Rozdział 1 - W drodze na Naboo (Część 2)

Maszerując w stronę maszynowni, chłopiec nakazał sobie spokój.

Poprosić Obi-Wana o baterie do zdalniaka... potrenować trochę w obecności Obi-Wana... łatwizna! Wygrał wyścig Bunta i wyszedł cało z wielu konfrontacji z Sebulbą - co to dla niego zakolegować się z jakimś Jedi, który nie był Qui-Gonem? Bułka z masłem!

Powtarzał to sobie przez całą drogę, ale kiedy wreszcie nacisnął przycisk otwierający rozsuwane drzwi i stanął oko w oko z obiektem rozmyślań, stracił całą odwagę.

Siedzący na krześle Obi-Wan wyglądał zupełnie niewinnie. Opierał długie nogi o stołek i był całkowicie pochłonięty grzebaniem w jakimś przedmiocie, przypominającym jednego ze składanych robotów, walających się często po sklepie Watto. I miał ten swój nieprzenikniony wyraz twarzy sprawiający, że wydawał się kimś jeszcze trudniejszym do rozszyfrowania niż 3PO.

Anakinowi przemknęło przez myśl, że nawet jego robot potrafił prezentować bogatszy bukiet emocji, niż siedzący przed nim facet.

- Obi-Wan nie gryzie – chłopiec wyszeptał, by dodać sobie odwagi.

- Czego nie gryzę? – padło pytanie.

Mała rączka wystrzeliła w stronę ust i Anakin wydał zaskoczony kwik. O kurde! Nie planował powiedzieć tego na głos. A teraz musiał sobie poradzić z wpatrującymi się w niego z uprzejmym zaciekawieniem niebieskimi oczami.

- Wydawało mi się, że powiedziałeś, że czegoś nie gryzę – Obi-Wan uniósł brew. – Czego nie gryzę?

- Eee... bo... tego... śru... śrubokrętu!

- Śrubokrętu?

Młody mężczyzna spojrzał na przedmiot w swojej dłoni, potem na Anakina, znowu na przedmiot... aż wreszcie zatrzymał wzrok na Anakinie.

- Czemu miałbym gryźć śrubokręt?

- No bo ja, wiesz... czasem... cz-czasem, gdy coś naprawiam, to przed robotą gryzę śrubokręt – chłopiec zmajstrował szybkie kłamstwo. – Rozumiesz, by się skoncentrować! B-by pomyśleć... i takie tam.

Brwi Obi-Wana uniosły się jeszcze wyżej, ale Jedi ostatecznie wzruszył ramionami. Anakin zastanowił się od niechcenia, czy Kenobi, tak jak Qui-Gon potrafił bez problemu wyczuć oszustwo. Wolał jednak nie pytać o to wprost– o wiele łatwiej było żyć w błogiej nieświadomości, czy jego marna wymówka rzeczywiście przeszła.

- A powiedz... Co właściwie robisz? – zagaił, robiąc niepewny krok w stronę Obi-Wana.

- Naprawiam Rozpraszacz Sygnału. Qui-Gon kazał mi się tym zająć.

- Rozpraszacz Sygnału?

Urządzenie wydało mu się na tyle interesujące, że chłopiec na moment zapomniał o zdenerwowaniu.

- Co to takiego? – zapytał z ekscytacją w oczach. – Gdy lecieliśmy na Corusant, poprosiłem pilotów, by wszystko mi pokazali. Ale o tym nic nie wspomnieli.

- Nie mieliśmy tego w drodze na Corusant – ze spokojem wyjaśnił Obi-Wan. – To taka sprytna rzecz, która sprawia, że niektóre droidy zauważają statek ze sporym opóźnieniem. Modyfikuje wysyłany sygnał, przez co zbliżający się do planety obiekt wygląda jak zwykła asteroida. Rozpraszacz nie zawsze się sprawdza, ale bywa przydatny. Mamy nadzieję, że da nam czas na wylądowanie na Naboo i ukrycie się, zanim roboty podejmą próbę zmiecenia nas z powierzchni ziemi.

- Czemu musisz go naprawić? Jak to się stało, że popsuł się zaraz po tym, jak wystartowaliśmy?

Kenobi posłał chłopcu zmęczone spojrzenie.

- Jar-Jar – wyjaśnił, głęboko wzdychając.

- Oł! – w oczach Anakina rozbłysło zrozumienie.

- Właśnie – kącik ust Obi-Wana kpiąco uniósł się do góry. – „Oł". A dokładnie „Oła, Misa niechcący!" Ale mniejsza o to. Co tutaj robisz? Potrzebujesz czegoś?

Wzrok młodego mężczyzny zatrzymał się na mieczu świetlnym w małej dłoni, a chłopiec poczuł irracjonalną potrzebę schowania bezcennej broni za plecami. Zamiast tego wbił przerażony wzrok w niebieskie oczy Obi-Wana.

O czym on myśli? – myślał, nerwowo przełykając ślinę. – O czym myśli? O czym myśli? O czym myśli?!

Ugh, dlaczego ZAWSZE musiał mieć taką pokerową twarz? Anakin za nic nie był w stanie odgadnąć, czy wysyłane w jego kierunku spojrzenie oznaczało:

„Jak śmiesz trzymać w swoich brudnych łapach miecz świetlny MOJEGO Mistrza?!"

Czy raczej:

„Czemu mój Mistrz dał temu gówniarzowi swój miecz świetlny?!"

Z drugiej strony, może Obi-Wan wcale czegoś takiego nie myślał? A co jeśli myślał coś JESZCZE GORSZEGO?!

- A! – do uszu chłopca dotarło rzeczowe stwierdzenie. – Będziesz ćwiczyć, tak?

- C-co? – pisnął wyrwany z wewnętrznych rozważań chłopiec.

- Uprzejmiej jest powiedzieć „słucham" – z westchnieniem poprawił go Kenobi. – Pytałem, czy będziesz ćwiczył? – skinął głową w kierunku zdalniaka.

- J-ja... t-to znaczy... tak! Tak, chcę poćwiczyć!

Po wyrzuceniu z siebie tego stwierdzenia, Anakin zmierzył Obi-Wana niepewnym spojrzeniem.

I tyle? Żadnego komentarza odnośnie tego, że Qui-Gon nielegalnie pożyczył małemu chłopcu swój miecz świetlny? Żadnego opryskliwego pytania? Żadnej... złośliwości? Czy Obi-Wan naprawdę, jak gdyby nigdy nic, zapytał Anakina, czy będzie ćwiczył?

Zachęcony spokojną reakcją starszego kolegi, chłopiec postanowił brnąć dalej:

- Qui-Gon... - zaczął niepewnie. – Qui-Gon prosił, byś rzucił na mnie okiem. Nie musisz przerywać tego, co robisz – dodał szybko. – Wystarczy, że zerkniesz jednym okiem... czy coś.

„Słucham?! To jeszcze mam cię pilnować?! Nie jestem niańką!"

Anakin wiedział, że właśnie w taki sposób zareagowaliby starsi bracia większości jego przyjaciół z Tatooine. Obi-Wan jednak jedynie zmarszczył brwi.

- Mam rzucić na ciebie okiem? – kierując wzrok w sufit, mruknął bardziej do siebie niż do małego rozmówcy. – Dlaczego ja, a nie Qui-Gon?

Po szyi malca spłynął pot.

Właśnie DLATEGO nie chciał iść do Obi-Wana! Od początku wiedział, że ten koleś zada mu jakieś mega-trudne pytanie. I jak niby Anakin miał na to odpowiedzieć? Jak miał wytłumaczyć, że...

- A, no tak – z miną, jakby o czymś sobie przypomniał, młody mężczyzna przycisnął sobie dłoń do czoła. – Medytuje. Zapomniałem, że to ta pora.

Anakin zamrugał. Pora? To Qui-Gon miał jakieś... stałe godziny medytacji?

- Ten zdalniak wygląda na wyładowany – wzdychając, Obi-Wan wyciągnął rękę. – Daj mi go, to wymienię baterie.

- Że co? – chłopiec zapytał głupio.

- Nie chcesz, bym wymienił baterie?

- Chcę! J-jasne, że chcę!

Zły, że zrobił z siebie błazna, Anakin podreptał do starszego kolegi. Obi-Wan odłożył Rozpraszacz, zdjął nogi ze stołka i zaczął grzebać w szufladzie w poszukiwaniu baterii. Chłopiec obserwował jego ruchy z zafascynowaną miną. Pierwszy raz, od czasu zapoznawczego uścisku dłoni, znajdowali się tak blisko siebie i Anakin zaczął zwracać uwagi na szczegóły, których wcześniej nie zauważał.

Stał praktycznie pod pachą Obi-Wana, ale – podobnie jak w przypadku Qui-Gona – nie wyczuwał od młodego mężczyzny żadnego ze śmierdzących zapachów, którym capiła większość facetów, którzy zaglądali do Watto. W ogóle nie wyczuwał od niego potu, skoro już o tym mowa. Kenobi w żadnych wypadku nie był wyperfumowany, tak jak lalusiowaci senatorowie przechadzający po bogatej dzielnicy Corusant, ale miał jakąś taką... przyjemną aurę schludności.

Anakinowi przypomniało się, że pewien pilot powiedział mu kiedyś, że niektórzy Jedi tak świetnie panują nad nerwami, że potrafią stoczyć wielogodzinową walkę bez urojenia jednej kropli potu. Wtedy brzmiało to jak ściema, jednak teraz chłopiec był skłonny w to uwierzyć. Na moment zatrzymał wzrok na mieczu świetlnym przy pasie starszego kolegi – jak dotąd nie miał jeszcze okazji zobaczyć, jak Obi-Wan aktywował swoją broń. A szkoda, bo miał przeczucie, że byłby to mega ekscytujący widok. Ciekawe, czy Obi-Wan rzeczywiście mógł walczyć mieczem świetlnym przez bardzo długi czas bez żadnego wysiłku? Ciekawe, czy naprawdę umiał zrobić salto?

Oczy chłopca skierowały się na pozostającą w jego własnej rączce własność Qui-Gona. Patrząc na swoje małe paluszki, Anakin ze smutkiem pomyślał, że niebezpieczna rzecz o wiele bardziej pasowała do dużej dłoni Obi-Wana. Czy była jakakolwiek szansa, by machał tym czymś na oczach Kenobiego i nie zrobił z siebie pośmiewiska?

Biorąc pod uwagę to, co wcześniej zaprezentował Qui-Gonowi – niewielka.

Choć Anakin nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć, czuł, że dostanie wycisku od zdalniaka na oczach Obi-Wana będzie bolało dwa razy bardziej! Może i był tylko dzieckiem, ale miał swoją dumę! Świadomość, że Jedi niebędący Qui-Gonem zobaczy jego nieudolny trening, była... stresująca.

- Zrobione – młody mężczyzna podał chłopcu naładowane urządzenie. – Stań na środku pomieszczenia, by mieć więcej przestrzeni.

- Ale to coś niczego nie uszkodzi... prawda? – Anakin nerwowo przełknął ślinę.

- Bez obaw. Jest zaprogramowane w taki sposób, by celować tylko w ciebie. Jak nie będziesz zbliżał się do żadnych urządzeń, to niczego nie popsujesz. Staraj się stać w jednym miejscu i nie uciekać. Pociski są bardzo słabe. Nawet jak któryś cię trafi, będzie co najwyżej lekko szczypało. Jakby ugryzła cię osa.

- Nie boję się bólu. Już wcześniej ćwiczyłem ze zdalniakiem!

Gdy tylko to powiedział, chłopiec zdał sobie sprawę z własnego błędu i wydał spanikowane sapnięcie. Niech to! Właśnie niechcący wygadał się Obi-Wanowi, że już WCZEŚNIEJ ćwiczył!

- Tak, wiem – powracając do Rozpraszacza, westchnął młody mężczyzna.

Anakin zamrugał.

- Eee... wiesz?

- Że już wcześniej trenowałeś? – Nie podnosząc wzroku znad wykonywanej czynności, Obi-Wan rzucił rzeczowym tonem. – Sądzę, że cały statek wiedział. Byłeś dość... - urwał na chwilę, jakby szukał odpowiednio delikatnego słowa – przejęty.

„Wątpię, bym zdołał się skupić, słuchając twoich podekscytowanych pisków." – Anakinowi przypomniało się wcześniejsze stwierdzenie Qui-Gona.

Chłopiec był pewien, że jeszcze nigdy... nigdy... NIGDY w życiu nie miał aż tak czerwonej buzi. A więc Obi-Wan też słyszał jego piski? O matko, co za wstyd, co za wstyd, co za wstyd...

Oczy młodego mężczyzny wciąż nie odrywały się od Rozpraszacza, ale usta ułożyły się w coś na kształt pokrzepiającego uśmiechu.

- Nie przejmuj się – mruknął Obi-Wan. – Wszystkie dzieciaki piszczą, gdy pierwszy raz trzymają miecz świetlny. Nawet te ułożone, które od małego mieszkają w Świątyni.

- Skąd wiesz, że się przejąłem? – w Anakinie odezwała się nuta buntu. – Nawet na mnie nie spojrzałeś! – fuknął, krzyżując małe ramionka. – Nie wiesz, jaką mam minę!

- Nie muszę – padła spokojna odpowiedź. – Mogę wyczuć, co przeżywasz. Z punktu widzenia Jedi uczucia innych są jak radio. A zwłaszcza uczucia osób takich jak ty.

- „Takich jak ja"?

Chłopiec spodziewał się jakiegoś wrednego tekstu o swoim pochodzeniu, więc zdziwił się, gdy Obi-Wan spojrzał na niego i ze spokojem oznajmił:

- Osób, które mają głęboką więź z Mocą.

Policzki Anakina pokryły się warstwą różu.

Oł.

- A więc to dlatego ci ważniacy z Rady powiedzieli, że „widzą mnie na wylot"? – chłopiec palnął, zanim zdołał się powstrzymać.

Nagrodą za to stwierdzenie było ujrzenie pierwszych emocji w oczach rozmówcy. Dosłownie na ułamek sekundy powieki ucznia Qui-Gona rozszerzyły się.

- Wa...żniacy? – Obi-Wan powtórzył słabym głosem.

Wyraźnie nie mógł uwierzyć, że ktoś wyraził się o Radzie Jedi w tak poufały sposób.

- Znaczy, wiesz... ci bardzo, bardzo mądrzy Mistrzowie – posławszy starszemu koledze przepraszający uśmiech, Anakin spróbował naprawić swój błąd. – To wcale nie tak, że ich nie szanuję! Qui-Gon mówił mi, że są bardzo mądrzy i bardzo ważni. Ten mały i zielony to ma ponoć prawie tysiąc lat!

Chłopiec chciał jeszcze powiedzieć coś miłego o „tym wysokim i czarnym", ale już kiedy zobaczył reakcję Obi-Wana na „tego małego i zielonego", zrozumiał że wcale nie poprawia swojej sytuacji. Oczy Kenobiego był tak wytrzeszczone, jakby miały zaraz odpalić hipernapęd i wystrzelić w przestrzeń nadświetlną.

Padawan Qui-Gona przez chwilę miał minę, jakby chciał złapać niesfornego dzieciaka za włosy i wydrzeć mu się do ucha, że „nie wypada mówić w taki sposób o tak ważnych osobach". Ostatecznie jednak odchrząknął, przycisnął sobie dłoń do czoła, i cały czas zezując w przestrzeń oczami, w których odbijała się trauma (na swój sposób wyglądało to komicznie), nieobecnym głosem wymamrotał:

- Tak... Mistrz Yoda oraz Rada Jedi – Anakin nie przegapił nacisku położonego na TYTUŁY - właśnie to mieli na myśli, gdy mówili, że mogą „przejrzeć cię na wylot". Chodziło im o to, że poprzez Moc wyłapują twoje uczucia.

Serce malca wydało kilka niespokojnych drgnięć. Chłopiec w napięciu obserwował twarz starszego kolegi, czekając, czy jednak nastąpi ochrzan. Aczkolwiek, wszystko wskazywało na to, że Obi-Wan uporał się z brakiem kultury młodego rozmówcy w miarę szybko. Wrócił do Rozpraszacza, a jego oblicze nieznacznie złagodniało.

- Stawanie przed Radą zawsze jest trochę straszne – stwierdził, kręcąc śrubokrętem. – Władają Mocą lepiej niż jacykolwiek inni Jedi, więc ciężko cokolwiek przed nimi ukryć. Ale z czasem jest lepiej. Gdy nauczysz się wyciszania umysłu i kontrolowania emocji, przestaną czytać z ciebie jak z otwartej księgi.

Powiedział „gdy" nie „jeśli". Zupełnie jakby zakładał, że Anakin rzeczywiście nauczy się nad sobą panować... że naprawdę zostanie Jedi! On w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział?

Ramionka chłopca nieznacznie się rozluźniły. Może Qui-Gon jednak miał rację i Obi-Wan rzeczywiście nie był taki straszny? Anakin nie był jeszcze Jedi, a jego wiedza o Mocy praktycznie nie istniała, ale nawet z zerową umiejętnością odczytywania cudzych emocji mógł stwierdzić, jak bardzo Kenobiego przez moment kusiło, by dać mu ostrą lekcję dobrych manier.

A mimo to, Obi-Wan powstrzymał się. W przeciwieństwie do innych.

Qui-Gon... cóż, Qui-Gon wydawał się mieć formalności w poważaniu, więc jego Anakin nie liczył. No ale Watto, bandziory Huttów, starsi bracia kolegów – chłopiec nie miał wątpliwości, że KAŻDY z nich potraktowałaby go w tej sytuacji o wiele ostrzej od Obi-Wana. Wciąż miał w pamięci moment, gdy wyrwało mu się, że Boss Jabba to „wielki robal". Rany po biczach goiły się przez miesiąc! A najokrutniejsze w tym wszystkim było to, że Anakin wcale nie chciał celowo obrazić Jabby – na zlecenie swojego właściciela skręcał kokpit w pojeździe pustynnym i głośno zastanawiał się, jak bardzo musi rozszerzyć siedzenie, by „wielki robal" się zmieścił. Nie miał pojęcia, że ktoś tego słucha.

Tatooine była okrutną planetą pełną okrutnych ludzi. Natomiast Obi-Wan chyba mimo wszystko okrutny nie był. Może nie miał życzliwego uśmiechu Qui-Gona i sprawiał wrażenie nudziarza lubiącego zasady, ale wydawał się milszy od typków... tfu!... od członków Rady Jedi.

Anakin wciąż nie czuł się przy nim w stu procentach swobodnie, ale przynajmniej przestał się bać.

No dobra... nadal trochę się obawiał. Ale tylko trochę. Odrobinkę!

Widząc, że Obi-Wan nie pali się do kontynuowania rozmowy, chłopiec wziął zdalniak i podreptał na środek pomieszczenia. Wziął głęboki oddech, po czym odpalił miecz świetlny Qui-Gona. Z cichym syknięciem zielone ostrze wystrzeliło rękojeści. Przekonany, że to zdarzenie wywoła reakcję w pozostającym w pomieszczeniu mężczyźnie, Anakin zaryzykował szybkie spojrzenie na starszego kolegę.

Ale nie. Obi-Wan był tak samo niewzruszony jak chwilę temu. Skupione niebieskie oczy zdawały się w ogóle nie rejestrować faktu, że właśnie odpalono broń jego Mistrza – nawet na moment nie odrywały się od naprawianego urządzenia.

Z początku Anakin cieszył się z takiego stanu rzeczy. Brak uwagi Kenobiego oznaczał brak presji. O wiele łatwiej było pogodzić się z bolesnymi trafieniami zdalniaka, gdy nie odbywało się to na oczach młodego Jedi. Po pewnym czasie jednak, sytuacja uległa zmianie. Trening powoli przynosił rezultaty - zamiast dostawać wycisk, chłopiec zaczął wreszcie odbijać pociski i... odczuł irracjonalną potrzebę, by zademonstrować swój progres Obi-Wanowi.

Przyłapywał się na tym, że zamiast pracować nad koncentracją, coraz częściej zerkał w stronę pochłoniętego Rozpraszaczem mężczyzny.

No weź, spójrz na mnie! – miał ochotę zawołać. – Zobacz, jak dobrze mi idzie! Zobacz, jakie zrobiłem postępy!

Był tak bardzo szczęśliwy, gdy ostatnim razem ćwiczył przed Qui-Gonem, a Qui-Gon posyłał mu pełne dumy skinienia. Gdyby jakimś cudem udało mu się zaimponować Obi-Wanowi...

Małe dłonie Anakina mocniej zacisnęły się na rękojeści miecza. Sam do końca nie rozumiał, dlaczego tak bardzo zależy mu na uznaniu Obi-Wana, ale wiedział, że w tej konkretnej minucie pragnie uwagi młodego Jedi o wiele bardziej niż uwagi mądrego i doświadczonego Mistrza, który wygonił go z pokoju, by sobie pomedytować.

Fakt, to Qui-Gon wyzwolił Anakina z łańcuchów niewolnictwa, i to z Qui-Gonem Anakin zżył się przez ostatnie kilka dni, ale... ALE w tej chwili w pobliżu nie było Qui-Gona, lecz Obi-Wan! Chłopiec walczył o zostanie przez niego zauważonym z taką samą zawziętością, z jaką walczył z Sebulbą na torze wyścigowym.

Że wcześniej obawiał się spotkania z Obi-Wanem? Że ten facet być może nawet go nie lubił? Co z tego! To wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Liczyło się to, że on, Anakin Skywalker radził sobie ze zdalniakiem jak zawodowiec, a Obi-Wan Kenobi miał czelność w ogóle nie zwracać na niego uwagi i zamiast tego zajmował się jakimś durnym Rozpraszaczem!

Kogo obchodzi, że Qui-Gon kazał mu naprawić to głupie urządzenie? Niech wreszcie zostawi ustrojstwo w spokoju i spojrzy na chłopca z zielonym mieczem świetlnym! Nie musi gapić się na niego bez przerwy, ale, kurde, niech spojrzy chociaż raz... tylko jeden, jedyny raz!

Qui-Gon dał wyraźną instrukcję, że Obi-Wan powinien obserwować Anakina i przypilnować, by nie zrobił sobie krzywdy! Chłopiec postanowił zaryzykować i przypomnieć Kenobiemu o tym „drobnym szczególe", ale zanim zdążył się odezwać, odrobinę przeholował w swojej zażartej walce z latającą kulką.

No dobra, nie trochę. Bardzo! Rozpaczliwa chęć zaimponowania Obi-Wanowi połączona z przeciągającym się uczuciem frustracji, sprawiły, że zielony miecz świetlny zderzył się z szybującym zdalniakiem, brutalnie przecinając go na pół.

Jakby tego było mało, szczątki pomknęły w najbardziej niepożądane miejsce w pomieszczeniu – czyli w tył głowy Kenobiego!

Anakin miał ochotę wyć z rozpaczy. Na Piaski Tatooine... Ze wszystkich możliwych kierunków, w których mogły polecieć te durne odłamki metalu, musiały polecieć AKURAT na Obi-Wana, i jeszcze musiały go trafić AKURAT w głowę!

Brawo, Ani! – chłopiec pragnął syknąć na samego siebie. – Fantastyczna akcja... po prostu REWELACYJNA!

Gdyby coś takiego przydarzyło mu się przy Qui-Gonie, mógłby nawet pogratulować sobie szybkości i refleksu. Ale odwalenie takiego numeru Obi-Wanowi było po prostu... ugh!

No naprawdę, nie mógł sobie wymyślić lepszego sposobu, na upewnienie tego faceta w przekonaniu, że rzeczywiście jest impulsywnym gówniarzem, posiadającym zerową kontrolę nad emocjami. Świetna robota, Ani, serio! To tyle jeśli chodzi o przekonanie do siebie Obi-Wana i pokazanie mu się od „lepszej strony". Jak ten sztywniak z pozbawioną emocji twarzą nie nawrzeszczy na niego po CZYMŚ TAKIM, to Anakin chyba, normalnie, podziękuje Bogom za wstawiennictwo, robiąc jakiś dobry uczynek. Na przykład pilnując Jara-Jara przez godzinę. Jakoś nikt nie palił się do podobnego zadania, choć Królowa Amidala rzuciła delikatną sugestię, że uhonoruje odważnego śmiałka pozwalając mu usiąść po swojej prawicy podczas kolacji.

Anakin nigdy nie dostąpi zaszczytu siedzenia obok Jej Wysokości. Obi-Wan NA PEWNO na niego nawrzeszczy.

Dłoń Kenobiego powoli uniosła się i wymacała miejsce, w które przed chwilą uderzyły odłamki metalu. Chłopiec zacisnął oczy i skulił się w sobie, przygotowując się na krzyk.

- To było szybkie – usłyszał rozbawione stwierdzenie.

Hę? Szybkie?

Po spojrzeniu na twarz młodego mężczyzny, Anakin zdał sobie sprawę, że Obi-Wan uśmiecha się pod nosem. Że co? On się uśmiecha?!

Chłopiec wystrzelił w stronę starszego kolegi.

- Przepraszam! – wyrzucił z siebie, stając tuż przy Kenobim. – Jeju, tak strasznie mi przykro... Naprawdę nie chciałem! To było niechcący! Bardzo cię boli?

- To nic takiego – przeczesując krótkie włosy na karku, Obi-Wan wzruszył ramionami. – I nie musisz przepraszać. Sądzę, że sobie zaszkodziłeś bardziej niż mnie – zauważył łagodnym tonem. – Teraz nie masz już z czym trenować.

- Tak – kierując zawstydzony wzrok w podłogę, chłopiec dezaktywował miecz świetlny. – Przesadziłem i straciłem kontrolę. Chociaż Qui-Gon mówił mi, bym nad sobą panował. Na pewno będzie zły, że już po dziesięciu minutach zawaliłem sprawę.

- Nie opowiadaj głupot. Mistrz Qui-Gon nie bywa zły o takie rzeczy. To i tak nieźle, że wytrzymałeś tyle czasu. Biorąc pod uwagę, jak bardzo byłeś rozkojarzony.

Chłopiec niespokojnie drgnął w miejscu. A więc był... rozkojarzony? Skąd Obi-Wan mógł o tym wiedzieć? Zaraz, zaraz, czyli jednak zwracał uwagę na to, co robił Anakin? Dziwne, bo wydawało się, że nawet na moment nie oderwał wzroku od Rozpraszacza. A w ogóle to... Czy on właśnie próbował Anakina pocieszyć? Nie tylko nie zrobił awantury o zostanie zdzielonym w głowę, ale wydawał się szczerze współczuć małemu towarzyszowi, po tym jak tamten zepsuł swój trening?!

Co za dziwak – z oczami wlepionymi w Obi-Wana pomyślał chłopiec. – A teraz będę musiał niańczyć Jar-Jara! Ale przecież nie mogę się wycofać... Obiecałem Bogom, czyż nie?

- Cóż - kącik ust młodego mężczyzny lekko uniósł się do góry – są też dobre strony tego, że nie możesz ćwiczyć. Przydałaby mi się pomóc.

- Pomoc? – oczy malca rozbłysły nadzieją.

Starszy kolega prosił go o pomoc? Anakin był mu do czegoś... potrzebny?

- Qui-Gon mówił, że znasz się na maszynach – Obi-Wan od niechcenia pomachał Rozpraszaczem. – Jeśli we dwóch zabierzemy się do pracy, będzie szybciej. Urządzenie jest dwuczęściowe, więc ty możesz skręcić jedną połowę, a ja drugą. Oczywiście, jeśli nie chcesz...

- Chcę! – nie mogąc zapanować nad ekscytacją, chłopiec machnął rękami i niechcący zdzielił Kenobiego w nos. – O kurczę, przepraszam, przepraszam! – pisnął przerażonym tonem.

- Jestem dość zadowolony z mojego wyglądu – rozmasowując zaczerwienienie, Obi-Wan kpiąco się uśmiechnął. – Nie musisz poprawiać mi nosa.

- Naprawdę przepraszam – nerwowo wodząc bucikiem po podłodze, jęknął Anakin. – Już drugi raz cię uderzyłem.

- Nie przejmuj się. Jak bardzo byś się nie starał, zaszczytny tytuł Największej Fajtłapy Na Tym Statku i tak będzie należeć do Jar-Jara.

Jak na zawołanie, drzwi rozsunęły się i stanął w nich wspomniany Gungan.

- Obi! – zawołał od progu. – Misa cię szukał – zaanonsował, podbiegając do Obi-Wana. – Misa słyszał, że ty się ciężko zadaniujesz... Misa przyszedł pomóc!

Anakin wydał cichy jęk. Obecność Jar-Jar wróżyła straszne konsekwencje nie tylko dla naprawianego urządzenia, ale w ogóle dla całej maszynowni. Chłopiec zaczął gorączkowo myśleć nad sposobem pozbycia się natręta, ale zanim zdążył na cokolwiek wpaść, jego dorosły towarzysz zwrócił się do Gungana z uprzejmym uśmiechem.

- Fantastycznie, że jesteś Jar-Jar, bo mam bardzo ważne zadanie specjalnie dla ciebie!

- Ojej! – w oczach rodowitego mieszkańca Naboo rozbłysła radość. – Seryjnie?

- Jak najbardziej.

- Misa szczęśliwy, że może pomóc! Misa zrobi wszystko, o co ty poprosi.

- Świetnie – niewinnym tonem zaśpiewał Obi-Wan. – W takim razie przejdź się na drugi koniec statku i sprawdź, czy nie ma cię w spiżarni.

- W spiżarni? – Jar-Jar podrapał się po długim uchu. – A gdzie jest ta... spiżarnia?

- Spytaj R2.

- Tego robocika? A, dobra, ja zapyta! Ej, Obi, a przypomnij, co Misa ma zrobić, jak Misa już odnajdzie tą spiżarnię?

- Sprawdzić, czy cię tam nie ma.

- Aha – Gungan z determinacją pokiwał głową. – Okropieńsko to skomplikowane, Obi, ale Misa da radę. Misa zrobi, co ty prosi i udowodni Qui-Gonowi, że Misa wcale nie głupi!

Po tych słowach Jar-Jar wyszedł... zaś Anakin mentalnie przyznał Obi-Wanowi dziesięć punktów za zajebistość. Co jak co, ale tak sprawne pozbycie się Binksa zasługiwało na szacunek.

- Jar-Jar nie dogada się z R2 – nie mogąc powstrzymać uśmiechu, chłopiec zwrócił się do towarzysza. – Nie ogarnia astro-droidów.

- Jestem tego świadom – ze spokojem odparł Kenobi.

- A w ogóle to gdzie jest spiżarnia?

- Na tym statku nie ma spiżarni.

Poprawka: dwadzieścia! Dwadzieścia punktów za zajebistość! I pomyśleć, że Anakinowi wydawało się, że to ON był dobry w ściemnianiu ludziom. Czy też Gunganom. Hm... może powinien poprosić Obi-Wana o korepetycje w pozbywaniu się Jar-Jara?

Nie jest taki zły – sięgając do szafki po śrubokręt, chłopiec zerknął na pochłoniętego zadaniem mężczyznę. – Właściwie to... jest całkiem w porządku.

Wrzeszczenie na dzieci, dokuczanie byłemu niewolnikowi, dogryzanie komuś, kto dopiero drugi raz w życiu trzymał miecz świetlny, bycie zazdrosnym o swojego Mistrza... Anakinowi zrobiło się nagle strasznie głupio, że spodziewał się ze strony Obi-Wana tego typu zachowania.

Nie lubisz, gdy ktoś cię ocenia na pierwszy rzut oka – w głowie chłopca zabrzmiał cierpliwy głos matki. – Dlatego sam też zbyt szybko nie oceniaj, Ani.

A poza tym, pojawił się kolejny znaczący argument do spędzenia czasu w obecności sztywniackiego ucznia Qui-Gona.

Skoro nawet Jar-Jar... ta kompletna łamaga, Jar-Jar w ogóle nie bał się Kenobiego i nie miał żadnych oporów, by zawracać Obi-Wanowi gitarę, to dlaczego Anakin miałby trzęść portkami przed konfrontacją z młodym Jedi? Przecież to byłby wstyd!

Siedzenie z nim jest całkiem przyjemne – grzebiąc w swojej części Rozpraszacza, chłopiec pokiwał głową. – Na pewno ciekawsze niż gapienie się na medytującego Qui-Gona.

Tutaj przynajmniej mógł się do czegoś przydać. Może nawet popisać się swoim geniuszem mechanicznym przed starszym kolegą? Fajnie, że Obi-Wan poprosił go o pomoc! A jakby jeszcze od czasu do czasu zagadał do Anakina zamiast pracować w milczeniu, to już w ogóle byłoby odlotowo!

Chłopiec wydał zrezygnowane westchnienie. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Powinien cieszyć się z okazanej mu sympatii i wyrozumiałości, zamiast wciąż i wciąż oczekiwać czegoś więcej. Z drugiej strony... Zwyczajnie nie potrafił się powstrzymać! Jako ktoś z natury ciekawski i gadatliwy, odruchowo chciał wiedzieć wszystko o wszystkim i o wszystkich. Obi-Wan, który wyraźnie wolał spędzać czas we własnej głowie, zamiast rozmawiać z drugim człowiekiem, wydawał mu się prawdziwym wybrykiem natury!

No cóż, niezależnie od tego, czy lubił gadać czy nie, będzie się musiał pogodzić z tym, że właśnie siedział obok jednej z najbardziej dociekliwych istot w Galaktyce. Anakin może i mógł wznieść się na wyżyny grzeczności i powstrzymać się przed zadaniem starszemu koledze miliona pytań... ale JEDNO pytanie po prostu MUSIAŁ zadać! Czuł, że jeśli o to nie zapyta, to zwyczajnie eksploduje.

- Obi-Wan – zagaił nieśmiało.

I już sekundę później zastanawiał się, czy przypadkiem nie popełnił kolejnej gafy.

- Wybacz – dodał błyskawicznie. – Mogę tak do ciebie mówić?

Pierwszy raz zwrócił się do młodego mężczyzny po imieniu! Poza Qui-Gonem i Ważniakami z Rady, niemal wszyscy z otoczenia Anakina zwracali się do Kenobiego „Sir Jedi". Po tym jak niechcący obraził Yodę i pozostałych Mistrzów, chłopiec chciał za wszelką cenę udowodnić, że wcale nie jest pozbawionym szacunku smarkaczem.

- Możesz do mnie mówić, jak chcesz – nie odrywając wzroku od Rozpraszacza, Obi-Wan odparł obojętnym tonem. – Nie jestem na tyle ważną osobą, by miało to jakieś znaczenie.

- Ale to, jak mówię o Waż... znaczy... o Członkach Rady, ma dla ciebie znaczenie? – zagryzając dolną wargę, spytał Anakin.

- Tak, na ogół ma. Nie narzucam innym, jak mają się zachowywać, ale cieszę się, gdy ktoś odnosi się z szacunkiem do osób, które sam szanuję.

Nie zabrzmiało to jak przygana – bardziej jak uprzejma podpowiedź. Mimo to chłopiec zapragnął dodać:

- Przepraszam za to, że wcześniej mówiłem w dziwny sposób o Mistrzu Yodzie i pozostałych.

- Nie bądź dla siebie zbyt surowy – w głosie Obi-Wana zabrzmiała łagodność. – W końcu dopiero się uczysz. Nikt nie oczekuje od ciebie manier świeżo po tym, gdy opuściłeś Tatooine. Już sam fakt, że chcesz nauczyć się etykiety, stawia cię w dobrym świetle. Dopiero gdy któryś z kolei raz mówisz do kogoś poufale, zaczynasz wyglądać na dzieciaka bez szacunku. Jeśli chodzi o Jedi... hmm... gdy kogoś nie znasz, najbezpieczniej jest mówić „Mistrzu".

- A jeżeli okaże się, że to nie Mistrz, ale na przykład Padawan, taki jak ty? Co jeśli powiem „Mistrzu", bo nie będę wiedział? – dopytywał Anakin.

- Wtedy nie stanie się nic złego – cierpliwie wytłumaczył starszy kolega. – Zawsze lepiej jest zawyżyć rangę, aniżeli ją zaniżyć. Taka osoba najprawdopodobniej poczuje się mile wyróżniona, a potem, jak przystało na skromnego przedstawiciela Zakonu, podpowie ci właściwą formę.

- Strasznie to wszystko skomplikowane – chłopiec zmarszczył czoło. – Qui-Gon mówił, że Jedi nie przywiązują dużej wagi do tego, jak inni się do nich zwracają.

- Mistrz Qui-Gon miał rację. Jedi rzeczywiście nie przywiązują wagi do tego, jak cywile się do nich zwracają. Natomiast, jeśli ktoś albo jest albo planuje zostać Jedi, – Obi-Wan posłał małemu towarzyszowi znaczące spojrzenie – wówczas sprawa wygląda nieco inaczej.

Zabrzmiało to niewinnie, jednak Anakin bez trudy wychwycił ukryty przekaz:

„Jeśli chcesz być jednym z nas, ucz się! Pokaż, że ci zależy."

Oczywiście był bardziej niż chętny, by się uczyć. Choć, jeśli miał być szczery, to etykieta wzbudzała w nim większą zgrozę niż podejmowanie się niebezpiecznych misji w celu obrony Republiki.

Posługiwanie się mieczem świetlnym, korzystanie z tej całej „Mocy" – chłopiec nie miał najmniejszych wątpliwości, że z tego typu umiejętnościami sobie poradzi. Ale etykieta? Ona przerażała go nie na żarty! I nic dziwnego – gdy od dziecka jesteś niewolnikiem i co drugi dzień wysłuchujesz stwierdzenia „prędzej Banty nauczą się właściwego zachowania, niż ty"... takie coś jednak odciskało piętno.

- Już mniejsza o formalności – westchnął Obi-Wan. – Chciałeś mnie o coś zapytać?

Anakin energicznie pokiwał głową.

- Zastanawiałem się, czy...

- Tak?

Serduszko dziecka biło tak szybko, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Chłopiec wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:

- Pokażesz mi swój miecz świetlny?


Notka od-autorska pod koniec rozdziału pierwszego*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top