Potrójny upadek przez trzyogoniastego.

(30.09.2019)

Jeżeli czteroletni chłopiec miałby określić czym tak właściwie jest śmierć, najpewniej nie był by w stanie. Ale on...

Teraz, kiedy nieznany dotąd ból przenikał przez jego ciało, jasnowłosy nie mógł nawet zwyczajnie myśleć.

Zaciskał kurczowo powieki, a dłonie w pięści. Sam zaś wydawał z siebie coś na wzór okrzyku, którego sam jednak nie był w stanie dosłyszeć.

Ludzie siedzący naokoło zdawali się niczego z tej sytuacji nie zauważać.

Mimo że niczego niewinne im dziecko wykańczało się fizycznie, a tym bardziej psychicznie, to pięciu shinobich zachowywało kamienne twarze i nie poruszało się nawet o milimetry.

I żaden z nich nie przypuszczał nawet, co takiego dzieje się w głowie tego małego chłopca...

》     ~ ~ ~     《

Mimo że byłem przygotowywany na nadejście tej chwili, nie przypuszczałem, że będzie ona tak bardzo bolesna.

Czułem, jakbym się rozpadał, bo ktoś, albo coś przechodzi przeze mnie do środka... To trwało w nieskończoność!

Próbowałem się z tego wyrwać, bo pomyślałem, że reszta shinobi widzi, że już nie daję rady, ale nie poczułem nawet swojego ciała, jakbym wtedy w ogóle nie miał nad sobą kontroli.

Miałem wrażenie, że krzyczę, chociaż próbowałem to powstrzymać.

Poza tym do moich uszu dochodziły jakieś dziwne dźwięki, jakby... morskiego stworzenia?

Po chwili zmieniły się w szum, na którym spróbowałem się głównie skupić. I przyszło wrażenie, że odpływam, jakbym naprawdę nie dawał już rady...

* * *

- Aa! - Rany! Czyli jednak żyję. Dokładnie to sobie myślałem, słysząc swój krótki krzyk spowodowany dotknięciem czegoś mokrego.

Właściwie, to cały w tym leżałem...

- Woda? - skomentowałem, żeby upewnić się czy to naprawdę mój głos.

I o dziwo to był on. Czyli teraz już mogłem mówić. Ale... gdzie ja jestem? I dlaczego teraz nic mnie nie boli?
Gdzie się podziało tych pięciu, którzy jeszcze przed chwilą tutaj siedzieli?

- Trzeba... wstać... - nakazałem sobie, zaciskając zęby na wypadek, gdyby przy wstawaniu uaktywnił się jednak ból.
Ale go nie było.

Za to znowu usłyszałem te dźwięki, prawie, jakby gdzieś niedaleko tu był wieloryb!

Odwróciłem się, zaraz potem upadając z powrotem na, em... ziemię?

- Kim jesteś? Albo... czym? - Zanim zdążyłem dokończyć pytanie, sięgnąłem już po kunaia, którego zawsze miałem ukrytego pod ubraniem.

Dziwne było to, że to "zawsze" teraz mnie zawiodło.

- Nie masz tu zwykłej broni dzieciaku.

- Ty mówisz! - Prawdę mówiąc, przestraszyłem się nie na żarty.

Gigantyczny, dziwny żółw właśnie do mnie gada! I nie wygląda zbyt przyjaźnie... chociaż nie wyczułem, żeby miał zamiar zaatakować.

Przynajmniej jeszcze nie, ale skąd wiadomo, co zrobi taki kolos!

- Kim jesteś? - zapytałem już pewniej siebie, próbując stanąć na nogi i dla bezpieczeństwa cofnąć się trochę od niego.

"Raz, dwa, trzy..." - naliczyłem u niego aż trzy ogony.

Nie znam się może na zwierzętach, ale czy żółwie w ogóle mają takie duże ogony?
I do tego są dwukolorowe, i posiadają wielkie, czerwone oczy...?

- Na co się tak patrzysz? - Wyrwał mnie z zamyślenia, przez co wzdrygnąłem się, widocznie dosyć wyraźnie, bo bestia zaśmiała się (jeżeli to w ogóle można było uznać za śmiech, a nie za dziwne warknięcie).

Zaczęła mnie mierzyć wzrokiem, co tym razem mnie nie przestraszyło, ale coraz bardziej denerwowało.

- Co cię niby tak śmieszy?! Z nas dwóch to ty wyglądasz jakoś dziwacznie! - Wskazałem palcem prosto między oczy stworzenia, które ku mojemu braku uciechy, zaczęło się do mnie przybliżać.

Postawiłem jeden szybki krok do tyłu, ale zaraz przypomniałem sobie, czego mnie zawsze uczono.

Strach prowadzi do zguby.

Zatrzymałem się w lekkim rozkroku, z przymusu patrząc co robi ten wielki żółw.

Nigdy się nie wachaj.

Postanowiłem, że w razie czego, użyję którejś z technik, nawet jeśli niewiele one by w tym starciu pomogły.

Wytrzymasz to, albo zginiesz.

Tak... tę lekcję pamiętałem na pewno.

Zacisnąłem zęby, kiedy potwór przybliżał do mnie swój wielki łeb, znowu wpatrując się we mnie, ale tym razem jakby spokojniej.

Minęła minuta lub jakieś dwie, a mnie zrobiło się dziwnie, bo nikt nigdy wcześniej się tak na mnie nie patrzył.
Tak, jakby czekał na mój kolejny ruch.

Stanąłem wtedy prosto, próbując obdarzyć bestię takim samym spojrzeniem.

Byłem ciekaw, czy naprawdę do mnie mówiła, czy tylko zdawało mi się, że tak było, bo w tej chwili żółw wydawał się być po prostu żółwiem (choć wciąż wielkim i ogoniastym).

Nie wiem, co mnie do tego zmotywowało, ale zacząłem wyciągać prawą rękę przed siebie.

Nie pamiętam nawet do czego zmierzałem, ale dobrze wiem, że zostało mi to udaremnione.

Z nozdrzy tego zwierzęcia buchnęła nagle mokra, gęsta... mgła? Prawie, jak strumienie drobnych kropelek wody, ale jednak bardziej przypominały mi coś w rodzaju mgły.

Poczułem kolejny nagły dreszcz, i już zaraz z niewiadomego powodu, znowu siedziałem w wodzie.

- Jesteś zbyt szybki, dzieciaku.

- Nie jestem dzieciakiem - zaprzeczyłem, bo nikt w wiosce nie odnosił się nigdy do mnie w ten sposób.

Szkoliłem się na shinobi, a ninja w jakimkolwiek wieku by nie był - nie jest już dzieckiem.

- Dla mnie jeszcze długo będziesz dzieciakiem - oznajmił, na co westchnąłem oburzony.

Czego on nie rozumie?

Ale wyglądało na to, że żółw nie zamierzał przestać gadać.

- Musi minąć jeszcze sporo czasu, zanim pozwolę ci się dotknąć. - A to dlatego tak zareagował.

Patrzyłem nadal, czekając na coś więcej.

Wiem, że też reagowałem podobnie.
Kiedy ktoś z zaskoczenia próbował na przykład złapać mnie za ramię, mógł czasami nieźle za to oberwać... chociaż czasami nawet tego nie kontrolowałem.

Potwór cofnął się z powrotem do tyłu, a ja na nowo podniosłem.

A zaraz znowu upadłem.

- Ej, to znowu twoja sprawka? - zapytałem zdenerwowany, że już trzeci raz muszę lądować w wodzie, ale on zaprzeczył.

- To wstrząsy spowodowane z zewnątrz. Powszechnie nazywane wstrząsami czakry - wyjaśnił, ale ja pierwszy raz słyszałem o czymś takim. - Cóż... pewnie i tak jeszcze się spotkamy.

- Czekaj. Co to znaczy? I dlaczego w ogóle tutaj jestem? - Próbowałem podbiec w stronę zwierzęcia, ale nagle pojawiła się ciemność, którą znałem powszechnie, jako podłogę.

Czyli chyba byłem już u siebie.

Poruszyłem ręką, niepewny czy teraz już mogę to zrobić. Jednak poza ogromnym bólem głowy, nic innego mnie nie powstrzymywało.

Stanąłem prosto przed jednym z shinobi, który wiem, że miał wykonywać na mnie jakąś dziwną technikę.

- I? - zapytał, jakbym po tym miał się domyślić, o co mu chodzi. - Co tam widziałeś? - dodał grobowym głosem.

Mimo tej twardej postawy, nie spuszczałem z niego wzroku.

- Eee... wielkiego, odzywającego się żółwia. - Równo z zakończeniem tego zdania, poczułem uderzenie, które ponownie sprowadziło mnie tego dnia na ziemię.

- Głupek... - Usłyszałem westchnienie za swoimi plecami. - To był sanbi. Zapamiętaj to sobie. Od teraz będzie twoją częścią.

"Moją częścią? Przecież ja nie przypominam jakiegoś czerwonookiego, dziwnego żółwia!" - chciałem zaprotestować, ale nawet nie mogłem złapać się za bolący policzek.

Takie były zasady. Być nie do ruszenia, albo przynajmniej takiego udawać.

Wstałem, jakby nic się nie stało i patrzyłem, jak pięciu prawie takich samym ninja, wychodzi z tej wielkiej sali i zostawia mnie samego.

- Czyli on naprawdę istnieje. - Dopiero teraz przyłożyłem rękę do czerwonego już pewnie miejsca. - Ale gdzie on teraz jest? I skąd oni wiedzieli czym jest ten żółw, skoro ja nie... Czy oni też go widzieli?

Podczas rozmyślań, wolną ręką nieświadomie bawiłem się nogawką od swoich spodni. Zorientowałem się, że nie były mokre, a skoro tamto wydarzyło się naprawdę, to przecież powinny!

Teraz naprawdę nie wiedziałem, co o tym wszystkim mam myśleć.

- Yagura! - Usłyszałem znajomy głos od strony wejścia. - Czas na trening.

Ah tak, trening...

Skinąłem głową na znak, że nie zapomniałem i poszedłem w stronę swojego nauczyciela.

Czułem się naprawdę mocno osłabiony. Myślałem, że gdybym mógł, to zaraz bym upadł, a nawet położył się na podłodze i zasnął...

- Yagura - pospieszył mnie sensei, spoglądając zniecierpliwiony.

- Hai! - Przyspieszyłem na jego słowa.

No cóż... takie było oblicze Kirigakure, więc będę to musiał jakoś wytrzymać.

Zmotywowana przez heroesMN postanowiłam napisać rozdział przedstawiający pierwsze spotkanie Yagury z Isobu.

Choć w założeniu miał on trwać jakieś 600 słów krócej... czyli dokładnie 600 słów! No ale co tam? Przynajmniej był w miarę krótki.

To ten... jak wy sobie wyobrażaliście tę scenę?

Jakoś.nawet nie wiedziałam, jak pisać Isobu, bo nie znam jego charakteru.

No i tamto pieczętowanie też sobie wymyśliłam.

Końcówka jest dość naciągana i... Tak poza tym, to koniec właściwie.

No cóż. Mam nadzieję, że się podobało.

Mnie nawet pisanie tego tak poza tym początkiem.

No a więc narazicho!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top