3. Porozumienie z człowiekiem
Castiel z jakiegoś powodu nie chciał później przez jakiś czas wracać na Ziemię. A przynajmniej do Winchesterów.
Z Deanem nie łączyło go żadne przyrzeczenie o zaprzestaniu cudzołóstwa, ale mimo wszystko anioł czuł się głęboko urażony. Ta emocja przewyższała intensywnością inne emocje buzujące gdzieś pod jego żebrami i zdecydowanie nie pragnął odczuć jej znowu. Być może była skutkiem odbierania dużej ilości impulsów związanych z jednym człowiekiem; niezdolność do patrzenia, jak on okazuje innej osobie szczególne uczucia. A być może to tylko dysharmonia pewnych substancji w organizmie Jimmy'ego.
Tak czy inaczej anioł źle wspominał całą sytuację. Na samą myśl o rozochoconej blondynce wciągającej Deana na łóżko, w naczyniu ściskał mu się żołądek i gardło, zaś ramiona w jakiś sposób boleśnie ciążyły, że Castiel miał ochotę ze zwieszoną głową chodzić aż do dnia Sądu Ostatecznego. A serce? Mógłby przysiąc, że na czas tych wspomnień zwyczajnie przestawało bić i rozsypywało się na tysiące małych kawałeczków.
A wszystko stało się jeszcze trudniejsze do zniesienia, kiedy w jego głowie pojawiało się coraz więcej modlitw Deana.
Mężczyzna potrafił codziennie wysyłać pytania, czy z Cas jest cały, czy żyje, czy mógłby przybyć na chwilę, czy mógłby dać chociaż znać, że wszystko w porządku. Wyglądało na to, że człowiek umiał skutecznie wyprzeć ze swojego umysłu świadomość o złych czynach.
Co dziwniejsze, czas tylko wzmagał całe cierpienie, zamiast leczyć rany, jak to obiecywały filmy romantyczne. Co rusz w aniele wzbierała jakaś irracjonalna tęsknota za tym mężczyzną. Nie myślał o dotyku czy nawet patrzeniu w oczy - pragnął tylko być przy Deanie, chociażby w niewidzialnej postaci. Kiedy tyle mrocznych uczuć przenikało jego naczynie w jednej, krótkiej chwili, anioł jako Sługa Pański był zupełnie bezużyteczny. Zachowywał się... jak człowiek.
Wreszcie za sprawą pewnego zbiegu okoliczności Castiel miał szansę ukoić serce, a przynajmniej wnieść cokolwiek do tej sytuacji.
Kiedy Sam także zaczął się modlić, w jego słowach można było wyczuć troskę nie tylko o Casa, lecz również o Deana. Wrodzony instynkt młodszego brata w jakiś sposób podpowiadał mu, że między łowcą a aniołem wydarzyło się coś niedobrego.
Castiel pragnął od początku rzucić wszystko i przenieść się na Ziemię. W jego umyśle zrodziła się jednak obawa - co, jeśli ponownie zobaczy Deana z kobietą? Ryzyko podjął dopiero, kiedy łowcy zajęli się sprawą morderstwa innego anioła. Oczywiście powinno mu być przykro, że coś zagraża Niebu, ale bardzo egoistycznie Castiel odczuwał tylko nadzieję na ponowne spotkanie.
Tym razem musiał skoncentrować się na osobie Sama, dzięki czemu przeniósł się do stolika w barze, gdzie bracia jedli właśnie śniadanie. Nie było z nimi żadnych roznegliżowanych kobiet. Na widok anioła obydwaj Winchesterowie podskoczyli.
– Witaj... Dean, Sam.
– Jezu, Cas! Co się z tobą działo? – Dean po przeciwnej stronie stolika zrobił ruch, jakby chciał dotknąć dłoni anioła splecionych na blacie.
– Macie jakieś informacje o powodzie śmierci Mikaela? Podejrzewam, że zrobił to demon.
Kiedy Castiel upewnił się już, że z mężczyznami było wszystko w porządku, skupił się wyłącznie na wykonywaniu pracy. Ignorował zaniepokojone spojrzenia, jakimi go obdarzali, ignorował też pytania i zaczepki starszego łowcy, zbywając go krótkimi wymówkami.
Sprawa nie była zbyt skomplikowana. Ponoć anioł Mikael zasmakował nielegalnego hazardu w podejrzanej dzielnicy Oklahoma City i wreszcie naraził się jakiemuś ostremu graczowi. Mężczyzna zauważył, jak Mikael używa Łaski, by oszukiwać i pod koniec rozdania zabił go, używszy właśnie anielskiego sztyletu.
Wytropienie zabójcy zajęło Winchesterom cały dzień, a już o zmierzchu Castiel nawrócił go i trochę zmodyfikował pamięć. Późnym wieczorem zjawili się z niezupełnie przytomnym pokerzystą pod jego domem. Zupełnie tak jak wcześniej poleciła agentom FBI zatroskana żona: żadnych szpitali. Sprawa została zakończona i wkrótce Castiel mógł wrócić do Domu.
Przez cały dzień unikał Deana, jak tylko mógł. Z całej siły też trzymał nerwy i emocje na wodzy, by w pewnej chwili nie dać im wybuchnąć. Przed domem pokerzysty nastąpił jednak moment, w którym całe opanowanie Castiela zawisło na włosku. Oczywiście anioł mógł po prostu przenieść się z powrotem do Nieba, ale nabyty masochizm znów dawał mu o sobie znać.
– Odstawię go do domu – zaoferował Sam, wyciągając śpiącego mężczyznę z Impali. – Zaraz wracam.
Castiel nie wiedział, czy było to w świecie przyrody możliwe, ale kiedy został w aucie sam na sam z Deanem, czuł, jakby powietrze wokół maksymalnie zgęstniało - nawet muzyka płynąca z głośników nie tłumiła tej ciężkiej ciszy. Na dodatek Sam zdawał się nie widzieć tego całego napięcia i wcześniej usadowił się prędko na tylnym siedzeniu ze zbrodniarzem, że aniołowi przypadło miejsce pasażera z przodu.
Teraz siedzieli niby blisko siebie, ale jednocześnie bardzo daleko. Castiel odwrócił głowę, patrząc, jak młodszy Winchester przyjmuje zaproszenie gospodyni na herbatę. Wyglądało na to, iż mieli spędzić w tym stanie trochę więcej niż anioł przypuszczał.
Kiedy już zamierzał wypowiedzieć sztywne pożegnanie i zniknąć, mężczyzna wyłączył odtwarzacz. Castiel odruchowo się obrócił i zobaczył twarz Deana dużo bliżej swojej własnej, niż się tego spodziewał.
– Cas, to się musi skończyć. Twoje dąsy.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł, odważnie się nie odsuwając. Czuł ciepło bijące od łowcy.
– Nie odpowiadasz na moje modlitwy, unikasz mnie i pewnie gdybyś teraz nie musiał nadzorować naszej roboty, nie byłoby cię tu. Naprawdę się martwiłem – głos mężczyzny nieco się załamał. – Myślałem, że ty już...
– Byłeś do tego stopnia zasmucony, że szukałeś pocieszenia w łóżku jakiejś blondynki, tak? – czara emocji Castiela zupełnie się przelała, czego od razu pożałował. – Przepraszam, Dean. To nie moja sprawa, z kim odbywasz stosunki płciowe.
Ta wypowiedź widocznie zbiła Winchestera z pantałyku, ponieważ przez chwilę milczał zdumiony ze wzrokiem wbitym w twarz anioła.
– Co? Jesteś zazdrosny? Cas, ja się z nią nie przespałem! Ja... nie mogłem...
– Dlaczego?
– Musiałem coś sprawdzić – następne słowa łowcy widocznie wymagały od niego wielkiego wysiłku. – Musiałem sprawdzić, czy... czy przy innym człowieku czuję się tak... tak jak przy tobie.
Serce Castiela zatrzepotało na to wyznanie, chociaż nie do końca był pewien jego znaczenia. W oczach Deana zaczął szukać odpowiedzi oraz potwierdzenia swoich własnych uczuć, aż człowiek przysunął się jeszcze kilka centymetrów bliżej.
– Cas... – ciepły oddech owionął mu policzek. – Nie odchodź. Potrzebuję cię.
Mężczyzna trochę nieporadnie złapał go za połę płaszcza i przelotnie zerknął na usta anioła. Castiel powoli zaczynał pojmować, czemu ludzie poddają się tym swoim małym rozkoszom. Przez jego ciało z prędkością światła przebiegały miliony impulsów. Najpierw następowały dreszcze, a później obezwładniające ciepło drugiej osoby sprawiało, że chciał przedłużyć te sekundy w nieskończoność.
Ta chwila, gdy patrzyli na siebie spod półprzymkniętych powiek, była tak słodka i leniwa, a jednocześnie gorąca, że anioł bał się, by Deana nie wystraszył niewątpliwie głośny łomot jego serca. Wreszcie poczuł delikatny dotyk piegowatego nosa na swoim własnym. Wszystko to trwało tak długo - wydawało mu się, że za oknem Impali zmieniają się pory roku i upływają całe stulecia.
Czując wreszcie zaledwie muśnięcie wilgotnych, słodkich warg na swoich własnych, zakwilił cichutko. Nie śmiał nawet się poruszyć, aby nie zepsuć tego magicznego momentu. Doskonale czuł na skórze, jak długie rzęsy Deana drgają niepewnie, a jego druga dłoń sunie w górę szyi. Powolny ruch ich złączonych ust mógłby trwać w nieskończoność, gdyby nie nader głośne trzaśnięcie tylnych drzwi samochodu.
– Jestem! Wracajmy do motelu, Dean! – zawołał dziwnie usatysfakcjonowanym tonem Sam, kiedy jego brat i Castiel szybko się od siebie oderwali.
Przez całą drogę anioł starał się zachowywać naturalnie, ale kiedy zupełnie przypadkiem kilkakrotnie zerknął na Deana, na jego twarzy widział szeroki uśmiech.
Mieli swój wspólny sekrecik, co sprawiało, że nastawienie Castiela zupełnie się odmieniło i teraz chciał wciąż przebywać na Ziemi. Z czasem oczywiście ta malutka tajemnica zaczęła się powiększać, bo czasem anioł przybywał specjalnie po to, by skraść Deanowi chociaż drobny całus. Zaczynał wierzyć, iż dzień bez dotyku tego szczególnego mężczyzny był dniem straconym.
Uleganie człowieczeństwu następowało teraz o wiele łatwiej niż kiedykolwiek; wiedza, że gdzieś obok są zawsze szerokie, silne ramiona, by cię ochronić i pomóc, była... po prostu nie do pojęcia. Dean czasem dotykał go, jakby Castiel był najcenniejszą i najbardziej kruchą rzeczą na świecie, co anioł lubił w tym samym stopniu, co go to drażniło. Był przecież potężną istotą - to właśnie człowiek powinien martwić się o swój krótki żywot.
Czasem jednak dawali się ponieść zmysłom i czułe pocałunki zmieniały się w naprawdę lubieżne, niemal zwierzęce. Ze skrzętnych obserwacji Castiela wynikało, że ludzie lubili się rządzić i dominować. Lubili zaś jeszcze bardziej, gdy rządziła się i dominowała druga osoba. Anioł wykorzystywał to od czasu do czasu i dzięki oglądaniu coraz większej ilości oper mydlanych, doskonalił swoje zdolności.
Oczywiście obydwaj byli bardzo ostrożni; ustalili, że powiedzą o wszystkim Samowi, kiedy tylko nadarzy się odpowiednia okazja. Żadnemu z nich się zbytnio nie spieszyło.
Pewnego dnia nagle przestali się tym martwić - prawdopodobnie dlatego, że okazywanie uczuć przychodziło im z coraz to większą łatwością. Innymi słowy: problem rozwiązał się sam.
Bobby często mówił, że Rufus miał polskie korzenie – gdziekolwiek się nie pojawił należało szybko spodziewać się albo policji, albo alkoholowej libacji. Dlatego, kiedy tuż po zachodzie słońca w piątek Turner zapukał do drzwi Singera, on i jego goście byli nieco zaniepokojeni. Powiedział tylko, że przejeżdżał niedaleko oraz, że nie chce spędzać szabasu samotnie. Następnie postawił na kuchennym stole skrzynkę ulubionej whisky i zaraz zaczął przetrząsać szafki gospodarza w poszukiwaniu szklanek.
Policja się nie zjawiła, chociaż Castiel nieco się obawiał.
Widocznie trzej łowcy doświadczyli wcześniej podobnych zachowań Rufusa; wszyscy pili tylko na początku, później odłączył się Sam, a gdzieś w połowie opowieści o polowaniu na cały klan vetali, Dean. Następnego dnia Bobby był tylko trochę bardziej marudny niż zwykle, ale Winchesterowie nie mieli nawet problemu ze wstaniem z łóżek. Tylko jeden łowca przespał całą resztę szabasu w piwnicy Bobby'ego.
Tego popołudnia Castiel nie chciał zapomnieć za żadne skarby świata. Z krzesła w salonie napawał się danym spokojem: z kuchni dolatywał przyjemny zapach przygotowywanego gulaszu, obok przy biurku pracował Sam, zaś naprzeciwko, ukryty przed czerwonymi promieniami słońca, spał na kanapie Dean. Domostwo skąpane było wręcz w aurze beztroski. Na zakurzonym dywanie walało się kilka pustych butelek, starych książek kucharskich, a nawet zepsuta już maszyna do pisania. Stojak na parasole obok kanapy wypełniony był różnego rodzaju szablami i bronią ręczną.
Patrząc na ludzi w takim otoczeniu, czas drastycznie zwalniał tempo i można było nawet wyobrazić sobie, jak przez takie leniwe chwile ich życie staje się szczęśliwsze, a może nawet odrobinkę dłuższe.
Castiel nagle zapragnął przejrzeć pewną książkę Singera, która intrygowała go już od jakiegoś czasu. Wstał, zręcznie przestąpił nad stosem woluminów i maszyną do pisania jednocześnie, aż szlufka jego płaszcza zaczepiła o wystającą rękojeść jakiejś szpady. Gdy właśnie zamierzał przenieść ciężar ciała na wysuniętą nogę, poczuł pod stopą jedną z przewróconych butelek i zupełnie stracił równowagę.
Postronnej osobie mogło wydawać się, że każdy anioł był sprytny, zwinny i idealny. A w rzeczywistości wszystko zależało od naczynia oraz stanu jego użytkownika. O ile do ciała Jamesa Novaka Castiel zdążył już przywyknąć, o tyle w stanie zakochania nie czuł się w pełni sobą - jakby nosił o wiele za duże buty. Co prawda w walce mógł to w pewien sposób wykorzystać, lecz w codziennym życiu raczej przysparzało to samych kłopotów.
Gdy tylko dotknął podeszwą buta butelki na podłodze, wiedział, że upadnie - nie wiedział tylko w którą stronę. Zachwiał się niczym łyżwiarz figurowy, najpierw przechylił nieco do tyłu, ale później już z całym impetem upadł na kanapę, pociągając z płaszczem cały stojak na parasole. O mały włos nie upadł na Deana, zdążył jednak w ostatniej chwili zaprzeć się mocno ramionami o oparcie kanapy.
Następnie Castiel postąpił nad wyraz pochopnie. Mógł jedynie tłumaczyć się dalszą utratą równowagi. Bo rzeczywiście siła upadku zmusiła jego ciało do wygięcia się w nieprzyjemny łuk, by zatrzymać się jedynie kilka centymetrów nad twarzą Deana. Anioł wyrzucił ze swojej świadomości te sekundy, podczas których wisiał bez ruchu; twierdził uparcie, że zupełnie przypadkowo ich usta się zderzyły.
I może ani Sam ani Bobby nie zwróciliby na to uwagi, gdyby nie natychmiastowa reakcja Deana. Z wciąż zamkniętymi oczyma wciągnął na siebie Castiela i czym prędzej pogłębił pocałunek, głośno mrucząc. Ktoś na drugim końcu świata głośno wciągnął powietrze, akurat kiedy anioł nieśmiało zaczął odwzajemniać pieszczotę.
– A niech mnie – powiedział drugi ktoś.
Aksamitny język Deana wcale nie był rozespany; szybkimi liźnięciami torował sobie drogę do wnętrza ust Castiela. Kiedy poczuł na wargach skubiące zęby łowcy głośno warknął i przejął inicjatywę.
– Zróbcie mi przysługę i wynajmijcie sobie pokój, idioci!
Kiedy anioł uniósł głowę, raptownie oderwawszy się od Deana, zobaczył tylko jak zniesmaczony Bobby wraca do gotowania gulaszu, a Sam uśmiecha się do siebie.
Dean także się uśmiechał.
A więc nie mieli się czego obawiać - zarówno młodszy Winchester, jak i Bobby przyjęli całą sytuację z zaskakującym spokojem.
Pomimo całego zdarzenia wciąż woleli cieszyć się sobą z dala od innych ludzi. Dean nie należał do osób, które lubiły obnosić się ze swoją seksualnością. Czasami Sam dawał im chwilę prywatności, kiedy wychodził na długie zakupy, zostawiając ich samych w motelu. W innych sytuacjach pozostawały im kradzione w pośpiechu pocałunki oraz przelotne spojrzenia. Nawet okazywanie uczuć w ten sposób stanowiło dla anioła porażającą pieszczotę.
Bywały dni kiedy Dean był najbardziej czułym i szczerym człowiekiem, jakiego Castiel spotkał. Bywały też i takie, gdy bez przerwy się kłócili. Od czasu do czasu nachodził go także dylemat, czy to, jak postępują jest słuszne; wówczas Dean dąsał się i milczał. Później jednak, jak po burzy następuje rozpogodzenie, wszelkie wątpliwości mijały.
Castiel przekonywał się wielokrotnie, co i w jaki dokładnie sposób napędza ludzki gatunek. Wtedy myślał, że jeśli takim emocjom towarzyszy smutek czy nawet zwątpienie, głęboka, prawdziwa miłość jest ich z pewnością warta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top