Śpiew kukułki - Frances Hardinge
Triss budzi się po wypadku i wie, że coś jest nie tak. Dręczy ją głód nie do opanowania, raz po raz budzi się z liśćmi we włosach, ma wrażenie, że śmiertelnie przeraża młodszą siostrę. Kiedy już nie może tego wytrzymać i zaczyna płakać, jej łzy są jak pajęczyna...
Wkrótce odkrywa, że to, co się z nią stało, jest dziwniejsze i straszniejsze, niż sobie wyobrażała i że dosłownie nie jest sobą. Pragnąc zrozumieć, co się dzieje, rusza w podróż do Podbrzusza miasta, spotkać się z ekscentrycznym Architektem, który knuje i spiskuje przeciwko jej rodzinie. Musi wszystko wyjaśnić, zanim będzie za późno...
Źródło opisu: okładka.
🐦 🕰️ 🐦 🕰️ 🐦 🕰️ 🐦 🕰️
Zacznę może tak: nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam... równie dziwną książkę. Wiem, nie brzmi to zachęcająco, ale to nie tak, że „Śpiew kukułki" jest zły. Jest natomiast całkowicie dziwną, pokręconą opowieścią, która co prawda ma w sobie coś uwodzącego, ale równocześnie cierpi na kilka poważnych bolączek.
Jeśli zapytalibyście mnie, do kogo jest adresowana ta powieść, odpowiedź brzmi: NIE WIEM. I właśnie to jeden ze wspomnianych problemów. „Śpiew kukułki" znalazłam w internetowej księgarni w zakładce „Literatura dla młodzieży", a biorąc pod uwagę wiek głównej bohaterki (11 lat) i wiek drugiej głównej bohaterki (jakieś 6 czy 7 lat) można by pomyśleć, że powieść rzeczywiście mogłyby czytać naprawdę młode osoby. I wskazywałaby na to również prezentacja świata przedstawionego – bo chociaż nie jest infantylny, czuć wyraźnie, że to jeszcze dziecięca perspektywa.
Pewnie czujecie już, że jest tu takie wielkie „ale", bo owszem, jest. Moje „ale" to po pierwsze gabaryty książki, po drugie leniwa narracja a po trzecie – ilość poruszanych przez autorkę wątków; ilość, którą określiłabym jako "o kilo grzybków za dużo w barszczu". Lubię grzyby, lubię barszcz, ale razem i to w takiej ilości... robi się niedobrze.
Zacznę od zalet: „Śpiew kukułki" napisany jest bardzo ładnie. Jeszcze nie pięknie, jeszcze można byłoby tam coś zdziałać, ale naprawdę ładnie, tak lirycznie. Problem polega na tym, że popisując się pięknym stylem autorka niekiedy... gubi fabułę. I tak suniemy leniwie, jak mgła nad wrzosowiskiem, przez opisy miejsc, przemyślenia tej jedenastoletniej bohaterki i jakieś... ojej, właściwie nie potrafię nawet powiedzieć, o czym było sporo opisów. Bo scenerie nie są jakieś szaleńczo bogate – przez większość czasu jesteśmy w jednym mieście, właściwie w jednym jego zakątku i krążymy po uliczkach, na których nie ma dużo do zobaczenia. Powieść ma ponad 400 stron i uważam, że to dużo, szczególnie gdy akcja przez większość czasu jest tak leniwa, co może być barierą dla młodszych czytelników. Plusem w tym wypadku są niewątpliwie króciutkie rozdziały.
Wspomniałam o ilości poruszanych wątków i moim zdaniem to największy problem tej opowieści. Tu nie dzieje się dużo, ale obserwujemy mnóstwo niteczek, z których wydziergana jest akcja; mnóstwo spraw, o których warto mówić, ale jest ich zwyczajnie za dużo, by każdej poświęcić odpowiednio dużo miejsca. I jeżeli ja, w swoim starczym wieku, czułam się momentami przeciążona, ktoś o ponad dekadę młodszy ode mnie mógłby cisnąć powieścią w kąt. Aby nie być gołosłowną, oto skrócona lista wątków, które zostały poruszone:
‣ konflikt w rodzinie;
‣ dorastanie do niezależności;
‣ obrona swojego „ja";
‣ zgubny wpływ industrializacji na środowisko;
‣ trauma po starcie bliskich ludzi;
‣ trauma powojenna;
‣ klątwa, uwięzienie gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią;
‣ konflikt na styku epok i stylu życia;
‣ relacja świata zwykłego i świata magicznego, życie magicznych istot;
‣ wątek „szalonego twórcy" – taki może mniej omawiany, ale dość często wykorzystywany topos zwany po angielsku mad architect, który lubi eksperymentować i w tych swoich eksperymentach bywa cyniczny oraz destrukcyjny na dłuższą metę.
Mogłabym tak jeszcze wyliczać, wchodząc w coraz większe spoilery. Robi się gęsto, prawda? A prawda jest taka, że przy tej dosyć leniwej i lirycznej narracji zaczyna być... ciasno. Trochę zbyt ciasno.
Więc może jednak „Śpiew kukułki" jest dla dorosłych? Możliwe – chociaż dorosły czytelnik może być poirytowany tą dziecięcą perspektywą, która faktycznie czasem zgrzyta i powoduje ciche warczenie pod nosem z frustracji. Zachowani bohaterek, w szczególności młodszej, Penelopy, nie do końca były dla mnie zrozumiałe – pomijając fakt, że nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny sympatii dla tej dziewczyny. Trochę więcej ciepłych emocji wzbudziła protagonistka, Teresa i los, jaki ją spotkał; to, kim naprawdę się okazała i jak zaciekle walczyła o przetrwanie. Jej starania do pewnego momentu były naprawdę emocjonujące, ale potwornie rozrzedzała to narracja, więc ostatecznie wrażeń było tyle, co na energicznym grzybobraniu.
Jak do tej pory można pewnie odnieść wrażenie, że poza językiem nic mi się w „Śpiewie kukułki" nie podobało – ale to też nieprawda. Wyczuwalny jest tu klimat grozy, czasami jest naprawdę upiornie i nie powiem, kilka razy wydarło mi się z gardła sapnięcie zaskoczenia. Przytoczone wątki, same w sobie, były interesujące, a narracja daje nam okazję do wniknięcia w eleganckie życie bogatych ludzi tuż po I wojnie światowej. W oczywisty sposób interesujący był dla mnie wątek Architekta – choć on sam nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia – oraz wspomniane w opisie Podbrzusze i nieco oniryczny sposób dostania się do niego. Zresztą cała ta opowieść była oniryczna, ale dla mnie miała w sobie też coś... gotyckiego; mrok unoszący się gdzieś w kątach. I żałuję, że on gdzieś się zagubił w tej leniwej narracji.
No, mówiłam – dziwna książka, która pewnie w strzępach zostanie w mojej pamięci, ale z pewnością nie trafi do ulubionych. Jeśli miałabym ją komuś polecić, to raczej starszemu odbiorcy, który nie obawia się sennego sposoby snucia historii i opowieści oczami jedenastolatki, która nie należy do zbyt zrywnych.
____________________________________
Śpiew kukułki
Frances Hardinge
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2018
Ilość stron: 477
Nośnik: książka papierowa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top