23. AVRIL


AVRIL

Jakieś dziwne uczucie zagościło w niej, gdy ta nowa, obca kobieta nachylała się w stronę Roberta i kokietowała go. Była pewna, że to był głupi wybór, ale skoro Very tu nie było, pewnie weźmie ją dzisiaj do łóżka. Nim zdążyła się odwrócić, widok na Roberta zasłonił jej Nevill.

– Myślę, że jednak cię zaskoczę, Avril – powiedział, zapraszając ją gestem dłoni, aby usiadła przy stole. Zabrzmiało to tak, jakby chciał rzucić jej wyzwanie.

– Tak? A czym? – zapytała zaciekawiona, unosząc brwi i zajmując swoje miejsce.

Puścił jej oko i usiadł prawie na przeciw niej.

– Na Florydzie jest wiele ciekawych miejsc – powiedział.

– Zapewne polecisz mi atrakcje swojego nowego klubu.

– To też – podkreślił dobitnie. – Jest tam wiele miejsc, które powinnaś zobaczyć i wierz mi, będziesz zadowolona. Ten kto lubi patrzeć, znajdzie zawsze coś ciekawego.

Wiedziała o co mu chodzi.

– A ten, który nie lubi patrzeć?

– Ten może zabawić się inaczej – wyjaśnił z satysfakcją i spojrzał w bok. – Och, nareszcie Robercie... – Ucieszył się, gdy ten pojawił się z obiema panienkami.

– O czym rozmawiacie? – zapytał Robert.

– O atrakcjach Florydy – wyjaśnił Nevill popijając swojego drinka.

– Gdzie i co można zobaczyć w ciągu tych dwóch dni, które tu spędzimy – dodał Mark, ujmując Avril za rękę.

– Uwielbiam tutejsze plaże i ocean – powiedziała z entuzjazmem Raffa.

– Ja też – zgodziła się z nią Avril i uśmiechnęła się do bratowej. Potem oparła się o stół i spojrzała wyzywająco na gospodarza. – Tylko że Nevill wie, że tym mnie nie zaskoczy.

– Uuu!!! – dało się słyszeć z ust panów.

– Nevill, to wyzwanie – podkreślił dodatkowo Robert.

– W Walt Disney World już byłam – zaznaczyła szybko. – Tym mnie nie skusisz. Wyrosłam z księżniczek i królewiczów.

– Naprawdę? – zdziwiła się... chyba Lolly. – Myślałam, że każda kobieta marzy o królewiczu i takiej sukience, jak ma Elza z Krainy Lodu.

– To może Kennedy Space Center? Ja tam jeszcze nie byłam – powiedziała ta druga i położyła dłoń na kolanie Roberta. Avril widziała jak spojrzała na niego i uśmiechnęła się czarująco, jakby chciała, aby zabrał ją w kosmos.

Pomyślała, że Robert zapewne potrafi działać z kobietami takie cuda. Po tym, jak dobrze było jej z nim w Crystal Dynamic, wiedziała, że ma wiele do zaoferowania. Spuściła wzrok. Nie chciała patrzeć jak chwyta rękę Molly i nachyla się, szepcząc jej coś do ucha.

Teraz była już pewna, że dzisiejszej nocy właśnie ją wystrzeli w kosmos.

– Z tego co wiem, to NASA planuje jakiś lot – wtrącił nagle Mark i zaraz zaczął to sprawdzać w swojej komórce.

– Tak, planują, ale na wtorek – rzucił Nevill.

– Faktycznie – przyznał po chwili Mark i położył telefon na stole.

– Takimi atrakcjami nie zaskoczysz mojej siostry, chyba, że na terenie Delfin Club masz faktycznie delfiny.

– Może bagna i mokradła by ci pasowały, Avril – wtrącił żartując z niej Robert.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

– To wcale nie jest zła myśl – rzuciła Raffa. – Byliśmy dwa dni temu w parku na rejsie poduszkowcem. Było niesamowicie.

– Sam bym zobaczył te wszystkie ptaki i gady – dodał Mark. – Mój aparat zbiera kurz, a tak mógłbym go wykorzystać.

– Uważaj, jeszcze krokodyl cię zje – zaśmiał się Dominik. – Wiem z jakiego bliska lubisz robić zdjęcia.

– Nasze krokodyle to aligatory – sprostowała Lolly.

Avril powoli zaczynała kojarzyć, która jest która.

– Aligatory? Fantastycznie! To by była atrakcja! – podchwycił Mark.

– Avril, marzysz chyba o torebce z aligatora? – zwrócił się do niej nieoczekiwanie Robert.

– Chyba śnisz! – oburzyła się, spoglądając gniewnie na niego. – To niehumanitarne.

– O, w takim razie marzysz o butach...

– Przestań! – Zmrużyła ze złości oczy i wycelowała w niego palcem wskazującym.

Zaśmiał się głośno i radośnie. Śmiał się tak jak kiedyś, gdy jej dokuczał w domu rodziców.

– Marzę o krokodylu...

Chciała dodać, że o takim, który by go zjadł i rozszarpał na kawałeczki, ale w tym momencie z werwą odezwał się Mark:

– Czyli jedziemy na polowanie!

– Na aligatory! – podchwycił z werwą Robert. Niesamowity uśmiech radości gościł na jego twarzy. Zerknął z wielką satysfakcją na nią i puścił do niej oko.

Fuknęła i odwróciła od niego wzrok.

– Super! – wołali prawie chóralnie panowie. – Ale będzie jazda!

Od razu wznieśli toast.

– Za udane polowanie! – cieszył się Nevill i z zapałem nalewał alkohol do ich szklaneczek. – Tak, aby były z tego torebki i buty dla Avril! – ewidentnie żartował, wznosząc radosny toast.

– Na aligatory! – zawołał Dominik i napił się.

Raffa śmiała się wraz z innymi, ale nachyliła się do Avril i szepnęła:

– Faceci to jednak duże dzieci.

– Puścisz go na to polowanie?

– Rano wyjeżdżamy. Dominik wie, że nie pojedzie, ale niech się cieszy chwilą. Przyda mu się. Przesunę tylko nasz wylot na godziny południowe, bo na dziewiątą rano nie wyciągnę go z łóżka.

– W takim razie niech się cieszy tym polowaniem – stwierdziła Avril.

– I tobą – dodała Raffa, chwytając ją za rękę.

Avril uścisnęła bratową. Była jej szalenie wdzięczna, że pojawiła się w życiu Dominika i tak się to wszystko ułożyło. Potem zerknęła na brata. Odkąd rok temu poślubił Raffę, szczęście wyraźnie malowało się na jego twarzy. Tak szczerze to nigdy by nie pomyślała, że akurat ta dwójka może się mieć ku sobie. Wiedziała, jakie kobiety krążyły wokół Dominika i jaki typ urody lubi, a zakochał się po uszy w kimś zupełnie innym.

Gdy pierwszy zapał minął, Avril próbowała wyperswadować im to szaleństwo, ale Nevill już na bieżąco wszystko organizował i w końcu przyklepał wyjazd.

– Jutro około dziesiątej potwierdzą nam rezerwację. Jakby co, bądźcie gotowi. Helikopter podleci po nas po lunchu.

Teraz to już naprawdę nie było odwrotu.

Skoro mieli jechać na polowanie, powinni się już zbierać. Trudno było jednak to zrobić, gdy wszyscy tak bardzo byli rozbawieni.

Późną nocą Avril udało się wpakować do limuzyny Marka i Roberta. Ledwie żyli i nie miała pojęcia, jak wstaną jutro na to polowanie.

Samochód podwiózł ich kilka ulic dalej, a ona nie wierzyła w to co widzi. Mieli spać w hotelu na terenie nowego klubu Nevilla, a tymczasem stali przed szeroką bramą, która właśnie się otwierała. Po bokach były dwie białe, piękne stróżówki, obrośnięte częściowo fioletowymi pnączami, a zielony trawnik był zachwycająco oświetlony. Ruszyli i podjechali pod piętrowy wiktoriański dom.

– O, cholera! – wymsknęło się jej.

– Podoba ci się? – usłyszała pytanie Roberta.

– Dom? Miał być hotel.

– Po co, skoro możemy być tutaj. Ja mam górę, a wy większy apartament na dole. Chyba, że chcesz się zamienić?

– Nie – odparła tylko. Jest idealnie.

Dom był tak piękny, że nie potrafiła się na niego napatrzeć. Tak naprawdę była mile zaskoczona i odrobinę przestraszona.

Dom na pół z Robertem.

Samochód zatrzymał się przed wejściem.

Avril wysiadła, a zaraz za nią Mark. Prawie zasypiał i ledwo trzymał się na nogach, więc wsparł się na niej.

– Kocham cię, moja piękna – wyznał, tuląc się do niej.

– W takim razie zapraszam cię do łóżka – odparła i chciała go poprowadzić, ale Robert przejął go i powiedział:

– W kieszeniach spodni mam karty. Wyciągnij je i otwórz drzwi, a ja go zaprowadzę.

Musiała przyznać, że to był doskonały pomysł.

Wyjęła karty z jego kieszeni w ogóle na niego nie patrząc i ruszyła, aby otworzyć drzwi.

– Te po prawej – kierował nią Robert. – Sypialnia jest na wprost – dodał i gdy weszli już do środka, pomógł Markowi usiąść na łóżku.

– Dzięki, to z radości tak się zalałem – wyjaśnił Mark.

– Skoro z radości, to okej – odparł Robert, chociaż sam ledwie stał na nogach. – Śpij dobrze.

– Tak zrobię – zgodził się Mark.

Avril spoglądała to na Marka, to na Roberta. Jednak gdy Robert spojrzał na nią, nie była w stanie nic powiedzieć poza:

– Dziękuję.

– Do usług – odparł powoli i dodał po chwili. – Bagaże powinny gdzieś tu być, a ja... Zwijam się na górę.

– Ok – szepnęła.

Robert zachwiał się, rozejrzał się dookoła i ruszył do holu. Bała się o niego, czy i jemu nie będzie potrzebna pomoc, ale widziała, że nieźle sobie radzi. Poszła za nim, aby zamknąć drzwi apartamentu.

– Myślałam, że zabierzesz do łóżka Lolly. Dobrze się z nią bawiłeś.

Robert zaśmiał się i odwrócił się do niej.

– Czemu zaraz do łóżka?

Avril zdziwiła się.

– I jak już, to była akurat Molly – dodał, nachylił się i szybko cmoknął ją w policzek. – Udanej nocy, Avril – dodał.

Potem odszedł schodami na górę, do swojego apartamentu.

Avril stała i zastanawiała się, co chciał jej przez to powiedzieć. Że łóżko nie jest mu do tego potrzebne czy że nie wpuszcza do niego obcych kobiet? Miała wielki mętlik w głowie, a alkohol szumiał jej w uszach.

Weszła do apartamentu, wygrzebała halkę z walizki i szybko opłukała się pod prysznicem. Położyła się obok chrapiącego już Marka. To był długi i męczący dzień.

—————————-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top