Rozdział 10 - Rezultat dwóch miesięcy (Część 2)

- Gdzie byłeś? – Shanti pisnęła do ucha spóźnionego kolegi. – Czekaliśmy całe wieki!

- Punktualność jest dla Jedi równie ważna co umiejętność posługiwania się mieczem świetlnym – oznajmiła stojąca na środku okrągłego placu Mistrzyni Adi Gallia. – Na przyszłość wolałabym, żebyś zjawiał się o czasie, Skywalker.

Wyglądała równie surowo jak wtedy, gdy Anakin widział ją po raz ostatni. Wciąż miała w oczach to charakterystyczne zmęczenie, które nosiła od czasu podróży z Naboo na Coruscant. Zmęczenie pod tytułem:

„Czy upominanie tego chłopaka w ogóle ma sens? Ile bym na niego nie warczała, on dalej swoje!"

Tym razem jednak Skywalker zaskoczył tholothiańską Jedi.

- Przepraszam, Mistrzyni Gallio – wyrecytował pokornym i bezbarwnym tonem. – To się nie powtórzy.

I tyle. Żadnych wyjaśnień w stylu: „musiałem zmienić ubranie", „zgubiłem drogę", albo „zatrzasnąłem się w toalecie". Pierwszy raz w swojej karierze Adepta Anakin spóźnił się na lekcję i nie miał siły się z tego tłumaczyć. Czuł się bardzo dziwnie. Jakby... w transie.

Członkini Rady Jedi z troską zmarszczyła brwi, dając do zrozumienia, że uważa jego reakcję za niepokojącą. Mimo to wzruszyła ramionami, wydała głębokie westchnienie i pokręciła głową – i tak już opóźniona lekcja czekała na poprowadzenie. Czas był zbyt cenny, by marnować go na zajmowanie się czyimiś problemami.

- Jak już zapewne wiecie, dzisiejsze zajęcia będę poświęcone ocenie waszych indywidualnych zdolności – Adi Gallia zaanonsowała, splatając dłonie za plecami. – Podejdźcie do pudełka, wylosujcie tabliczkę z numerem i usiądźcie na wyznaczonych miejscach w okręgu. Osoba z tym samym numerem co wy będzie waszym partnerem sparingowych. Jest was siedmioro, więc zaprosiłam Adepta Yarena Magellana z Klanu Kryat, by wziął udział w tych zajęciach.

Wciąż nieco przytępiony Anakin wbił wzrok w nieznanego sobie chłopca. Podobnie jak Aayla, Yaren był Twi'Lekiem. Jednak wydawał się kimś o bardziej zaczepnym usposobieniu niż Padawan Secura – trzymał treningowy miecz świetlny w taki sposób, jakby przez całe życie nie trzymał niczego innego. Gdy Mistrzyni wyjaśniała zasady, wodził wzrokiem po twarzach pozostałych Adeptów, w milczeniu ich analizując. Na Anakina zerknął może na ułamek sekundy, ale w Taza wpatrywał się bardzo, bardzo długo. Rywal Skywalkera wydawał się odwzajemniać to zainteresowanie. Po chwili stało się jasne, że chłopcy znali się już wcześniej i bardzo chcieliby się ze sobą zmierzyć.

Gdyby to był inny dzień, Anakin zacząłby się nad tym zastanawiać – umierałby z ciekawości, by dowiedzieć się, jaka była relacja między tą dwójką i czy Yaren potrafił machać mieczem tak pewnie, jak dawał im do zrozumienia.

Dzisiaj jednak myśli byłego niewolnika krążyły wokół innych spraw i nie chciały skupić się na chwili bieżącej. Z odmętów pamięci dobiegał głos Taza:

„Został Padawanem Obi-Wana, choć wcale na to nie zasłużył!"

„Jeśli Skywalker nie zda egzaminów, przysięga nie będzie nic znaczyć."

„Widziałaś, jak trzyma bokken? Macha nim tak nieudolnie, jakby grzebał patykiem w piasku!"

Dłonie Anakina zacisnęły się w pięści.

- ... i przypominam wam, że macie nie używać Mocy – powiedziała Mistrzyni Gallia. – Każda para stoczy tylko kilka pojedynków, więc dajcie z siebie wszystko. Gdy skończycie, wspólnie zanalizujemy umiejętności obojga walczących. Powiemy o waszych mocnych stronach, a także o tym, co należy poprawić. Potem następni i tak aż do końca. Po ostatniej z par zrobimy krótkie podsumowanie całej lekcji. Słuchajcie instynktu i zaufajcie Mocy. A teraz weźcie numery i zajmijcie miejsca!

Skywalker nawet nie zerknął na swoją tabliczkę – niezbyt go obchodziło, jaki miał numer. Wciąż był zbyt rozkojarzony podsłuchaną wcześniej rozmową. Cichy jęk, który zarejestrował z prawej strony, powiedział mu, że Yaren i Taz jednak nie wylosowali siebie nawzajem.

Jaka szkoda! – pomyślał sarkastycznie.

Czuł w sobie chęć dokuczenia czarnowłosemu rywalowi. Im dłużej przetwarzał to, co usłyszał, tym bardziej był na Taza wściekły.

Próbował... Tak bardzo się starał, by nie pokazać po sobie, że poznał tajemnicę rywala! By nie rzucić żadnym złośliwym tekstem w stylu:

„Odwal się, bo i tak nie dostaniesz MOJEGO Mistrza!"

Yaren i Dina właśnie ustawili się na środku placu, lecz nie zwracał na nich uwagi. Jak przez mgłę widział, że zwinny Twi'lek zyskuje przewagę nad czarnowłosą dziewczyną. To był naprawdę interesujący pojedynek i wszyscy obserwowali go jak urzeczeni, ale Anakin wciąż pozostawał w swoim światku.

Zrobił dokładnie to, co mu poradzono: cierpliwie ignorował rzucane w swoim kierunku docinki, czekając, aż Taz odpuści i zostawi go w spokoju. Ba! Nawet próbował tego gamonia zrozumieć... momentami wręcz mu współczuł! Zachowywał się jak prawdziwy grzeczniutki Adept Jedi, choć w rzeczywistości był nieułożonym przybłędą z Tatooine. Specjalnie dla nieszczęśliwego kolegi rozciągnął granice swojej emocjonalnej dojrzałości i co za to dostał?

Nie dość, że nie doceniono jego poświęcenia, to jeszcze rzucono mu w twarz największymi demonami. No dobra, może nie w twarz, bo siedział na balkonie, ale mimo wszystko...! Koszmary, które śnił po nocach, zostały wypowiedziane na głos i to przez osoby z jego własnego Klanu!

- Pięć zwycięstw Adepta Magellana. No dobrze, a teraz przeanalizujmy wszystkie rundy...

Mistrzyni Gallia oraz pozostali Adepci zaczęli coś mówić, jednak Anakin ich nie słyszał. Był zbyt zajęty rozpamiętywaniem tego, co usłyszał od Taza:

Że Obi-Wan nie wybrał sobie Padawana z własnej woli. Że Anakin został przyjęty do Zakonu, tylko i wyłącznie „z litości". I że obleje Próby Adeptów, a wówczas jego Mistrz znowu będzie „do wzięcia"!

- ...ker.

Jak ten czarnowłosy gamoń śmiał coś takiego powiedzieć? A żeby banthy obsrały go gównem!

- ...walker!

On naprawdę myśli, że Anakin pozwoli zabrać sobie Mistrza? Że będzie słuchał, jak potulny cielak, tych wszystkich nieznośnych tekstów? Że obleje Próby Adeptów i straci prawo do Obi-Wana? Oooo, nie... On jeszcze Tazowi pokaże! Tak da mu popalić, że ta kupa łajna pożałuje każdego tęsknego spojrzenia posłanego Kenobiemu. I każdego wrednego tekstu do Padawana Skywalkera, skoro już o tym mowa.

Ach, gdyby tylko Anakin mógł dowalić mu już teraz! Gdyby tylko dano mu okazję, pokazałby temu chodzącemu odchodowi dewbacka, gdzie jego...

- SKYWALKER!

Adi Gallia musiała rozedrzeć się na całą salę, by wreszcie zwrócił na nią uwagę. Wyrwany z transu, poderwał podbródek do góry.

- Ile razy muszę cię zawołać, byś wreszcie wrócił do rzeczywistości? – Członkini Rady Jedi załamała ręce. – Masz dwójkę, prawda? Wstań i zajmij pozycję! Adept Duro czeka.

Co? Adept Duro? Jaki znowu Adept Duro? A, no przecież, Taz Duro! Taz.

Koleś, który uważał Skywalkera za niegodnego swojego Mistrza i bardziej niż chętnie wziąłby Obi-Wana dla siebie. To ON stał na środku placyku z bokkenem w dłoni, niecierpliwie stukając czubkiem drewnianego miecza o podłogę. I miał tę swoją skwaszoną minę... Aż się prosił o łomot!

Stał tam, jakby Moc we własnej osobie wystawiła go Anakinowi.

Ustawiając się w pozycji, Skywalker czuł się jak w transie. Wcześniej ilekroć szykował się do sparingu, zawsze miał w głowie pełno myśli: czy dobrze ułożył ręce, czy jego plecy są wystarczająco proste, co z pracą nóg, jaka była ostatnia uwaga Mistrza Mundi o zginaniu kolana, jaką strategię powinien przyjąć, co może zrobić, by jak najdłużej się utrzymać, jak pokonać przeciwnika i tak dalej, i tak dalej...

Tym razem nie potrafił sformułować w głowie ani jednego zdania. Zresztą, wcale nie chciał.

Uczucia buzowały w nim jak gorąca lawa, topiąc po drodze wszelkie wątpliwości i skomplikowane strategie. W tym płonącym żarze nie było miejsca na myślenie. Wspomnienie słów Taza wystrzeliło do góry jak ogień z wulkanu:

„Widziałaś, jak trzyma bokken? Macha nim tak nieudolnie, jakby grzebał patykiem w piasku!"

Zadziwiające, ale buzujące wewnątrz ciała gorąco wcale nie pobudzało Anakina. Wręcz przeciwnie – uspokajało go. Miał wrażenie, że znowu jest w kokpicie ścigacza i szykuje się do wyścigu życia. Nie musiał nad niczym myśleć – jego ciało samo wiedziało, co robić.

Zamiast ścigacza był bokken. Zamiast Sebulby był Taz. To, co Anakin musiał zrobić, było proste... dziecinnie proste!

- Przygotować się! – zarządziła Adi Gallia.

Obaj chłopcy wyciągnęli przed siebie bokkeny. Na dosłownie ułamek sekundy Taz uciekł wzrokiem w stronę Twi'leka. Wypisana na jego twarzy rezygnacja mówiła sama za siebie: miał jedną z niewielu okazji, by stanąć w szranki ze zdolnym Yarenem, a zamiast tego trafił mu się ten nieporadny Skywalker. Jak on w ogóle śmiał myśleć o innym przeciwniku, gdy stał naprzeciwko Anakina?! Rości sobie prawa do Obi-Wana, ale nie odczuwa nawet krzty ekscytacji, walcząc przeciwko formalnemu Padawanowi Kenobiego?!

Pożałuje... Och, jak bardzo pożałuje!

- Zaczynajcie!

Już przy pierwszym zderzeniu drewnianych ostrzy stało się jasne, że ten sparing będzie różnił się od poprzednich.

Dotychczas, Anakin zawsze trzymał miecz w jednej ręce – tak jak wtedy, gdy wyzywał kolegów z Tatooine na pojedynki i walczył z nimi znalezionymi na ulicy gałązkami. Teraz jednak instynkt kazał mu zacisnąć na rękojeści obie dłonie. Jak przez mgłę pamiętał, że łapał w ten sposób bokken ćwicząc jakieś kata, ale za nic nie potrafił sobie przypomnieć, które.

Nie miał czasu zastanowić się, dlaczego zdecydował się na taki chwyt. Nie miał czasu pomyśleć, dlaczego jego stopy sunęły po podłodze ledwo się od niej odrywając, choć podczas poprzednich sparingów podskakiwały, jakby należały do kangura. Nie miał czasu podjąć decyzji, by zmniejszyć dystans pomiędzy sobą i Tazem. Nie miał czasu ucieszyć się z faktu, że chociaż raz to ON idzie do przodu i popycha przeciwnika, zamiast samemu być spychanym do tyłu. Nie miał czasu przejąć się rozszerzonymi w szoku oczami czarnowłosego chłopca.

Tutaj nie było czasu na rozmyślania, decyzje czy strategiczne posunięcia. Były tylko emocje, instynkt i adrenalina. Cięcie za cięciem, krok za krokiem, głośne trzaskanie drewna i bicie łomoczącego dziko serca.

Anakin jeszcze nigdy nie był tak szybki. Zawsze wydawało mu się, że jest wolniejszy od Taza, jednak dziś nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby być wolniejszy od kogokolwiek!

Gdy przez ułamek sekundy wyhaczył lukę w obronie przeciwnika, rzucił się na nią jak drapieżnik do gardła ofiary. Rozpędzony bokken uderzył w ramię Taza i powietrze przeciął cichy jęk bólu. Jednak drewniany miecz nadal się nie zatrzymał, o nie - kierowany dłonią Anakina, podciął czarnowłosemu Adeptowi nogi, przewracając go na plecy. Pojedynek był skończony.

Taaaaak! – myśli Skywalkera wydały ryk triumfu.

Nareszcie... nareszcie to ON wygrał! Chociaż raz to ON był tym, który powalił przeciwnika na ziemię! Niech TERAZ ktoś spróbuje powiedzieć, że nie potrafił obchodzić się z bokkenem! Niech ktoś spróbuje powiedzieć, że...

- SKYWALKER!

Ryk członkini Rady Jedi był dla Anakina jak kubeł zimnej wody. Zszokowany, obrócił głowę, by spojrzeć na wykrzywioną w oburzeniu kobiecą twarz.

- Co to, do piekieł sithów, miało być? – Adi Gallia zapytała, kładąc dłonie na biodrach.

Na moment kompletnie zgłupiał.

Zaraz, zaraz... co? Miała do niego o coś pretensje? Była na niego zła? Ale przecież wygrał, tak? Nie zamierzała chyba powiedzieć, że tego NIE wygrał?!

Na piaski Tatooine, to przecież niemożliwe, by popełnił jakiś błąd pokonując kogoś w pojedynku! Że wygrywał tor przeszkód i dostawał zjebkę za niewspółpracowanie z grupą, to jeszcze mógł zrozumieć. Ale, kurde, chyba nikt nie będzie próbował mu wmówić, że starcie jeden na jeden było konkurencją drużynową?!

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Mistrzyni Gallia pokręciła głową.

- Dlaczego uderzyłeś go bokkenem? - zapytała tak cichym i wzburzonym tonem, jakby Anakin co najmniej strzelił koledze blasterem w głowę.

Choć tak naprawdę nic mu nie zrobił. Litości, przecież Taz zaczął już podnosić się z podłogi! Nie wyglądał, jakby coś go bolało, więc w czym problem?

Dopiero po chwili Anakin zajarzył, gdzie popełnił błąd. Sparingi zazwyczaj kończyły się zatrzymaniem ostrza kilka centymetrów od ciała przeciwnika, NIE przygrzmoceniem w kogoś z całej siły. Oł. Ojej.

Taaa, teraz, gdy sobie o tym przypomniał, Mistrzyni Gallia mogła mieć trochę racji.

- T-to było niechcący! – czerwieniąc się, Skywalker rozmasował kark. – Nigdy wcześniej nie nikogo nie trafiłem, więc nie pomyślałem o zatrzymaniu bokkena.

- Tego domyśliłam się sama – tholothiańska Jedi wydała zrezygnowane westchnienie. – Miałam na myśli to drugie... barbarzyńskie uderzenie. Trafiłeś przeciwnika w ramię, czym zapewniłeś sobie zwycięstwo. Wytłumacz mi, dlaczego podciąłeś mu nogi? Skoro już wygrałeś, to po co zaatakowałeś? Czemu to miało służyć?

Czując na policzkach piekący żar, Anakin wbił wzrok w podłogę. Słyszał dobiegające ze wszystkich stron szepty pozostałych Adeptów.

- Ja... ja nie wiem – powiedział w końcu.

I była to prawda.

Prawda, która przestraszyła nawet jego. Może i nie był jakimś szczególnie ugodowym chłopcem, ale nigdy nie miał problemów z ustaleniem, dlaczego sprawił komuś ból. Kiedy mieszkał na Tatooine i dawał innemu dziecku po gębie, to zawsze robił to z jakiegoś konkretnego powodu. Bo ktoś nazwał go „rzeczą", bo ktoś obraził jego mamę... a teraz? Jaki miał powód?

Mógł przyznać (a przynajmniej przed samym sobą, bo na pewno nie przed Adi Gallią), że chodziło o wcześniejsze docinki Taza, jednak w głębi siebie wiedział, że nie w tym rzecz. Przed pojedynkiem rzeczywiście chciał dopiec koledze, ale w trakcie... w trakcie nie miał żadnych chęci ani pragnień. On po prostu... no...

- Rozpędziłem się – bąknął.

Tylko takie wyjaśnienie przyszło mu do głowy. Tylko ono wydawało mu się właściwe, pozbawione fałszu.

Członkini Rady Jedi uważnie się w niego wpatrywała.

- Rozpędziłeś się – powtórzyła. – Czyli, mam rozumieć, nie zadałeś drugiego ciosu celowo, by sprawić ból? To chcesz powiedzieć?

Powoli skinął głową.

Zazwyczaj rzuciłby się do rozpaczliwych tłumaczeń – przekonywałby, że on nigdy, za nic, nie skrzywdziłby nikogo bardziej, niż trzeba - nawet Taza, który powiedział o nim tyle przykrych rzeczy. Teraz jednak czuł rodzącą się w sercu iskrę buntu.

Właściwie to dlaczego musisz się tłumaczyć? – wysyczał głos w jego głowie. – Dlaczego pierwszą rzeczą, jaką słyszysz, ma być przygana? A gdzie pochwała za wygrany pojedynek? Gdzie gratulacje? Jesteś tu tylko dwa miesiące i właśnie pokonałeś kolesia, który trenuje OD LAT!

Kolesia, który tak wiele razy walnął bokkenem CIEBIE, a jakoś nigdy nie dostał za to ochrzanu. Ani jednego! Fakt, za każdym razem przepraszał, ale nie o to chodzi... Chodzi o SPRAWIEDLIWOŚĆ!

Anakin zacisnął zęby.

- Cóż, skoro to twój pierwszy wygrany sparing, jestem skłonna przymknąć oko – z miną, jakby pękała jej głowa, Adi Gallia rozmasowała skroń. – Ale więcej tego nie rób.

Nadal nie pochwaliła go za zwycięstwo! Czuł, że zaraz eksploduje.

- Adepcie Duro, możesz dalej walczyć?

Taz skinął głową. Ha! Jedyną jasną stroną sytuacji było to, że ten gamoń zupełnie zapomniał o tym, jak bardzo chciał walczyć z Yarenem.

Już nie szukamy wzrokiem Twi'leka, co? – Anakin miał ochotę zakpić.

Prawdę mówiąc, Taz nie wydawał się w tej chwili zdolny do patrzenia na cokolwiek poza Skywalkerem. Wytrzeszczał na niego oczy w taki sposób, jakby się bał, że jeśli choćby mrugnie, zostanie rozszarpany na kawałki.

Coś w tym było.

- Zaczynajcie!

Druga runda trwała nieco dłużej od poprzedniej – być może ze względu na poobijane pośladki Taza, które zmotywowały go do tego, by maksymalnie się skoncentrował. Czarnowłosy chłopiec miał nawet krótki moment odwagi – postanowił udawać, że poprzedni pojedynek tylko mu się przyśnił, wbił w Anakina zdeterminowany wzrok i zaczął go zasypywać swoimi zwykłymi agresywnymi atakami.

Garściami czerpał ze wszystkich korzyści, jakie dawała mu druga forma, Makashi. Był jednym z niewielu Adeptów, którzy radzili sobie z tym konkretnym stylem nie tylko podczas kata, ale też w prawdziwej walce. Kluczowe było odsunięcie od siebie atakującego – trzymany w jednej dłoni miecz, wprawiany w ruch dzięki dynamicznym skrętom nadgarstka, miał kąsać z każdej możliwej strony, jak jadowity wąż.

Makashi jeszcze nigdy nie zawiodło Taza – aż do dzisiaj.

Atakujący z nienaturalną dzikością Anakin przy każdej okazji zmniejszał dystans do przeciwnika – był przy tym tak skuteczny, że przez cały pojedynek nie wykonał ani jednego kroku do tyłu. Gdy praktycznie przyparł Taza do ściany, wykorzystał przewagę jaką dawał mu oburęczny chwyt i wytrącił drugiemu chłopcu broń z ręki.

Nie było szans, by kolega zdążył skoczyć po bokken. Przyłożenie drewnianego ostrza do brzucha było już w zasadzie formalnością – Anakin nie musiał tego robić. A mimo to nie zatrzymał się. Ignorując głos rozsądku, przypominający, że „przecież już zwyciężył", z całej siły walnął Taza bokkenem w żebra.

- SKYWALKER!

Tym razem wrzask Mistrzyni Galli go nie zaskoczył. Tym razem go rozsierdził!

- Co znowu zrobiłem źle? – burknął, odwracając się do kobiety.

Nie musiał widzieć zbulwersowanych twarzy kolegów, by domyślić się, że nie należało zwracać się w taki sposób do członkini Rady Jedi. Ani jakiejkolwiek innej Mistrzyni. Tu nie chodziło o to, że tego nie wiedział. Po prostu miał to gdzieś.

Co, u diabła, miał zrobić, by wreszcie dostać jakąś pochwałę? Unieść całą pieprzoną Świątynię za pomocą Mocy?

- Zignorowałeś moje polecenie! – gniewnie celując w niego palcem wskazującym, warknęła Adi Gallia. – Już drugi raz uderzyłeś kolegę!

- Nie zdążyłem wyhamować miecza.

- Bzdura! Wytrąciłeś mu broń. Nawet nie musiałeś zadawać ciosu. A ty nie tylko go zadałeś, ale wręcz go dokończyłeś... POMIMO mojej wcześniejszej uwagi! Jeden błąd zdarza się każdemu, ale drugi to już poważny problem.

Anakin szarpnął głową w bok. Zgoda, miała rację. I co z tego?

Jak chce go ochrzanić, niech go ochrzania, ale mogłaby powiedzieć mu choć jedno miłe słowo! Mistrzyni Kentarra zawsze osładzała nagany drobnymi pochwałami. Czemu Mistrzyni Gallia nie mogła tego zrobić?!

- Nie odwracaj wzroku, gdy do ciebie mówię! – wycedziła rozzłoszczonym szeptem. – To są poważne sprawy, Skywalker. Gdy chodzi o walkę, tylko jedno odróżnia Jedi od gangsterów i łowców nagród: samokontrola! Nie szkolimy cię po to, byś zabijał bez opamiętania. Pomyślałeś, co by się stało, gdybyś zamiast bokkena trzymał miecz świetlny?

Przeciąłbym go na pół – Anakin pomyślał, przełykając ślinę.

Na moment jego złość wyparowała... ale już chwilę później wróciła ze zdwojoną siłą.

- Gdyby wreszcie pozwolono mi ćwiczyć z mieczem świetlnym, zatrzymałbym cios – oświadczył, posyłając Mistrzyni zbuntowane spojrzenie.

Wśród Adeptów Klanu Nexu tylko on jeden wciąż ćwiczył z bokkenem – innym od czasu do czasu pozwalano sięgnąć po poważniejszą broń.

Mistrzyni Gallia pozostała niewzruszona.

- Nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoli ci wziąć do ręki miecza świetlnego, gdy nie panujesz nad sobą, trzymając bokken. Broń to odpowiedzialność, Skywalker. Za pomocą treningowego miecza świetlnego nie przeciąłbyś ludzkiego ciała, ale mogłeś zafundować koledze kilka bolesnych oparzeń. To i tak cud, że nie zafundowałeś mu połamanych żeber, biorąc pod uwagę, z jaką siłą go uderzyłeś. To nie była wyłącznie siła fizyczna! Zupełnie niepotrzebnie napompowałeś ramiona Mocą.

Właśnie, napompował ramiona Mocą! Czy którykolwiek z jego ważniackich kolegów to potrafił? Czy ta czarnowłosa fujara, która zazdrościła mu Obi-Wana, umiała coś takiego zrobić? Nie! Ten matoł umiał jedynie drasnąć rywala bokkenem, gdy miał gorszy dzień.

Anakin uznał, że miarka się przebrała. Choć wcześniej obiecał sobie, że nie będzie skarżył na Taza, MUSIAŁ coś powiedzieć.

- Kiedy ON walił mnie bokkenem na prawo i lewo, jakoś nikt nie dawał mu wykładu o treningowych mieczach świetlnych! – fuknął, wskazując kolegę.

- Nie rozmawiamy o Adepcie Duro – Adi Gallia odparła chłodno. – Rozmawiamy o tobie!

- Kiedy to prawda, Mistrzyni – nieśmiało wtrącił Taz.

Nerwowo zaciskając dłonie na bokkenie, podreptał do przodu, by stanąć obok Anakina.

- On ma rację – wyszeptał, przełykając ślinę. Buzię miał różową, a wzrok wbity w podłogę. – Podczas poprzednich treningów, kiedy razem ćwiczyliśmy, zdarzało się, że ja...

- Wystarczy – Mistrzyni Gallia weszła mu w słowo.

- Ale...

- Powiedziałam: wystarczy, Adepcie Duro – odezwała się bardziej stanowczym, lecz wciąż opanowanym tonem. – Jestem w Radzie Jedi. Dostaję regularne raporty z tego, co dzieje się podczas treningów. I jeśli myślicie... jeśli którykolwiek z was myśli – spojrzała najpierw na Anakina, potem na Taza – że Mistrzowie nie wiedzą o tym, kto kogo trafia bokkenem, to jesteście naiwni! Mistrzowie widzą wszystko, ale nie zawsze decydują się na interwencję.

Wzięła głęboki oddech, pokręciła głową i mówiła dalej:

- Nie tylko ty nie potrafisz panować nad emocjami, Skywalkerze. Adept Duro również ma z tym problem i dlatego czasem zdarzy mu się trafić cię bokkenem. ALE, z tego, co mi wiadomo, dzieje się to sporadycznie, w dodatku za każdym razem jesteś przepraszany i nigdy nie wychodzisz z tych starć poważnie poraniony.

- Nie potrzebuję jego przeprosin i nie przeszkadza mi, że zostawił mi parę siniaków – Anakin próbował tłumaczyć. – Chodzi mi tylko o... o sprawiedliwość

- Spra-wie-dli-wość? – Mistrzyni Gallia dokładnie wymówiła każdą sylabę, jakby nie zrozumiała, co miał na myśli. – Czyli o... odwet?

Skywalker zamrugał ze zdziwieniem.

Odwet?

- O to tutaj chodzi? – członkini Rady Jedi spytała lodowatym tonem. – Dostawałeś od niego bokkenem i chcesz się odegrać?

- Nie! – zaprzeczył rozpaczliwie. – Ja... ja nie... mi wcale nie o to chodzi! Ja... ja po prostu... nie umiałem się powstrzymać – bąknął w końcu.

Tholothiańska Jedi przez chwilę posyłała mu gniewne spojrzenie, lecz po chwili jej oblicze złagodniało.

- Twoje uczucia mówią mi, że jesteś szczery – westchnęła. – Pragnienie zemsty jest sprzeczne z drogą Jedi i cieszę się, że to nie ono tobą kieruje. Jednak, chociaż twój problem nie jest aż tak poważny, to wciąż problem! Nie wyeliminujesz go, dopóki nie zaakceptujesz jego istnienia. Adept Duro przynajmniej rozumie, że robi coś źle. Ty nawet nie próbujesz zrozumieć własnych błędów. Kiedy wytrąciłeś mu bokken, nie podjąłeś żadnego wysiłku, by się powstrzymać! Mogę to wyczuć, Skywalker: po mojej poprzedniej uwadze nie zrodziła się w tobie nawet najmniejsza potrzeba samokontroli. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że tym razem podejdziesz do sprawy poważnie. Ustawcie się do kolejnej rundy. I powtarzam po raz ostatni: panuj nad sobą, Skywalker!

Panować nad sobą... pfft! Jasne, świetna rada. Dawał z siebie wszystko, osiągał lepsze rezultaty, niż się spodziewano, a ona na to, że ma nad sobą panować. Ależ oczywiście, że jej posłucha... tak zajebiście chciało mu się jej słuchać jak dawnego właściciela. Dokładnie tak. Podejdzie to jej polecenia z takim samym zarąbistym entuzjazmem, z jakim podchodził do poleceń Watto!

Musiała czytać z niego jak z otwartej księgi, bo gdy tylko ustawił się na pozycji, warknęła:

- Skywalker!

Niechętnie spojrzał w jej stronę.

- Masz. Nad sobą. Panować! – groźnie zwężając oczy, ostrzegawczo wycelowała w niego palcem wskazującym.

Jasne. Już lecę!

Przez moment wydawało mu się, że ta kobieta rozerwie go na strzępy, ale, jak przystało na prawdziwą Mistrzynię Jedi, zdołała nad sobą zapanować. Powoli wypuściła powietrze z ust, mamrocząc coś o „oddawaniu gniewu Mocy". Na tym etapie Anakin nie miał pewności, czy miała na myśli jego gniew, czy swój własny. W sumie, co go to obchodzi?

Skoncentrował całą uwagę na przeciwniku. Aż dziw, że Taz znalazł w sobie siłę na kolejny pojedynek, biorąc pod uwagę, jak mocno oberwał. Anakin miał nawet krótki moment, że zrobiło mu się szkoda tego durnia. Coś w bladej twarzy Taza... w jego nieobecnych oczach i w sposobie, z jakim przełykał ślinę, sugerowało, że doskonale rozumiał, ZA CO dostał tak wielki łomot. Gdy tak stał, z uniesionym bokkenem, czekając na sygnał do rozpoczęcia walki, wydawał się wręcz skruszony. Jakby było mu przykro, z powodu tych wszystkich wstrętnych rzeczy, które mówił o Anakinie. Pfft! Teraz mu przykro?!

„Widziałaś, jak trzyma bokken? Macha nim tak nieudolnie, jakby grzebał patykiem w piasku!"

Trzeba było myśleć, gdy wypowiadał tamte słowa - teraz może sobie wsadzić wyrzuty sumienia w tyłek! Już za późno.

Tu naprawdę nie chodziło o zemstę. Chodziło o emocje, które rozchodziły się po ciele Anakina jak jad po ukąszeniu. Nagromadziło się ich zbyt dużo! Nic już nie powstrzyma wybuchu – Skywalker dosłownie czuł się jak tykająca bomba. Nawet nie winił Taza za to, że poczucie winy w jego oczach zostało zastąpione panicznym strachem.

Czarnowłosy chłopiec wymamrotał coś pod nosem. Cooo?! Kolejna obelga?!

- Zaczynajcie! Skywalker, pamiętaj, że masz nad sobą...

- TY DUPKU! – wrzeszcząc jak opętaniec, Anakin wyrwał się do przodu.

Taz nawet nie próbował bawić się w Makashi – od razu przeszedł w defensywne Soresu. Trzeba przyznać, że był w tym dobry. A byłby jeszcze lepszy, gdyby w każdej sekundzie nie wyglądał, jakby miał zaraz zeszczać się w majtki.

Przestraszył się? I bardzo dobrze!

Ignorując krzyki Adi Galli, że jest zbyt agresywny, Skywalker napierał na przeciwnika, coraz bardziej spychając go do tyłu. Nie był pewien, jak to robi, ale jakimś sposobem wykorzystywał każdy ruch Taza przeciwko niemu. Bokken przestał być gałązką z Tatooine, a stał się śmiercionośną bronią, przedłużeniem ręki. Obrany przez Anakina styl walki nie miał w sobie nic defensywnego - po każdym bloku następował atak, każda słabość przeciwnika była natychmiast zauważana i wykorzystywana.

Aż wreszcie nadeszła upragniona okazja – przy kolejnym machnięciu bokkenem Taz zawahał się i zwolnił. Skywalker nie potrzebował lepszego zaproszenia - błyskawicznie zmienił uchwyt ze zwykłego na odwrotny i podbił wrogi miecz od dołu, wytrącając go z dłoni przeciwnika. Już czuł w powietrzu słodki smak zwycięstwa...

Widzicie, ofermy? Właśnie TAK to się robi!

Pojedynek był skończony. W sumie, skoro tak łatwo mu poszło, Anakin postanowił, że odpuści. Zamachnie się na ramię Taza, ale go nie uderzy – zatrzyma ostrze kilka centymetrów od ciała, pokazując, jak fantastycznie potrafi nad sobą panować! Zmusi Mistrzynię Gallię, by wreszcie go pochwaliła!

Taki miał zamiar, jednak wydarzyło się coś nieprzewidywalnego. Z błyskiem paniki w oczach, Taz wyciągnął rękę i użył Mocy, by przywołać do siebie wypuszczony bokken... użył Mocy! PERFIDNY OSZUST!

Anakina ogarnął absolutny szał. Skoro przeciwnik nie grał czysto, to on TEŻ nie zamierzał! Nie zastanawiając się nad tym, co robi, oderwał jedną dłoń od miecza i wyciągnął ją przed siebie. Pierwszy raz użył Mocy, by kogoś odepchnąć, a efekt zaskoczył nawet jego.

Sądził, że Taz po prostu upadnie na plecy i fiknie kilka koziołków do tyłu. Właśnie to działo się z droidami uderzonymi falami Mocy podczas odbijania Naboo – Qui-Gon i Obi-Wan od niechcenia machali dłońmi, blaszaki leciały może ze dwa metry do tyłu i wyłączały się, wydając cichy skrzek protestu.

Tym razem było inaczej.

Fala Mocy, która wystrzeliła z palców Anakina, uderzyła w Taza niczym potężna burza piaskowa. Odrzuciła drobne ciało chłopca z tak wielką siłą, jakby był szmacianą lalką, bezbronną wobec niszczycielskiego podmuchu wiatru. Zarówno plecy jak i szopa czarnych włosków przygrzmociły w ścianę. Bokken wysunął się z dłoni i z cichym stukiem upadł na podłogę.

Przez moment wydawało się, że to koniec... że Skywalker pozbawił przeciwnika przytomności. Ale nie. Klęcząc, Taz przycisnął jedną dłoń do głowy, a drugą zaczął wymacywać otoczenie w poszukiwaniu upuszczonej broni. Zadziwiające, ale nadal mógł walczyć. Chciał walczyć.

Anakin nie miał zamiaru pozwolić mu wygrać!

Nie zwracając uwagi na rozbrzmiewający we własnych myślach głos rozsądku, pognał w stronę rywala, by dokończyć to, co zaczął. Nie spocznie, dopóki nie przyłoży ostrza do gardła, z którego wyszły te wszystkie podłe rzeczy!

„Widziałaś, jak trzyma bokken?"

„Nie powinien być Padawanem Obi-Wana!"

„W ogóle nie powinien być Jedi."

„Nie zasłużył, by tutaj być."

„Nie zasłużył, nie zasłużył, nie zasłużył..."

Taz zostanie upokorzony przez Anakina, tak jak Anakin przez niego! Przez moment poczuje ten sam paniczny strach, który Anakin czuł za każdym razem, gdy kwestionowano jego przynależność do Zakonu. Gdy próbowano odebrać mu Obi-Wana. Taz zobaczy, jak to jest – być o włos od zagłady. Poczuje pędzący w stronę szyi bokken, ale nie dozna żadnej krzywdy. Anakin zatrzyma ostrze o włos od tego ohydnego gardła... Nie zrani swojego kolegi, ale postara się, by śmiertelnie go wystraszyć.

Tu nie chodziło o zemstę. Skywalkerem kierował zwykły instynkt przetrwania.

Dopóki był uważany za najsłabszego osobnika w grupie, mogli mówić za jego plecami, co tylko chcieli. Kiedy zademonstruje im swoją siłę, zrozumieją, że ich zaczepki nie pozostaną bez odpowiedzi. Przestraszyli się, gdy walnął Tazem o ścianę? I bardzo dobrze! Niech zobaczą, jak bardzo Anakin jest potężny. Niech zobaczą, jak zatrzymuje bokken zaledwie centymetr od szyi tego...

- DOŚĆ!

Adi Gallia zagrodziła Skywalkerowi drogę. O ile to możliwe, wyglądała na jeszcze bardziej rozjuszoną niż wcześniej. Spojrzała na niepokornego Adepta w taki sposób, że stanął jak sparaliżowany.

- Użyłeś Mocy! – warknęła. – Wyraźnie powiedziałam, że nie wolno używać Mocy, a ty jak gdyby nigdy nic cisnąłeś kolegą o ścianę! Co ty sobie wyobrażasz? Ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi?!

Otrząśnięcie się z szoku nie zajęło Anakinowi zbyt wiele czasu.

- Użyłem Mocy, bo ON jej użył! – zaciskając zęby, Skywalker wskazał Taza. – ON pierwszy złamał zasady, więc dlaczego...

- To, że KTOŚ nie przestrzega reguł, nie znaczy, że TY również masz je łamać. Zresztą, Adept Duro nie wykonał żadnego niedozwolonego ruchu.

- Nie wykonał?! Ale jak to? Przecież on...

- Przywołanie upuszczonej broni to jedyna forma użycia Mocy dopuszczalna w pojedynkach. Ty i pozostali Adepci jesteście o tym informowani przed każdymi zajęciami. Zostaliście o tym poinformowani również na początku TYCH zajęć! Widziałam, jak bardzo jesteś rozkojarzony, więc powtórzyłam zasady sparingów aż TRZY RAZY. Jak widać, nie dość, skoro i tak nie słuchałeś. Ani na początku zajęć, ani w trakcie tej trzeciej strasznej rundy. Wołałam do ciebie, byś się uspokoił, ale mnie zignorowałeś.

- Gdybym posłuchał, to bym PRZEGRAŁ!

- Gdybyś posłuchał, to być może zdołałbyś wygrać, nie fundując koledze wizyty w punkcie medycznym. Spójrz na rezultat swoich emocji! Jesteś pewien, że TO chciałeś osiągnąć?!

Mistrzyni Jedi odsunęła się, by Anakin mógł zobaczyć klęczącego przy ścianie Taza. Czarnowłosy chłopiec wreszcie schwycił upuszczony bokken. Jak się okazało, nie po to, by dalej walczyć, ale po to, by użyć drewnianego przedmiotu jako podpory. Wstając z podłogi wydał cichy syk bólu. Wyraźnie utykał na jedną nogę.

Oczy Anakina rozszerzyły się. Gniew wreszcie opadł, a na jego miejsce przyszło niedowierzanie.

Ja to zrobiłem? – Skywalker pomyślał, gapiąc się na poturbowanego Taza. – Ale... ale ja wcale nie chciałem! To prawda, że planowałem dać mu nauczkę, ale... nie aż tak.

Uświadomiwszy sobie, że Adi Gallia wciąż czeka na jego odpowiedź, przełknął ślinę i pokręcił głową. Kobieta ruszyła w stronę kontuzjowanego chłopca.

- Gdy zaczynaliście walczyć, Adept Duro mruknął coś pod nosem – powiedziała bezbarwnym tonem. – Sądząc po twojej reakcji, założyłeś, że to była obelga. Pomyliłeś się. Tym, co powiedział, było krótkie „dam radę". Poprzednie rundy nieco go wystraszyły i chciał dodać samemu sobie otuchy.

Poczucie winy gromadziło się w brzuchu Anakina sprawiając, że chciało mu się wymiotować.

To było takie dziwne – w jednej chwili chcieć dopaść kogoś, połamać mu kości, pokonać go, upokorzyć... a zaledwie parę minut później nie być w stanie przypomnieć sobie, dlaczego chciało się zrobić którąkolwiek z tych rzeczy.

Nie zwracając uwagi na wydawane przez Taza piski protestu („Mistrzyni, dam radę sam!"), Adi Gallia schyliła się, by wziąć poobijanego chłopca na ręce.

- Przywołanie upuszczonej broni to jedyna forma użycia Mocy dopuszczalna podczas sparingów – oznajmiła, głęboko wzdychając. – Mimo to, Adepci Jedi tego nie robią. Nie mają jeszcze wyuczonego nawyku. Dopiero kiedy Jedi tworzy własny miecz świetlny, zaczyna rozumieć, jak ważne jest, by szybko odzyskać broń. Podczas tej rundy Adept Duro przywołał bokken, ponieważ go do tego zmusiłeś. Dwa poprzednie pojedynki pokazały mu, że nie zawahasz się, by go skrzywdzić, więc uznał, że musi bronić się ponad wszystko. Użycie Mocy do przywołania broni było z jego strony aktem desperacji. Jeżeli planowałeś przerazić kolegę na śmierć, to ci się udało.

Owszem, to właśnie planował. A mimo to, nie czuł nawet grama satysfakcji. Czuł się dziwnie... pusty.

Miał wrażenie, jakby do jego ciała wszedł jakiś obcy chłopiec, narobił strasznego zamieszania, spuścił Tazowi łomot, a potem jak gdyby nigdy nic pomachał wszystkim na pożegnanie i wyszedł. Zostawiając po sobie pustkę.

- Przepraszam – wyszeptał Anakin.

Nie miał lepszego pomysłu, co mógłby powiedzieć. Po prawdzie, nie wiedział nawet, kogo przeprasza – czy Mistrzynię Gallię, czy Taza, czy pozostałych Adeptów... czy może samego siebie. Nie potrafił tego stwierdzić. Wiedział jedynie, że mu przykro.

Jakaś część jego wciąż czuła gorycz w związku z faktem, że potraktowano go niesprawiedliwie – w końcu wygrał te przeklęte sparingi i nie usłyszał na ten temat ani jednego miłego słowa. Jednak jego druga, dojrzalsza część przekonywała, że niezależnie od motywacji, zachował się okropnie. Jak na to nie patrzeć, gdyby nie zrobił nic złego, nie czułby się podle.

A właśnie tak się czuł – podle, jak nigdy w życiu!

- Wrócicie do swoich pokoi i pomedytujecie nad tym, co widzieliście – Mistrzyni Gallia zwróciła się do siedzących w okręgu Adeptów. – Ci, którzy jeszcze nie walczyli, będą mieli okazję, by zrobić to jutro. Zaniosę Adepta Duro do punktu medycznego, a potem tu wrócę. Masz na mnie czekać, Skywalker – posłała Anakinowi surowe spojrzenie. – Nie ruszaj się stąd, dopóki nie przyjdę.

Po tych słowach odeszła, niosąc na rękach czerwonego jak pomidor Taza. W innych okolicznościach podobny widok zapewne wywołałby sensację – w końcu nie co dzień zdarzało się, by mały chłopiec był dostarczany do punktu medycznego przez dorosłą kobietę, a już zwłaszcza członkinię Rady Jedi. Wyjątkowo jednak, żaden z kolegów Anakina nie odczuwał potrzeby, by o tym dyskutować.

Yaren oraz Adepci Klanu Nexu opuścili salę treningową w kompletnej ciszy, nie wymówiwszy ani jednego słowa. Nikt nie rzucał się o to, że lekcja została przerwana przed czasem. Nikt nie skomentował faktu, że Adept Skywalker pokonał najzdolniejszego ze swoich kolegów, łamiąc po drodze co najmniej dziesięć istotnych zasad. Kilka osób rzuciło Anakinowi zaniepokojone spojrzenia, ale nikt nie ośmielił się czegokolwiek mu powiedzieć.

Boją się mnie – uświadomił sobie z osłupieniem.

Jeszcze kilka minut temu właśnie tego chciał. Jednak dopiero teraz, gdy wreszcie to dostał, zdał sobie sprawę, jak bardzo tego nie chce!

Czekając na powrót Mistrzyni Galli myślał o tym, jak bardzo życie w Świątyni różniło się od jego dotychczasowego życia. Na Tatooine wystarczyło, że starał się ze wszystkich sił i automatycznie stawał się w czymś lepszy – nieważne, czy chodziło o majsterkowanie, wyścigi, czy dawanie komuś w nos. A tutaj...

Starał się bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, jednak wszystko, co robił kończyło się katastrofą. Mniejszą albo większą.

Z czego ta najnowsza była chyba największa.

Upewnił się w tym przekonaniu, gdy ujrzał wyraz twarzy powracającej Adi Galli. No, naprawdę, nieźle sobie nagrabił! Odkąd zamieszkał w Świątyni zdążył już podpaść paru Mistrzom, ale jak dotąd nikomu z Rady Jedi. Nie sądził, by sytuacja była aż tak poważna, by wyrzucono go z Zakonu, ale...

O kurde! Ale chyba nie wyrzucą go z Zakonu?!

Prawda?

Trzecia część rozdziału w czwartek (18.06.2020)

Za korektę jak zawsze dziękuję Akaitori07

To właśnie jej dedykuję dzisiejszy rozdział ;) Pomimo iż ma mnóstwo roboty na studiach, zawsze znajdzie czas, by poprawić moje wypociny. Dzięki ci i chwała, kochana!

Jak wam się podobała dzisiejsza bomba? Anakinowi trochę puściły hamulce, czyż nie? A to i tak jeszcze nie koniec, bo prawdziwa atomówka spadnie w czwartek. Jak sądzicie - co się wydarzy?

Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top