8
Per. ZSRR
Poza sukcesami w Galicji nie wygrywamy. Prawie co dziennie tracimy pięć kilometrów. Przez ostatni tydzień ruszyliśmy się o kilometr, ale zaraz szwaby odbiły te śmieszne odległości.
Zabawne, że niedawno wojna się zaczęła, a nam brakuje jedzenia i leków. A jeśli chodzi o naszą broń. Eh. Tu muszę przyznać, że to jest zabawne z punktu widzenia wrogów. Dostaliśmy broń oraz amunicje, która w większości nie pasuje.
No cóż. Słyszałem, że car kazał dzwony cerkiewne przetapiać na amunicje, bo jej już nie ma. Jeżeli jakimś cudem wytrzymamy do końca wojny to to będzie cud.
A do tego Aleksander gdzieś przepadł. Jak ruszył na Galicje tak śladu po nim nie ma. Pewnie ten tchórz się ukrywa, bo wie, że doprowadził do samobójstwa narodu.
Chyba jedynym pocieszeniem dla mnie jest to, że sto razy gorzej dzieje się na froncie zachodnim. Tam co rusz stosowane są nowe wynalazki. O centymetr ziemi krew jest przelewana litrami.
A gdzie ci co pragnęli najbardziej, aby doszło do konfliktu? Nasze ukochane koronowane głowy zabawiają się w najlepsze na balach z okazji zwycięskich bitew, uhonorowań dzielnych żołnierzy...A prawdziwi bohaterowie, żołnierze oddają swoje życia w okopach nie mając z tego nic. Tacy dostają jedynie resztki do żarcia. A dowódcy niewychylający się ze swoich kwater opychają się przysmakami. I gdzie jest ta sprawiedliwość?!
Razem z moim oddziałem zmierzałem do twierdzy, którą mamy bronić. Na początku wojny Osowiec już odparł kilka ataków. Może tu będą lepsze warunki do życia niż w lesie czy w okopie.
Per. III Rzeszy
Właśnie zajęliśmy swoje pozycje. Każdy czekał w całkowitym skupieniu i ciszy na sygnał gwizdka, oznaczającego atak. Mój brat patrzył się na mnie przerażonym wzrokiem. Wiem jak bardzo jest przerażony i lubię patrzeć na ten strach przed wojną w jego oczach. Ale jeszcze bardziej od tego wolę podziwiać jego przerażenie, że straci ukochaną osobę. Co prawdę nie wiem co to znaczy kochać, ale to zabawne co miłość robi z człowiekiem. Uśmiechnąłem się do niego w sadystyczny sposób.
-P...proszę cię. Nie krzywdź go.
-Już ci mówiłem. Jak tylko go dopadnę to zabije i nic mnie nie powstrzyma. Nic.-Po całym okopie rozległ się dźwięk gwizdka. Każdy z żołnierzy wspiął się po drabince i z bronią w ręku ruszył na wrogie pozycje. Biegłem przed siebie i dopiero po chwili zorientowałem się, że Hans mnie gonił. Idiota zostawił broń. Scheiße! Ojciec kazał mi go pilnować, bo niestety to on jest jego następcom nie ja. Zobaczyłem jak Brytole celują do niego. Musiałem coś zrobić. Wyciągnąłem pistolet i strzeliłem jednemu prosto w głowę. Jego towarzysz nie wiedział co ma robić, a ja podbiegłem do niego z bagnetem.
-Uciekaj Hans! - ten kretyn zamiast się ruszyć upadł na dupę i się gapił z wytrzeszczonymi oczami. - Uciekaj! - cholera herbaciarz jest silny nie dam mu sam rady jestem za słaby. Powalił mnie na ziemię i zaczął przyduszać
-I co gnojku, nie jesteś już taki odważny- zaczął się śmiać. Ja próbowałem jakoś odepchnąć go.
Per. Republiki Weimarskiej
Siedziałem przerażony w błocie i patrzyłem jak mój młodszy brat staje w mojej obronie. Lecz chyba ten Brytol jest od niego silniejszy. I co ja mam teraz zrobić. Boję się. To nie jest miejsce dla mnie! Nie mam nawet jak pomóc Rainerowi. Nie mam broni. Nie mam nic. Jestem bez silny.
Zacząłem się modlić do Boga o rozgrzeszenie mojego brata i zabranie go do siebie, aby nie cierpiał. Moją modlitwę przerwał pocisk, który uderzył może półtora metra ode mnie. Podniosłem się powoli z ziemi. Rozejrzałem się przerażony wkoło. Dostrzegłem tego mężczyznę walczącego z moim bratem.
-Hans! Gheh..Yy...Pomóż mi! Proszę! - Pomóż. Niby jak ma to zrobić? Jedyne co mi pozostaje to patrzyć, jak okładał mojego brata po twarzy. Zaraz, zaraz. Jeśli on zabije go tu, to Rainer nie zabije Leonarda. Z tą myślą zacząłem się oddalać powolnym krokiem w stronę naszego okopu.... Chwila...Ale jeśli ojciec się dowie to już po mnie. Ale jeśli mu pomogę to pewnie odpuści sobie z Leosiem. Zacząłem się rozglądać na wszystkie strony aż znalazłem bagnet...
Per. III Rzeszy
To chyba już koniec. Nie mam siły się dłużej bronić. A ta zasrana ciota uciekła. Kolejne uderzenie pięścią i kolejne. Teraz to chyba złamał mi nos. Czułem jak po twarzy rozpływa się ciepła ciecz.
-Rainer! Łap - to Hans. Widziałem, jak kopnął w moją stronę bagnet. Z ostatkiem sił chwyciłem go i wbiłem memu oprawcy prosto w oko, tak aby nie zabić od razu. To nie koniec. Teraz to ja byłem nad nim.
-I co, role się odwróciły-Zacząłem dźgać go w każde miejsce jego ciała.
-Rani..Może już wystarczy. Bo on chyba już nie żyje...
-Naprawdę? A po czym to, żeś wywnioskował Scherlocku!
-Chodź... Wygrali nasi. Zaprowadzę cię do doktora. Wyglądasz strasznie.
-A wiesz może dla czego? Przez kurwa ciebie! Ocaliłem cię a ty chciałeś mnie tu zostawić!
-Chciałem...ale wróciłem po ciebie bo jesteś moim braciszkiem...Przepraszam...Pomogę ci
-Nein! Nie chcę twojej pomocy sam dojdę do...-w tej właśnie chwili upadłem z bólu i ran.
-Straciłeś dużo krwi. Pomogę ci. - Hans podniósł mnie i podparłem się o jego ramię i szedłem z nim do doktora.
Niestety, kiedy dotarliśmy dostrzegł nas ojciec. Wyglądał na zatroskanego, co jest wręcz niespotykane. On nie pokazuje swych uczuć. Nigdy. Podszedł do i przyjrzał się mi. Nie wiem jak wyglądam, ale sądząc po wszystkich tych miejscach co mnie bolą to pewnie paskudnie.
-Nic mu nie będzie doktorze?
-Nie proszę pana. Wyjdzie z tego. Tylko przez jakiś czas niech odpoczywa, bo ma złamane żebro i skręcony nadgarstek. Rany szybko się zagoją.
-Dobrze. Zostaw mnie samego z moimi synami...Wiem co się tam stało. Spisałeś się na medal Rainer. A z tobą musze poważnie porozmawiać. Idź do mego namiotu.
-Już idę ...
-Wiesz, że odwaga często współpracuje z głupotom? Gdyby ten debil stwierdził, że jednak cię tam zostawi to byś zginął? - ja jedynie odwróciłem wzrok. Ojciec widząc to złapał moją brodę i odwrócił do siebie- Nie możemy cię stracić. Mieliśmy z twoją mamą kryzys. Chciała się zabić, ale kiedy dowiedziała się, że spodziewa się ciebie wróciła do siebie. Nie chcę wiedzieć co by zrobiła jakby cię utraciła. Ja też nie mam zamiaru stracić ukochanego syna. Pozwoliłem ci walczyć, bo wiem, że i tak byś to zrobił, ale proszę abyś był ostrożniejszy. A nie rzucał się na większego przeciwnika z nożem w ręku.
-Hans jest twoim następcą nie ja i nie traktuj mnie jak porcelanę babki Helgi. Sam umiem o siebie zadbać i nie żałuje tego co się dzisiaj stało. Nie ograniczaj mnie...
-Nie będę...Ale proszę abyś pamiętał jak bardzo jesteś ważny dla mamy.
-Dobra...Mogę już iść?
-Tak...
Per. II Rzeczpospolitej
W chwili, w której znalazłam się w objęciach ojca wszystkie problemy, wojna to wszystko po prostu zniknęło. Ojciec porzucił swoich dowódców i poszliśmy do mieszkania Lwów, gdzie spędziliśmy godziny wtuleni w siebie. Tata głaskał mnie po włosach tak jak dawniej. W jego silnych ramionach czułam się bezpieczna niczym ta mała czterolatka, którą byłam przed laty. Minęło już kilka miesięcy. Wszystko wydawało się w porządku...
Spałam w swojej sypialni ubrana w śliczną białą koszulę nocną, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Nim zdążyłam się w pełni przebudzić osoba ta już weszła. Był to mój tata. Usiadł powoli obok mnie i przytulił delikatnie. W pokoju panował półmrok. Na zewnątrz zaczynało dopiero świtać
-Coś się stało tatusiu?
-Musze wyjechać na front z Niemcami. Jestem, tam potrzebny...Jedź zemną
-Ale ja...nie mogę. Jestem Nadal częścią Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Nie mogę walczyć u twego boku...
-No tak wybacz...
-Nie chcę być przeciwko tobie i znowu cię stracić...
-Ja też nie kochanie, ale nie mamy wyjścia. Ale obiecuję ci, że jak tylko wojna się skończy, nieważne kto wygra już zawsze będziemy razem, ale teraz musimy być po osobnych stronach...
-Mama mówiła mi...zanim stało się tamto...że muszę walczyć o niepodległość...
-Bo musisz. Dla niej...To było jej marzenie...Lecz nie udało jej się i to jest też moja wina. Zamiast jej pomóc wolałem mieć ją tylko dla siebie...Teraz żałuję...Może by nadal żyła...- zakrył twarz w dłoniach
-Na jak długo się rozstajemy?
-Nie wiem skarbie...Może na miesiąc, na rok, albo i na lat pięć...nikt tego nie wie...
-Obiecaj mi, że po mnie wrócisz i zabierzesz ze sobą. Obiecaj mi!
-Obiecuję córeczko. Już raz straciłem cię i myślałem, że na zawsze, ale już nie dopuszczę do tego...
Dopiero co tata wyjechał, a do miast dostali się szpiedzy. Siedziałam w stajni czesząc Dianę. Ciekawe co u Ignaca. Nie mam żadnych wieści od naszego ostatniego spotkania. Martwię się. Nagle usłyszałam jakiś szelest. Zaczęłam się rozglądać
-Halo? Jest tu ktoś?...Poka...yymmmh- ktoś zakrył mi usta i zaciągnął do jednego z boksów dla koni.
-Cii...Jestem po twojej stronie. Musisz być bardzo cicho, bo carscy nas usłyszą. - ja jedynie pokiwałam głowom. Chłopak puścił mnie i odwróciłam się w jego stronę. Był to Chłopak o jasnych potarganych włosach i jasnych oczach. Uśmiechnął się do mnie.
-Węgry ma dla ciebie zadanie. -Wyciągnął w moją stronę rozkazy od niego.
-Kim jesteś?
-Dymitr, Ukraina. A ty to zapewne Galicje, ale imienia już twojego nie znam
-Helena...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top