Kolacja

Pokój niewiele różnił się od poprzedniego. Najbardziej rzucał się w oczy ogromny stół z ciemnego drewna, a przy każdym siedzeniu znajdowało się najprzeróżniejsze jedzenie. Chłopak poczuł, jak burczy mu w brzuchu na samą myśl. Jego żołądek domagał się posiłku, którego tego dnia wiele nie otrzymał.

- Witam wszystkich bardzo serdecznie - oznajmił Chao, rozkładając ręce w geście powitalnym. - Siadajcie, proszę. Przy talerzach są karteczki z waszymi imionami.

Yong Soo znalazł swoje miejsce. Było o jedno dalej niż kant stołu. Chłopak od razu spojrzał na posiłek przed nim. Tak bardzo chciał go zjeść...

Nastolatek jednak nie zdążył napatrzyć się na niego, gdyż poczuł szturchnięcie w prawy łokieć i obrócił się. Obok niego siedział Antonio, który uśmiechał się szeroko do niego.

- Poznałeś już tego Kirklanda? Nieprzyjemny, co? - zapytał, usadawiając się wygodnie w krześle.

- Nie rozmawiałem z nim i chyba nie chcę. Te jego brwi nie wyglądają przyjaźnie. - Antonio parsknął śmiechem, mrużąc swe zielone oczy, a jego twarz wydawała się rozpromieniona. Zdecydowanie odpowiadał stereotypowi o wesołych Hiszpanach.

Pan Cheong stuknął delikatnie sztućcem w swój kieliszek, uspokajając tłum. Każda twarz była zwrócona w jego kierunku, czekając na jego słowa.

- Zanim zaczniemy naszą grę, myślę, że wypadałoby się przedstawić - ciągnął. - Proszę, możesz zacząć, Lukasie. Opowiedz nam, czemu tu jesteś

Na to jasno włosy mężczyzna wyprostował się w krześle. Jego oczy nie zdradzały żadnych emocji, a ruchy ukazywały wiele gracji. Yong Soo nie wiedział, co myśleć o nieznajomym. Uważał, że był pusty. Jakby całe życie z niego wyparowało. Z pewnością był dobry w pokera.

- Lukas Bondevik. Mój brat zachorował

- Jak się czuje? - zapytała Bella z zainteresowaniem.

- Potrzebuje operacji. - Jego twarz nie pokazywała ani nutki emocji.

Niektórzy czekali na dalsze słowa mężczyzny, lecz ten siedział cicho, patrząc wyczekująco na osobę siedzącą naprzeciwko niego. Była to dziewczyna o krótkich blond włosach, ubrana w prostą i ubogą sukienkę.

Niepewnie spojrzała na Lukasa, a następnie na Chao, który skinął głową w jej stronę.

- J-jestem Yekaterina. Przybyłam tutaj, gdyż mój brat jest w ogromnych długach przez swój alkoholizm i-i był oskarżony o zaatakowanie kilku osób, a-a jeszcze moja siostra... - Jej głos załamał się w połowie zdania, a pojedyncze łzy spłynęły po jej twarzyczce. - Ja tylko chciałam im pomóc

- Spokojnie, kochana. - Pocieszała ją Bella, siedząca obok niej. Antonio tylko posłał jej uśmiech, jakby chcąc dodać kobiecie otuchy.

- Nie szczerz się tak, idioto - Yong Soo usłyszał czyjś głos z prawej strony, a Hiszpan obok niego omal nie spadł z krzesła.

- R-roma? - zapytał, niedowierzając.

- N-nie nazywaj mnie tak, pomidorowy głupku! - Chłopak miał brązowe włosy i doskonale słyszalny włoski akcent. Z jego czupryny wystawał śmieszny pojedynczy loczek, a jego twarz była lekko zaczerwieniona od gniewu. Yong Soo zaśmiał się, słysząc wyzwisko. W końcu niecodziennie słyszy się, jak ktoś nazywa drugą osobę pomidorowym głupkiem.

- Co tu robisz? Miałeś opiekować się Feliciano - powiedział nadal zdezorientowany Antonio, a w tle słychać było, jak Bella opowiada o swym chorym sercu.

- Nie wiedziałem, że też tu będziesz. A moim bratem opiekuje się ten durny Ziemniak! - Włoch (a przynajmniej tak przypuszczał Yong Soo) skrzywił się, wypowiadając ostatnie słowo. Brązowooki musiał przyznać, że ten cały ,,Roma" miał dość ciekawe wyzwiska.

- Zamkniecie się wreszcie?! - Uciszył ich Arthur, marszcząc swe ogromne brwi.

Włoch już miał otworzyć czerwoną od gniewu buzię, lecz głos pana Cheonga mu przerwał:

- Nie kłócić się, proszę. Proponuję rozpocząc posiłek, który przygotował mój najlepszy kucharz, Sadik Adnan. A tym czasem niech pan Zwingli coś nam o sobie opowie

Żołądek brązowookiego zaburczał, słysząc o jedzeniu. Ich właściciel szybko chcwycił za sztućce i zaczął łapczywie spożywać danie, słuchając jednak dalej.

Roma tylko prychnął na słowa właściciela rezydencji, a Kirkland uśmiechnął się kpiąco. Yong Soo zdecydowanie go nie lubił.

- Vash Zwingli. Moja siostra choruje na serce - rzucił blondyn o włosach sięgających ramion. Nie wyglądał przyjaźnie, mimo swej wątłej postury. Zdecydowanie lepiej było mu nie podpaść. Szczególnie, że Yong Soo mógł przysiąc, że widział jak ten wrzucał do miski pistolet.

Mężczyzna rzucił spojrzenie na chłopaka przed nim. Miał na sobie zbyt duży szkarłatny płaszcz, a oczy błyszczały kolorem nieba przed burzą. Przybył on ostatni i nadal był dość rozstrzęsiony. Można było to rozpoznać po jego dygoczącej sylwetce, która jakby błagała, by ją zabrać spod oceniającego spojrzenia Vasha.

- R-raivis - wydusił z siebie. - Raivis Galante...

Yong Soo widział, jak chłopaczyna nerwowo rozglądał się na boki. Wiedział jedno. Malec nie miał szans na wygraną.

- P-pan Braginsky k-kazał mi tu przyjść z panią Y-yekateriną - wydukał.

Niektórzy zaczęli rozmawiać szeptem, a inni wymieniać zaciekawione spojrzenia.

Wtedy przemówił pan Cheong:

- Czemu nie tknąłeś mięsa?

- J-jestem wegetarianinem. - Spuścił głowę.

Chao klasnął rękami z uśmiechem, a jego oczy zabłysły niebezpiecznie.

- Czyli mamy pierwszą okazję do przyznania nagrody!

Wszystkie oczy były skierowane w stronę właściciela rezydencji. Nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Czyżby gra już się zaczęła?

- Heraklesie, proszę przynieś mi dziesięć tysięcy - rzucił w stronę wcześniejszego kierowcy.

Raivis natychmiast poderwał się z krzesła i z niedowierzeniem patrzył na Chao. Yong Soo poczuł, jak serce mu staje.

- Dziesięć tysięcy? - wymamrotał pod nosem.

Wszyscy gracze siedzieli zdziwieni z oczami szeroko otwartymi, prócz Lukasa, który obserwował całą sytuację bez wyrazu zainteresowania.

Herakles szybko wrócił z banknotami w rękach i wręczył je panu Cheongowi. Yong Soo wpatrywał się oniemiały w pieniądze. Nigdy nie widział takiej kwoty na swoich oczach. To tylko zmusiło go do lepszego skupienia.

- Zjedz to mięso, a dostaniesz całe dziesięć tysięcy - oznajmił ze stoickim spokojem właściciel rezydencji.

Raivis patrzył to na baknoty to na talerz. By spożyć posiłek, musiał złamać swoje racje moralne, które budował przez kilka lat. Dla Yong Soo wydawało się to proste, dla młodego Galante rzeczą wręcz niemożliwą.

- J-ja nie mogę - powiedział z trudem. Kirkland przewrócił oczami z dezaprobatą. Brązowooki musiał ten jeden raz przyznać rację krzaczastobrwiemu. Przecież tyle można było kupić za tak wielką kwotę...

- Ależ możesz - Chao machnął ręką na Heraklesa, a ten podał mu kolejne banknoty. - Dwadzieścia tysięcy

Chłopaczyna zacisnął pięści i ze łzami w oczach patrzył na pozostałych uczestników, błagając o pomoc.

- Zostawcie go - wstał z miejsca mężczyzna o długich brązowych włosach, przywróconych na wszystkie strony. - Nie widzicie, że się boi?

Raivis spojrzał na swojego wybawcę, szepcząc ciche podziękowania.

- O, zatem może pan się przedstawi? - rzekł Chao.

- Kasem Mookjai. Jestem z organizacji ratującej zwierzęta w Tajlandii. Pieniądze zamierzam wydać na ratowanie słoni - rzekł z uśmiechem.

- Słonie?! Mówisz serio?! Wszyscy jesteśmy tu, by ratować życia swoje lub członków naszej rodziny, a ty przychodzisz tu ratować jakieś zwierzęta?! - Oburzony Kirkland wstał z krzesła, uderzając wcześniej o stół pięścią.

- One też potrzebują pomocy - wytłumaczył, nie zwracając uwagi na wybuch ze strony blondyna.

- Jak możesz przekładać problemy jakichś tępych zwierząt nad...

- Dość, panie Kirkland - przerwał mu Chao - przejdźmy dalej. Proszę, Mei

Krzaczastobrwi mężczyzna zajął swoje miejsce z wyraźnym niezadowoleniem zawartym na jego twarzy.

- Oczywiście, proszę pana. - Wzrok Yong Soo był skierowany na ciemnowłosą dziewczynę. Poczuł nienaturalną troskę do jej osoby. Jakby... skądś ją znał. Nic jednak mu nie mówiło o tajemniczej nastolatce. - Moi rodzice niedawno temu zmarli, a mój brat... nie może się po tym pozbierać i nie chce wychodzić z pokoju. Ciągle mamrocze, a koszmary go prześladują. I-i codziennie muszę budzić się do jego krzyków. Niestety, nie mamy pieniędzy na terapeutę...

- Spokojnie, nie martw się. Będzie dobrze - powiedział, niedokładnie wiedząc czemu, Yong Soo. Czuł dziwną potrzebę pocieszenia dziewczyny. Ta, uśmiechając się do niego uroczo, podziękowała, po czym przemówiła następna osoba.

- Gupta Muhammad. Zbieram na ratowanie zagłodzonych dzieci - wyjaśnił. Mężczyzna wydawał się równie bezemocjonalny, co Lukas. Jednak było w nim coś niezwykłego w jego wyglądzie, co zdradzało jego bystrość i rozważność. Yong Soo nie zamierzał go lekceważyć.

Wtedy nadeszła kolej na Arthura, a Antonio, widząc to, wywrócił oczami.

- Jestem Arthur Kirkland i nie mam zamiaru nic mówić o swoim życiu prywatnym

- Ja natomiast słyszałem, że twoje uzależnienie alkoholowe spowodowało wasze braki w funduszach. Lub twoje, jeśli twój brat już zdążył się wyprowadzić do Ameryki - rzekł Chao z triumfalnym uśmiechem.

- Jak zwykle się schlałeś, Kirkland - rzucił Antonio.

Pięść krzaczastobrwiego uderzyła z impetem o stół, a naczynia zatrzęsły się.

- Jak śmiesz ty... - Nie dokończył jednak. Pan Cheong podszedł do niego z butelką alkoholu.

- Uspokój się, proszę, Arthurze. Mam dla ciebie propozycję - powiedział, stawiając przedmiot na stole - Wypij to, a dostaniesz dziesięć tysięcy. Co ty na to?

Yong Soo wydawało się, jakby oczy Kirklanda miały opuścić swoje miejsce.

- Myślę, że pomogłoby ci to w przekonaniu twojego brata do powrotu, prawda? W końcu pomagał ci przez tak długi czas. Przydałoby się mu odwdzięczyć, nieprawdaż?

- Nie mogę, idioto! Właśnie przez to mnie zostawił!

- Przecież on nie musi się o niczym dowiedzieć - Chao nachylił się od tyłu do Arthura - Prawda?

Blondyn zagryzł wargę, walcząc z myślami. Jego postanowienie walczyło z chęcią ponownego zdobycia zaufania brata. Był trzeźwy już przez długi czas i nie tknął alkoholu od dwóch miesięcy. Jednak czy mógł ten jeden raz złamać tę zasadę?

Szmaragdowe oczy Kirklanda spojrzały ukradkiem na butelkę z alkoholem. Jego dłoń zaczęła powoli sięgać po nią, a w końcu poczuł szkło w swoich palcach.

Nie spiesząc się, jakby nie będąc pewnym, że na prawdę to robi, otworzył ją i wypił cały zawarty w butelce alkohol.

- Nie masz wstydu, Kirkland - wycedził Antonio z odrazą na twarzy. Jednak krzaczastobrwi nigdy nie odpowiedział Hiszpanowi. Poczuł tylko zranioną dumę.

Chao podał mu obiecaną sumę, śmiejąc się pod nosem. A wtedy nadeszła kolej na nadal posyłającego szyderczy wzrok Kirklandowi chłopaka. Ten jednak szybko uśmiechnął się do innych, udając, że nic się nie wydarzyło.

- Jestem Antonio Carriedo. Pomagam mojemu drogiemu Romano zebrać pieniądze na leczenie jego brata. Jednak okazało się, że jest on tutaj z nami

- Wystarczająco długo zajęło ci zauważenie mnie, idioto!

- Oj, Romano, nie bądź już taki

- Zamknij się! Zostawiłeś mojego brata z tym cholernym Niemcem!

- Sam go z nim zostawiłeś, Roma - Hiszpan zaśmiał się, widząc gniew Włocha.

- A idź się odczep, durniu - chłopak odwrócił głowę od siedzących przy stole i prychnął gniewie.

Yong Soo zauważając, że obrażony nastolatek nie zamierzał opowiadać o sobie, więc odchrząknął i zaczął opowiadać.

- Jestem Yong Soo i zamierzam uratować mojego brata od choroby - rzekł pewnie z uśmiechem.

,,Nie przyjmuję przegranej" - dopowiedział w myślach.

Widząc, że wszyscy zostali przedstawieni, Chao wstał i uśmiechnął się do innych.

- Skoro już wszyscy mniej więcej się znamy, myślę, że powinienem wam wyjaśnić zasady gry. Nie będzie to żadna gra w pokera, pokaz zręczności czy intelektu. Zagramy w  zmienioną formę dziecięcej zabawy w czy wolałbyś. Dajmy na to przykład. Yekaterino, wolałabyś być pocałować Lukasa czy Romano?

Dziewczyna była wyraźnie zaskoczona pytaniem. Popatrzyła to na jednego, to na drugiego, jednak nie musiała się długo zastanawiać.

- L-Lukasa, tak mi się zdaje - oznajmiła, na co Włoch prychnął po raz kolejny.

- Świetnie. A więc różnicą jest to, że musisz zrobić rzecz, którą wybrałaś. Ale spokojnie, był to tylko przykład. Jak widzieliście, gracz ma do wyboru odpowiedź A i B.Na odpowiedź jest dokładnie piętnaście sekund. Ten, kto nie wykona lub nie będzie w stanie wykonać zadania, zostaje wyeliminowany. - Uśmiechnął się pod nosem. - Czy wszyscy rozumieją?

Niektórzy wymieniali niepewne spojrzenia, inni kiwali głowami, przytakując.

Yoo Song nie musiał się zastanawiać ani sekundy. Bez zastanowienia odpowiedział Chao na pytanie.

- Bardziej gotów być nie mogę, panie Cheong!

Ten zaśmiał się tylko na widok jego entuzjazmu. Wiedział jednak, że chłopak szybko go straci.

- Teraz jest ostatnia szansa na opuszczenie sali. Czy ktoś życzy sobie wyjść z pokoju?

W sali rozległa się cisza.

Każdy jednak pozostał na swoim miejscu.

- Cieszę się. A zatem... zaczynamy!

Pan Cheong klasnął rękami, a Herakles przyprowadził do pomieszczenia podejrzane urządzenie. Wyglądało na ogromny akumulator w starym stylu ze wskaźnikami i dziwnymi paskami. Na nim leżał pilot prawdopodobnie od urządzenia.

Yong Soo był zdziwiony. Nie wiedział, czego się spodziewać. Mieli tego używać na innych? 

- C-co to jest, panie Cheong? - zapytała Yekaterina ze strachem, bawiąc się rombkiem sukienki. 

- Ah, tego używał do przesłuchiwań mój kierowca, Herakles w czasach, gdy pracował jako agent. - Uśmiechnął się po raz kolejny, wskazując na mężczyznę, który przywiózł maszynę.

- Żartujecie sobie, prawda?! - wykrzyknął Kirkland.

- Ależ nie, Arthurze. To doda tylko odrobinę rozrywki naszej grze

- Co z tobą nie tak?! - Blondyn wziął do ręki butelkę po alkoholu, rzucając w Chao. Ten jednak sprawnie jej uniknął. - Chcesz nas pozabijać?

- To tylko część gry. Usiądź spokojnie 

- Usiąść? Dziękuję bardzo, ale nie zamierzam tu siedzieć ani minuty dłużej. Wychodzę - oznajmił, wstając z krzesła.

- Nie wydaje mi się, Arthurze - Pan Cheong wstał, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Pieprz się. Nie zamierzam czekać, aż użyjesz tego na mnie! - Twarz Kirklanda był czerwona ze złości. 

- Masz usiąść - wycedził Chao z wyraźnym niezadowoleniem.

- Wychodzę i reszcie radzę to samo - powiedział, kierując się w stronę drzwi.

- Świetnie zatem - Klasnął po raz drugi w dłonie. 

Arthur już miał sięgnąć po klamkę, gdy rozległ się huk.

Yong Soo nie był gotowy na ten widok. Zanim się spostrzegł, słyszał tylko dzwonienie w uszach. Przed oczami miał widok ciało Kirklanda, a jego krew rozlała się po ścianach. Za nim prawie wszyscy wlepiali się na zwłoki blondyna, nie wierząc własnym oczom. Nikt nie ważył się odezwać. 

Jednak w momencie, gdy spojrzał na osobę, która oddała strzał, jego serce jakby stanęło na moment. Wszystko inne było nieważne. Widział tylko jego. Z pistoletem w ręku. Z twarzą bez emocji. 

Widział tylko Kiku.

Swojego brata.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top