Rozdział 21: Autokamping
Kiedy opuścili Rokytnice v Orlických horách, atmosfera wśród przyjaciół nie należała do najlepszych. Chłopacy wciąż odczuwali negatywne skutki zażycia narkotyków, ale ich zły nastrój miał także inne źródła. Aktualnie wszyscy najlepiej dogadywali się z Kasią i Adamem, którzy stali się Szwajcarią pośród konfliktu o podłożu dojrzewania.
Laura unikała rozmów zarówno z Igorem, jak i z Filipem. Jeden głęboko ją rozczarował, a drugiego bardzo bała się zranić. Chłopacy nie byli jednak tym urażeni, ponieważ sami nie mieli ochoty na bliższy kontakt z dziewczyną.
Na szczęście z pomocą przyszły okoliczności wędrówki, które w pewnym stopniu uniemożliwiły im zagłębianie się we wspólne niesnaski. Przede wszystkim skończył się las. Co jakiś czas napotykali co prawda małe zagajniki, ale nie było większego sensu chować się w nich, gdy większą część trasy i tak musieli przemierzać polami, łąkami, a nawet pośród wsi i małych miasteczek.
– Nie wiem – tłumaczył się Adam zestresowany. – Na mapie wyglądało to jakoś inaczej. Musiałem coś popieprzyć...
Początkowo, mając w pamięci bagaż nieprzyjemnych doświadczeń, bardzo stresowali się każdą napotkaną osobą. Czuli się zupełnie nie na miejscu, jak dzikie zwierzęta, które zostały wypędzone ze swoich naturalnych siedlisk. Stopniowo jednak, kiedy przekonywali się, że właściwie nic złego się nie dzieje, bo nikt też specjalnie nie zwraca na nich uwagi, stawali się coraz pewniejsi. Ich poczucie bezpieczeństwa zostało wzmocnione szczególnie we wsi Kunvald, gdy minął ich policyjny radiowóz na sygnale. Zamarli, będąc przekonani, że to już koniec. Ale pojazd służb mundurowych po prostu przemknął obok, jakby byli niewidzialni.
– Może tutaj nie dotarły wiadomości o nas? – zastanawiał się na głos Filip.
– W sumie, minęło już tyle czasu, że media mogły przestać mieć z nas pożywkę – stwierdziła Laura.
Tak czy inaczej – stopniowo zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać.
Pozbawieni poczucia lęku o rozpoznanie bardziej niż wcześniej zaczęli zwracać uwagę na towarzyszące im niedogodności rozbijania obozowisk. Na ogół wybierali do tego napotykane lasy, ale czasem musieli stawiać namioty także w szczerym polu. Nie zawsze mieli bliski dostęp do rzeki, w której mogliby się umyć, czy też do sklepów spożywczych, w których mogliby zrobić sensowne zakupy. Wyłącznie jednodniowe postoje nie sprzyjały magazynowaniu zapasów, więc o wodę i jedzenie musieli martwić się niemal codziennie.
Mimo to nie mieli ochoty zatrzymywać się gdziekolwiek na dłużej. Potrzebowali być w ciągłym ruchu, który nadawał im teraz poczucie sensu. Choć nie było konieczności przedzierać się przez leśne bezdroża, a tereny nie były już tak wypiętrzone, czuli się coraz bardziej zmęczeni i sfrustrowani. Dlatego też, kiedy przechodzili przez wschodnią część miejscowości Žamberk i zauważyli duży banner z napisem AUTOCAMPING, właściwie wszystkim zaświtała w głowach ta sama myśl.
– A może tym razem rozbijemy się na polu namiotowym? – Laura wypowiedziała ją na głos. – Na pewno mają prysznice, toalety... – rozmarzyła się dziewczyna.
Zatrzymali się przy Dzikiej Orlicy, która znów przecięła im drogę. W tym miejscu nie wyglądała jednak tak zachęcająco, jak zapamiętali ją przy zalewie Rudawa. Teraz prezentowała się jakoś odstręczająco brudno i nieprzyjemnie zimno. Bez wątpienia nie mogła konkurować z ciepłą wodą pod prysznicem.
Spojrzeli po sobie. Każde wiedziało, że są bardzo blisko podjęcia ryzykownej decyzji, ponieważ jedyna osoba, która na ogół przywoływała ich do porządku, milczała.
W końcu Adam odezwał się zrezygnowanym tonem:
– Może to dobry pomysł... Mam wrażenie, że noszę na sobie skorupę brudu.
***
Pole kampingowe od razu zrobiło na nastolatkach znakomite wrażenie. Wokół pełno było małych, drewnianych domków letniskowych, przyczep oraz kamperów. Nie brakowało także ludzi – wokół bawiły się dzieci, a dorośli grillowali. Był niemały tłok, w który przyjaciele bardzo łatwo mogli się wmieszać. Nikt im się nie przyglądał, byli po prostu kolejnymi wakacjowiczami, może tymi bardziej zaniedbanymi.
Kiedy Filip i Igor udali się do recepcji, by opłacić pobyt, obsługa powitała ich przyjaźnie i była chętna do rozmowy. Pulchna, niska kobieta w białym, lnianym spodnium rekomendowała tutejsze atrakcje, między innymi aquapark, kort tenisowy, kręgielnie czy pole do mini golfa. Na jej piersi widniała plakietka z imieniem Dana. Zmęczeni chłopacy nie byli jednak skorzy do rozmów, ponadto pragnęli zachować chociaż minimalną dyskrecję, więc nie spoufalali się. Zapłacili 830 koron za jedną noc z możliwością dodatkowej opłaty następnego dnia, jeśli zdecydują się na dłuższy pobyt, do czego gorąco zachęcała ich Czeszka.
Chłopcy wrócili do reszty zadowoleni, komunikując, że wszystko poszło jak z płatka. Dopiero gdy rozkładali swoje namioty w nieco większym dystansie od reszty obozowiczów, Adam zwrócił się do reszty:
– Jako że z pewnością ryzykujemy, proponuję przedsięwziąć pewne środki ostrożności.
Przyjaciele spojrzeli na niego pytająco.
– Jeśli ktoś wezwie policję, będziemy chcieli uciekać, prawda? – zapytał chłopak.
– Musisz zakładać najgorsze? – westchnął Igor, przewracając oczami. Poczuł się tak, jakby Adam samymi słowami ściągał na nich nieszczęście.
– Ktoś powinien. Będziemy chcieli uciekać? – Adam nie dawał się zbić z pantałyku.
Filip, Laura i Kasia pokornie skinęli głowami. Tylko Igor zachował kamienną postawę i dezaprobatę wypisaną na twarzy.
– No właśnie. A co wtedy z namiotami? – dopytywał Adam.
Teraz wszyscy zrobili zakłopotane miny. Nikt oprócz Adama wcześniej o tym nie pomyślał, ale teraz wydawało się to całkiem oczywiste.
Stracimy je, pomyśleli.
– Dlatego proponuję, żebyśmy zawsze mieli możliwie jak najbardziej spakowane plecaki. W razie ucieczki powinniśmy zostawić tu jak najmniej rzeczy... – zaczął tłumaczyć Adam.
– Dobry pomysł – powiedziała Kasia z uznaniem.
– Chyba jednak mam lepszy – wtrącił się Filip. – Może po prostu dopłacimy do domków?
– Geniusz, no po prostu geniusz – Igor pacnął się w czoło, zdziwiony, że nikt do tej pory nie wpadł na takie rozwiązanie.
Tak naprawdę jednak, nikt wcześniej nie miał na tyle śmiałości, by myśleć o wynajmowaniu domku. Z każdą chwilą czuli się jednak coraz bardziej swobodnie, nawet Adam, który przecież bardzo starał się być ostrożny. Zwinęli zatem namioty i ponownie udali się do recepcjonistki Dany, by zmienić formę swojego zakwaterowania.
– Naše chaty se vám líbily? (Nasze domki wam się spodobały?) – zagadnęła kobieta z uśmiechem.
Filip i Igor jedynie wyszczerzyli się w odpowiedzi. Wybrali jeden drewniany domek z dwoma pokojami. Standardowo każde z pomieszczeń zawierało dwa łóżka, jednak mogli dodatkowo poprosić o dostawkę.
Kiedy wszyscy w piątkę weszli do środka, poczuli się niemal jak w pałacu. Wewnątrz było przestronnie i pachniało drewnem. Mieli do dyspozycji salon z dużym stołem, kuchnię z czajnikiem elektrycznym, lodówką, kuchenką indukcyjną i mikrofalówką, a co najważniejsze mieli własną toaletę i prysznic.
– O boże, o kurwa – powtarzał Igor, po kolei wchodząc do każdego z pomieszczeń. Miał ochotę przytulić muszlę klozetową.
Rzucili się na łóżka, wtulając się w świeżą, miękką pościel z kory. Pachniała proszkiem do prania, a materac przyjemnie uginał się pod ciężarem ciała. Od tygodni nie mieli do czynienia z takimi luksusami. Kiedy już nieco ochłonęli, pierwsze, co zrobili, to jeden po drugim wzięli długi, gorący prysznic. Woda trafiająca do odpływu miała mętny, szaro-brązowy kolor. Chyba dopiero wtedy zyskali świadomość tego, jak brudni byli.
Najświeżsi od momentu opuszczenia Wrocławia przygotowali sobie obiad, zasiadając z wreszcie ceramicznymi talerzami i metalowymi sztućcami przy stole. Jedli frytki i burgery zamówione w pobliskiej budce z fast foodem. Smakowały jak typowe jedzenie na wakacjach: tłuste i trochę suche, ale i tak nieziemsko pyszne względem skąpych posiłków, jakie spożywali w ostatnim czasie.
– Dopiero szesnasta – powiedział Igor, który jako pierwszy skończył posiłek. Chłopak wyraźnie schudł przez czas ich podróży. Gdyby nie obszerne ubrania, jego sylwetka właściwie nie różniła się od postury Adama czy Filipa. Nikt tego nie komentował, ale mimo to Igor zaczął czuć się wyraźnie bardziej komfortowo ze swoim ciałem – Nie wiem, jak wy, ale ja bardzo chętnie przeszedłbym się na ten aquapark.
– No nie wiem... – zaczął Adam i nie musiał kończyć, bo wszyscy wiedzieli, co chce zakomunikować.
– Ale że co, że mamy kisić się tutaj w zamknięciu? – zapytał zirytowany Igor – Przecież do teraz nie mieliśmy żadnych problemów.
– No dobrze, to może to przegłosujemy? – zaproponował Adam, nie chcąc dłużej psuć atmosfery. – Kto jest za aquaparkiem?
Pozostali jednogłośnie wyrazili swoją aprobatę dla pomysłu Igora, dlatego chłopak pozostał w mniejszości. Ostatecznie wybrał się na kąpielisko razem z nimi, uznając, że lepiej się nie rozdzielać.
***
Pływalnia robiła wrażenie swoim rozmiarem. Wydawało im się, że wokół znajduje się co najmniej kilkaset osób. Na tle czystej, ciepłej wody wznosiły się dwie długie, kolorowe zjeżdżalnie, jacuzzi oraz natryski. Nieopodal znajdował się także plac zabaw dla dzieci, boisko do siatkówki i stoły do ping-ponga. Nastolatkowie wypatrzyli też bufet z chłodzącymi napojami oraz przekąskami.
Przez moment czuli się nieco surrealistycznie, jakby całkowicie zmienili okoliczności, a minione tygodnie wcale nie miały miejsca. Nie brali już udziału w survivalowej eskapadzie, a bardziej uczestniczyli w szkolnej wycieczce. Z tą różnicą, że do tej pory nie usłyszeli w otoczeniu nikogo, kto mówiłby po polsku. Mieli zatem komfortowe poczucie bycia incognito.
Zostawili ręczniki na zielonej trawie i pędem ruszyli w stronę schodków do zjeżdżalni. Kolejka była długa i w większości składa się z młodszych od nich osób. Nieco rozkojarzeni rozglądali się wokół z uśmiechami na twarzach. Słońce jeszcze przyjemnie grzało. Mieniące się w nim sylwetki każdego z przyjaciół wydawały się bardzo smukłe. Znój wędrówki i zdecydowanie zbyt mało posiłków odbiły się na wyglądzie ich ciał. Byli również mocno opaleni, prawdopodobnie najbardziej w swoim życiu. Jedynie ślad po gipsie Laury nie zdążył jeszcze nabrać w pełni złotej barwy.
Zjazd krętą zjeżdżalnią dawał przyjemny zastrzyk endorfin, ale z pewnością nie budził nawet namiastki z emocji, jakich doświadczali na przestrzeni ostatnich tygodni. Lądując w ciepłej, niebieskiej od podłoża wodzie, nie czuli już nic poza głębokim zrelaksowaniem. Brodzili w basenie, raz po raz od niechcenia podtapiając się lub wchodząc pod natryski.
Kiedy zaobserwowali, że zwolniło się jacuzzi, błyskawicznie zajęli to miejsce, co nie było takie proste ze względu na tłumy wokół. Buzująca woda masowała ich zmęczone wędrówką ciała, ale dawała też większe poczucie prywatności. Głośny plusk izolował dźwięki z zewnątrz i zagłuszał także ich własne rozmowy.
– Dziwnie, co? – zagadnęła Laura.
– Ekstra! – odpowiedziała podekscytowana Kasia, która bawiła się w tym miejscu najlepiej ze wszystkich.
– Jak tak sobie tutaj siedzimy, to zastanawiam się, czy nie trzeba było tak zrobić od razu – zadumał się Igor, choć z tyłu głowy miał na to przeczącą odpowiedź.
– Co masz na myśli? – zapytała Laura.
– No, mogliśmy pojechać pociągiem za granicę i chillować sobie w jakiejś turystycznej miejscowości – powiedział trochę bez przekonania.
– Łe, szybko by nam się znudziło – stwierdził Filip.
– Myślę, że za bardzo olewacie to, że ktoś może nas podpierdolić – odezwał się Adam. – W ogóle to dziwię się, że w recepcji nie chcieli sprawdzić, czy jesteście pełnoletni.
– Mają taki młyn, że chyba nawet nie pamiętają o czymś takim – powiedział Igor.
Kiedy zaczęła ich już swędzieć wymasowana biczami wodnymi skóra, poszli położyć się na ręcznikach, by skorzystać z ostatnich tego dnia promieni słońca, w których mogliby się wygrzać. Leżeli na trawie i zajadali się śmietankowo-truskawkowymi lodami z automatu. Słodki, mleczny smak orzeźwiającego deseru na zawsze wpisał się we wspomnienie tego kąpieliska.
***
Niebo zaczęło przybierać bardziej złotą barwę, a słońce znajdowało się już blisko linii drzew, dlatego wrócili do drewnianego domku. Po drodze zahaczyli o mały sklepik, w którym kupili trochę produktów spożywczych na kolację oraz śniadanie. Igor chciał dodatkowo poprosić o piwo, ale Adam sprzedał mu kuksańca w bok.
– O co ci chodziło? – zapytał zirytowany chłopak, kiedy wracali z zakupami.
– Miałem wrażenie, że ten sprzedawca dziwnie się na nas patrzy. Ciągle odwracał się za siebie, jakby coś sprawdzał – cicho odpowiedział przyjaciel.
– Rany, chłopie, ty zdecydowanie masz manię prześladowczą – westchnął Igor, choć sam na moment również poczuł się nieswojo.
W domku rozsiedli się przy stole i włączyli mały, archaiczny telewizor kineskopowy. Niewielki wybór kanałów i obcy język szybko zniechęciły ich do tej rozrywki. Przez kilka minut śmiali się z dziwacznie brzmiących słówek w czeskich reklamach, które przypominały język polski, jednak bardziej w wydaniu sepleniącego dziecka. W końcu jednak znudziło ich to zajęcie.
Postanowili wykorzystać kuchenkę gazową najlepiej, jak potrafią i przyrządzili na niej jajecznicę i podsmażane kiełbaski. Tylko Kasia nie chciała tego jeść, stwierdzając, że jajka są za mało ścięte. Dziewczynka zadowoliła się tą samą owsianką zalewaną wrzątkiem, którą niemal codziennie jadała na kolację pod namiotami.
Powoli atmosfera gęstniała, choć tak naprawdę nie było ku temu żadnych powodów. Ponieważ objedli się do syta, jedynie senność zdawała się w tej sytuacji wybawieniem. Jednak Adam nadal wydawał się niespokojny. Widząc porozrzucane wokół zawartości plecaków swoich współtowarzyszy, powiedział nerwowo:
– Proponuję zastosować się do tej zasady, o której mówiłem wcześniej – i wskazał ręką w stronę swojego plecaka, który był starannie spakowany i miał przytroczone wszelkie standardowe akcesoria.
Kasia posłusznie ruszyła do swojego plecaka i zaczęła się pakować. Nieco bardziej ociągali się Laura i Filip, ale w końcu oni również posłuchali przyjaciela. Tylko Igor nadal siedział z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i odmówił współpracy.
– Jak sobie chcesz – skomentował urażony Adam i poszedł do pokoju chłopaków, zamykając za sobą drzwi.
– Po co jesteś taki uparty? – zapytał Filip zirytowany.
– Bo niepotrzebnie wprowadza spinę – odparł Igor zapalczywie.
– Nie wiem, gdzie podział się twój humor, z którego zawsze słynąłeś – skomentowała Laura. – Ale chyba zamieniłeś go na bycie wrzodem na dupie.
– Mój humor? No nie wiem, być może powędrował w podobnym kierunku, co twój szacunek do samej siebie – odwarknął Igor.
Laura wzięła płytki oddech ustami i wytrzeszczyła oczy. Na moment całkowicie ją zatkało. Po chwili na jej twarz wstąpił rumieniec, a oczy dziewczyny zaszkliły się łzami. Kiedy miała już coś odpowiedzieć, wyprzedziła ją dłoń Filipa, która z głośnym plaskiem spadła na policzek Igora.
– Ogarnij się! – krzyknął chłopak.
Igor nie miał zamiaru być mu dłużny i doskoczył do Filipa, powalając go na ziemię. Zaczęli mocować się na drewnianej podłodze, raz po raz nieudolnie próbując wymierzać sobie ciosy.
Kasia krzyczała głośno:
– Przestańcie! Przestańcie! – dziewczynka skakała wokół nich, chaotycznie wymachując rękoma.
Laura odsunęła ją od miejsca bójki i bezradnie rozglądała się wokół, jakby szukała czegoś, czym mogłaby rozdzielić chłopaków.
Adam wypadł z pokoju i dołączył do kotłowaniny, dość szybko odciągając Filipa od Igora. Chłopak wyrywał mu się wściekły, ale uchwyt przyjaciela był silniejszy.
Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń wzburzona Laura i Kasia wycofały się do swojego pokoju.
– O co im chodzi? – zapytała dziewczynka starszą siostrę. Miała zaczerwienione oczy i pociągała nosem, jednak nie płakała.
– Igor jest debilem – powiedziała Laura głośno, mając nadzieję, że chłopak to usłyszy.
– O co wam chodzi? – podobne pytanie wystosował Adam. W jego głosie mieszały się gniew i zdumienie.
– Obraził Laurę – odpowiedział Filip. – Powiedział, że nie ma szacunku do samej siebie.
Adam uniósł brwi, jednak na jego twarz wstąpił także wyraz zrozumienia sytuacji, co nie umknęło uwadze Filipa. Chłopak poczuł nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej.
– Igor, nie wnikam w twoje emocje – zaczął mówić Adam spokojnie. – Ale może zastanów się, co ty właściwie próbujesz osiągnąć. Powinniśmy trzymać się razem, przecież taki był cel... – nagle zamilkł, ponieważ rozległo się głośne pukanie do drzwi.
To nie było zwykłe, sąsiedzkie pukanie, tylko głośny, stanowczy łomot.
Wszyscy zamarli, także dziewczyny, które ostatecznie podsłuchiwały wszystko ze swojego pokoju. Adam podszedł na palcach do okna i delikatnie, tylko na milimetr, spróbował zerknąć na intruzów. Odskoczył jak oparzony.
– Kurwa, wiedziałem, że mam rację! – syknął. – To policja!
– Ahoj, tady je policie, prosím, okamžitě otevřete dveře! (Halo, tu policja, proszę natychmiast otworzyć drzwi!) – dobiegł ich surowy, męski głos.
Laura i Kasia otworzyły drzwi do swojego pokoju i stanęły w nich z przerażonymi minami. Wszyscy wpatrywali się w Adama jak zaklęci, mając nadzieję, że chłopak ma jakiś genialny plan, który ich uratuje.
– Teraz kurwa naprawdę macie mnie słuchać – powiedział chłopak cicho i szybko. Pstryknął wyłącznik światła, który miał w zasięgu ręki, a w domku zapanowała niemal całkowita ciemność.
Za oknami widzieli przesuwające się sylwetki ludzi. Ktoś zastukał do okna zaraz obok nich. Na znak Adama wszyscy padli na ziemię.
– Bierzcie plecaki – polecił im chłopak szeptem. – Dalej, szybko! – w tym czasie sięgnął po pilot od telewizora. Włączył przypadkowy kanał i ustawił głośność na cały regulator.
Przestrzeń wypełniło wycie czeskich sloganów reklamowych. Chłopak poczołgał się w stronę pokoju dziewczyn, do którego nadal były uchylone drzwi.
Mamy tylko tę jedną szansę, myślał gorączkowo.
Reszta posłusznie podążyła za nim.
Adam miał wielką nadzieję, że policjanci wciąż znajdują się po drugiej stronie domku, choć nie był już w stanie ich usłyszeć. Najciszej, a zarazem najszybciej jak potrafił, otworzył okno w pokoju dziewczyn, a następnie wyskoczył przez nie i ruszył sprintem w stronę bramy wjazdowej campingu. Dopiero w połowie dystansu, który dzielił go od opuszczenia pola namiotowego, obejrzał się za siebie. Całe szczęście: piątka przyjaciół biegła za nim z pobladłymi twarzami i wytrzeszczonymi oczami. Za nimi pędziło dwóch, a może trzech policjantów, którzy krzyczeli coś na kształt:
– Být! Stop! To je rozkaz! (Stać! Zatrzymać się! To jest rozkaz!) – a kiedy zorientowali się, że młodzi nie mają zamiaru ich posłuchać, zaczęli wrzeszczeć także. – Chytni je! Nenech je uniknout! (Łapać ich! Nie pozwólcie im uciec!)
Nastolatkowie nie rozumieli, co to znaczy, jednak mogli się domyślać, ponieważ nagle z okolicznych domków zaczęły wybiegać przypadkowe osoby, które również dołączyły do pościgu. Na ich nieszczęście niektórzy odznaczali się znacznie lepszą kondycją od policjantów.
Podczas ucieczki sytuację nieco uratował Igor, który zamaszystym gestem przewrócił na drogę znajdujący się obok duży kosz na śmieci. Na ziemię wysypały się liczne butelki po piwach, w które wpadł najbliżej biegnący Czech i z impetem przewrócił się, blokując drogę następnym. Dopiero wtedy zyskali znaczącą przewagę nad swoim pościgiem.
Brama była otwarta. Kiedy ją mijali, zauważyli zaparkowany przed wjazdem radiowóz z wielkim napisem „POLICIE". Na szczęście był pusty.
Debile, pomyślał Adam.
Chłopak nadal prowadził, więc biegli za nim: Filip, następnie Laura, Kasia i Igor. Ostatni z piątki przyjaciół nadal miał rozpiętą główną komorę plecaka, z której wypadła znaczna część zawartości. Mimo bolesnej kolki pod lewym żebrem Igor miał w głowie myśl, by biec już do końca życia i nigdy się nie zatrzymać. Tak było mu głupio z powodu swojego uporu i konsekwencji, które właśnie ponosił.
Wbiegli wprost do lasu, choć ze wcześniejszego studiowania mapy wiedzieli już, że nie jest zbyt duży. Usłyszeli dźwięk policyjnej syreny i byli pewni, że to nie z tego auta, które mijali.
Musieli wezwać posiłki. Robią na nas prawdziwą obławę, zatrwożyła się w myślach Laura.
Siłą rzeczy, gdy zagłębiali się w ciemny las, biegli coraz wolniej. Dawno było już po pełni, sierp księżyca na niebie był ledwie widoczny, dlatego poruszali się niemal po omacku, a plecaki dotkliwie ciążyły wszystkim, poza Igorem.
W końcu musieli zatrzymać się, by złapać oddech, jednak nie ośmielili się, by wyjąć latarki czołowe. Mieli wyschnięte na wiór gardła i bolały ich płuca. Pomiędzy swoim głośnymi sapnięciami z oddali nadal słyszeli niewyraźne krzyki i wycie syren. Byli świadomi, że nów może być teraz ich głównym sprzymierzeńcem. Muszą oddalić się jak najdalej stąd, zanim zrobi się jasno.
– Mamy do obejścia niemal całe miasto, a później jeszcze dłuższy dystans polami. Dopiero gdzieś na wysokości Doluohonovic zaczną się znowu zalesione tereny – mówił gorączkowo Adam.
– Doluchoczego? – zapytała nieco zamroczona Laura, której nadal nie udało się uspokoić oddechu.
– No, kolejnego miasteczka – odparł Adam zniecierpliwiony. – Nie ma czasu na pierdolenie. Musimy iść. Dopóki jest ciemno.
Laura zerknęła na zegarek, mówiąc:
– Już po północy. Ile mamy czasu?
– Wschód jest teraz jakoś około piątej – powiedział Filip, który bardzo chciał również się na coś przydać. – Ale przejaśnia się znacznie wcześniej.
Tylko Igor i Kasia milczeli.
Szli marszem przez las, starając się utrzymywać południowy kierunek na kompasie. W końcu jednak stanęli na skraju zagajnika, widząc drogę, którą trzeba było przekroczyć. Było tutaj całkiem jasno. Z nieopodal dopływały światła ulicznych latarni i domków jednorodzinnych. Z mapy wiedzieli jednak, że po drugiej stronie znajdują się pola, a za nimi las, w którym znowu będą mieli szansę poszukać schronienia. Niestety, gdy ostatnia dwójka z piątki przyjaciół przebiegła drogę, ponownie usłyszeli sygnał radiowozu, a następnie wycie kolejnej syreny. Napędzani adrenaliną biegli co sił w płucach, słysząc pisk hamulców i dźwięk otwieranych drzwi samochodów, z których wypadł patrol policji.
Wiedzieli, że nie będą w stanie biec z takim tempem znacznie dłużej. Powoli tracili siły na ucieczkę i mieli ochotę się poddać. Łzy żalu napłynęłyby im do oczu, gdyby mieli na nie czas. Minęli mały zagajnik, który na jedną chwilę osłonił ich przed oczami funkcjonariuszy.
– Spróbujmy tutaj! – krzyknął Igor, wskazując na jedyny dom i budynki gospodarcze znajdujące się okolicy.
– A niby co to da? – obruszył się Adam.
– Spróbujmy... – powtórzył Igor błagalnie, z trudem oddychając.
Adam rozejrzał się wokół w desperacji. Reszta również zatrzymała się i prezentowała rozpaczliwe wyrazy twarzy.
– Dobra, kurwa – chłopak rozłożył ręce. – Prowadzisz.
***
Igor dobiegł do bramy gospodarstwa, powtarzając sobie w duchu: żeby tylko nie było psa, żeby tylko nie było psa. Następnie na wstrzymanym oddechu przeskoczył przez ogrodzenie. Reszta podążyła za nim. Pies rzeczywiście był – szczekał na nich, uwiązany na łańcuchu, choć nie wyglądał groźnie. W oknach domostwa jeszcze nie zapaliły się światła, więc niewiele myśląc, Igor pobiegł do budynku przywodzącego na myśl coś pomiędzy chlewem a oborą. Pociągnął za metalowy rygiel drzwi i odetchnął z ulgą, gdy te łagodnie przed nim ustąpiły.
Weszli do środka, szybko zamykając wrota za sobą. W środku panowała całkowita ciemność. Słychać było jedynie niespokojne muczenie krów i czuli ich intensywny zapach oraz ciepło. Adam wygrzebał latarkę ze swojego plecaka i aktywował jej najsłabsze światło. Pies na zewnątrz nadal szczekał, tym razem jeszcze głośniej, więc byli pewni, że policjanci zbliżyli się do gospodarstwa.
– Na sto procent będą nas tutaj szukać – stwierdziła Laura i nikt nie zamierzał się z nią o to kłócić.
Przeszli przez oborę zdesperowani. Krowy miały małe, ciasne boksy, w których nie sposób byłoby się skryć. Do góry było co prawda małe poddasze, jednak tam również bez trudu by ich znaleźli.
Kasia przeszła przez całą długość budynku i bez większego namysłu otworzyła wrota po drugiej stronie. Skrzywiła nos, gdy dotarł do niej intensywny smród.
– Rany... – jęknęła zatykając nos.
– Co tam jest? – zapytał Igor, zerkając jej przez ramię.
Adam poświecił latarką:
– Obornik. Wielka hałda łajna – stwierdził.
Spojrzeli po sobie ze zgrozą. Nie musieli nic mówić. Wszyscy wiedzieli, co zaraz zrobią. Tylko Igor nie wytrzymał i parsknął śmiechem, choć na jego twarzy malował się wyraz głębokiej odrazy.
***
Do obory weszło pięć osób: gospodarz, jego syn i trzech policjantów. Pozostali trzej funkcjonariusze sprawdzali resztę terenu, zaglądając między innymi do składziku, garażu oraz piwnicy, którą miało domostwo.
Zaniepokojona gospodyni stała w progu altany. Paliła papierosa i przyglądała się pracom służb.
– Jsou nebezpečné? (Czy oni są niebezpieczni?) – zagadnęła jednego z mężczyzn.
– Myslím, že ne. Jsou to děti (Myślę, że nie. To dzieci.) – odparł policjant. – Ačkoliv zřejmě v Polsku někoho zmlátili (Chociaż podobno pobili kogoś w Polsce) – dodał po chwili zastanowienia.
Gdy gospodarz zapalił światło w oborze, policjanci rozpoczęli gruntowne przeszukiwania budynku. Ze względu na odryglowane drzwi byli niemal pewni, że nastolatkowie musieli tutaj zaglądać. Krowy muczały niespokojnie, przypatrując się mężczyznom swoimi wielkimi, błyszczącymi oczami. Nie trzeba było poświęcać dużo czasu, aby móc stwierdzić, że teraz uciekinierów z pewnością tutaj nie ma.
Jeden z funkcjonariuszy otworzył drzwi po drugiej stronie obory i poświecił latarką wokół siebie:
– Jaký zapach (Ale smród) – powiedział głośno, marszcząc nos i zasłaniając go wolną dłonią. W oddali na polu widział latarki innych policjantów, którzy mieli za zadanie odciąć ucieczkę zbiegom.
– Je tma. Asi utekli (Jest ciemno. Pewnie uciekli) – dodał drugi, który dołączył do niego.
– Pojďme se podívat na zbytek (Rzućmy okiem na resztę) – zawołał trzeci policjant z wnętrza obory. – Musím říct velitelství, aby vyslalo další hlídky. (Muszę poinformować centralę, żeby wysłała więcej patroli)
Gdy rozległ się dźwięk zamykanych i ryglowanych wrót, nastolatkowie, którzy przez cały ten czas wstrzymywali oddech zanurzeni po czubki głów w łajnie, natychmiast wysunęli głowy z obornika.
Łapali powietrze gorączkowo. Otaczający ich smród krowich odchodów przyprawiał nie tylko o mdłości, ale również ból i zawroty głowy. Wiedzieli jednak, że póki co nie mogą opuścić swojej kryjówki. Nie rozmawiali ze sobą i starali się na siebie nie patrzeć. Pozostawali w surrealistycznym stanie dysocjacji, ponieważ tylko to pozwalało im na wytrzymywanie w takim położeniu.
Trudno powiedzieć, ile dokładnie czasu upłynęło. Wydawało im się, że naprawdę dużo, choć niebo jeszcze nie jaśniało. Jeszcze dwa razy byli zmuszeni nurkować w łajnie głębiej, gdy policjanci krążyli w pobliżu. Wbrew pozorom zagrzebanie się w oborniku wcale nie było takie proste. Krowie odchody wymieszane ze słomą i innymi odpadami nie były lekkie i sypkie. Wręcz przeciwnie – stanowiły zwartą, miejscami twardawą masę, w której trzeba było kopać dłońmi.
Wiedzieli, że całe ich ubrania, plecaki i ich zawartość, paznokcie, włosy i pory skórne przesiąkły tym zapachem. Z pewnością zostanie z nimi na dłużej.
W końcu głosy ludzi w otoczeniu całkowicie ucichły. Usłyszeli uruchomione silniki samochodów i gasnący szum opon na żwirowym podjeździe. Pies przestał szczekać, a w oddali nie było już widać świateł latarek. Czy na pewno wszystkie patrole opuściły gospodarstwo? Nie mieli na to gwarancji, podobnie jak na to, że mieszkańcy gospodarstwa na dobre wrócili do swojego domu. Wiedzieli jednak, że nie mogą tutaj zostać. W końcu zrobi się jasno, a wędrując polami, staną się widoczni jak na dłoni.
Zważywszy na to, Adam chrząknął cicho i powoli zaczął wygrzebywać się z wielkiej kupy łajna. Podobnie postąpiła reszta, nadal ze sobą nie rozmawiając. Czuli, że ich ubrania zawilgotniały, ponieważ zrobiło im się nieprzyjemnie zimno. Trochę błądzili, zanim udało im się zlokalizować gorączkowo przysypane obornikiem plecaki. Dopiero gdy je założyli, wymienili między sobą spojrzenia.
Czuli się brudni i upokorzeni. Po umorusanej buzi Kasi cały czas płynęły łzy, które wypuszczała z siebie bez krzty dźwięku. Nawet nie pociągała nosem.
Najpierw szli powoli, ostrożnie stawiając kroki. Jednak im większy dystans dzielił ich od gospodarstwa, tym szybsze stawało się ich tempo. Gdy znaleźli się w odległości trzystu-czterystu metrów od obory, zaczęli biec. Poczuli ulgę, gdy świeże powietrze opływało ich śmierdzące sylwetki. Trudno było w ten sposób zabić tak intensywną woń, jednak stawała się przynajmniej odrobinę mniej wyczuwalna. Daleko na horyzoncie widzieli migoczące światła miasteczka.
To Dlouhoňovice, pomyślał Adam.
Bieg polami w ciemnościach był trudny. Co jakiś czas potykali się o nierówno usypane kopce ziemi, niekiedy boleśnie wykrzywiając kostki lub przewracając się. Nikt jednak nie użalał się na sobą, pokornie wstając i kontynuując tę ucieczkę. W końcu pojawił się jeden mniejszy zagajnik, a następnie kolejny, nieco większy od poprzedniego.
Zatrzymali się wśród drzew, by na moment odpocząć. Przejaśniało się. Na niebo wstępowały niezmiennie radosne, ciepłe barwy lata.
– Nie jestem do końca przekonany, czy powinniśmy iść lasem – powiedział Adam. – Pewnie właśnie w lesie będą nas szukać.
– Sugerujesz, że na polach albo drogach staniemy się nieuchwytni? – zapytała zirytowana Laura. Czuła, że ma dość.
Wszyscy mieli dość.
– No, właściwie... to masz rację – chłopak odparł zrezygnowanym tonem.
– Nie mamy wyboru – stwierdził Filip, nie do końca wiedząc, co sam ma na myśli.
– Ja... – zaczęła Kasia łamiącym się głosem. – Ja chyba już chcę wrócić do domu – po tych słowach wybuchła głośnym płaczem.
Reszta podskoczyła jak oparzona. Starali się jak najszybciej uspokoić dziewczynkę, choć było to bardzo trudne. Łkała i smarkała, a jej ciałem wstrząsały spazmy ulatniających się emocji, które z tak dużym trudem skrywała w sobie przez ostatnie godziny, a może też tygodnie.
– Kasiu... Już wszystko dobrze, wszystko dobrze – powtarzała Laura.
– A-ale, ja tak s-strasznie śmierdzę. Jestem taka zmęczona – zapłakała dziewczynka, a po chwili zwymiotowała pod nogi.
Laura odsunęła siostrę od wymiocin i przytuliła ją, gładząc po włosach, w których nadal znajdowały się resztki słomy. Dopiero po dłuższym czasie Kasia uspokoiła się.
– Przepraszam was – Igor nieoczekiwanie zwrócił się do wszystkich. Sam wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać albo tak zemdliło go od widoku torsji Kasi – Byłem strasznym dupkiem.
– Byłeś dupkiem, ale to nie twoja wina – stwierdził Adam wyrozumiale.
– Taa... ale straciłem część rzeczy – powiedział chłopak ze spuszczoną głową. – Nie mam karimaty ani śpiwora. Ani większości ciuchów. Powinienem cię posłuchać.
– Potraktujmy to jako lekcję na przyszłość. Powinniśmy się wspierać – Filip starał się podnieść resztę na duchu, choć sam czuł się wyczerpany i zdemotywowany.
– Laura? – zapytał Igor. – Przepraszam cię. Czy wybaczysz mi?
Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie. Wyglądał naprawdę żałośnie.
– Chyba nie mam wyboru – powiedziała sucho.
Na chwilę zapanowała cisza. Wycieńczeni usiedli pod drzewami. Zapadli w coś na kształt półsnu, z którego co chwilę się wybudzali. Nie chcieli tu zostać, a jednocześnie nie potrafili znaleźć w sobie wystarczającej motywacji, by ruszyć dalej.
– Może rzeczywiście powinniśmy wrócić... – szepnęła w końcu Laura. Nie miała odwagi, by powiedzieć to głośniej.
Igor, Kasia i Filip spojrzeli na nią bez cienia oburzenia. Widać było, że realnie rozważają tę propozycję.
– Nie no, co wy – natychmiast wtrącił się Adam, który teraz wyglądał, jakby przed momentem wypił bardzo mocną kawę. – Nie ma mowy. Dobra, może teraz śmierdzimy i jesteśmy zmęczeni, ale przecież nie dotarliśmy do Wielkiego Darko, a taki był cel podróży. Nawet nie skończył się lipiec. Zobaczcie, jaka jest ładna pogoda. Znajdziemy jakąś rzekę, umyjemy się i od razu będzie lepiej – gadał jak najęty.
– A co jak znowu będą nas ścigać? Jak nas złapią? – zapytała Kasia płaczliwie.
– Jak nas złapią, to nas złapią – odparł chłopak. – Wtedy i tak wrócimy, prawda? Przecież nie zabiją nas ani nie wsadzą do więzienia, tylko po prostu odwiozą do domu. Ale póki co jesteśmy wolni. Mamy naprawdę ostatnie chwile, żeby się tym cieszyć. Nie musimy się spinać.
Po ostatnich słowach chłopaka Igor parsknął śmiechem. Poczucie humoru podziałało ożywczo na resztę, która mu zawtórowała. Co jak co – trudno było im delektować się bieżącą chwilą. Z drugiej strony jednak po takich poświęceniach trudno było też ot tak oddać się w ręce policji. Zwłaszcza w tym stanie.
– Okej. Chyba jedyna skuteczna strategia, to po prostu nabrać do tego wszystkiego wieeelkieego dystansu – skomentował Filip. – Jakbyśmy grali w grę czy coś. Wcześniej naprawdę długo nam się udawało pozostawać niezauważonymi. Może teraz też tak będzie?
– Jak w Simsach, gdy ktoś usunie drzwi do łazienki i srasz pod siebie? – zapytał Igor.
– Ciesz się, że jeszcze nikt nie usunął drabinki z basenu – dodała Laura.
– Albo nie położył dywanu obok kominka – zaśmiała się Kasia cicho.
***
~~~
Dzięki za przeczytanie kolejnego rozdziału!
Ze względu na przypisy z tłumaczeniem nie będę się tu rozwodzić nad treścią, żeby nie spoilerować niczego. ;)
Będę wdzięczna za gwiazdkę i komentarz! No i co? Mam nadzieję, że do zobaczenia. :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top