Rozdział 3: My nie zasługujemy na miłość
Część II: Gniew
Gdy tylko Filip nacisnął klamkę drzwi wejściowych do swojego domu, jego uszu dobiegł surowy głos ojca:
- Dobry wieczór, Filipku! Co ty sobie wyobrażasz? Dawno nie spotkałem się z takim brakiem szacunku.
Pan Wojciech stał pośrodku salonu z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Za nim przystanęła mama Filipa, pani Joanna, która jednak spoglądała na syna z delikatnym wyrazem ulgi na twarzy.
Nastolatek nie odpowiedział. Powoli zdjął buty, przeczesał palcami włosy i udał się do pokoju, w którym znajdowali się jego rodzice. Czuł we krwi, że dzisiejszego wieczoru nadszedł moment nieuniknionej konfrontacji.
- Gdzie ty się podziewałeś? Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy. Pół dnia nie było z tobą żadnego kontaktu - powiedziała z wyrzutem mama Filipa.
Chłopak otworzył jedynie usta, ale nie zdążył odpowiedzieć, gdy ponownie podniesionym głosem przemówił jego ojciec:
- Dlaczego wyłączyłeś telefon? I jakim prawem zostawiłeś zegarek w domu? Nie wmówisz mi, że to wyszło przypadkiem. Jesteś niewdzięcznym idiotą. Szlajasz się po nocach z tą patologią...
Podszedł do Filipa i zbliżył do niego czerwoną ze złości twarz. Chłopak mógł teraz zobaczyć, jak w rytm przyspieszonego oddechu ojcu groźnie falują nozdrza.
- Świetnie, gratuluję. Aśka, on pił alkohol - powiedział mężczyzna dramatycznym tonem, a pani Joanna wzięła równie rozpaczliwy, głośny wdech.
- Po pierwsze, to rozładował mi się telefon - automatycznie skłamał Filip, jednak od razu poczuł się z tym podle. Wcale nie względem swoich rodziców, a wobec samego siebie. Dlatego krótko po tym dodał - nie przesadzasz trochę?
Jego głos drżał ze zdenerwowania. Czuł, jak wzbiera w nim wściekłość, której nie zdoła dłużej kontrolować.
- Nie wiem, czy zauważyliście, ale mam siedemnaście lat! A traktujecie mnie niemal identycznie jak Maksa, który chodzi jeszcze do wczesnej podstawówki - wyrzucił z siebie znacznie pewniejszym tonem.
To chyba pierwsze sensowne zdanie, jakie zdołał wygłosić rodzicom w ciągu ostatnich miesięcy. Być może dlatego skumulowane na przestrzeni ostatnich dni złe doświadczenia, w połączeniu z resztą alkoholu buzującą w żyłach, zaczęły znajdować ujście w kolejnych słowach nastolatka.
- Zegarka nie mam zamiaru dłużej nosić - w tej kwestii Filip również pozwolił sobie na szczerość, co przełamało tamę skrywanych głęboko emocji. - Szczerze? To, co robicie, jest nie tylko pojebane. Jest kurwa nielegalne. Pozbawiacie mnie jakiejkolwiek prywatności. Mógłbym zgłosić was na policję albo do mediów... Nie wiem, do rzecznika praw dziecka - wyliczał, zaciskając pięści.
Pani Joanna zamarła po wysłuchaniu słów syna. Na jej twarzy malował się niejednoznaczny grymas, który mógł odzwierciedlać mieszane uczucia, jakie nią targały. Dłonie, które opierała na zagłówku fotela wypoczynkowego, lekko jej dygotały.
Zarzut syna spotkał się jednak z szybką defensywną ojca:
- Brawo, Filipku - odezwał się nieco łagodniej pan Wojciech. - Jak sam przyznałeś, masz siedemnaście lat. Nie jesteś jeszcze pełnoletni... - nie spiesząc się, ojciec Filipa starannie dobierał słowa. - Nie chcesz nosić zegarka? Proszę bardzo, twoja sprawa. Skoro to dla ciebie za duże wyzwanie. Ale to nie zmienia faktu, że na dany moment pozostajesz pod naszą opieką - powiedział i uśmiechnął się zjadliwie.
Kiedy Filip przypatrywał mu się ze skamieniałą twarzą, pan Wojciech kontynuował oficjalnym tonem:
- W tym momencie tracisz w tym domu wszelkie przywileje. Na nic nie możesz liczyć, żadnego wsparcia z naszej strony. Oprócz tego masz szlaban, na najbliższe tygodnie i na całe wakacje. Wolny czas poświęcisz na naukę. Po szkole masz wracać od razu do domu, nie życzymy sobie żadnych gości do ciebie. Nawet nie każ mi mówić, co stanie się, gdy nie spełnisz tych warunków.
Filip przez chwilę milczał, wpatrując się tępo w ścianę. Jego ramiona delikatnie dygotały, jednak chłopak nie płakał. Z gorzkim uśmiechem wymalowanym na twarzy zwrócił wzrok na ojca, wpatrując się prosto w jego oczy:
- Nie będę mieć wsparcia? - zapytał cicho. - Czym ty mnie właściwie straszysz? Przecież ja nie mam od was żadnego wsparcia. Nic o mnie nie wiecie. Nie macie pojęcia, czym się interesuję, nie wiecie, czy byłem już zakochany ani jaki jest mój ulubiony zespół. Jestem dla was tylko skarbonką na karteczki z wypisanymi oczekiwaniami. Niczym więcej. ZMARŁ MÓJ PRZYJACIEL! - krzyknął. - ZMARŁ! Ktoś dla mnie naprawdę bliski, kto znał odpowiedzi na te pytania. Czy w ogóle obchodzi was, jak ja się z tym czuję? A może jestem tylko robotem, który ma wyrabiać normy niezależnie od okoliczności? Nie robi na mnie żadnego wrażenia ten szlaban. Wiesz, dlaczego? Bo jestem waszym niewolnikiem od urodzenia. Zdążyłem przywyknąć! Możecie mieć za to pewność, że gdy tylko będę miał taką możliwość, zostawię was bez słowa i nigdy więcej mnie nie zobaczycie - chłopak poczuł gigantyczną satysfakcję z każdego wyrzuconego z siebie słowa.
Matka Filipa rozpłakała się głośno i, rzucając bełkotliwe „Widzisz Wojciech, jacy jesteśmy fatalni?", szybkim krokiem poszła do łazienki na parterze, zatrzaskując za sobą drzwi.
- To twoja zasługa - wycedził ojciec chłopaka, oskarżycielsko celując w niego palcem. - Wydaje ci się, że masz tak fatalnie? Jedyne, czego przez całe życie pragnęliśmy dla naszych dzieci, to żeby nie skończyły jak rodzice twoich kolegów. Gdybyś nie sprawiał tylu problemów, mielibyśmy do ciebie znacznie większe zaufanie. Za przykład masz swoją starszą siostrę, której nie dorastasz do pięt. Prawda jest taka, że jesteś po prostu rozpuszczony. Nie wiesz nic o życiu...
- Jak mam cokolwiek wiedzieć o życiu, skoro nie pozwalacie mi żyć?! - wtrącił mu się Filip.
- Chcesz? Proszę, dołącz sobie do nich. Do tych twoich pieprzonych koleżków, którzy skończą, sprzedając hot dogi w Żabce albo na stacji benzynowej - odparował pan Wojciech. - Nie będziesz mieć nic wspólnego z naszą rodziną. Idź sobie. Nie chcę już na ciebie patrzeć.
Filip odwrócił się w stronę drzwi w korytarzu, mając zamiar wyjść z domu, jednak pan Wojciech krzyknął za nim:
- Do swojego pokoju!
Zdezorientowany chłopak powlókł się na górę. Kiedy wszedł na piętro, zauważył wystraszoną buzię swojego młodszego brata obserwującą go przez szparę w drzwiach. Nie był jednak w stanie powiedzieć mu nic pocieszającego. Wszedł do swojego pokoju, zamknął drzwi i rzucił się na łóżko. Cichy szloch, na który mógł sobie teraz pozwolić, przytłumiła jego poduszka.
***
Igor wysiadł z Ubera pod strzeżonym osiedlem w południowo-zachodniej części Wrocławia. W okolicy było prawie samo nowe budownictwo. W zasięgu wzroku znajdowała się całodobowa Żabka, zamknięta o tej porze restauracja sushi oraz jeszcze oficjalnie nieotwarty zakład fryzjerski. Chłopak pożegnał się z kierowcą krótkim „dzięki, na razie" i ruszył w kierunku bramy ogrodzenia. Przysunął brelok kluczy do domofonu, odblokowując furtkę. Czuł zażenowanie tym, że szybciej bije mu serce.
Wszedł na portiernię swojego bloku i przywitał się z dozorcą siedzącym za biurkiem, na którym ustawione były telewizory z widokiem kamer monitoringu. Poszedł korytarzem do windy, mijając okazałe sansewierie w dużych donicach wysypanych drobnymi, białymi kamyczkami. Nacisnął przycisk ze strzałką w górę, a drzwi windy natychmiast się rozchyliły. Wszedł do środka i przejrzał się w dużym lustrze, w całości pokrywającym jedną ze ścian. Spojrzał na niego chłopak balansujący na granicy nadwagi. Pod luźną koszulką dostrzec można było nieco odstający brzuch, a jego ręce i nogi były pulchniejsze od tych, które widywał u swoich kolegów. Na domiar złego zauważył, że na brodzie wyszedł mu nowy pryszcz - pośrodku zaczerwienionego miejsca odznaczał się biały, nieestetyczny punkcik. Chłopak westchnął poirytowany, zastanawiając się, jak długo dzisiaj z tym paradował. Od razu wycisnął wyprysk i wytarł go wierzchem dłoni.
Kiedy Igor wszedł do mieszkania, w żadnym z pomieszczeń nie paliło się światło. Pstryknął włącznik w korytarzu - powitało go ładne, ale nieco zapuszczone wnętrze. Duża szafa przesuwna typu komandor, której drzwi w całości zdobiły lustra, miała sporo smug. Na znajdującej się przy przeciwległej ścianie szafce na buty zebrała się pokaźna warstwa kurzu. Kafelki podłogowe zawierały stare, zaschnięte plamy, a przy listwach gromadziły się kłęby kociej sierści.
Z kuchni dobiegło radosne miauczenie, a krótko za dźwiękiem paradnie podążyły dwa koty z dumnie uniesionymi w górę ogonami. Jeden z nich to rezolutny syjam, którego chłopak nazwał Jaskier na cześć swojego ulubionego bohatera z Wiedźmina. Drugi kot, znacznie poważniejszy w obyciu brytyjczyk, stanowił zachciankę jego mamy, która nadała mu imię Barbie. Igor pogłaskał koty, zdjął buty i poszedł do łazienki umyć ręce. Później zajrzał do salonu i sypialni rodziców - pusto. Usiadł na brzegu ich królewskiego łóżka i wybrał na smartfonie numer do taty.
- Halo, Igor? Co tam? O co chodzi? - dobiegł go zaskoczony głos pana Mariusza.
W tle chłopak słyszał głośną muzykę, krzyki i śmiechy. Nastolatkowi zdawało się, że po drugiej stronie słuchawki rozmawiają obcokrajowcy.
- No cześć - powiedział Igor zmieszany. - Dzwonię, bo pytałeś, gdzie jestem. Byłem na pogrzebie, a potem widziałem się ze znajomymi. Wróciłem już do domu.
- Aaa, no tak. Słuchaj, po pierwsze to nakarm koty, pewnie są wygłodniałe od rana. Pisałem, bo wyszedł nam z Roksi mały spontan - tata Igora zaśmiał się zadowolony z siebie. - Znajomi namówili nas na last minute do Lizbony. Kumasz? 700 euro za 3 dni! Twoi staruszkowie muszą sobie trochę odkuć ciężki tydzień, więc robimy przedłużany weekend. Zajmij się kotami, dobrze? Przelałem ci na konto trochę kasy, możesz pozamawiać sobie, co tylko chcesz do jedzenia. Może zaproś znajomych i zróbcie imprezkę?
- To raczej nie wyjdzie. Jak mówiłem, był dzisiaj pogrzeb Dominika... - zaczął tłumaczyć Igor, ale przerwał ze względu na dźwięk nagłego huku i głośnych wiwatów ze słuchawki.
- Ale ekstra! - zawołał pan Mariusz do telefonu. - Sorry, Igor, nie do ciebie. Co mówiłeś?
- Nie, nic takiego. Dzięki, zajmę się kotami. Bawcie się dobrze, tylko nie róbcie mi rodzeństwa - chłopak postanowił zmienić swoją wcześniejszą wypowiedź.
- Hehe, dobra, trzymaj się, stary. Ty też nie rób nam wnuków, za młodzi jesteśmy!
- Przesyłam buziaczki dla mojego synka! - piskliwie krzyknęła z oddali pani Roksana.
Ekran telefonu zaświecił się, połączenie zakończono.
Igor siedział jeszcze przez chwilę na łóżku rodziców. Rozejrzał się po sypialni, zawieszając wzrok na szafce nocnej po lewej stronie łóżka, na której sypiała pani Roksana. Stała tam lampka nocna i ramka ze zdjęciem, na którym całą ich trójkę uwieczniono w ogrodzie babci chłopaka. Igor miał na tym zdjęciu może roczek? Pulchny bobas siedział na kolanach uśmiechniętego pana Mariusza o wyraźnie bardziej zagęszczonej linii włosów. Mama Igora, piękna kobieta o długich, ciemnych włosach ze szczerym uczuciem spoglądała na swojego synka. Wtedy jeszcze nie byli bogaci. Byli po prostu młodą parką, która zaliczyła wpadkę i nie miała sumienia przeprowadzać skrobanki. Tata Igora dorobił się swojej fortuny kilka lat później.
Dopiero po kilku minutach chłopak zdał sobie sprawę, że trzyma ramkę w dłoniach. Odłożył ją na miejsce i poszedł do kuchni. Wyjął z jednej z szafek puszkę Doliny Noteci z jagnięciną i nałożył po porcji do miseczek Jaskra i Barbie. Koty, które przyszły za nim do kuchni, od razu dopadły misek i zaczęły jeść z apetytem, cicho pomrukując. Chłopak zauważył, że woda w misce z wodą jest nieprzyjemnie mętna, więc wylał ją do zlewu i wymienił na świeżą.
Właściwie to nie czuł się senny. Usiadł przy kuchennym stole i odpalił aplikację Pyszne. Przez jakiś czas przeglądał oferty jedzenia na dowóz i wybrał pizzę Domino's z serowymi brzegami. Poszedł do salonu, włączył telewizor i odpalił nowy sezon serialu na HBO.
***
Adam wysiadł z tramwaju na przystanku Stalowa. Ruszył pozornie spokojnym krokiem przed siebie, choć serce waliło mu jak dzwon. Czuł, jak żołądek nieprzyjemnie skręca mu się od mdłości.
Jeszcze tylko trochę, powtarzał sobie w duchu. Nie może być tak źle. Przeczuwał w kościach, że tym razem będzie inaczej. Musi być inaczej. Po kilkunastu minutach znalazł się przed wejściem do starego bloku z wielkiej płyty, w którym mieszkał razem ze swoim ojcem.
Mama Adama razem z młodszymi o kilka lat bratem i siostrą mieszkali osobno w innej części miasta. Adam jako najstarszy z rodzeństwa został z tatą, panem Andrzejem. Nie był to jego wybór, tak trzeba było zrobić. Małe mieszkanie wynajmowane przez matkę nie pomieściłoby trójki dzieci. Ich wyprowadzka wiele zmieniła w życiu chłopaka. Pomimo jowialnych deklaracji ze strony rodzicielki nie spotykali się zbyt często. Adam miał wrażenie, że jego mama, pani Barbara, w pewien sposób odcina się zarówno od swojego byłego męża, jak i od syna, który przywołuje złe wspomnienia nieudanego małżeństwa. W końcu, jej zdaniem, chłopak był już prawie dorosły - poradzi sobie. Pamiętał jak dziś dzień, gdy po kolejnej domowej awanturze powiedział pani Barbarze, że tak nie może być.
„Co, mam się z nim rozwieść?" - odpowiedziała agresywnie.
Nie pierwszy raz z jej ust padło to pytanie. To była standardowa strategia, by wzbudzić w synu poczucie winy. Wtedy jednak, widząc krwawy siniak pod jej okiem i słysząc płacz młodszego rodzeństwa, zdobył się na odwagę, by odpowiedzieć:
„Tak!"
I posłuchała.
Nastolatek wszedł na klatkę schodową, wdusił okrągły przycisk windy. W oddali usłyszał, jak winda zjeżdża z górnych pięter, skrzypiąc i postukując niemiłosiernie. Na klatce schodowej unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny. Podobnie było we wnętrzu windy, do której wsiadł, musząc wcześniej pociągnąć za klamkę starych, zdezelowanych drzwi z szybką. Wnętrze windy zdobiły nieestetyczne grafy i obelżywe napisy. Podłoga lepiła się do podeszew butów. Adam wybrał 6. piętro i miał wrażenie, że winda unosi go w nieskończoność, jedynie potęgując mdłości. W końcu jednak stanął przed drzwiami mieszkania, wsunął klucz do zamka i przekręcił.
Nacisnął klamkę, ale drzwi nie odskoczyły - były zamknięte od środka. Westchnął głęboko i, zamiast użyć dzwonka, cicho zapukał. Usłyszał ciężkie kroki po drugiej stronie, szczęk przesuwanego zamka i zobaczył przed sobą milczącego pana Andrzeja. Zaniedbany mężczyzna z tłustymi, nieprzystrzyżonymi włosami miał zimne spojrzenie i zaciśnięte, wąskie usta. Stojąc przed otwartymi drzwiami do mieszkania, dało się wyczuć nieprzyjemny zapach dymu papierosowego i przetrawionego alkoholu. Wewnątrz panował półmrok, na korytarzu nie paliło się światło, a jego jedyne źródło stanowiła niebieskawa łuna włączonego telewizora znajdującego się w pokoju ojca. Mężczyzna odsunął się nieco w głąb korytarza. Chłopak bez słowa wszedł do środka.
Kiedy drzwi do mieszkania zamknęły się za Adamem, usłyszał głośne „łup!" i pociemniało mu przed oczami. Bezwładnie wpadł na ścianę, a przed upadkiem na podłogę zatrzymał go wieszak na ubrania, którego chwycił się instynktownie. W uszach dzwoniło mu na tyle głośno, że przez kilka sekund nie słyszał słów wykrzykiwanych przez swojego tatę. Chwilę później poczuł silny ból po prawej stronie głowy i pulsującą mocno, formującą się opuchliznę.
- ... myślisz, że możesz mnie tak lekceważyć? Co ja ci kazałem? O której miałeś być w domu? - wyrzucał z siebie rozwścieczony pan Andrzej. Jego twarz znajdowała się blisko twarzy Adama, który czuł od mężczyzny mieszankę wódki i taniego piwa:
- Jesteś nic niewartą kupą gówna. Masz przejebane!
Na szczęście tym razem Adam widział, kiedy ma spaść na niego kolejny cios. Chłopak zdążył się uchylić i w przygarbionej pozycji rzucił się na ojca, chwytając go w pasie, a następnie popychając przed siebie. Wpadli na lustro wiszące w korytarzu, które razem z nimi spadło na podłogę, rozbijając się na drobne kawałeczki.
Mężczyzna wrzasnął z zaskoczenia i bólu. Próbował wyrwać się z chwytu chłopaka, ale nie był w stanie. Teraz już wyższy i cięższy od niego nastolatek siedział na nim okrakiem i właśnie wymierzył mu pięścią celny cios prosto w nos. Głowa pana Andrzeja bezwładnie przechyliła się w prawo.
- Nigdy - kolejny cios podbił oko taty Adama - więcej - chłopak uderzył kolejny raz, rozcinając ojcu wargę - mnie - zamierzył się ponownie, ale jego ręka zawisła w powietrzu - nie dotykaj - wycedził, patrząc mu prosto w pokrywające się opuchlizną oczy.
Pan Andrzej zasłonił twarz rękoma, nie próbując dłużej się bronić. Przymykał powieki, z jego nosa i ust ciekły dwie strużki krwi.
Nagle wieloletni oprawca wydał się nastolatkowi zupełnie inny. Żałosny. Podskórnie czuł, że on sam w tym momencie przestał być workiem do tłuczenia.
- Przepraszam... - wychrypiał tata Adama. To pierwszy raz, gdy takie słowo padło z jego ust w kierunku syna. - Proszę, puść mnie.
Chłopak zszedł z niego i wstał. Usłyszał, jak odłamki szkła odpadają z jego ubrania. Poczuł, że prawa nogawka spodni lepi mu się do kolana, na którym skóra okazała się być rozcięta. Pan Andrzej dyszał głośno, ale nie ruszał się z miejsca. Wpatrywał się w syna, jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu.
Adam wytrzepał pozostałości szkła z nogawek spodni i, nie zdejmując butów, poszedł do łazienki. Po zamknięciu za sobą drzwi najpierw zdjął spodnie, oceniając rozcięcie na kolanie - na szczęście nie było głębokie. Przyłożył do niego papier toaletowy, mocno uciskając. Przemył w umywalce dłonie i twarz, a następnie spojrzał w lustro.
Zobaczył odbicie kogoś znacznie starszego, o bladej skórze i szklistych, podkrążonych oczach. Przechylił głowę w lewo, przyglądając się śladowi po uderzeniu. Póki co jego prawa skroń była zaczerwieniona i lekko opuchnięta, ale był pewien, że jutro skóra przybierze w tym miejscu żółto-purpurowy odcień. Siniak będzie schodzić około tygodnia i nie zdoła zakryć go krótkimi włosami.
Kiedy Adam wyszedł z łazienki, jego ojca nie było już w korytarzu. Przeszklone drzwi do pokoju pana Andrzeja były zamknięte. Migoczące światło telewizora, które napływało zza nich, wskazywało, że mężczyzna prawdopodobnie nie śpi. W korytarzu panował straszny bałagan. Połamana rama lustra leżała na podłodze w odłamkach szkła. Chłopak zrezygnował jednak ze sprzątania i udał się prosto do swojego pokoju. Wszedł do środka i zapalił niewielką lampkę na parapecie przy łóżku.
Mały i obskurny pokój składał się z rozkładanej wersalki i szafy dwudrzwiowej. Adam przysiadł na łóżku czujnie. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jak duże obrażenia spowodowało popękane lustro, na które spadł jego ojciec.
Czy może się wykrwawić? Chłopak zrobiłby wszystko, by nie wzywać pogotowia, ale nie zamierzał również sam udzielać pomocy panu Andrzejowi. Z drugiej strony straszną wizją wydało mu się odkrycie zwłok taty następnego dnia i odpowiadanie za spowodowanie jego śmierci. Wtem usłyszał, że jego ojciec wychodzi z pokoju i wchodzi do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz. Okay, ogarnia się sam, to dobrze.
Adam czuł wręcz bolesne napięcie mięśni. Przecież marzył o tej chwili od długiego czasu. Bardzo pragnął wreszcie się odegrać, udowodnić coś sobie. Kiedy był młodszy, nie potrafił obronić swojej matki, więc teraz może zdoła obronić samego siebie - myślał sobie. Niestety, wbrew płonnym wyobrażeniom na ten temat, nie zaznał upragnionego wytchnienia. Był przekonany, że teraz może być jedynie gorzej.
Wcześniej groził mu regularny wpierdol - za konkretne przewinienia lub bez szczególnego powodu. Agresja słowna była na porządku dziennym. Dopiero teraz jednak chłopak wprost zaczął obawiać się o własne życie. Był pewien, że pan Andrzej nie podniesie na niego ręki. Na pewno zrozumiał, że nie ma już nad chłopakiem przewagi fizycznej. Nie oznacza to jednak, że nie będzie chciał się zemścić. A jednego Adam był absolutnie pewien - jego ojciec jest niezwykle pamiętliwy.
Może spróbuje udusić mnie we śnie albo dosypie mi do herbaty środek do udrażniania rur? Albo napuści na niego swoich kolegów od wódki, którzy dopadną go w ciemnej uliczce?
Siedemnastolatek położył się na lewym boku z podkurczonymi nogami. Twarz miał skierowaną w stronę drzwi. Nie miał pojęcia, jak tej nocy uda mu się zmrużyć oko. Jeszcze bardziej nie potrafił wyobrazić sobie, jak ma spędzić jutrzejszą niedzielę. Nie wiedział również, że zrozpaczona czujność, którą dzisiejszego wieczora wzniósł na kolejny poziom, będzie wierną towarzyszką przez kolejne, długie lata jego życia.
***
Laura jechała rowerem przez pogrążony w nocy Biskupin. Minęła już Most Zwierzyniecki, zoo i Halę stulecia. Drogę oświetlały jej latarnie emitujące ciepłe, rozproszone światło. Zboczyła z głównej drogi w jedną z węższych ulic, przy których nie było już poprowadzonej ścieżki rowerowej. Przemierzała jezdnię, wzdłuż której znajdowały się wyłącznie domki jednorodzinne i bliźniaki. Stare budownictwo i okoliczna zieleń sprawiały wrażenie przebywania w małej miejscowości lub przynajmniej na przedmieściach Wrocławia.
Dziewczyna dojeżdżała już do bramy posesji, za którą stał jej dom rodzinny. Niewielka bryła z szarą, podniszczoną elewacją przypominała wszystkie inne w okolicy. W nieco zapuszczonym ogrodzie znajdowały się krzewy i drzewka owocowe, które właśnie kwitły rozsiewały wokół słodkawą woń. Kiedy dziewczyna zatrzymała się przed pordzewiałą, zdezelowaną furtką, powitało ją radosne szczekanie psa. To Kromka, biszkoptowy kundel sięgający do połowy łydki. Suczka energicznie merdała swoim puchatym, zakręconym nad grzbietem ogonem.
- No cześć, cześć - powitała ją czule dziewczyna, przechodząc z rowerem przez uliczkę i pochylając się, żeby pogłaskać psa.
Poprowadziła rower pod dom i oparła go o mur. Następnie ruszyła po stopniach w stronę wejścia. Drzwi do domu otworzyły się i stanęła w nich pani Maria. Miała skrzyżowane na piersiach ręce i rozgniewaną, nieco płaczliwą minę, która nadawała jej dziecinny wygląd. Kiedy Laura zrównała się z nią wysokością, powiedziała do mamy:
- Przepraszam, trochę się przedłużyło. Nie planowałam tego, to był dla mnie ciężki dzień.
- Rozumiem, że nie planowałaś też wyłączać telefonu? - zapytała kobieta oschle.
Laura zawahała się przez chwilę, po czym odparła szczerze:
- Gdybym zostawiła włączony, nie dałabyś mi żyć. Wydzwaniałabyś i pisałabyś, że mam wrócić i zająć się pierdołami Natalii, Kasi i Patryka.
Obie wraz z mamą nadal stały przy otwartych drzwiach, dlatego pani Maria wyszła na zewnątrz i zamknęła je za sobą.
- Pierdołami? - zapytała. - Czy pierdołą jest ciepły posiłek dla siedmio- i dwunastoletniej siostry? Czy ich wyniki w nauce to również dla ciebie pierdoły? - na twarzy wypisane były żal i rozczarowanie postawą córki.
- Pragnę ci przypomnieć, że Patryk ma lat dwadzieścia i również mógłby chcieć cokolwiek dla nich zrobić - zdenerwowała się Laura.
Na moment mama dziewczyny zamilkła, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. W końcu syknęła:
- Patryk ciężko pracuje na zmiany. Wraca zmęczony, a poza tym fatalnie gotuje i sam ledwo zdawał z klasy do klasy. Doskonale o tym wiesz. Myślałam, że chociaż na tobie mogę polegać. Jak mam dać radę ogarnąć to wszystko sama? Czy naprawdę nikt nie docenia tego, że staram się utrzymać całą rodzinę, od kiedy wasz ojciec po prostu nas porzucił? - wyrzuciła córce, automatycznie skręcając w stronę stale wałkowanego tematu.
- A czy ja pchałam się na ten świat? - zapytała urażona Laura. - Ktoś ci kazał robić sobie czwórkę dzieci z mężczyzną, który nie potrafił wziąć odpowiedzialności nawet za samego siebie? Jeśli tak, to może do tej osoby kieruj zażalenia.
Pani Maria nie odpowiedziała. W jej oczach wezbrały łzy, które szybko popłynęły po policzkach kobiety. Miała tlenione na blond włosy, jednak odrost i pożółkły odcień wskazywały na to, że dawno nie była u fryzjera. Przedwcześnie usiana zmarszczkami twarz wprost błagała o stosowanie kremu z filtrem UV. Kobieta usiadła na schodach i rozpłakała się do reszty.
Laura szybko pożałowała swoich słów:
- Przepraszam, mamo. Poniosło mnie, nie chciałam cię zranić. Przecież wiesz, że bardzo cię kocham. Wiem, że się starasz, ale ja też się staram - usiadła przy niej, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Nie możesz tak robić. Martwiłam się, że coś się stało. Zdaję sobie sprawę z tego, że nakładam na twoje barki dużo obowiązków, ale jeśli danego dnia wiesz, że nie dasz rady, miej chociaż odwagę mi to powiedzieć - kobieta zwróciła się do córki.
- Dobrze, przepraszam - powiedziała Laura, aby załagodzić sytuację. W duchu pomyślała sobie jednak, że przecież wielokrotnie próbowała tak robić, ale na ogół i tak wymuszano na niej opiekę nad rodzeństwem. To nie rozmowa na dziś. Było już późno i przede wszystkim chciała, żeby jej mama poszła już spać. Ona sama również czuła się bardzo zmęczona.
- Jak było na pogrzebie? - zapytała pani Maria, spoglądając na Laurę nieco łagodniej.
- Bardzo smutno... Nie podobała mi się mowa pogrzebowa księdza. Jedynie wszystkich zdołował. Potem pojechaliśmy do Filipa... - dziewczyna zaczęła ochoczo opowiadać.
- Przepraszam cię, ale jednak nie mogę tego słuchać - westchnęła matka zrezygnowana. - Jestem strasznie zmęczona. Porozmawiamy jutro, dobrze? - zapytała.
- Okay, w porządku - Laura poczuła, jak szumi jej w uszach.
Kobieta wstała ze schodów i otworzyła drzwi do domu:
- Idziesz? - zawołała córkę.
- Jeszcze chwilę tu posiedzę. Dobranoc - odpowiedziała odwrócona do niej plecami dziewczyna, siląc się na neutralny ton.
- Dobrze, nie siedź długo, dobranoc - odparła matka i zamknęła drzwi za sobą.
Laura wpatrywała się w niemodne czółenka na swoich nogach, które na domiar złego porobiły jej piekące pęcherze. Czuła wewnętrzną pustkę. Wyjęła telefon z kieszeni i go włączyła. Po chwili na ekranie zaczęły pojawiać się powiadomienia. Kilka SMS-ów o próbie połączeń z numerów mamy, brata i młodszej siostry, dwa nagrania na pocztę głosową, a także kolejne wiadomości na Messengerze.
Otworzyła chat z grupką przyjaciół. Wszyscy napisali już, że są w domach. Filip zapytał, czy Laura dotarła. „Tak, jestem" - odpisała krótko dziewczyna.
Podniosła się ze schodów i weszła do domu, wpuszczając do środka Kromkę. Zsunęła buty i poszła do kuchni napić się wody z dzbanka filtrującego. Zauważyła niepozmywane naczynia piętrzące się w dwukomorowym zlewie. Z kosza na śmieci stojącego w rogu wystawały opakowania po pierogach do odgrzania z Biedronki. Dziewczyna od razu poczuła, że jest głodna po całym dniu bez jedzenia i nocnej przejażdżce. Zrobiła sobie kanapkę z żółtym serem i pomidorem, którą zjadła nad zlewem. Starała się nie hałasować, ponieważ obok kuchni znajdował się salon, w którym na rozkładanej kanapie spała jej mama.
Nastolatka poszła na górę, gdzie oprócz jej pokoju była wspólna sypialnia Kasi i Natalii, a także pokój Patryka. Pokój brata był otwarty na oścież i pusty - dwudziestolatek najpewniej postanowił skorzystać z możliwości sobotniego imprezowania na mieście. Dziewczynki jednak prawdopodobnie już spały - ich pokój był zamknięty, a przez szczelinę pod drzwiami nie było widać palącego się wewnątrz światła. Z tego powodu Laura na palcach przeszła przez korytarz i możliwie jak najciszej weszła do swojego pokoju.
Pokój Laury był niewielki i ładnie, choć staromodnie urządzony. W porównaniu do reszty domu panował w nim względny porządek. Zmęczona dziewczyna położyła się na łóżku bez przebierania się w piżamę. Odruchowo zerknęła do smartfona, bezwiednie przeglądając najnowsze relacje na Instagramie. Wiele z followowanych przez nią osób spędziło dzisiaj czas w ekscytujący sposób - na zakupach, jedzeniu w knajpie czy na imprezie.
Laura odczytała najnowsze wiadomości na Messengerze. Igor pisał:
- Widzimy się jutro? Wbijacie do mnie? Mam wolną chatę.
- Nie ma opcji. Mam szlaban - napisał Filip.
Typowe, westchnęła w duchu Laura.
- Ja chyba też jutro odpadam - pojawiła się lakoniczna wiadomość od Adama.
- Muszę jutro spędzić trochę czasu z rodziną - dziewczyna wystukała wiadomość na ekranie dotykowym i stuknęła „wyślij".
- Lipa, w takim razie do poniedziałku - napisał Igor, dodając GIF-a ze smutnym kotkiem przewracającym oczami.
***
Dziękuję Ci za przeczytanie kolejnego rozdziału! Teraz na pewno wiesz już, jakie powody do ucieczki z domów mają nasi bohaterowie. Każdy boryka się z własnymi problemami, których źródło niestety stanowią ich domy oraz osoby, które powinny być wsparciem, ale nim nie są.
Czyja sytuacja wydaje Ci się najtrudniejsza? Jak myślisz, jak dalej się to potoczy?
Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami w komentarzu.
No i pora złapać oddech - kolejne rozdziały będą już w nieco innym tonie. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top