Rozdział 1 - W drodze na Naboo (Część 1)

- Idź do Obi-Wana. On ci znajdzie baterię. A, i jak już uruchomicie zdalniaka, posiedź z nim przez jakiś czas. W maszynowni będziesz miał dużo miejsca, by poćwiczyć.

Anakin Skywalker, który przez chwilę czuł się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, wydał głośny jęk zawodu. Jak to możliwe, że to jedno krótkie zdanie mogło tak wiele zepsuć?

„Idź do Obi-Wana".

Podobnie się czuł, gdy był jeszcze niewolnikiem, a Watto wysyłał go po części do faceta o imieniu „Luthen". Typek był trochę... trochę...

- Coś nie tak? – Qui-Gon uniósł brwi. – Sądziłem, że pożyczając ci mój miecz świetlny spełnię twoje najśmielsze marzenia? – spytał z nutą rozbawienia.

- Bo tak było! – zaciskając rączkę na wspomnianej broni, żarliwie zapewnił Anakin. – Tylko że...

- Tylko że?

Chłopiec zawahał się. Nie wiedział, jak to powiedzieć. Miał wrażenie, że odkąd opuścili Corusant i odlecieli w stronę Naboo, wszystko szło nie tak. Ich lot z Tatooine tak bardzo różnił się od tego, który odbywali teraz!

Podczas tamtego lotu wszystko wydawało się proste. Owszem, tęsknił za mamą i za domem, ale... hej, miał zostać Jedi! Jednym z TYCH legendarnych Jedi, którzy strzegli pokoju w galaktyce, byli silni, bezinteresowni i szlachetni, mieli miecze świetlne (sama myśl o tej wspaniałej broni wywoływała przyjemne mrowienie w okolicach karku) i potrafili przesuwać przedmioty siłą woli. A on, Anakin Skywalker nie tylko wyrwał się z niewoli, ale też dowiedział się od najwspanialszego człowieka na świecie, że ma wszystkie cechy dobrego Jedi. Czuł, że teraz już wszystko pójdzie dobrze! Co mogło pójść nie tak?

Na Corusant WSZYSTKO poszło nie tak.

Na Corusant Anakin dowiedział się, że Jedi to nie tylko wspaniali wojownicy tacy jak Qui-Gon – to także surowi kolesie siedzący na krzesłach, mogący po jednym krótkim spotkaniu zdecydować, że ktoś nie może uczyć się w ich świątyni, „bo coś tam". Anakin wiedział, że to coś miało wiele wspólnego z jego wiekiem i z tęsknotą za mamą, ale nawet nie próbował zrozumieć, co to dokładnie oznaczało, bo po usłyszeniu „wyroku" mógł myśleć jedynie o tym, jak bardzo jest zrozpaczony.

Gdyby nie Qui-Gon i jego pokrzepiające słowa, zapewne zwinąłby się w kulkę i zaczął płakać. Qui-Gon nie był jak ci niewzruszeni faceci, których nie obchodziło, że był dzieckiem i którzy nie mieli oporów, by powiedzieć mu prosto w twarz, że w ich ocenie nie powinien być Jedi. W oczach Anakina Qui-Gon był kimś, kto potrafił dosłownie WSZYSTKO. Już raz dokonał niemożliwego, czyż nie? W końcu uwolnił Anakina z niewolnictwa, które wcześniej wydawało się klatką bez ucieczki. Skoro stwierdził, że znajdzie jakiś sposób, by go trenować, to NA PEWNO dotrzyma słowa!

W takim razie dlaczego odpychał od siebie Anakina ledwo parę minut po tym, gdy wyruszyli na Naboo? Cóż, teoretycznie mu to wytłumaczył:

„Muszę trochę pobyć sam" – mówił tym swoim łagodnym i cierpliwym głosem. – „Chcę pomedytować i pomyśleć nad paroma sprawami. Przekonanie Rady, by pozwolili cię szkolić, tajemniczy wojownik, który zaatakował nas na Tatooine... Nagromadziło się strasznie dużo problemów, a jak dotąd nie miałem czasu, by wszystko sobie poukładać."

Owszem, to brzmiało rozsądnie... dla dorosłego! Ale Anakin był jeszcze dzieckiem, i to takim, które zostawiło wszystkich bliskich na odległej pustynnej planecie. Jego dziecięce Ja łaknęło obecności Qui-Gona – jedynej osoby na tym statku poza Padme darzącej go dość ciepłymi uczuciami. Osoby, w której zaczął widzieć (na samą myśl jego serduszko nieśmiało zabiło nadzieją) namiastkę ojca.

Ktoś tak dla niego ważny nie powinien wyganiać go z pomieszczenia, tylko po to, by sobie... pfft! ... pomedytować!

(Anakin jeszcze nie był Jedi, ale miał jakąś taką dziwną pewność, że jeśli nim zostanie, to medytacja znajdzie się w pierwszej trójce najbardziej znienawidzonych przez niego czynności).

Qui-Gon Jinn, jak przystało na doświadczonego dyplomatę, szybko znalazł sposób, by chłopca udobruchać. Podsunął pod zachwycone dziecięce oczy swój miecz świetlny, konspiracyjnie mrugnął i powiedział, że chociaż to bardzo, bardzo, baaaaardzo niewskazane i zabronione, to jeśli Anakin się nie wygada, będzie mógł sobie potrenować.

Trening z PRAWDZIWYM mieczem świetlnym!

Nooo, to zmieniało postać rzeczy. A dobra, niech sobie Qui-Gon medytuje! Jak chce sobie siedzieć na pufie z poważną miną i myśleć nad czymś przez X czasu, to niech to robi. A, i wcale nie musi się śpieszyć! Może sobie medytować, ile będzie chciał, bo Anakin oraz miecz świetlny fantastycznie się sobą zajmą!

Przez magiczne dziesięć sekund chłopiec był w raju.

A potem padło imię Obi-Wana...

- Ani?

Anakin zdał sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu stoi z naburmuszoną miną, nie odzywając się ani słowem. Świadomość tego sprawiła, że się zaczerwienił.

- A nie mógłbym... - zagaił nieśmiało.

- Tak?

Chłopiec niepewnie wysunął w stronę Qui-Gona rączkę, na której spoczywała mała metalowa kulka. Wyglądała niewinnie, ale w rzeczywistości była zdalniakiem – latającym przedmiotem, strzelającym niewielkimi pociskami, które młodzi Adepci Jedi uczyli się odbijać za pomocą mieczy świetlnych. Anakin już raz miał z nią do czynienia, gdy lecieli z Tatooine na Corusant.

- Nie mógłbym poćwiczyć tutaj? – zapytał z nadzieją. – Jest bardzo dużo miejsca.

- Jak już ci mówiłem - łagodnie podkreślił Qui-Gon – w tym zdalniaku wyładowała się bateria. Póki jej nie wymienisz, nie będziesz mógł ćwiczyć. A poza tym, jak ci również mówiłem - posłał zaczerwienionemu chłopcu znaczące spojrzenie – planuję medytować. Oczywiście robiłem to już w niedoskonałych warunkach i potrafię odciąć się od hałasu, ale mimo wszystko twoja obecność jest trochę... hm... zajmująca, Ani – załagodził to stwierdzenie lekkim uśmiechem. – Wątpię, bym zdołał się skupić, słuchając twoich podekscytowanych pisków.

O ile to możliwe, buzia Anakina przybrała jeszcze intensywniejszy odcień szkarłatu. Było mu teraz strasznie głupio, że gdy ostatnim razem ćwiczył w obecności Mistrza Jedi, wydawał wspomniane... eghm... piski. Nie ma to jak zbłaźnić się i nawet o tym nie wiedzieć!

Przypomniał sobie twarze siedzących w okręgu członków Rady Jedi. Żaden z nich zapewne nie piszczał z podniecenia, gdy pierwszy raz trzymał miecz świetlny! Ta myśl była... przygnębiająca.

Może i dobrze, że tym razem Anakin będzie ćwiczył bez Qui-Gona?

- Wiesz, co? Mam świetny pomysł! – posłał wysokiemu mężczyźnie zachęcający uśmiech. – Pójdę do Kapitana Panaki, by dał mi baterie do zdalniaka, a potem poćwiczę trochę przy nim. Na pewno nie będzie miał nic przeciwko!

Kapitan Panaka był nieco surowy, ale poza tym wydawał się w porządku. Kiedy wcześniej lecieli z Corusant przyniósł Anakinowi kilka owoców i pokrzepiająco poklepał go po ramieniu. Miły facet. W przeciwieństwie do...

- Nie pójdziesz do Kapitana Panaki – ze spokojem zaanonsował Qui-Gon. – Pójdziesz do Obi-Wana. I to przy nim będziesz ćwiczył. No, chyba że wolisz nie ćwiczyć wcale?

- Ale dlaczego? – Anakin nie zdołał powstrzymać jęku. – Dlaczego to nie może być Kapitan Panaka? Dlaczego to musi być Obi-Wan?

- Kapitan Panaka nie jest Jedi – cierpliwie wyjaśnił wysoki mężczyzna. - Obi-Wan jest Jedi. Nie czuję się źle z tym, że naginam zasady i pozwalam ci ćwiczyć z moim mieczem świetlnym... ale nie jestem na tyle nieodpowiedzialny, by pozwolić ci używać tej broni, gdy w pobliżu nie ma żadnego Jedi. Wydawało mi się, że jesteś na tyle mądrym chłopcem, by to zrozumieć?

- Rozumiem, ale...

- Ani. Zapewniam cię, że Obi-Wan nie gryzie. Masz jakiś powód, by nie chcieć do niego iść?

- Czy mam powód? – Anakin wykrzyknął, zanim zdołał się powstrzymać. – Mam z milion powodów!

Gdy tylko te słowa wyszły z jego ust, wydał zaskoczony kwik. O kurde! Nie planował powiedzieć tego tak... tak... tak wprost.

Ku jego zdziwieniu Qui-Gon zamrugał, a po chwili wybuchł serdecznym śmiechem.

- Na Moc, Ani – wciąż nieznacznie się uśmiechając, przycisnął sobie dłoń do czoła. – Milion! Cóż za absurdalnie wielka liczba! Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu pomyślałem o tak wielu rzeczach na raz.

- Mistrzu Qui-Gon, j-ja... - Anakin zaczął się jąkać. – J-ja naprawdę...

- Nie przepraszaj – Qui-Gon położył mu dłoń na ramieniu i spojrzał mu w oczy. – Chcę, żebyś był szczery, Ani. O ile to możliwe, zawsze staraj się być ze mną szczery! Zwłaszcza, gdy coś cię trapi. Nie zdołam wykazać, że twoje myśli są błędne, jeśli nie będę wiedział o ich istnieniu.

Chłopiec momentalnie zapomniał o zawstydzeniu. Jego małe usteczka ułożyły się w gniewny dzióbek. Dlaczego Qui-Gon z góry założył, że jego myśli są błędne? Przecież jeszcze nawet nie wyjaśnił, co dokładnie myślał o Obi-Wanie! Dlaczego Qui-Gon postanowił, że zmieni jego punkt widzenia, jeszcze ZANIM go poznał?

- Milion wydaje się dość... abstrakcyjną liczbą – zdawkowym tonem zauważył wysoki mężczyzna. – Więc umówmy się, że wymienisz... hm... powiedzmy pięć powodów, dla których nie chcesz iść do Obi-Wana. Jeżeli którykolwiek wyda mi się sensowny, zrezygnuję z medytacji i sam będę nadzorował twój trening.

- Obiecujesz? – Anakin podejrzliwie zmrużył oczy.

- Daję ci moje słowo – mina Qui-Gona była poważna, ale w jego oczach migotały wesołe ogniki. – Słowo Jedi.

Chłopiec z aprobatą skinął głową.

No, trzeba było tak od razu! Powiedzieć, jaki miał problem z Obi-Wanem? Łatwizna! Nawet nie musiał specjalnie się wysilać. Po prostu powie Qui-Gonowi, jak się sprawy mają, Qui-Gon pokiwa głową, przyzna mu rację, zrezygnuje z głupiego pomysłu wysłania go do swojego sztywnego jak kij od szczotki Padawana i będą sobie spokojnie trenować we dwóch. Nieprawdopodobne, że ta głupia medytacja tak po prostu pójdzie w odstawkę! Anakin od początku wiedział, że Qui-Gonowi na nim zależało!

Usiadł naprzeciwko Mistrza Jedi, złożył dłonie na kolankach i z miną, jakby wyznawał jakiś sekret, wyszeptał:

- On mnie nie znosi.

- Kto? – Qui-Gon uniósł brwi. – Obi-Wan?

- No raczej! – zniecierpliwionym tonem jęknął Anakin.

Spodziewał się zgodnego przytaknięcia. Zdziwił się, widząc, że mina Mistrza Jedi pozostała spokojna i niezmienna.

- Dlaczego tak uważasz? – spytał Qui-Gon.

- Jak to „dlaczego"? – nie mogąc nad sobą zapanować, chłopiec zamachał rękami w powietrzu. – Przecież to widać! To jest oczywiste! Umiem poznać takie rzeczy. Mogę od razu stwierdzić, że ktoś mnie nie lubi!

- Wybacz mi, Ani, ale nie zgodzę się z tobą w tej kwestii – ton wysokiego mężczyzny cały czas był wyjątkowo cierpliwy i opanowany. – Od czasu spotkania z Radą Jedi wyczuwam w tobie dużo paniki, strachu i smutku. Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to wszystko sprawia, że patrzysz na ludzi przez pryzmat własnych emocji.

- To nieprawda, że panikuję! – rozpaczliwie zaprzeczył Anakin. – A... a n-nawet jeśli, t-to... to jak mogę nie panikować, po tym jak ta cała Rada... j-jak oni...

- Ani, ja nie uważam, że nie masz prawa do odczuwania tych wszystkich emocji. Prawdę mówiąc, zdziwiłbym się, gdybyś w takiej sytuacji nie czuł się niespokojny. Chodzi mi o coś innego. Jestem twoim nauczycielem i to dla mnie ważne, byś coś zrozumiał. To prawda, że istnieją osoby, które są w stanie z miejsca wyczuć czyjeś intencje, albo... jak to sam określiłeś... „stwierdzić, że ktoś ich nie lubi". Ale to są osoby o czystych umysłach, doskonale kontrolujący swoje emocje. Na swojej drodze do stania się Jedi, szybko nauczysz się, że dopiero po uporządkowaniu spraw we własnym sercu, będziesz w stanie poprawnie interpretować to, co wyczuwasz w sercach innych. Bez tego typu opanowania twoje odczucia co do innych będą tylko... - Qui-Gon skrzywił się, jakby coś sprawiło mu ból. – Twoje odczucia będą tylko iluzją. Kłamstwem stworzonym przez Ciemną Stronę, by cię sprowokować. Takie coś jest bardzo niebezpieczne, Ani. Zarówno dla ciebie i dla innych – dokończył szeptem.

Chłopiec zadrżał. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale przez ten krótki czas... dosłownie przez jeden, króciutki ułamek sekundy rozumiał, dlaczego ci ważniacy z Rady Jedi nie chcieli zgodzić się na jego szkolenie.

Po chwili jednak potrząsnął głową. Qui-Gon powiedział mu wcześniej, by nie dał sobie nikomu wmówić, że się nie nadaje. Qui-Gon tak mu powiedział i TEGO Anakin planował się trzymać. Jeśli miał wybierać, to wolał wierzyć Qui-Gonowi, a nie tym sztywniakom z Rady.

- Wracając do Obi-Wana – odezwał się Mistrz Jedi. – Wiem, że to trudne, ale spróbuj odłożyć na bok swoje emocje i spojrzeć na sprawę z dystansu. Podaj mi konkrety, Ani. Co w zachowaniu Obi-Wana sprawiło, że wywnioskowałeś, że on cię nie lubi?

- No... chociażby... na przykład... na przykład wtedy, gdy lecieliśmy na Corusant z Tatooine!

- Aha. Coś się wtedy wydarzyło? Obi-Wan coś zrobił? Powiedział ci coś?

- No właśnie nie! – Anakin posłał Qui-Gonowi zbolałe spojrzenie. – Chodzi o to, że nie zrobił nic.

- A to źle, bo...?

- Bo wszyscy inni... – na wspomnienie drobnych gestów, którymi został obdarzony, chłopiec uśmiechnął się słabo. – Wszyscy inni byli dla mnie bardzo mili – wyszeptał, patrząc przed siebie zamglonym wzrokiem. – Nie tylko Padme. Pozostałe dwórki też przychodziły do mnie i pytały, czy czegoś nie potrzebuję. Jej Wysokość Amidala nawet wezwała mnie do siebie i podziękowała za pomoc w naprawieniu statku! A jej żołnierze i kapitanowie co chwilę pokazywali mi coś, albo znajdywali mi zajęcia, bym nie tęsknił za domem. Nawet R2 podjechał do mnie i przyniósł mi urządzenie do naprawienia, bo wyczuł, że się nudzę... A to przecież tylko robot, który teoretycznie nic nie czuje! Wszyscy ze mną rozmawiali, gdy lecieliśmy na Corusant, nawet głupi robot! Tylko nie Obi-Wan...

Dopiero teraz, gdy to z siebie wyrzucił, uświadomił sobie, że brzmi jak dziecko, które marudzi, że nie poświęcono mu dość uwagi. A poza tym, właściwie to... dlaczego zależało mu na uwadze Obi-Wana? Czemu miało dla niego aż takie znaczenie, że Obi-Wan do niego nie przyszedł?

Qui-Gon najwyraźniej pomyślał o tym samym.

- Dlaczego zależało ci, by Obi-Wan z tobą porozmawiał? – zapytał, a po chwili klasnął w dłonie. – Ach, już rozumiem! – zacmokał, masując podbródek i posyłając Anakinowi rozbawione spojrzenie. – Inny Jedi, taki jak ja, z mieczem świetlnym przy pasie, tylko tyle że młodszy, więc pewnie zwinniejszy, jak nic potrafi załatwić dziesięć droidów za jednym zamachem i bez problemu robi salto?

Trafiony zatopiony! Speszony, że doświadczony mężczyzna tak łatwo odgadł jego myśli, chłopiec odwrócił wzrok.

Nic nie mógł na to poradzić. Obi-Wan był dopiero drugim Jedi, którego Anakin widział w życiu. Ciągnęło go do niego w taki sam sposób, w jaki ciągnęło go do młodych i zdolnych pilotów, którzy czasami zapuszczali się na Tatooine. Rzecz w tym, że w przeciwieństwie do życzliwych dojrzałych mężczyzn takich jak Qui-Gon, zarówno ci młodzi piloci, jak i Obi-Wan byli... byli...

- To w sumie nic dziwnego, że nie chciał ze mną gadać – chłopiec burknął, bardziej do siebie niż do rozmówcy. – Tacy jak on nie zadają się z takimi jak ja!

- Tacy jak on? – z zaciekawieniem spytał Qui-Gon.

- W Mos Espa było ich pełno – ponuro wyjaśnił Anakin. – No wiesz, takich młodych i zdolnych pilotów, co niczego się nie boją i potrafią wszystkie wypasione sztuczki. Ja, Kitster i pozostali moi koledzy czasem zakradaliśmy się na pustynię, by popatrzeć, jak się popisują. Czasem któryś z nas odważył się podejść do jakiegoś i poprosić, by opowiedział jakąś historię z podróży, albo żeby przewiózł go tam i z powrotem swoim statkiem. I jak któryś się zgodził, to zawsze był wielki zaszczyt! Jak jeden dał kiedyś Kitsterowi swój stary komunikator, to Kitster chwalił się tym przez tydzień i wszyscy mu zazdrościli! A ja chyba najbardziej... Ale takie coś zdarzało się rzadko. Ci goście zwykle nie chcieli zadawać się z dzieciakami takimi jak my. Ze starszymi pilotami zawsze łatwiej było się dogadać. Ci młodsi po prostu na nas fukali... Mówili, że jesteśmy upierdliwymi smarkaczami.

- No tak, zupełnie zapomniałem – w oczach Mistrza Jedi rozbłysła nostalgia. – Mali chłopcy często czują się wyróżnieni, gdy przyciągną uwagę starszych kolegów. Mogłem się domyślić, że będzie ci zależało na tym, by Obi-Wan cię zauważył.

- Wcale nie potrzebuję, by mnie zauważył! – fuknął chłopiec. – Sto razy bardziej wolę spędzać czas z tobą, Mistrzu!

- A mimo to było ci przykro, gdy cię zignorował - łagodnie zauważył Qui-Gon. – Dlaczego sam nie poszedłeś z nim porozmawiać?

- Pewnie kazałby mi spadać!

- Ja tak nie uważam. Obi-Wan rzadko inicjuje kontakt jako pierwszy, ale kiedy już ktoś domaga się jego uwagi, zwykle jest bardzo uprzejmy i cierpliwy. Na pewno nie byłby dla ciebie niemiły, gdybyś do niego zagadał, Ani.

Racjonalna strona chłopca przekonywała, że Mistrz Jedi miał rację. Kiedy przy pierwszym spotkaniu Anakin uścisnął Obi-Wanowi dłoń, młody mężczyzna wyraźnie czuł się speszony zbyt bliskim naruszeniem jego strefy osobistej, ale jego oczy były tak samo łagodne jak oczy Qui-Gona. Cóż... może nie jakoś szczególnie życzliwe, ale na pewno nie takie same jak oczy zdolnych pilotów, do których przyzwyczajony był chłopiec. Nie było w nich arogancji ani wyższości. Za to była jakaś tajemnica, której Anakin nie zdążył jeszcze rozgryźć. Mimo kilku (kilkunastu?) razy, gdy zdarzało mu się dyskretnie obserwować Obi-Wana.

- On zawsze jest taki jakiś... zimny – mruknął chłopiec. – Jak na niego patrzę, to w ogóle nie umiem odgadnąć, co on myśli. Zachowuje się tak, jakby nic nie czuł.

- To dość częste u Jedi – powiedział Qui-Gon. – Już jako Adepci jesteśmy zachęcani, by kontrolować emocje.

- Ale TY nie jesteś zimny! – kłócił się Anakin.

- Obi-Wan też nie jest. I to nieprawda, że on nic nie czuje. Po prostu nie poznaliście się na tyle dobrze, by postanowił pokazać ci swoją bardziej... hm... dziką stronę.

- Dziką stronę?

Serio? – główkował Ani. – Ta chodząca maszyna? Obi-Wan?!

Jego zszokowana reakcja rozbawiła Qui-Gona.

- Owszem, chociaż trudno w to uwierzyć, Obi-Wan posiada dziką stronę – zaśmiał się, posyłając Anakinowi porozumiewawcze mrugnięcie. – Acz pokazuje ją tylko paru wyjątkowym osobom. Zapamiętaj, co ci powiem, Ani: jeżeli kiedykolwiek doczekasz momentu, w którym Obi-Wan Kenobi straci przy tobie opanowanie, to będzie to ewidentny znak, że stałeś się dla niego kimś bardzo ważnym.

- Wątpię, bym kiedykolwiek był dla niego ważny – mruknął Anakin. – On mnie nie lubi. Nie cierpi mnie!

- To teza, na którą nadal nie przedstawiłeś żadnego rozsądnego dowodu – ze spokojem zauważył Qui-Gon. – Fakt, że nie zagadał do ciebie podczas lotu z Tatooine, ciężko uznać za argument.

- Trzyma z ważniakami z Rady – ze smutkiem wyszeptał chłopiec. – Uważa, że nie powinienem być Jedi.

- Wcale tak nie uważa.

- Jak możesz tak mówić? Wiem, że kłócił się z tobą po tym, jak stanąłeś po mojej stronie. Słyszałem...

- Tak, wiem, że słyszałeś, Ani – westchnął Qui-Gon. – Ale wydaje mi się, że nie do końca zrozumiałeś to, co usłyszałeś.

Anakin otworzył usta, by się kłócić, jednak Mistrz Jedi wszedł mu w słowo:

- Posłuchaj mnie... Obi-Wan wcale nie uważa, że nie powinieneś być Jedi. On tylko uważa, że nie powinno się łamać pewnych zasad, i że nie powinno się podważać decyzji Rady.

- A to jakaś różnica? – marszcząc czoło, spytał chłopiec.

- Ogromna, Ani. Obi-Wan nie ma problemu konkretnie z tobą. Po prostu jest bardzo obowiązkowym człowiekiem. Czy raczej: życie uczyniło go bardzo obowiązkowym człowiekiem. Kiedy był młodszy, wiele razy buntował się przeciwko zasadom i to... mocno się na nim zemściło. Na nim i na innych. W efekcie narzucił samemu sobie dość brutalną samodyscyplinę. Wywnioskował, że jeśli będzie zawsze przestrzegał zasad i robił to, co mu każą, nikt już nie zostanie skrzywdzony.

- To... strasznie smutne – spuszczając wzrok, szepnął Anakin. – Ja to bym w życiu tak nie umiał. Nie potrafiłbym zawsze przestrzegać zasad. Większości z nich nawet nie pamiętam!

- Sądzę, że to nas łączy – śmiejąc się pod nosem, stwierdził Qui-Gon. – Ciebie i mnie. Ale wiesz, co naprawdę lubię w Obi-Wanie?

Chłopiec posłał doświadczonemu mężczyźnie pytające spojrzenie.

- To, że chociaż wciąż mówi o przestrzeganiu zasad, zawsze instynktownie wie, kiedy powinien je złamać – Mistrz Jedi wspomniał o tym z subtelną nutą czułości, wpatrując się w podłogę, jakby mówił bardziej do siebie niż do Anakina. – A żeby było zabawniej, często przypomina sobie, że rzeczywiście te zasady złamał dopiero po fakcie. To taka jego urocza cecha, z której jestem szczególnie dumny. Jeśli chcesz naprawdę go zrozumieć i poznać jego prawdziwe uczucia, to musisz zdawać sobie sprawę z jednej rzeczy: Obi-Wan to Człowiek Czynu.

- Człowiek Czynu? – chłopiec ze zdziwieniem przechylił głowę.

- Tak, Ani. Czyli ktoś, kto okazuje innym uczucia nie poprzez to, co mówi, ale przez to, co robi. Obi-Wan mógłby sto razy powiedzieć, że jesteś niebezpieczny, i że Rada ma rację nie chcąc cię wyszkolić, ale dla niego to tylko słowa i mogą nie mieć zupełnie nic wspólnego z tym, co on naprawdę myśli.

- Więc sądzisz, że... on tak naprawdę myśli co innego? – Anakin spytał z nadzieją.

- Sądzę, że Obi-Wan sam jeszcze do końca nie wie, co myśli – Qui-Gon lekko się uśmiechnął. – W pierwszym odruchu chce za wszelką cenę przestrzegać Kodeksu... ale jego prawdziwe odczucia wyjdą z niego dopiero, gdy będzie musiał przejść do czynów.

- Na przykład jakich czynów?

- Na przykład takich jak wypaplanie Radzie, że potajemnie uczę chłopca, którego nie aprobują, i że pozwalam mu trenować z moim mieczem świetlnym, jeszcze zanim wyrazili na to zgodę.

- No tak, to oczywiste, że od razu poleci nakablować tym sztywniakom! – zaciskając zęby, syknął Anakin. – A ty jeszcze chcesz, bym poszedł do niego ze zdalniakiem! Jak to zrobię, wszystko się wyda i... AŁĆ!

Dwa palce Qui-Gona lekko stuknęły dzieciaka w czoło.

- Powiedzieć ci coś, Anakin? – w oczach Mistrza Jedi znowu migotały ogniki rozbawienia. – Założyłbym się o swoją nerkę... a nawet o wszystkie organy w moim ciele, że Obi-Wan nie piśnie Radzie Jedi ani słówka.

- Skąd możesz to wiedzieć? – chłopiec posłał mężczyźnie pełnie niedowierzania spojrzenie.

- Ponieważ to jeden z niewielu ludzi na świecie, do których mam bezgraniczne zaufanie. Wiem, że czasem miewa momenty, gdy stoi obok mnie i ma ochotę zapaść się pod ziemię, bo jego Mistrz znowu zrobił po swojemu, i znowu złamał zasady, ale koniec końców, i tak staje po mojej stronie. Jest wobec mnie bardzo lojalny. Czasem nawet wtedy, gdy na to nie zasługuję.

- Dlaczego miałbyś nie zasługiwać na lojalność? – zdziwił się Anakin.

Przez opanowaną twarz Qui-Gona przebiegł cień wstydu.

- Cóż... - wysoki mężczyzna posłał chłopcu krzywy uśmiech. – Nie zawsze zachowuję się tak, jak przystało na idealnego Mistrza. Na ostatnim spotkaniu z Radą z pewnością się nie popisałem.

- Bo... sprzeciwiłeś się ich decyzji? – Anakin spytał niepewnie.

- Nie, nie o to mi chodziło, Ani. Miałem na myśli to, że wybrałem dość... ech... niemiły sposób zaanonsowania Obi-Wanowi, że jest już gotowy, by zostać pełnoprawnym Jedi.

Chłopiec zaczął gorączkowo przeszukiwać pamięć. Kiedy miało miejsce zdarzenie, o którym mówił Qui-Gon? Po prawdzie Anakin był tak przejęty słowami, które padły pod jego adresem, że niewiele zapamiętał z tamtego niefortunnego spotkania z Radą. Tylko tyle, że surowi Mistrzowie siedzący na krzesłach postanowili, że „zdecydują o jego losie później". Czy wtedy wydarzyło się coś jeszcze? Coś, co mogło sprawić Obi-Wanowi przykrość?

Wspomnienie zaczęło się rozjaśniać.

Aż wreszcie chłopiec odnalazł właściwy moment. To było wtedy, gdy Qui-Gon zaanonsował, że weźmie go na ucznia, a Yoda w dobitny sposób przypomniał mu, że „już jednego ma". Zaś po tych słowach Qui-Gon powiedział coś, co mogło zabrzmieć, jak...

Kiedy Anakin uświadomił sobie, JAK dokładnie to zabrzmiało i JAK mogło to zostać odebrane przez Obi-Wana, momentalnie zbladł.

- Nie chcę odbierać cię Obi-Wanowi! – wykrzyknął, zanim zdołał zastanowić nad tym, co mówi. – Ja... nie mogę odbierać komuś Mistrza – jęknął, łapiąc Qui-Gona za tunikę. – Nic dziwnego, że mnie nie znosi... - szepnął, ze smutkiem patrząc w dół. – To jego uczyłeś jako pierwszego, a ja próbowałem mu cię odebrać! Gdybym był nim, to też uważałbym, że...

- Ani, Ani, spokojnie, zwolnij! – Qui-Gon ostrożnie odsunął małe rączki od swoich ubrań. – Ani, proszę... jeśli nie popracujesz nad tym swoim nakręcaniem się na negatywy, będzie mi diabelnie trudno przekonać Radę, by ustąpiła i pozwoliła mi cię szkolić.

- Ale jak możesz mnie szkolić, gdy Obi-Wan nadal...

- Ani, stop! Wyciągnąłeś strasznie dużo wniosków, które w żadnym stopniu nie są prawdziwe. Zatrzymaj się. Odetchnij. Daj mi chwilę, a wyjaśnię ci, o co mi chodziło.

Zajęło mu to trochę czasu, ale chłopiec wreszcie uspokoił oddech. Wyraźnie zmęczony ciągłym tłumaczeniem wszystkiego małemu rozmówcy, Qui-Gon powoli wypuścił powietrze.

- No dobrze, Ani, po kolei... Po pierwsze, Obi-Wan nie jest już chłopcem, tak jak ty, tylko dorosłym mężczyzną. W dodatku kimś dojrzałym jak na swój wiek. Prawdę mówiąc, zachowuje się tak dojrzale, że czasem nawet ja czuję się przy nim jak dziecko. Zapewniam cię, że nie będzie machał piąstkami i awanturował się, bo jakiś chłopiec „zabiera mu Mistrza". Po drugie, jeśli już miałby mieć do kogoś pretensje, to do mnie, nie do ciebie. Bo to JA w nietaktowny sposób dałem mu do zrozumienia, że jest gotowy na niezależność. Daję ci słowo, że Obi-Wan nie jest człowiekiem, który wyżywałby się na małym dziecku za to, że jego Mistrz któryś z kolei raz palnął coś bez zastanowienia. Mogę to stwierdzić bez żadnych wątpliwości, bo znam go bardzo dobrze. Nie obraź się, Ani, ale ty nie znasz go wcale. Dlatego proszę cię, po raz kolejny, byś nie próbował bawić się w zgadywanie, co dzieje się w jego głowie... a przynajmniej nie przed upływem najbliższych miesięcy. No i po trzecie, nie zakładaj z góry, że Obi-Wan nadal chce być moim uczniem. To prawda, że ja i on jesteśmy ze sobą bardzo blisko, o wiele bliżej niż typowy Mistrz ze swoim Padawanem, ale to nie zmienia faktu, że mój uczeń, jak każdy Starszy Padawan marzy o tym, by być już niezależnym Jedi. A, moim skromnym zdaniem, od dawna jest na to gotowy.

- A jeśli nie jest? – zmartwionym tonem dopytywał Anakin. – A co jeśli poczuje, że go porzucasz? Co jeśli pomyśli, że zerwałeś waszą więź za wcześnie?

- Nie można rozerwać czegoś, co jest nierozerwalne – cierpliwie wyjaśnił Qui-Gon. – Nawet gdy przestaniemy być Mistrzem i Uczniem, ja i Obi-Wan zawsze będziemy dla siebie jak rodzina. Nie wyobrażam sobie, by miało być inaczej. A poza tym, nie mam wątpliwości, że jest gotowy. Jest dokładnie takim Jedi, jakim zawsze chciałem go widzieć... jeśli nie lepszym. Jest odważny i oddany innym, potrafi zarówno improwizować jak i planować, umie przyznać się do błędu, ale kiedy trzeba, bywa nieznośnie uparty. Już nie wspominając o tym, że biegle posługuje się Mocą i świetnie włada mieczem świetlnym. Choć od niego pewnie nie usłyszysz o żadnej z tych rzeczy, bo w przeciwieństwie do wielu zdolnych Jedi nie lubi się przechwalać. Podobnie jak nie przepada za wyrywaniem się przed szereg i użalaniem się nad sobą. Dlatego, choć ewidentnie zasłużyłem na ochrzan za brak taktu, Obi-Wan raczej nie przyjdzie do mnie, by powiedzieć, że wolałby usłyszeć o swojej gotowości do Prób w inny sposób. Na tym właśnie polega dojrzałość. Jestem pewien, że kiedy będziesz starszy, też spojrzysz na pewne sprawy inaczej, Ani.

Chłopiec zamyślił się. Ewidentna duma, z jaką Qui-Gon opowiadał o swoim Padawanie, zarówno zachęciła go do pójścia do Obi-Wana, jak i sprawiła, że jeszcze bardziej się podobnego spotkania bał.

Odważny, silny, sprytny, prawdziwy wzorcowy Jedi – jak Anakin mógłby nie czuć ekscytacji na myśl o zakolegowaniu się z kimś takim? Ale z drugiej strony, jak mógłby nie czuć się tak bardzo gorszy od obecnego ucznia Qui-Gona? Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że Obi-Wan – ten ułożony, świetnie nad sobą panujący Obi-Wan na pewno go nie polubi!

Nawet jeśli Qui-Gon miał rację i Kenobi nie żywił jeszcze do Anakina żadnych negatywnych uczuć, to po konfrontacji w cztery oczy, na pewno uzna go za irytującego dzieciaka. Watto zawsze powtarzał, że „Skywalker to pyskaty i niewychowany smarkacz, niemający żadnego szacunku dla dorosłych". A na pożegnanie nie omieszkał powiedzieć byłemu niewolnikowi, że „swoimi wiejskimi manierami, z pewnością zrobi w Świątyni Jedi furorę".

Po tym, co przeżył przed Radą, Anakin nie był gotowy na kolejnego Jedi, który patrzyłby na niego z niechęcią. Wolał bezpieczne, łagodne spojrzenie Qui-Gona, do którego się przyzwyczaił i któremu ufał. Nie miał najmniejszej ochoty na konfrontację z Obi-Wanem, który nie wiadomo, co zrobi, nie wiadomo, co powie, nie wiadomo, co sobie pomyśli, nie wiadomo, co...

- Ani!

Qui-Gon musiał pstryknąć chłopcu przed oczami, by wyrwać go z pułapki, jakim był pełen strasznych myśli dziecięcy umysł.

- Ani - kładąc Anakinowi dłonie na ramionach, ze zrezygnowaniem pokręcił głową – znowu się nakręcasz!

- Wcale się nie nakręcam!

- Ani, jestem Jedi. Umiem poznać takie rzeczy. Słuchaj, wiem, że dałem ci możliwość wymienienia pięciu powodów, dla których nie chcesz iść do mojego Padawana, ale zaczynam być zmęczony tą rozmową, więc ostatni raz spróbuję ci to wszystko przetłumaczyć, a ty zrobisz, co zechcesz.

Mistrz Jedi na moment zamknął oczy, a kiedy znowu je otworzył, miał w nich surowość, której wcześniej nie było. Z taką samą surowością patrzyła na Anakina matka, gdy po raz dziesiąty nie zrobił tego, o co poproszono.

- Anakin...

Oho! Nawet jego imię zostało wypowiedziane tym samym tonem! Chłopiec odruchowo się skrzywił.

- Naprawdę mówię ci to po raz ostatni: Obi-Wan nie gryzie, nie drapie, nie zionie ogniem, nie zjada małych chłopców z pustynnych planet, ogólnie nie bywa nieprzyjemny wobec dzieci i nie żywi do ciebie JAKIEJKOLWIEK urazy o COKOLWIEK. Jedyna krzywda, jaką jest ci w stanie wyrządzić, to zanudzenie cię na śmierć wykładami o historii Jedi... No, ewentualnie może uszkodzić ci psychikę opowiedzeniem jakiegoś durnego dowcipu, bo czasem ma totalnie głupie poczucie humoru, którego nikt poza nim nie rozumie. Ale to naprawdę wszystko, Ani. I możesz albo pójść do tego „śmiertelnie przerażającego człowieka", by rzucił na ciebie okiem, gdy będziesz nielegalnie machał moim mieczem świetlnym... albo oddać mi mój miecz świetlny oraz zdalniak i poszukać sobie jakiegoś innego zajęcia. Wybór należy do ciebie.

Chłopiec posłał mieczowi świetlnemu tęskne spojrzenie. Mimo całej swojej miłości do broni Jedi, przez krótki moment naprawdę rozważał oddanie jej Qui-Gonowi i spędzenie reszty podróży na Naboo w towarzystwie R2...

- Wybór należy do ciebie, ALE – usta Mistrza Jedi ułożyły się w kpiący uśmieszek – musisz wiedzieć, że wybitnie nie chciałbym mieć za Padawana jakiegoś siusiumajtka. Ciężko mi wyobrazić sobie, że zabieram cię na niebezpieczną misję, gdy boisz się spędzenia jednej godziny z Obi-Wanem.

W Anakinie obudził się duch bojowy.

- To nieprawda, że się go boję! A jedną marną godzinę, to wytrzymałbym razem z Sebulbą!

- Obi-Wan nie jest jak Sebulba – łagodnie stwierdził Qui-Gon.

- Nawet jeśli jest, to ja się nie dam! Dobra, Mistrzu, przyjdę później.

Z wypisaną na twarzy ulgą, Mistrz Jedi skinął głową. Po wyjściu chłopca rozsiadł się po turecku na pufie, splótł palce u dłoni i zamknął oczy. Zaczął już oddawać się medytacji, gdy skrzypnęły drzwi.

- Qui-Gon? – powiedział niepewny głos Anakina.

- Tak, Ani? – wysoki mężczyzna niechętnie uchylił jedno oko.

- A jak będzie dla mnie wstrętny, to mogę wrócić?

- NIE będzie wstrętny!

- A jeśli...

- Nie ma żadnego „jeśli"! Obi-Wan na pewno nie będzie dla ciebie niemiły. Im szybciej do niego pójdziesz, tym szybciej przekonasz się, że mam rację.

- Aha. Dobra, no to idę.

- No to idź.

Drzwi zamknęły się. Minęło dziesięć sekund...

- A jeśli będzie wściekły, że mam twój miecz świetlny i każe mi go oddać?

Po grymasie na twarzy Qui-Gon, Anakin poznał, że zadał o jedno pytanie za dużo.

- Wtedy - w głosie doświadczonego mężczyzny zabrzmiała nuta irytacji – pójdziesz do Kapitana Panaki i powiesz, że podmienili nam jednego Jedi. Obi-Wan nigdy nie wziąłby czyjegoś miecza świetlnego bez pozwolenia. Jedyna sytuacja, w której mogłoby do czegoś takiego dojść, to taka, że by go sklonowali i podrzucili nam na statek. Anakin, przysięgam ci, jak jeszcze raz wrócisz tu, by o coś zapytać, to...

- DOBRZE, DOBRZE! Już nie wracam! Już idę!


Notka od-autorska pod koniec rozdziału pierwszego*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top