31. AVRIL
Avril
Avril obudziła się. Była sama. Podniosła się z pościeli i rozejrzała po sypialni. Było już jasno. Słońce przyjemnie świeciło za oknem.
Gdzie jest Robert? Może dobrze, że go nie było. Przez moment zastanawiała się nawet, czy ta noc się wydarzyła, ale wymięta pościel świadczyła ewidentnie o tym, co się tu działo. Po tej burzliwej i intensywnej nocy jej ciało też dawało sygnały, że to szaleństwo miało tu miejsce.
Chwyciła telefon i sprawdziła która godzina. Była siódma rano. Spała niewiele i najchętniej znów by zasnęła. Właśnie taki miała zamiar, ale zauważyła, że ma jakąś nieodebraną wiadomość. SMS od Marka.
Będę za godzinę.
Przestraszyła się i rozejrzała dookoła. Gdyby zaspała... Mark wszedłby do sypialni, w której całą noc uprawiała seks z Robertem, a tak będzie miała chwilę, aby wszystko uporządkować. Odetchnęła z ulgą, ale spojrzała na wiadomość raz jeszcze.
- Kurwa! - wyszeptała z paniką w głosie. Mark wysłał wiadomość godzinę temu. Mógł tu być w każdej chwili! Zerwała się z łóżka i spanikowana nie miała pojęcia co zrobić. Myć się, sprzątać...?
W tym momencie usłyszała, jak jakiś samochód podjeżdża i zatrzymuje się na podjeździe. Usłyszała męskie głosy, śmiech, rozmowy... Nie czekała. Zarzuciła na siebie szlafrok i podbiegła do łóżka.
- Cholera... Kurwa, po co mi to było! - panikowała. Szybko zrzuciła pościel, zdarła prześcieradło, zwinęła je i stojąc na środku sypialni zastanawiała się, co z nią zrobić. Rzuciła poszewki na podłogę w drugi róg sypialni, ale wiedziała, że nie zdąży już założyć nowej. Jej serce dudniło. Co powie Markowi, że... że się pochorowała? Wypiła zbyt wiele i... zwymiotowała? Włączyła klimatyzację, nawiew i uporządkowała swoje porozrzucane ubrania, a potem przez chwilę wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące z zewnątrz. Samochód właśnie odjeżdżał i Mark mógł zaraz wejść.
Zakryła dłońmi twarz i w skupieniu nasłuchiwała. Drzwi w pokoju obok otwarły się, a potem zamknęły. Był już w środku, a ona stała i nie miała pojęcia co dalej. Słyszała jego kroki stawiane w ciężkim, traperskim obuwiu. Powinien już wejść do sypialni, ale szedł dalej omijając ją. Spojrzała przed siebie. W ciszy, która panowała w domu, usłyszała jak Mark otwiera okno w salonie. Zaciekawiona podbiegła do swojego okna i wyjrzała na zewnątrz.
- O! - wyrwało się z jej ust, gdy zobaczyła, jak Mark idzie przez ogród wzdłuż tarasu, na którym spotkała się wczoraj z Robertem. Ta chwila pozwoliła jej odrobinę ochłonąć. Wiedziała, że zaraz pójdzie pod prysznic, aby zmyć z siebie pozostałości nocy i aby ten mężczyzna nie dowiedział się o tym szaleństwie, które popełniła.
Oparła się o ścianę tuż przy framudze okna. Kochała Roberta, ale teraz rano, gdy ją zostawił i poszedł sobie, zrozumiała, że nic z tego nie będzie. Ależ była głupia! Pokręciła z niedowierzaniem głową. To była przygoda jej życia, która mogła skończyć się fatalnie. Patrzyła na Marka, który przystanął na końcu ogrodu przy ogrodzeniu i patrzył w stronę oceanu. Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, po co tam poszedł.
Przejściem z plaży wszedł do ogrodu Robert i przywitał się z Markiem. Był w kąpielówkach, a w ręce trzymał ręcznik. Widocznie poszedł rano popływać w oceanie. Jej serce przyspieszyło na jego widok. Dlaczego aż tak nie szalało, gdy widziała Marka? Patrzyła na obu mężczyzn i czuła, że przez te uczucia i miłość do Roberta spieprzyła sobie życie. Gdyby go nie znała i nie kochała, wszystko byłoby łatwiejsze. Jej życie było pogmatwane i zakręcone, a oni stali sobie w ogrodzie i rozmawiali w najlepsze.
Mark wyglądał na szczęśliwego i zadowolonego, opowiadał coś Robertowi, a ten wycierał się ręcznikiem i z wielkim uśmiechem na twarzy odpowiadał mu. Zadowoleni i szczęśliwi.
Otwarła okno tarasowe.
- Woda w oceanie jest świetna. Lubię pływać tak wcześnie rano. - Wiatr przyniósł do jej uszu słowa Roberta. Słyszała radość w jego głosie.
- Następnym razem pójdę z tobą - odparł Mark i ruszyli w stronę domu. Od razu obaj ją zauważyli. Avril mocniej owinęła się szlafrokiem i zaplotła ręce na piersi.
- Boże, czy musicie tak hałasować. Boli mnie głowa... - zawołała, zerkając to na Marka, to na Roberta.
- Już idę do ciebie, kochanie! - odkrzyknął Mark.
- Spokojnie, idę pod prysznic, nie przeszkadzaj sobie.
- Wszystko w porządku? - zainteresował się na poważnie i zmarszczył czoło.
Avril nieśmiało zerkała na Roberta, aby sprawdzić jego reakcję. Spokój i opanowanie biły z jego twarzy. Uważnie się w nią wpatrywał.
- Tak, wypiłam tylko zbyt dużo i wiesz... - Machnęła dłonią od ust na zewnątrz, tak jakby z niej coś wylatywało. Mark znał ją doskonale i wiedział, że takie rzeczy jej się zdarzały. - Przyjdę do was, jak doprowadzę się do porządku - dodała i wycofała się do sypialni, a potem już biegiem do łazienki. Weszła pod prysznic i przez chwilę stała nieruchomo, pozwalając, by woda swobodnie po niej spływała.
Znalazła się między dwoma mężczyznami i nie miała pojęcia co zrobić. Chociaż Robert niczego jej nie obiecywał. Mówił wyraźnie, że nie da jej tego, co może dać jej Mark. Zabrał tylko wszystko, co chciała mu już dawno podarować. Sprawa była więc oczywista. Powinna zostać z Markiem.
Umyła się, wytarła i wtarła w skórę swój ulubiony olejek. Wysuszyła włosy, zrobiła lekki makijaż, po czym wyszła do sypialni. Rozejrzała się. Marka nie było, ale musiał być wcześniej, bo drzwi do salonu były uchylone. Podeszła do komody, skąd wyciągnęła bieliznę i ubrania. Rzuciła je na łóżko i postanowiła szybko ubrać sięi pójść go poszukać.
- Mark! - zawołała przy okazji. Odpowiedziała jej cisza, a jej wzrok padł na szafkę nocną przy łóżku, na której leżały dwa rozdarte opakowania po prezerwatywach. Zagościł w niej niepokój, strach, a narządy wewnętrzne wywróciły się w brzuchu do góry nogami. Teraz na serio zbierało jej się na wymioty. Chwyciła je ze złością i nie miała pojęcia co z nimi zrobić. Jak mogli być tak nieostrożni i zostawić dowody zbrodni na wierzchu?! Czy Mark je zauważył i... Nie, tylko nie to! Dopinając spodenki i ubierając jeszcze koszulkę w biegu, wpadła do salonu. - Mark! - zawołała spanikowana. Przystanęła, gdy zauważyła go. Spał w ubraniu na kanapie. Z trudem otworzył oczy.
- Avril - powiedział z zadowoleniem i uśmiechnął się delikatnie. - Chciałem zaczekać, ale chyba zasnąłem.
Wcisnęła opakowania po prezerwatywach do spodenek i podbiegła do niego. Przysiadła na podłodze na miękkim dywanie i z czułością wpatrzyła się w niego. W jego rozespane dobre oczy. Pogładziła dłonią po policzku, a on ujął jej dłoń i pocałował jej wnętrze.
- Najważniejsze, że wróciłeś cały i zdrowy - powiedziała z radością.
- Wróciłem do ciebie - wyjaśnił i położył jej rękę na swoim sercu.
Roześmiała się i przylgnęła na moment ustami do jego ciepłych warg.
- Cieszę się - wyszeptała. - Pójdę poszukać gospodyni, albo sama znajdę czystą pościel i pościelę dla ciebie łóżko. Odpoczniesz, a potem mi o wszystkim opowiesz.
- Dobrze - zgodził się. - Wezmę prysznic, zdrzemnę się godzinkę, a potem pójdziemy na plażę. O, i mam coś dla ciebie - oświadczył zadowolony.
- Co masz?
Mark podniósł się i usiadł na kanapie.
- Coś, co już dawno powinienem zrobić. Ale porozmawiamy o tym, jak odpocznę, dobrze?
Avril zaciekawiona zmrużyła oczy.
- Będziesz mnie teraz trzymał w niepewności?
Mark ujął jej twarz w obie dłonie.
- Kochanie - powiedział wpatrując się w jej oczy. - Jesteś całym moim światem. Długo o tym myślałem i wiesz co, jestem pewien, że ten pomysł ci się spodoba. Wiem, że to właściwa decyzja... Kocham cię... - Przyłożył czoło do jej czoła i westchnął.
Avril w jednej chwili zrozumiała, że to coś poważnego. Coś z czym się zmaga od jakiegoś czasu i trudno mu o tym mówić. Żołądek podszedł jej do gardła, bo zdała sobie sprawę, że zaraz usłyszy to, czego od tak dawna pragnęła.
- Tak zawładnęłaś moimi myślami, że gdy przyszło co do czego, nie potrafiłem strzelić do tego krokodyla - powiedział i pokręcił głową.
Słuchała go z uwagą, wpatrując się w jego ciemne, brązowe oczy. Był jej ostoją, bezpiecznym portem i jej przyszłością. Tak, był jej przyszłością i właśnie zdała sobie sprawę, że za chwilę padnie to jedyne w swoim rodzaju pytanie.
- Avril... nie mogłem zabić tego cholernego krokodyla, bo wiem, że byłabyś niezadowolona, a ja chcę być z tobą, kochać cię... - Puścił ją i wyprostował się. Był poważny i skupiony. Sięgnął do kieszeni jeansów. Były brudne po nocnej eskapadzie, ale miał w nich widocznie coś ważnego. Wyciągnął i trzymał w zaciśniętej dłoni, tak że nie mogła dostrzec co to jest.
Jej serce waliło coraz mocniej.
- Chcę, abyś była ze mnie dumna, więc... - Ujął jej dłoń i odwrócił wnętrzem do góry. - Przywiozłem dla ciebie ten ząb krokodyla - dokończył i położył na jej dłoni wielki, najprawdziwszy w świecie kieł wielkiego gada.
Avril patrzyła na ten prezent oniemiała z wrażenia. Otworzyła szeroko oczy i lekko uniosła brwi.
Ząb? - pomyślała.
- Gad żyje i pływa spokojnie w bagnach. Ale jak chcesz to na dowód pokażę ci zdjęcia - dodał Mark.
Nie miała pojęcia co powiedzieć.
- Dziękuję - wyjąkała z trudem.
- Naprawdę? Podoba ci się? Bo wiesz, wyrwałem go z paszczy gada, który zaplątał się w sidła. Śmierdział, nie wyglądał ciekawie, a myśmy go holowali do bazy - wyjaśniał z zapałem Mark. - Tam wziąłem wielkie szczypce i wyrwałem jeden kieł dla ciebie.
Co miała powiedzieć? Mark się starał. Przywiózł jej ten ząb. Parę centymetrów kości z odrobiną zaschniętej krwi, znak swojej miłości i oddania. A ona jak mu się za to odwdzięczyła? Pochyliła głowę i powiedziała:
- Jestem z ciebie dumna, a to jest najwspanialszy prezent, jaki dałeś mi kiedykolwiek.
Pochylił się mocniej i pocałował. Dotyk jego ust ukoił jej skołowane myśli. Był słodki, oddawany z pasją, a ona czuła, że mu na niej zależy. Cieszyła się z tego prezentu i z tego, że się jej nie oświadczył. Kochał ją i chciał z nią być, a to było najważniejsze.
*
Przed południem dołączyła do Marka i Roberta na plaży. Okazało się, że siedzieli wraz z paroma innymi ludźmi, sąsiadami Roberta. Parasole, jasne leżaki i koszyki z jedzeniem i piwem. Przed nimi rozciągał się upojny widok piaszczystej plaży i szumiącego oceanu. Wypatrzyła Marka na brzegu z jakąś rodziną. Bawili się i chlapali wodą.
Avril zrzuciła klapki, ściągnęła ubranie i odłożyła je na leżak. Spojrzała w bok i przyłapała Roberta, jak na nią zerka. Nie odwrócił wzroku i wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę. Jakoś długo, ze zrozumieniem i spokojem, jakby oboje rozumieli sytuację, w której się znaleźli.
- Jak się czujesz, Pączku? - zapytał spokojnie.
Siedział z boku za nią, w pewnym oddaleniu od reszty leżaków, jakby potrzebował spokoju i chwili dla siebie.
Skinęła głową.
- Dobrze, dziękuję - odparła i usiadła na swoim leżaku. Oparła głowę o miękką poduszkę i poprawiła okulary przeciwsłoneczne. Cały czas zdawała sobie sprawę, że po takiej nocy będzie im trudno wrócić do rzeczywistości.
Teraz, gdy przełamali bariery i wiedzieli jak jest im ze sobą dobrze, trudniej będzie jej utrzymać ten dystans i zrezygnować z tego wszystkiego dla swojego dobra. Przecież znała już smak jego skóry i wiedziała, jak zachłanne potrafią być jego usta. Pragnęła, aby znowu się w niej zagłębił i doprowadził na skraj szaleństwa.
Robert podszedł do niej i usiadł na leżaku obok, przodem do niej. Była zdziwiona i zaskoczona. Myślała, że będą utrzymywali pewien dystans. Patrzyła więc na niego ukradkiem i zastanawiała się, po co tu przyszedł. Widziała jaką ma zatroskaną twarz i jak bije się z myślami. Nie wróżyło to nic dobrego.
- Jak twoja głowa? - zapytał.
- Nic jej nie było. Musiałam po prostu... - Szukała właściwych słów.
- Udawać?
- Zatrzymać Marka w ogrodzie - sprostowała od razu jego słowa.
Teraz to on przytaknął.
- Nie chciałem, aby to się stało, Avril - powiedział poważnie, spoglądając jej w oczy.
Nie chciał?!
- To po co skakałeś po tych balkonach?! - zdenerwowała się. - To ty przyszedłeś do mnie!
Chwycił ją za rękę.
- Ale nie żałuję tego i cieszę się z tej naszej nocy. Nie zamieniłbym jej na nic innego.
- Dupek... - rzuciła i wyrwała się z jego uścisku.
- I gdybym mógł, to chętnie powtórzę wszystko, co się stało między nami.
- Lepiej nie... - wyszeptała.
- Zrobię jak będziesz chciała - powiedział tylko i położył się na leżaku.
Avril ogarnęła wzrokiem jego postać. Złocista skóra, muśnięta tutejszym słońcem.
- Będziesz tu siedział? - zapytała zdziwiona. Ta bliskość wytrącała ją z równowagi. Cały czas myślała o nim. Jak ją całował i o tym, jak jego dłonie mogłyby ją dotykać.
- W normalnych okolicznościach właśnie tu bym usiadł. Byłoby dziwne, gdybym siedział tam z tyłu.
Kiedyś to ona rządziła facetami. Póki nie pojawił się Mark, zmieniała ich jak rękawiczki i lekceważyła, gdy błagali o jej uwagę. Była zakochaną w Robercie wariatką i nie interesowało jej, że inni do niej wzdychali. Dzisiaj to ona wzdychała do kogoś, z kim nie mogła być. Gdyby to było możliwe, rzuciłaby się w wir tej miłości jak w przepaść, która nie ma dna. Ale życie takie nie było. Istniały pewne hamulce, a jej hamulcem był Mark.
*
Wieczorem, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, wsiedli do samolotu Lennox Corporation i wystartowali. Tym razem Robert siedział za sterami wraz z pilotem, a ona z Markiem w kabinie pasażerskiej. Była pewna, że celowo postanowił pilotować, aby unikać ich towarzystwa, by nie patrzeć na nią. Było jej przykro, serce jej pękało i chciało jej się momentami płakać. Z przyjaźni przeszli do unikania się i właśnie to ją bolało. Chciała tamtego Roberta, który patrzył na nią, śmiał się i adorował ją. Wiele by oddała, aby te chwile wróciły, aby znów było tak jak wtedy. Nie oddałaby tylko tej nocy, którą z nim spędziła. O tym chciała pamiętać już na zawsze.
Robert przyszedł do nich jakieś dwadzieścia minut po starcie. Nalał sobie drinka i usiadł swobodnie w fotelu naprzeciw nich. Gdy w pewnej chwili ich wzrok się spotkał, jego spojrzenie znów ją rozpaliło. Było gorące i zaborcze i czuła jak ją pochłania. Spoglądała zdziwiona w jego oczy. Czuła się bezbronna i gdzieś w jej wnętrzu tliło się przeczucie, że to co robili na Florydzie, to wierzchołek góry lodowej i wspaniałego seksu, który mogłaby z nim jeszcze przeżyć. Mógłby dać jej jeszcze więcej czegoś wielkiego i szalonego. W zakamarkach swojej duszy czuła, że bardzo by tego chciała. Oceniając jednak wszystko na chłodno, wiedziała, że nie może już więcej ulec tej pokusie. Odwróciła wzrok. Czuła, że to będzie długi i trudny lot do domu i wcale się nie pomyliła.
Zdrzemnęła się. Obudził ją jakiś wstrząs.
Turbulencje - pomyślała i rozejrzała się po wnętrzu kabiny. Światło było przytłumione, Mark spał obok w rozłożonym fotelu, a ona była przykryta miękkim, kremowym kocem w wytłaczane wzory. Zupełnie nie pamiętała, kiedy o niego poprosiła. Może stewardesa, która z nimi leciała, przykryła ją, gdy zasnęła. Usiadła, a potem powoli wstała. Chciało jej się pić, jednak w barku obok był tylko alkohol i słodkie napoje. Była pewna, że znajdzie wodę w kuchni. Podeszła parę kroków w kierunku kabiny pilota i zaczęła przeglądać szafki w aneksie kuchennym. Była do tego przyzwyczajona, bo samoloty ojca miały podobny układ.
- Avril - usłyszała za sobą głęboki i spokojny głos Roberta.
Odwróciła się gwałtownie. Była zaskoczona, gdy zobaczyła go wychodzącego z kabiny pilota. Powoli zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej. Dzielił ich dosłownie jeden krok. Z trudem przełknęła ślinę, gdy patrzyła na tego wysokiego i przystojnego mężczyznę.
- Lot przebiega spokojnie - powiedziała, bo zupełnie nie miała pojęcia, o czym mogłaby z nim rozmawiać. Z wrażenia miała wielką pustkę w głowie.
Uśmiechnął się łagodnie i przysuwając się, podniósł rękę. Jego palce delikatnie zatańczyły na jej szyi, a kciukiem potarł linię jej szczęki. Ta pieszczota spowodowała, że poczuła się bezwolna. Całkowicie należała do tego mężczyzny. Objął ją drugą ręką w talii i przyciągnął do siebie.
- Jak ci się spało, kochanie? - wymruczał. Pochylił się i potarł szorstkim od zarostu policzkiem o jej policzek.
Pachniał jak szaleństwo, wyglądał niesamowicie kusząco i pasował do niej jak nikt inny na tej ziemi. Traciła przy nim zmysły i rozum i była gotowa utonąć w jego ramionach.
- Musimy poważnie porozmawiać - szepnął.
- O czym? - zapytała i unosząc głowę, spojrzała prosto w jego błękitne oczy.
- O wszystkim, o czym powinnaś wiedzieć.
- Przecież wszystko już dawno mi wyjaśniłeś.
Mocniej przycisnął ją do siebie, a ona zacisnęła palce na jego ramionach.
- Tylko że wszystko się zmieniło - stwierdził.
- Nic się nie zmieniło - zaoponowała.
- A to coś, co jest między nami?
- Robercie - wyszeptała z trudem - nie ma niczego między nami.
- Jest parę rzeczy, o których powinnaś wiedzieć.
Mimo że było jej dobrze w jego ramionach i nie miała siły się odsunąć, powiedziała:
- Chyba nie musisz mi się tłumaczyć. Nie dasz mi przecież tego, co może dać mi Mark. - Użyła słów, którymi kiedyś Robert zwrócił się do niej.
Chyba go zaskoczyła, bo patrzył na nią długo i wymownie. Zrozumiała, że się nie myliła. Wyplątała się z jego silnych ramion i wróciła do przedziału pasażerskiego.
Co takiego mogłoby się zdarzyć w tak krótkim czasie, aby zmienił zdanie? - pytała sama siebie. - Nic, zupełnie nic...
Było już po północy, gdy wylądowali w Nowym Jorku. Robert podwiózł ich pod dom swoją limuzyną, a gdy Avril i Mark wysiedli, wysiadł razem z nimi. Pożegnał się z Markiem, a gdy ten odbierał od kierowcy bagaże, podszedł do niej. Spojrzeli sobie w oczy i wiedzieli, jak to powinno się skończyć. Przynajmniej ona wiedziała.
Na pożegnanie Robert przytulił ją do siebie na krótką chwilę, a odsuwając się ucałował jak zwykle w oba policzki.
- Zadzwonię - szepnął. - To ważne - dodał i zaciskając usta, wsiadł do limuzyny.
Patrzyła przez chwilę za nim jak odjeżdża. Miała cichą nadzieję, że nie zadzwoni i że powoli wyleczy się z tej miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top