7
Per. III Rzeszy
Wiem, że ojciec ma zakaz posyłania mnie poza Kwaterę Główną, ale im widzę więcej rannych i słyszę coraz nowsze wieści z pola walki mam coraz bardziej w dupie błagania matki. Powinniśmy pomagać naszym śmiertelnym żołnierzom, a nie siedzieć bezczynnie i czekać. Podobno Francuzi i Anglicy mają nad nami ogromną przewagę liczebną i lepszą taktykę. Ciągle tylko tracimy pozycje, odkąd Francja przekroczył Marnę.
Udałem się do ojca z próbą przekonania go, aby pozwolił mi walczyć. W jego namiocie zastałem jedynie Hansa, który wylegiwał się na kanapie. Wyglądał na załamanego. Gapił się w sufit i pijąc whisky ojca. Kiedy zorientował się, że jestem podniósł się do siadu. Jest dość mocno podpity co jest do niego nie podobne. Jedyne co pił to piwo i nie więcej niż jeden kufel.
-Na cooo sieę gapysz szczeniakuu? Bawi cię moje niesczęscie? Bezduszny jeseś....-Mówiąc to wytykał mnie palcem
-Ogarnij się. Jest wojna i nie czas się upijać głupku!
-Słychaj noo...ty mnie tu nie pouszaj bo jak cię dochwe to już ci nikt nie pomose
-Wiem czemu tak ci źle. Ale zauważ, że jeszcze nie powiedziałem nikomu, lecz ty tak się o to prosisz...
-Ja ci saras....
-No dawaj. Tylko wpierw cię ostrzegę. Tchniesz mnie, a przysięgam, jak dopadnę Leonarda to go po prostu zajebie i nie będę delikatny- moje słowa prawie od razu ocuciły go. Proszę, czyli babka miała racje powtarzając zawsze, że miłość ogłupia. Hans nie zdążył już nic powiedzieć, bo wrócił ojciec. Zdziwił się, że nas zobaczył.
-Jakiś problem?
-Nein...-Hans wydukał jedynie przerażonym głosikiem
-Tak. Mam do ciebie sprawę. Chodzi mi o walkę. Umiem walczyć i chcę walczyć. Jestem już duży i dam sobie radę. Sam powiedziałeś, że lepiej walczę niż większość dorosłych żołnierzy. Dla tego proszę, abyś pozwolił mi.
-Zawsze uważałem, że jesteś do mnie podobny... Też o tym myślałam i jestem gotów zaryzykować i ponieść konsekwencje gniewu twojej matki.
-Naprawdę?
-Tak synu. Ciebie to też dotyczy.
-Was? Nie mogę walczyć przeciwko memu przyjacielowi
-To już nie jest twój przyjaciel Hans. Macie piętnaście minut na założenie mundurów i powrót do mnie. - Wykonałem rozkaz ojca z ogromną radościom. Kiedy byłem już gotowy szedłem w stronę namiotu ojca. Nagle podbiegł do mnie Hans. Złapał mnie za kołnierz i zaczął szarpać.
-Jak mogłeś to zrobić!? Przecież wiesz co dla mnie znaczy Leonard-ostatnie zdanie wyszeptał na co ja odpowiedziałem z uśmiechem
-Wiem co dla ciebie znaczy i wiem co znaczy dla mnie. Nie dbam o to, że jesteś moim bratem i o twoje uczucia. Nie mam zamiaru rezygnować z mojej zemsty na nim. I nie myśl, że prosiłem ojca, aby zmusić cię do walki przeciwko twemu ukocha...myhm- nie dał mi dokończyć, bo zakrył mi usta dłoniom.
-Cii...Wiesz co będzie się działo jak ktoś się dowie, że mam zakazaną orientacje?
-Zabieraj tę łapę. Oczywiście, że wiem i mam to w dupie co by ci zrobili. Zasługujesz na to po tych wszystkich latach, ale ciebie oszczędzam, bo jesteś moim bratem. Ale on mi za to wszystko zapłaci. Za każde poniżenie, zranienie...A teraz chodź ojciec nas oczekuje.
-Wiesz co...ja wciąż wierzę i będę wierzyć, że jeszcze zmienisz zdanie i się zlitujesz
-Bo jesteś idiotom.
-Dziadek by mnie poparł. On wierzy w miłość i wie jak bardzo boli utrata ukochanej osoby. Pewnie by cię powstrzymał
-Ale tego nie zrobi z kilku powodów. Nie wie, że jesteś zakochany i dobrze. Nie wie, że to jest zakazana orientacja, a wiesz dobrze, że to zakazane. I nie powstrzymałby mnie jakby dowiedział się co mi zrobił ten twój francuzik. Sam by go jeszcze dobił.
-Skąd w tobie tyle zła?
-Dzięki tobie i twojemu "przyjacielowi"
Bitwa nad Marną był nasza porażkom. Teraz cały plan wojny został zniszczony. Wydano rozkaz do szykowania okopów. Ojciec mówi, że od teraz to jest nasz nowy dom i jak na złość. Rozkazał mi trzymać się brata. Przecież to on powinien trzymać się mnie do cholery. Ale to nic. Przynajmniej będę mieć go na oku. A on nieświadomie zaprowadzi mnie to mojego celu...
Per. II Rzeczpospolitej.
Jak na razie szło nam dobrze. Udało nam się zajść aż pod Lublin. Pokonaliśmy wrogie wojska w bitwach pod Kraśnikiem i Komarowem. Wszystko szło po naszej myśli. Niestety nasza przewaga trwała do czasu. Rosjanie przypuścili kontratak. Wojska austro-węgierski zostały zmuszone do odwrotu na moje ziemie. Węgry wydał mi rozkaz jak najszybszego dostania się do mojej stolicy, Lwowa.
Muszę się śpieszyć. Armia carska jest coraz bliżej. Zaczęłam szykować się do podróży. Nagle podszedł do mnie Ignac ze swoim ukochanym koniem. Uśmiechnął się do mnie radośnie.
-Słyszałem, że dobra jesteś w te klocki- Wskazał na konia. Był to przepiękny kasztan z białym pasem na pysku i skarpetkami w tym samym odcieniu. Jego czarna grzywa lśniła w promieniach wrześniowego słońca.
-Tak...Ale to przecież twój ukochany koń i jest ci potrzebny podczas walk. Jesteś ułanem przecież
-To prawda. Lecz ty jesteś moją ukochaną przyjaciółkom dla której zrobiłbym wszystko. A Diana jest jednym z najszybszych koni. Musisz zdążyć do miasta jak najszybciej i zanieść wieści dowódcom. A koni jest wiele więc się nie martwię. Do tego daje konia w dobre ręce.
-Jesteś cudowny- rzuciłam mu się w ramiona. Chciałabym, aby był zemną. Boję się jechać sama na tyły frontu, ale niestety nie mam wyjścia.
Ignac nie kłamał. Diana jest naprawdę szybka. Myślę, że przed nocą dotrę do miasta. Koń mknął przez ogromne zielone pola. Zawsze chciałam pędzić przed siebie i powiedziałam, że jest wspaniale czuć we włosach wiatr. Ale jak tu mówić o szczęśliwej chwili, jak trwa wojna.... Wreszcie dotarłam do Lwowa. Jak przekazałam wieści polecono mi odpocząć. Ciszę się, że wreszcie dotarłam na miejsce i jedyne co mi zostaje to czekać na odparcie wojsk wroga. Moje przemyślenia sprawił, że oddałam się spokojna w objęcia Morfeusz...
-Panienko...Psyt...Panienko...wstawaj no...-Ze snu wyrwały mnie czyjeś szepty. Powoli podniosłam powieki i zorientowałam się, że jest już dzień. Rozejrzałam się po stajni i dostrzegłam jakiegoś chłopca. Młody Lwowianin podszedł do mnie.
-Witaj. Jestem Galicja, ale mów mi Helena. - on tylko pokiwał głową
-Powinnaś uciekać.
-Dlaczego?
-Jak spałaś Rosjanie zajęły miasto, a nasze wojska musiały się wycofać. Podobno wojska carskie zajmują twoje tereny.
-Jak to? Przecież mówili, że poradzą sobie...Przypilnujesz tego konia? Należy do mojego przyjaciela, który walczy na froncie. Obiecałam, że o niego zadbam.
-Oczywiście. To dla mnie zaszczyt. Ale dokąd idziesz?
-Jestem Galicja, a oni zajęli moja stolicę. Musze i wyjść naprzeciw zgodnie z zasadami. - ruszyłam na plac główny. Pamiętam doskonale rosyjski. Był to kiedyś mój drugi język po moim ojcu. Dogadałam się z oficerami. Jeden z nich powiedział, że powinnam pokazać się samemu Imperium, który jest na rysku. Jak tylko to usłyszałam z moich oczu pociekły łzy. Czym prędzej pobiegłam w tamtą stronę. W dupie miałam wszystko. Chciałam odzyskać mojego ojca. Wreszcie dobiegłam na rynek. Dostrzegłam papę. Stał w tym samym mundurze, w którym widziałam go po raz ostatni. Rozmawiał z Lwów. Jego jasne włosy były potargane pod czapkom. A na oku nadal widniała czarna opaska. Wciąż miał tak samo przyciętą brodę. Stał i oczekiwał z resztą dowódców aż zjawię się ja Galicja. Skoro Ziuk, który znał matkę nie wiedział, że ja żyję to pewnie tatuś też nie. Czym prędzej bez zastanowienia pobiegła do niego. Wiem, że to pewnie zbyt nieostrożne, ale co mam zrobić jestem jeszcze dzieckiem i potrzebuje mojego ojca. Tak bardzo za nim tęskniłam przez te wszystkie lata.
-Tatusiu! Tatusiu! - Kiedy mój głos dotarł do niego zdziwiony odwrócił się do mnie. Z każdą chwilom, gdy byłam bliżej, jego ciemne, granatowe oczy stawały się większe. Zaczął poruszać ustami wymawiając moje imię.
--Ty...ty żyjesz...córeczko-wziął mnie na ręce i mocno przytulił. Oboje płakaliśmy ze szczęścia. Po tylu latach znowu mogłam się do niego przytulić...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top