23
Per. II Rzeczpospolitej
Po za niewielkim wsparciem Aliantów dajemy sobie radę. Lecz Grigorij nie odpuszcza. Podobno udało mu się przekonać rząd niemiecki do wsparcia. Słyszałam, jak mówiono, że Niemcy mają odzyskać ziemię polskie sprzed Wielkiej Wojny w zamian za broń. Dlatego Rainer jest wściekły. On uważa, że bolszewicy kłamią i jak tylko zajmą moje ziemię to jego ojczyzna jest następna. Leonard też tak uważa.
Walki toczyły się nieustannie. Lecz dzisiaj było jakoś inaczej, przynajmniej ja mam takie wrażenie. Kiedy każde z nas ruszyło do swoich oddziałów zostałam sama z Leonardem. Przyglądałam mu się przez chwilę jak stał przy mapie. Nadal kulał na lewa nogę, odkąd parę dni temu oberwał granatem. Na szczęście nic mu się niestało kosztem jego konia...Jego bursztynowe oczy wyrażały ogromny smutek zapewne z powodu Hansa, który nie widzi problemu w Bolszewikach. Na jego twarzy dostrzegłam zmęczenie i bezradność. Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego ramieniu. On na niespodziewany dotyk lekko odsunął się.
-To tylko ty...-jego głos był zachrypnięty i jakby nieobecny
-Nie martw się...damy radę
-Musimy...Jeśli zawiedziemy nasz świat będzie zagrożony. - chwycił mnie mocno za rękę i uśmiechnął się lekko. Był to szczery uśmiech- Cieszę się, że się przyjaźnimy
-Ja też. To co. Gotowy?
-Teraz już tak.
-Lance do boju, szable w dłoń Bolszewika goń, goń, goń! -Zaczęłam nucić słowa Żórawiejki, będącej bardzo popularną piosenką wśród żołnierzy. Na dźwięk mojej piosenki uśmiechnął się.
Jak zwykle konie dawały rady oddziałom nieprzyjaciela. Zwykła piechota starała się ukryć przed szablą albo zawracali. Najgorzej było, jak stawaliśmy naprzeciw ich konnicy. Jeśli się spadało z konia to zostawała już tylko walka w ręcz pomiędzy walczącymi ułanami, co dość często kończyło się stratowaniem przez konie. Na szczęście jeszcze nie spadłam.
Kiedy przebiliśmy się przez bolszewicką piechotę i gnaliśmy na ich pozycję rozejrzałam się po niebie, aby dostrzec samoloty. Niestety były za daleko, aby rozpoznać jego samolot. Jak na razie raz tylko miałam okazje podziwiać Rainera w akcji. Naprawdę był świetnym pilotem i bolszewicy nie mają z nim szans.
Przez moje zamyślenie znalazłam się na końcu oddziału. Leonard musi być gdzieś na przodzie z dowódcom. Nagle poczułam niepokój. Coś jakby kazało mi zatrzymać się. Mój koń też to jakby poczuł, bo zaczął się szarpać, aby nie jechać do przodu. Zaczął mocno zapierać się nogami i odwracać pysk do tyłu. Miałam ogromny problem nad nim zapanować. Nagle gdzieś z krzaków rozległ się dźwięk pękających gałęzi.
Zaczęłam się bać. Dlaczego koń tak zareagował? Kto tam jest? Nagle poczułam gęsią skórkę i dość nieprzyjemny dreszcz. Zaczęłam rozglądać się, na wszystkie strony. Nigdzie nie było mojego oddziału. Jedyne co mnie otaczało to z lewej gęsty las, a z prawej łąka z małymi skupiskami krzaków. Spojrzałam w głąb lasu, z którego zaczęły dochodzić te dźwięki i aż zamarłam.
W głębi lasu dostrzegłam jakąś postać, która na mnie patrzyła. Była to młoda kobieta i długich ciemnych włosach powiewających na wietrze. Jej biała suknia u dołu wyglądała na pobrudzoną i lekko zakrwawioną. Nie wiedziałam co ma robić. O co tu chodzi?
-Idź na spotkanie...Idź. I spróbuj się dogadać. -Powiedziała stanowczo. Jej ton nie znosił sprzeciwów i sprawił, że poczułam lekki lęk.
Jej wzrok przeszedł ze mnie i zaczęła wyglądać czegoś za mną. Z tamtej strony usłyszałam rżenie i stukot kopyt po kamienistej dróżce. Kobieta dała mi znak abym się odwróciła, ale najpierw powtórzyła swoje słowa...- Idź na spotkanie i dogadaj się.
-Ty jesteś Jelena Aleksandrowna?-Usłyszałam za sobą męski głos z typowo słowiańskim akcentem, który sprawił, że aż podskoczyłam. Na dźwięk mojego rosyjskiego imienia jak najszybciej się odwróciłam. Przede mną stał młody, jasno włosy mężczyzna o ciemnych oczach. Wyglądał na znudzonego i obojętnego. Jego siwy koń lekko zarżał na powitanie.
-Tak. A ty kim jesteś? - od razu przeszłam na rosyjski.
-Anton Iwanowicz. Mój pan rozkazał mi spotkać się z tobą i przekazać wiadomość- nim cokolwiek mu odpowiedziałam jak najszybciej odwróciłam się w stronę tamtej kobiety, ale już jej nie było. Obleciał mnie dreszcz. Nagle zauważyłam, że chłopak podjechał bliżej mnie i również wypatrywał czegoś w lesie. - Co tam jest?
-Nic. Czego chcę Grigorij? - rzuciłam, aby jak najszybciej zmienić temat, bo zaczął mi się dziwnie przyglądać.
-Kazał przekazać, że chce się spotkać w cztery oczy. - Gdy tylko to powiedział zaczęłam się trząść. To o tym ona mówiła? Ale jakim cudem ona to wiedziała? Jak to możliwe jest? Czy to mógł być...duch?
-Kiedy? - starałam się mówić jak najbardziej naturalnie, aby nie zauważył mojego strachu. On tylko obojętnie wzruszył ramionami.
-Dziś po północy w starej opuszczonej chacie na końcu taj polany. I masz być sama i bez broni.
-Musze to przemyśleć.
-To jak się namyślisz wiesz, gdzie go szukać. ...A i jeszcze jedno. Należy słuchać tych co już nie ma. Wiedzom więcej niż my... - Powiedział bez żadnych emocji i odjechał. Co?! Czy on ją widział?
Robiło się już ciemno i wszyscy odpoczywali podczas kolacji po ciężkim dniu. Usiadłam razem z Rainerem pod starą jabłonką za naszym obozem. Zastanawiałam się czy powiedzieć mu o tym co się stało. Nie powinnam go okłamywać i powinnam komuś o ty powiedzieć...
-Rainer?
-Tak?
-Czy...Co sądzisz o...Ehh...Wierzysz w duchy?
-W duchy? Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym...Dlaczego o to pytasz-wyglądał na zakłopotanego.
-Bo...chyba ja...widziałam... mamę...
-Jak to?
-Widziałam moją mamę w lesie. Ale... nic nie mówiła tylko się uśmiechała. Co to może oznaczać? - nie mogę mu się przyznać, bo mnie nie puści samej, albo uzna za wariatkę widzącą duchy.
-Może...czysto psychologicznie... Jesteś w trudnej sytuacji, a wspomnienie matki pozwala ci się uspokoić. Więc pewnie wyobraziłaś ją sobie, aby poczuć się bezpiecznie. Przynajmniej takie mam wrażenie.
-Pewnie masz rację...Już późno. Pójdę już spać. Dobranoc. - nie czekając na jego odpowiedź poszłam jak najszybciej do kamiennicy w której spałam.
Zaczekałam, jak wszyscy pójdą spać, a kiedy byłam już pewna, że droga wolna wymknęłam się z budynku. Myślałam o pojechaniu koniem, ale mógłby ktoś zauważyć jego zniknięcie. Postanowiłam iść na piechotę.
Pod osłoną nocy byłam ledwie widoczna dzięki moim długim i ciemnym włosom. Kiedy je rozpuściłam bez problemu mogłam się nimi zasłonić w razie potrzeby. Kiedy przechodziłam obok miejsca, gdzie widziałam mamę zatrzymałam się czekając na nią. Chciałam ją znowu zobaczyć. Ale nic się nie stało. Ani nic nie zaszeleściło, ani nic się nie odezwało poza pohukiwaniem sowy.
Powoli ruszyłam dalej w stronę, którą pokazał mi Białorusin. W koło mnie nie było praktycznie nic po za kilkoma krzakami i jednym rozwalonym wozem. W oddali migotało lekkie światło zapewne pochodzące z miejsca naszego spotkania. Ciepły letni wiatr powiewał moimi włosami na bok, sprawiając przyjemne uczucie przywołujące wspomnienie dawnych lat. Zatrzymałam się kilka kroków od chaty i rozejrzałam się wkoło.
A co, jeśli to pułapka? Może tak naprawdę mamy tam nie było? Jeśli to ich podstęp, aby mnie zwabić? Moje serce gwałtownie przyśpieszyło, a oddech stał się niespokojny. W tedy usłyszałam szept przy swoim uchu...jej szept
-Zrób to...
Zmusiłam się, aby podejść do drzwi. Lecz nim moja ręka chwyciła za klamkę zatrzymała się w powietrzu. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Nim jednak przekroczyłam próg rozejrzałam się na wszystkie strony. Izba była mała i praktycznie pusta. Na środku stał tylko mały stół z dwoma krzesłami na wprost siebie. Na nim stała lekko roztopiona świeca będąca jedynym źródłem światła. Po za tym nie była tu zupełnie nic. Powoli weszłam do drewnianej izby. Podłoga zaczęła skrzypieć co tylko wzmogło mój niepokój. Kiedy byłam już przy stole drzwi zamknęły się z hukiem. Gwałtownie spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam uśmiechniętego Grigorija.
-Добрый вечер, ваше высочество (Dobry wieczór, wasza wysokość) - jego lekko ochrypły i bardzo tajemniczy głos rozszedł się po pomieszczeniu. Przełknęłam nerwowo ślinę.
-Skończ już z tym. Nie jestem żadną księżniczką. - Moje słowa sprawiły, że zaczął się śmiać. Powolnym krokiem przybliżał się do mnie nie spuszczając ze mnie wzroku. Z każdym jego krokiem na przód cofałam się do tyłu. Az nagle uderzyłam o stuł co wywołało kolejna falę jego śmiechu rozchodzącą się po izbie.
Kiedy był już nade mną jedynie westchnął i odsunął dla mnie krzesło. Kidy usiadłam on poszedł na swoje miejsce. Kiedy się wygodnie rozsiadł oparł się rękami o blat i przyglądał mi się. Nie wiem, dlaczego mam wrażenie, że to ja mam zacząć. Nagle przerwał tę nieznaczną ciszę wiszącą w powietrzu głośnym ziewnięciem.
-Miałem rację, że się zjawisz, aby wysłuchać co mam do powiedzenia.
-Więc gadaj.
-Chcę ci dać szanse. Jeśli posłusznie się poddasz to pozwolę ci zachować odrębność i niezależność. Robię to tylko dla tego, że wiem, że ty również wychowałaś się w nędzy.
-Dlaczego uważasz, że zgodzę się na taki układ? Myślisz, że zrezygnuje z niepodległości i zdradzę przyjaciół?
-Po pierwsze, jeśli dostaniesz autonomie to brak niepodległości nie zrobi ci żadnej różnicy i twój naród nie ucierpi. Po drugie laleczko, to nie możesz zdradzić przyjaciół, bo ich nie masz. Chyba nie wierzysz, że im na tobie zależy. Jesteś dla nich nikim. Tacy jak oni dbają tylko o swoja warstwę społeczną. Nie patrzą na to kim byli twoi rodzice, ale na to, gdzie się wychowywałaś. Jesteś dla nich niczym.
-Mylisz się. Nie wszyscy tacy są, jak mówisz.
-Każdy z tych bogaczy jest taki samym śmieciem dbającym tylko o siebie i majątek.
-A moja matka? Ona pomagała biednym w tym tobie. Ona też była jedną z nich.
-Racja. Ale to była jedyna osoba mająca serce. Prawdziwe i szczere serce. Nie to co reszta...
-Moi przyjaciele, tez tacy są. Rzucili wszystko, aby mi pomóc. Nie twierdzę, że nie masz racji, bo poznałam takich jak mówisz, lecz nie wszyscy są tacy. Mogę ci pokazać.
-Niby jak?
-Jeśli wojna się skończy to możemy razem zacząć wszystko od nowa jako nowonarodzone państwa.
-Nie...nie mam zamiaru im zaufać. Wracając...I co zamierzasz zrobić z moja propozycją?-zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu. Nagle poczułam, jak głaskał moje włosy.
-Nie mam zamiaru oddać moje niepodległości. - nagle mocno mnie za nie szarpnął.
-Głupia...Więc i ty zostaniesz zniewolona.
-Okłamałeś Republikę Weimarską, prawda?
-Jakoś trzeba pozyskać wsparcie, nieprawdaż? Zresztą chyba lepiej jak ktoś silny przejmie władzę a nie taka ciota jak on. A przed nowym porządkiem, który zaprowadzę w Europie nie uciekniesz. Lecz skoro odrzucasz moje warunki to proszę bardzo laleczko. Jesteś taka sama jak twój ojciec. - Stanął zamyślony w oknie.
-Teraz ja mam propozycję
-Słucham laleczko? - powiedział obojętnie.
-Nie pozwolę cię skrzywdzić, jak wygramy pod jednym warunkiem.
-Nie wiesz, czy wygrasz...Jaki to warunek?
-Oddaj mi ojca...-powiedziałam szeptem bardziej sama do siebie niż do niego
-Ojca...Imperium Rosyjskie...-Powiedział zamyślony. Powolnym krokiem podszedł do mnie od tyłu i ponownie zaczął bawić się moimi włosami. Bałam się odwrócić i spojrzeć na niego.
-Maria też takie miała...takie piękne gęste, ciemne loki...-Jedną ręką zaczął grzebać w kieszeni, a druga nadal bawił się moimi włosami.
-A więc? Co masz zamiar teraz zrobić Grigorij? - nagle wystawił rękę nad moja głową. Gdy poluzował palce Przed moja twarzą zaczął zwisać złoty zegarek kieszonkowy.
-Miałem sobie zostawić go na pamiątkę, ale...jest twój...
Powoli wyciągnęłam rękę i wzięłam go. Przyjrzałam mu się dokładnie. W moich oczach stanęły łzy...pamiętam go...Mam dała go ojcu nim wyjechał na wojnę z Japonią. W tedy widziałyśmy go ostatni raz...Przejechałam po zimnej klapce i zauważyłam zaschnięte plamy krwi...Delikatnie przejechałam po wygrawerowanym napisie na przodzie..."Tua usque in sempiternum ..." ( Twoja na zawsze)
Otworzyłam zegarek. Po jednej stronie zauważyłam tarczę zegara ze zdobnymi wskazówkami. Lecz to ta druga zabolała mnie najbardziej. Było tam czarno białe zdjęcie ślubne. Moi rodzice uśmiechali się z niego do mnie. Spadło na nie kilka moich łez...
-Gdzie on jest?...No gdzie?!- nie mogłam powstrzymać płaczu. Ledwo udawało mi się coś powiedzieć.
-...Nie żyje...zabiłem go- jego głos brzmiał beztrosko, a wręcz dumnie i radośnie.
-N...nie...
-Tak. Pogódź się z tym, że życie jest okrutne królewno. - kiedy znowu dotknął moich włosów odwróciłam się do niego i z całej siły uderzyłam go w twarz. Nie czekając na jego reakcje wybiegłam stamtąd.
Nie wiem nawet dokąd biegłam, nic prawie nie widziałam przez łzy. Dlaczego?! Dlaczego odebrano mi jeszcze ojca?! Nagle ktoś chwycił mnie w talii i mocno przytulił. Próbowałam się wyszarpać, lecz to na nic.
-Cii..Już dobrze. Uspokój się! Co się stało?
-Zostaw mnie!...Proszę...Chcę być sama...
-Nie zostawię cię samą w takim stanie. -W końcu się poddałam i wtuliłam w ramiona Francji. Nagle poczułam, jak podnosi mnie na ''pannę młodą". Nie wiem, dokąd mnie zanosi. Wtuliłam się w niego i nie chcę odrywać się od niego...
Leżeliśmy wtuleni w siebie. Jego dotyk był bardzo uspokajający. Ściskałam w rękach zegarek ojca, lecz nic nie pozwala mi się uspokoić. Podniosłam oczy i spojrzałam Leonardowi w oczy.
-Co się stało? Mogę jakoś pomóc?
-Już dość zrobiłeś dla mnie...Lecz nic mi nie zwróci rodziców...Wybacz, że nie powiedziałam ci o spotkaniu z Grigorijem, ale bałam się, że mnie nie puścicie. Chciałam zakończyć wojnę pokojowo...A on...przyznał się, że...zabił mojego ojca...
-Tak mi przykro...Ale wiec jedno...Nie ujdzie mu to na sucho. - wtuliłam się mocniej w niego, a on zaczął nucić mi jakąś kołysankę.
Obudziłam się w środku nocy. Leonard nadal obejmował mnie. Kiedy upewniłam się, że śpi jak zabity uwolniłam się z jego objęć i poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i patrzyłam na siebie w lustrze. Powoli wyciągnęłam bagnet Leonarda i zaczęłam lekko nacinać skórę na ręce. Ból był niczym narkotyk, który pozwalał mi zapomnieć o tym co straciłam.
Patrzyłam, jak krew spływa po mojej ręce prosto do zlewu, zabarwiając białą umywalkę szkarłatem. Mój wzrok był zupełnie obojętny na ten widok. Powoli uniosłam ostrze w górę do mojej szyi. Stałam tak patrząc na siebie. Lekko zadrżałam jak zimne ostrze dotknęło mojej skóry.
-Nie...Nie dam mu tej satysfakcji...-Bez zawahania chwyciłam za moje włosy i jednym sprawnym cięciem odcięłam je na wysokości połowy szyi. Kiedy upadły na podłogę z moich oczu poleciały łzy i zaczęłam szlochać.
Per. Francji
Ze snu wyrwał mnie cichy płacz Heleny. Kiedy rozejrzałem się wkoło nigdzie jej nie było. Kiedy stałem z łóżka dostrzegłem lekkie światło spod drzwi łazienki. Kiedy do nich podszedłem płacz stał się głośniejszy. Próbowałem je otworzyć, ale nic z tego.
-Helena? Otwórz, proszę. Helena!
-Nie chciałam tego zrobić...Nie kontrolowałam tego...-jej głos cały drżał i był bardzo słaby. Z całej siły kopnąłem w drzwi, aż wypadły z zawiasów. W środku zobaczyłem zakrwawiony zlew, pod którym leżały jej włosy. Mój wzrok zaczął podąża po krwawych plama na płytkach...
Helena siedziała skulona przy wannie. Całą jej lewa ręka ociekała krwią, a w prawej nadal znajdował się bagnet. Podbiegłem d niej i wyrwałem go rzucając gdzieś w kąt. Rozdarłem swoją koszulę i owinąłem ją na jej ręce, aby zatamować krwawienie. Objąłem ją mocno i starałem się ją uspokoić.
Zabiję go! Zapłaci za to co jej zrobił...Do pokoju wszedł mój adiutant. Na nasz widok zbladł. Nie wiedział co ma zrobić. Sam tego niewiedziałem
-Nie stój tak wezwij medyka i ...yyhh...Rainera...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top