19. Robert


Robert wrócił do domu późnym wieczorem. Wszedł do swojego gabinetu, rzucił dokumenty i klucze na blat biurka i powoli odłożył obok telefon. Vera wróciła wcześniej, bo nie interesowała jej wieczorna kąpiel noworodka, ale było mu obojętne, czy wróciła do domu, czy pojechała sobie w nieznanym kierunku. Nie był zadowolony z tego, co go dzisiaj spotkało i nie chciał wysłuchiwać jej uwag. Cieszył się szczęściem brata i swoim chrześniakiem, małym Christianem, a ona popsuła mu ten dzień swoimi wymówkami.

– Czasem szukasz daleko, a szczęście może być tak blisko – powiedział Adam, gdy wychodzili z pokoju dziecięcego i jakoś dziwnie spojrzał na niego.

Po przepychankach słownych z matką wszyscy zeszli na dół, gdzie czekał na nich jego ojciec. Staruszek był dumny z tego, że ma pierwszego wnuka, ale nie miał siły wchodzić po schodach po niedawnej operacji serca. Poza tym Blanka obiecała, że gdy nakarmi Christiana, przyjdą na dół razem z maleństwem i Avril. On wraz z Adamem i Markiem podeszli do barku, aby się napić. Nie bardzo chcieli wysłuchiwać narzekań Ewy, że nikt jej nie słucha i że w rodzinie panuje samowolka. Ojciec był wprawionym graczem i doskonale potrafił udawać, że jej słucha.

Pili, rozmawiali o dziecku i nieprzespanych nocach, troskach rodziców i nawet czasem o pracy.

Teraz wieczorem czuł już zmęczenie po tym intensywnym dniu. Obszedł swoje biurko, po czym ciężko usiadł w wygodnym fotelu na kółkach. Wiele obiecywał sobie po tym rodzinnym spotkaniu, a nade wszystko chciał porozmawiać z Avril. Niestety, w domu brata nie było takiej możliwości.

Po Avril spodziewał się absolutnie wszystkiego, ale nie tego, co mu zrobiła. Pokazała mu, że nadal potrafi dobrze bawić się i być szczęśliwym. Pokazała, że życie może być przyjemne, a odpowiednia partnerka może je uatrakcyjnić. Ze zdziwieniem odkrył, że codzienność nie polega na ciągłych kłótniach o wszystko i na obawach, że zostanie za chwilę sam, a może być zwyczajna i radosna. Zdał sobie sprawę, że wpadł w jakiś krąg wyobrażeń i nie potrafił z nago wyjść, a życie przecieka mu przez palce. On natomiast stał w miejscu i nic z tym nie robił.

Chciał jej podziękować, bo to dzięki niej otworzył oczy. Niestety, ona nawet nie chciała z nim rozmawiać i był wściekły, bo nie wiedział, co ją ugryzło, że tak się od niego odsunęła.

– Mały Pączek... – wyszeptał przez zęby. Zawsze była gdzieś blisko niego i była takim radosnym elementem jego życia. Niespodziewanie przypomniała mu się Avril, gdy leżała pod nim. Dokładnie pamiętał jej twarz, niesamowite usta i miękkość skóry. Często wspominał te chwile, ale żałował, cholernie żałował tego, co się między nimi wydarzyło. Wolał tą ciętą jak osa Avril – swoją przyjaciółkę, niż obrażoną na niego, nie wiadomo o co, piękną kobietę.

Sam nie wiedział jak długo tu siedział, ale za oknem panował nieprzenikniony mrok. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że powinien iść spać, bo jutro w pracy czekał go ciężki dzień. Adam załatwiał tylko najpilniejsze sprawy i wracał do domu, do rodziny. Cały zarząd korporacji leżał teraz w jego rękach.

Poszedł na górę, po drodze całkiem rozwiązując poluzowany wcześniej krawat i wszedł do sypialni. Rozejrzał się. Odkąd Vera wróciła, panował tu ciągły bałagan.

– Robert, to ty?! – zawołała z łazienki.

– Tak – odparł niechętnie i już miał wejść do garderoby, aby się przebrać, gdy Vera wyszła z łazienki. Piękna, ponętna i we wspaniałej prześwitującej bieliźnie.

– Pomyślałam, że moglibyśmy jednak pójść na przyjęcie do Waltonów. Zaproszenie leży od paru dni i trzeba na nie odpowiedzieć.

– Naprawdę chcesz tam iść? – zdziwił się. Do tej pory Vera nie przepadała za tym towarzystwem.

– A co mam robić? – rozłożyła bezradnie ręce. – Siedzę w Nowym Jorku jak ta niewolnica, więc chętnie się gdzieś wyrwę.

– Pytałem, gdzie chcesz lecieć na wakacje... – burknął rozdrażniony jej słowami. Kurwa, przecież dosłownie dwa dni temu urządziła mu awanturę, że chciał wyjechać na weekend do ich domku nad jeziorem.

Vera fuknęła tylko i niezadowolona usiadła przed swoją toaletką. Ostentacyjnie zaczęła rozczesywać włosy.

Robert przymrużył oczy i wściekły wszedł do garderoby. Wzburzony rzucił krawat na szklany stolik stojący na środku. Vera potrafiła rozjuszyć go w jednym momencie. Zacisnął usta i już miał ściągnąć marynarkę, gdy usłyszał:

– Gdybyśmy poszli na to przyjęcie, mogłabym ubrać tą nową sukienkę i kolię, którą dostałam od ciebie. Pasowałaby idealnie.

Zastygł w bezruchu. Po raz pierwszy od dwóch tygodni wspomniała coś o biżuterii! Nie przyznała się, że jej sejf jest pusty, a on udawał, że o niczym nie wie. Przecież i tak nigdy nie kontrolował zawartości jej sejfu. Skąd miałby więc wiedzieć, że jest pusty?

Zauważał natomiast coś innego. Widział, co dzieje się w jego domu. Ewidentnie po nim myszkowała, sprawdzała wszystkie zakamarki i przekopywała jego garderobę i dokumenty. Pewnie próbowała znaleźć kody do jego sejfu, ale już dawno je sprzątnął spoza jej zasięgu. Pewnie myślała, że wszystko jest w jego sejfie, tu w jego garderobie.

Ściągnął marynarkę i odwiesił ją na miejsce. Potem wyszedł do sypialni i powiedział.

– Jak chcesz to pójdziemy – odparł niby obojętnie. – Załóż co chcesz. Mnie tam wszystko jedno w czym pójdziesz.

Vera zaśmiała się kpiąco i odłożyła szczotkę do włosów na toaletkę. Odwróciła się i spojrzała na niego.

– Gdyby chodziło o tą twoją Avril, nie byłoby ci to obojętne – zarzuciła mu.

– Niby dlaczego mieszasz w to Avril?

Roześmiała się słysząc jego słowa.

– Poza tym, ona wcale nie jest moja – dodał wpatrując się zdezorientowany w Verę.

– Jak to nie? Wodzi za tobą wzrokiem, jak nieporadne cielę.

– Nawet gdyby, to co? – odparł beznamiętnie i zaczął rozpinać koszulę. Niestety, porównanie, którego użyła Vera, wcale mu się nie podobało. Wręcz zabolało go, gdy tak powiedziała. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego nagle tak zmieniła temat i zaatakowała Avril.

– Jak to co? Skoro ma swojego faceta, niech się go trzyma i nie czepia się ciebie.

– Nie czepia się. Avril to moja przyjaciółka... – stwierdził stanowczo i spokojnie.

– Przyjaciółka! – przedrzeźniła go wstając z wygodnej pufy – To raczej bezczelna zakochana Mazertonówna! – dodała i zarzuciła na siebie delikatny, czarny peniuar wiązany pod biustem.

– Zakochana? Cóż w tym dziwnego? Jest dorosła i ma prawo do miłości – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Nie wiem czego jej tak zazdrościsz.

– Zazdroszczę? – zdziwiła się i przystając parę kroków przed nim podparła się pod boki. – Ja jej nienawidzę!

– Chryste, Vera, przestań pluć jadem – powiedział zdegustowany i pocierając twarz dłonią odwrócił się od niej i postanowił po prostu pójść pod prysznic.

– Nie ciekawi cię dlaczego jej tak nienawidzę?

– Nie.

Nie chciał kontynuować tej rozmowy.

– I tak ci powiem...

Czuł, że idzie za nim w stronę łazienki.

– Wspaniale... – bąknął pod nosem.

– Ta pieprzona projektantka jest po uszy zakochana w tobie! – oznajmiła z pretensją w głosie, jakby żądała, aby od razu jej wytłumaczył, dlaczego tak się stało.

Serce Roberta zadudniło. Aż poczuł jego uderzenia w uszach. Jednak otrząsnął się. Nie chciał się kłócić i nie znosił, gdy Vera opowiadała o rzeczach wysnutych z palca. Odwrócił się do niej i powiedział:

– Kurwa, Vera przestań snuć jakiś teorie spiskowe! O czym ty mówisz?

Miał dość. Miał cholernie dość tych insynuacji i afer o wszystko, które przeżył przez te dwa tygodnie. Kaprysów, fochów i pretensji. Był tak wkurwiony, że gdyby ją chwycił, pewnie by ją udusił. Musiał się opanować.

– Jak to o czym ja mówię? – zdziwiła się z pretensją tak wielką, że aż przyjrzał jej się dokładniej. – Każdy przecież wie, że to prawda!

Słowa Very spowodowały, że w jednej chwili przyjemne ciepło ogarnęło jego klatkę piersiową i umysł.

Starał się zachować spokój, mimo tych sensacji, które usłyszał.

– Avril? We mnie? – roześmiał się lekceważąco i pokręcił z niedowierzaniem głową. – To niemożliwe. Coś bym zauważył.

Czy to prawda? Jakim cudem? Pytania jak błyskawica przelatywały przez jego umysł.

– Nie udawaj! Mizdrzy się do ciebie od lat, więc jak mogłeś nie zauważyć!

– Widocznie źle trafiła... – stwierdził nonszalancko – Mam swoje życie.

– Z tym akurat się zgodzę. Mamy swoje życie i żadna obrzydliwa projektantka nie będzie wchodziła między nas z butami.

– Opanuj się Vera! Skąd w tobie tyle nienawiści?! –oburzył się Robert.

– Skąd? A powiem ci skąd. Po prostu jest mi niedobrze, gdy widzę Avril i te maślane oczy, które robi do ciebie. Jest mi niedobrze, gdy widzę tę ich zakłamaną spółkę, Blankę, Adama i Dominika, jak ją chronią i ukrywają fakty...

– Oszalałaś?! Mówisz o moim bracie!

– A co? Myślisz, że on o tym nie wie?!

Robert zmrużył oczy i już był gotowy na nią ruszyć.

– Wie, tylko ukrywa to przed tobą – powiedziała i zaśmiała się triumfalnie.

Robert w tej chwili zrozumiał, dlaczego Adam tak zachęcał go do spotkań z Avril. Może Vera mówiła prawdę, ale Avril nigdy nie dała mu do zrozumienia, że czegoś od niego chce lub czuje cokolwiek więcej do niego niż przyjaźń.

Vera triumfowała widząc jego zaskoczoną minę.

Westchnęła i zadowolona przysiadła na brzegu łóżka.

– I na dodatek ten biedny, nieświadomy niczego Mark. Avril przyprawia mu rogi, a on ślepo ją kocha! Cóż za ironia, nieprawdaż ? – szydziła, a zaraz potem roześmiała się teatralnie. Założyła nogę na nogę, a ręce oparła za plecami na narzucie łóżka. – Ona jest zakochana w tobie, a ty tego nie widzisz, Mark jest zakochany w Avril, a ona tego nie docenia. Jakiż pech.

Robert kontrolował się resztkami sił.

Vera spojrzała na niego zadowolona i dodała:

– Na szczęście prawda jest taka, że to ja jestem twoją żoną, a nie ona – powiedziała z satysfakcją.

– Nie, nie jesteś już moją żoną – odparł na pozór spokojnie.

Znowu się roześmiała, odchylając głowę do tyłu i potrząsając nią, aby włosy dobrze jej się ułożyły.

– A któż inny miałby nią być?

– Nie jesteś moją żoną od dwóch tygodni. Odkąd wróciłaś z Kalifornii – oświadczył zdecydowanie Robert. Czuł, że miarka się przebrała i miał jej dosyć. Powiedział jej wreszcie skrywaną prawdę i był z tego powodu cholernie zadowolony.

Vera spojrzała na niego. Zmrużyła oczy i znów chciała się roześmiać, ale uśmiech zamarł na jej ustach.

– Chciałaś przecież rozwodu. Podpisałem papiery – dodał z satysfakcją.

Siedziała nadal na łóżku i patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem.

– Jak to? O czym ty mówisz?

– Myślisz, że się nie domyśliłem, po co wróciłaś?

Cisza była bardzo wymowna.

– Wróciłaś przechwycić dokumenty rozwodowe od kuriera, abym ich nie widział.

Celowo nie wspomniał o walizce z biżuterią, którą chciała wywieść z ich domu. Tak, jakby ta sytuacja w ogóle nie zaistniała. – Nie doczekałaś się kuriera, więc założyłaś, i słusznie, że gdzieś je położyłem i koperta leży jeszcze nie otwarta, bo przecież przyjąłem cię z powrotem.

– Nie, nie... – próbowała zaprzeczyć i wstała szybko z łóżka.

– Podpisałem je chwilę przed twoim powrotem – zakomunikował.

Przypomniał sobie, jak zamykał sejf w gabinecie i w jednej chwili powziął decyzję i podpisał dokumenty. Nie było sensu utrzymywać tego małżeństwa i zatrzymywać kogoś, skoro ten ktoś chce odejść.

– Więc...?

Widział jej niedowierzanie. Chyba pierwszy raz w życiu ktoś ją zaskoczył.

Robert włożył ręce do kieszeni. Podszedł do niej o krok, uniósł brew i z satysfakcją powiedział:

– Więc od dwóch tygodni pieprzę swoją byłą żonę...

Zaniemówiła.

– Ale...

– Nie martw się – powiedział. – Podpisałem papiery na twoich warunkach. Dostałaś wszystko, czego żądałaś w pozwie rozwodowym. Dopisałem jeszcze roczną premię. Będziesz ją dostawała dopóki nie wyjdziesz powtórnie za mąż.

– Żartujesz, prawda?

– Vero, to nie ja chciałem się rozwieść i przysłałem papiery rozwodowe. Chciałaś, masz. Wysłałem je wczoraj do naszych prawników, bo nie chce mi się udawać, że jeszcze coś do ciebie czuję. Zadzwoń do swojego prawnika, może już je odebrał.

– Zabiję cię, ty skurwysynu! – krzyknęła i chciała go spoliczkować. Robert odsunął się jednak w tył i jej dłoń trafiła w próżnię. Zachwiała się i upadła na podłogę.

Zastanawiał się przez chwilę, czy zapłakała. Nie, nie Vera.

– Wstań i nie rób z siebie pośmiewiska – powiedział tylko Robert. Odsunął się od niej i odprężony usiadł na krześle przy garderobie. Już dawno powinien się z nią rozmówić, ale po prostu był ciekaw, jak rozegra całą sprawę i ile wytrzyma. Podpisał papiery rozwodowe, bo uświadomił sobie, że tak naprawdę Vera dostała niewiele. Myślała, że zabierze biżuterię i będzie dostatnio żyła, a torba, którą zabrała ze sobą nie zawierała świecidełek. Wszystko zostało u niego.

Spojrzał na nią z politowaniem. Widział jak myśli, jak się łamie i próbuje zapanować nad sytuacją.

– Teraz pewnie pobiegniesz do tej swojej dziwki – wysyczała, spoglądając na niego przez rozczochrane włosy.

Robert spojrzał na nią przekrzywiając głowę.

– Wiesz, ta którą tak nazywasz, nie pieprzy się po ekskluzywnych klubach erotycznych Kalifornii z połową gości na raz.

Vera znów zaniemówiła.

– Dom jest mój. Możesz spakować walizki i już na tę noc wynieść się do hotelu – dodał z satysfakcją. – Skończyliśmy ze sobą, Vero.

– Nie wyjdę stąd – warknęła zachrypniętym ze złości głosem i wstała.

– Nie ma sprawy, wiesz jednak z czym to się wiąże.

Zastanowiła się przez chwilę, czy dobrze go rozumie.

Robert wstał i sięgnął do szuflady swojej komody po szpicrutę.

– Oszukałeś mnie! – powiedziała, odsuwając się o krok.

– Nie, chciałaś rozwodu, więc go dostałaś. Czego chcesz jeszcze?

– Wydrapię tej dziwce oczy! – krzyknęła i ruszyła do drzwi.

Jednak gdy go mijała, Robert smagnął jej tyłek skórzanym zakończeniem pręta.

– A! – krzyknęła i odwróciła się w jego stronę.

– Nigdy nie zbliżaj się do Avril – ostrzegł ją, unosząc wyżej jej brodę drugim końcem szpicruty. – A jeśli się zbliżysz, ja i Mazertonowie wytoczymy przeciwko tobie proces o nękanie. Wyciągnę wszystkie twoje zdjęcia z Golden Buzzer i rzucę prasie na pożarcie.

Widział jak oczy Very rozszerzają się.

Uśmiechnął się zadowolony.

– Tak, mam twoje zdjęcia, daty, nazwiska, wszystko – potwierdził. – Ale jak się wyniesiesz i nie będę musiał cię oglądać, to może nie wstrzymam twojej premii rocznej. Nazwijmy to premią za dobre zachowanie.

Vera aż krzyknęła z irytacji.

– Pakuj te swoje nowe fatałaszki. Za godzinę przyjedzie po ciebie taksówka – podsumował i zadowolony odszedł do swojego gabinetu, aby jej nie widzieć.

Po drodze zastanawiał się tylko, dlaczego nie zrobił tego wcześniej.

Był wolny i zadowolony.

Vera myliła się. Nie miał zamiaru nigdzie biec. Nie potrzebował innej kobiety, tylko spokoju. Avril też nie była mu potrzebna. Była bezpiecznym wyborem i nadal chciał w niej widzieć swoją przyjaciółkę. Może atrakcyjną przyjaciółkę z zajebistymi cyckami. Wiedział, że gdy tylko wieść o jego rozwodzie rozniesie się, znajdzie się wiele chętnych, które będą próbowały zarzucić na niego sidła. On jednak miał dość instytucji małżeństwa i nie zamierzał się z nikim wiązać.

Nikt nie musiał przecież wiedzieć o jego rozwodzie.

Przynajmniej na razie.

-----------------------------

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top