma zaledwie tysiąc lat.

- Serio? Aż tyle? W życiu bym nie zga...

Cofając się do tyłu, by lepiej widzieć posąg, Anakin znowu na coś wpadł! A nie, poprawka, nie na coś. Na kogoś!

- No naprawdę, Adepcie Skywalker – Mistrzyni Jocasta pokręciła głową. – To już drugi raz jednego dnia.

- Drugi raz?! – Obi-Wan wykrztusił piskliwym głosem.

- Mistrzu Kenobi, to ty? – na widok kroczącego w ich kierunku rudego mężczyzny, bibliotekarka rozpromieniła się. – Już wróciłeś? Och, jaka gustowna broda. Ależ wyprzystojniałeś! Wydaje mi się, że zaledwie wczoraj byłeś małym chłopcem i sięgałeś mi do pasa.

- Anakin, błagam... patrz przed siebie! – Obi-Wan był tak zafiksowany na swoim Padawanie, że zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że starsza kobieta w matczyny sposób gładzi go po barku.

- Dobra, będę uważał – chłopiec powstrzymał chęć przewrócenia oczami. – Przepraszam, Mistrzyni Jocasto.

- Nic się nie stało – posłała mu zatroskany uśmiech. – Jednak naprawdę powinieneś wziąć sobie moją radę do serca. Śpiesz się powoli, mój drogi... śpiesz się powoli!

- Jasne. Zapamiętam.

- Anakin...

Obi-Wan chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak Mistrzyni Jocasta położyła mu dłoń na plecach i stanowczo popchnęła go w przeciwnym kierunku.

- Odpuść, małemu – rzuciła. – Jest podekscytowany, bo za tobą tęsknił. Pytał o ciebie praktycznie codziennie. Idziesz złożyć raport, prawda? Przespaceruję się z tobą do Sali Posiedzeń. Opowiesz mi, co ostatecznie wyniknęło na tym nieszczęsnym Fenis...

Anakin zaczerwienił się. Był wdzięczny bibliotekarce, jednak wolałby, żeby nie opowiadała Obi-Wanowi o tym, „jak często Padawan o niego wypytywał!"

A swoją drogą... czy jego tęsknota za Kenobim naprawdę była aż tak oczywista? Ktoś jeszcze, poza Mistrzynią Jocastą, ją zauważył?  

Druga część rozdziału w czwartek (25.06.2020)

Mam nadzieję, że motywacja mi nie spadnie i że rozdziały wciąż będą się pojawiały w takim samym tempie jak dotychczas. 

Jak wam się podobał powrót Obi-Wana?

Nie wiem, jak wy, ale ja baaaardzo stęskniłam się za Mistrzuniem Kenobim. Chętnie wytarmosiłabym sobie jego rudą brodę. 

Natomiast Anakin chętnie tkwiłby cały czas przytulony do Mistrza. Ciekawe, jak mu się uda ten "chytry plan", by nie stresować Obi-Wana w pierwszy dzień od powrotu do Świątyni? Jak myślicie? Cierpliwie czekajcie na ciąg dalszy ;) 

A właśnie - ta historia z Cesarzem Fenis, o której Obi-Wan wspomina Anakinowi - te jest właśnie temat kolejnego One Shota z "Galaktycznych Absurdów". Tego, który pojawi się po One Shocie "Dobranoc, Mistrzu". Już się nie mogę doczekać, by pokazać wam tę... hihi... uroczą historyjkę! Opis opowiadania niedługo pojawi się w "Spisie Treści" w "Galaktycznych Absurdach", więc zaglądajcie tam regularnie ;)

Dzisiaj mam do rozdania aż dwie dedykacje!

Dzisiejszy rozdział dedykuję Monita373

Jesteś jedną z moich najaktywniejszych komentujących. Bardzo ci dziękuję za regularne poprawianie mi humoru.

Natomiast pierwszy rozdział "Człowieka Czynu" otrzyma dedykację dla PolishStarGirl

Byłaś tą osobą, która - że tak powiem - "przetarła szlak dla innych. To twój nick najczęściej pojawiał się w komentarzach, kiedy "Człowiek Czynu" debiutował na Wattpadzie. Dlatego zadedykowanie ci pierwszego rozdziału wydaje mi się adekwatne ;) 

Mery8162

SzychaHP

Czekajcie cierpliwie, wam też chciałabym coś zadedykować, po prostu to coś leży jak na razie u mnie na komputerku ;) 

Ooo, a skoro już mowa o komputerach, mała ciekawostka przyrodnicza a propos dzisiejszej części:

Palpie, co ty kombinujesz XD? 

Jeszcze raz bardzo wam wszystkim dziękuję za gwiazdki, komentarze i wszelkie słowa wsparcia. 

Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07

Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top