20
Per. III Rzeszy
Śniadanie minęło mi na próbie zniesienia paplaniny Genevieve. Od rana jej ryj nie chce się zamknąć i doprowadza mnie to do szału. Ale przynajmniej Hans też nie był w humorze. Bez przerwy gapił się pustym wzrokiem w talerz, a gdy tylko podnosił wzrok na Leonarda w jego oczach zbierały się łzy. Aż z ciekawości zerknąłem na niego. Nie rozumiem Hansa. Jest gospodarzem i jego obowiązkiem jest zajmowanie się gośćmi. Ale muszę przyznać, że za blisko jest Heleny.
Po śniadaniu udałem się do komnaty po jedna rzecz. Kiedy otworzyłem drzwi zobaczyłem Genevieve która kucała na wysokości klamki, tak jakby starała się mnie podglądać. Na mój widok zaczęła udawać, że czegoś szuka na podłodze.
-O co ci chodzi?
-O nic. Spadł mi pierścionek...O zobacz tu taj jest. Hihi. Ależ dzisiaj cudny mamy dzień. Przespacerujemy sobie?
-Może później. Jestem umówiony z kimś innym. - nie czekając na jej odpowiedź ominąłem ją i ruszyłem do komnaty Heleny.
Kiedy otworzyła mi drzwi zabrakło mi słów. Wyglądała tak ślicznie. Miała na sobie sukienkę w stylu marynarskim co podkreślało jej dekolt. Dziewczyna zaśmiała się z mojej zapewne z mojej głupiej miny.
-No co?
-Nic. Ale wyglądałeś zabawnie z otwartą buźką.
-Wcale nie otworzyłem buzi z zachwytu.
-Oj no dobrze. Mam pomysł. Kto pierwszy w ogrodzie?
-A co będzie miał zwycięzca?
-Satysfakcję?
-Wysil się lepiej. Może by tak pocału...
-Przegrasz! - Nim się zorientowałem ona już zbiegała po schodach. Rzuciłem się za nią. Starałem się omijać służbę, a jak na złość było jej strasznie dużo. Kiedy wybiegłem do grodu zauważyłem, że na mój widok pobiegła prosto do labiryntu z żywopłotu, krzycząc "chowanego". Na szczęście znam go jak własną kieszeń, bo od dzieciństwa chowałem się tam przed Genevieve zawsze jak tu przyjeżdżaliśmy.
Niestety nie liczyłem się z nią. Szukam jej już dobre dziesięć minut i nadal jej nie znalazłem. Postanowiłem udać się na sam środek. Na szczęście nim doszedłem zauważyłem na końcu jednej z alejek Helenę. Stała tyłem do mnie i chyba odpoczywała. Zakradłem się po cichu do niej. Jedną ręką objąłem ją w tali, a drugą zakryłem jej usta. Próbowała się wyszarpać. Przygwoździłem ją do żywopłotu i uśmiechnąłem się zwycięsko.
-Wygrałem. A teraz należy mi się nagroda.
-A czego chcesz?
-Wiesz.
-Wiem...- nadal obejmowałem ją w talii. Pochyliłem się w jej stronę, a ona przymrużyła oczy stając na palcach.
-Rani! Tu jesteś! - niech ją kurwa... - My się jeszcze nie znamy. Jestem Genevieve, młodsza siostra Leonarda. A ty? - jak ja nie znoszę tego jej sztucznego uśmieszku. Nie mogę pozwolić zranić Heleny. Ona nie ma pojęcia o życiu elit, nie dam jej zniszczyć.
-Helena...Druga Rzeczpospolita...
-Pologne. Mój braciszek dużo o tobie mówił. To prawda, że wychowałaś się na wsi? Jak jakaś chłopka? - mówiła z udawanym zdziwieniem i zaskoczeniem
-Proszę? - wyszeptała
-O mój Boże! Pracowałaś w polu jak chłopka? Jak bardzo biedna jest twoja rodzina? Umiesz w ogóle czytać i pisać? Pewnie mieszkałaś w stajni czy coś w tym stylu. Rodzina pewnie cię nie kochała.
-Genevieve dość!
-Oj no daj spokój. Chcę tej biedulce jakoś pomóc się odnaleźć w naszym świecie, ale wpierw musze poznać jej historię. Ty jako mężczyzna tego nie zrozumiesz. No i jakie są twoje odpowiedzi?
-Ja...Co jest złego w tym, że pochodzę ze wsi?
-No nie wiem. Wszystko? Kochana uwierz mi, że arystokracja niszczy takich jak ty. Ale ja taka nie jestem. A ze względu na Raniego chcę ci pomóc. Bo przyjaciółka mojego przyjaciela jest też moją przyjaciółką.
-Wystarczy już! Daj jej spokój!
-Przecież ja tylko grzecznie się jej pytam. Pomyśl co jej zrobią inni jak się dowiedzą, że to zwykła chłopka. Zniszczą biedulkę psychicznie i w najlepszym przypadku popełni samobójstwo.
-Nie jest żadną chłopką! - wycedziłem przez zęby. Mam już tego dosyć. Szkoda, że nie mogę jej nic zrobić
-Oj no zobacz wystraszyłeś ja i uciekła
-Was? Helena? Helena! -Zacząłem jej szukać, niestety Genevieve nie chciała się odjebać i lazła za mną- Czego kurwa za mną łazisz?!
-No jak to. A za kim mam łazić? Przecież nie znam tego labiryntu, a wiesz dobrze, że mam zerową orientację w terenie.
-Jesteś podła...
-Kobieta musi być podła, aby nie stracić swojej własności.
-Wybacz, ale powstrzymam się przed komentarzem.
Per. Francji
Nie rozumiem o co chodzi Hansowi. Przecież nigdy bym go nie zdradził, a już na pewno nie z kobietą. No ale jak Niemiec się uprze to koniec, nie przegadasz. Szedłem po ogrodzie, aby pomyśleć co zrobić z moim problemem. Nagle z labiryntu wypadła zapłakana Helena. Chciała mnie wyminąć, ale złapałem ją w talii.
-Co się stało?
-Nic...
-Jesteś moim gościem i moim obowiązkiem jest dbać o ciebie. No już mów.
-...Czy ty uważasz, że jestem zwykłą chłopką?
-Co? Oczywiście, że tak nie uważam. Masz w sobie więcej elegancji niż nie jedna z arystokratek. Kto ci powiedział coś takiego?
-Nie ważne.
-Ważne. Muszę to wiedzieć
-Nawet jak ci powiem ty nic z tym nie zrobisz.
-Oczywiście, że zrobię
-Nie. Tej osobie nic nie zrobisz. Wiem to, bo ja też bym nie mogła na twoim miejscu.
-No nie...Moja siostra? Nie zwracaj na nią uwagi. Zachowuje się tak do każdego kogo uzna za zagrożenie.
-Zagrożenie? Jakim ja jestem niby zagrożeniem? Ona jest bogatą panienką, a ja zwykłą prostą dziewczyną. Przecież ja nic nie mogę jej zrobić.
-Możesz. I ona się tego najbardziej boi. Uroiła sobie, że Rainer będzie jej mężem i nie da jej się przetłumaczyć, że on tego nie chce.
-Rainer jej nie kocha?
-Oczywiście, że nie. Zadają się ze sobą, bo w dzieciństwie się przyjaźnili. Teraz to raczej zwykła znajomość. Albo może przymus ze strony rodziców.
-Czyli przez to, że lubię się z nim nie zaznam spokoju? To nienormalne!
-W skrócie to tak. Witaj w naszym świecie. Ale nie martw się, Hans też ma przerąbane.
-Czemu? Jest zazdrosna nawet o jego brata?
-Hans jest stanowczo przeciwny ich związkowi. Wielokrotnie dał jej to do zrozumienia. Dla tego ona go tak nienawidzi. Ale nie przejmuj się nią. A jak znowu coś ci powie to daj mi znać. Z chęcią jej wyjaśnię parę rzeczy.
-Dziękuję.
Per. II Rzeczpospolitej
Przez kolejne parę dni starałam się unikać Genevieve. Trzymałam się blisko Leonarda i rodzeństwa SHS. Niestety moje starania się, aby nikt na mnie nie zwracał uwagi nic nie dały. Codziennie razem z Rainerem spotykaliśmy się po tajemnie w ogrodzie. Było by dobrze, ale jak na złość przyuważyła nas Belgia. Nie wiem, dokąd poszła, ale jej uśmiech mówił, że powie o nas. Spojrzałam na Rainera. Wyglądał na zdenerwowanego.
-Przepraszam...Przeze mnie będziesz miał kłopoty.
-Nieprawda...Całe moje życie tak wygląda. Dopiero ty wpuściłaś do niego światło. Mam ich wszystkich - uścisnął moją rękę co odwzajemniłam. Przybliżyliśmy się do siebie. Czy to oznacza, że on coś do mnie czuje? Że odwzajemnia moje uczucia?
-Dobrze, że was znaleźliśmy. Jejku jak ja nie cierpię chowanego. -Hans wyszedł zza rogu i wyglądał na mocno zmęczonego i zdyszanego jakby przebiegł maraton
-Czego chcesz? Nie widzisz, że jesteśmy zajęci.
-Widzę. Ale Leonard kazał mi jej poszukać. Ma dla ciebie jakąś wiadomość. To podobno bardzo ważne...Coś mówił, że to z Warszawy.
-Z Warszawy? Coś się musiało stać. Gdzie on jest?
-W gabinecie. Ale wybacz muszę odpocząć. - usiadł na trawie po czym położył się na plecach.
-Zaprowadzę cię. - Rainer trzymając mnie za rękę prowadził do Francji. Zanim weszłam poprosiłam go, aby wszedł tam ze mną. Zgodził się.
Gabinet Leonarda był w podobnym stylu co cały pałac. Pełen przepychu w barokowym stylu. Chłopak siedział za biurkiem i przeglądał papiery. Wyglądał na zaniepokojonego. Kiedy podniósł wzrok na widok Rainera skrzywił się.
-Przeczytaj to. - podał mi jakiś telegram. Kiedy skończyłam prawie upadłam, ale rani mnie złapał.
-O co chodzi? - spojrzałam w jego niebieskie oczy, które mnie uspokajały
-Jest coraz gorzej na wschodniej granicy. Moi ludzie nim tu przyjechałam zapewniali mnie, że nic nam nie grozi i jak wrócę będzie po problemie. Bolszewicy są coraz bliżej.
-Trzeba ich powtrzymać. I to jak najszybciej, bo jak przejdą Wisłę Europa będzie zagrożona widmem rewolucji. -Leonard chodził w te i we w te po gabinecie.
-Są sojusznicy. Musze jak najszybciej dostać się do Warszawy i pomóc im.
-Pociąg najbliższy jest za pięć godzin. A dotrzesz dopiero jutro wieczorem jak nic nie spowolni go. To za długo, Pologne.
-Jest jeszcze jedna opcja...
-Jaka Rani?
-Można polecieć. Przynajmniej do samej granicy.
-Polecieć? Ja nigdy nie latałam...
-Ale on latał. Dobrze więc. Dam ci samolot i masz ją zawieść do waszej granicy.
-A dalej?
-Zaraz załatwię jej transport od granicy. A i jeszcze jedno ani słowa, że pozwalam ci lecieć samemu rozumiesz?
-Rozumiem.
-Dziękuję Leonardzie.
-Nie ma za co. Uważaj na siebie. - Przytuliliśmy się. - A co się tyczy ciebie. Jak załatwisz wszystko masz wracać. Nikt ma się nie zorientować. A i jeszcze jedno. Nie ma żadnego zagrożenia, Nie róbcie paniki.
Samolot miał dwa miejsca. Rainer pomógł mi siąść z tyły i zapiąć się w tym. Leonard patrzył jedynie na nas nic nie mówiąc. Potem, gdy Rani do niego podszedł zaczęli rozmawiać, ale nie mam pojęcia o czym. Kiedy wreszcie wszedł do samolotu i odpalił zaczęłam lekko panikować. Boję się...
-Wiesz, że możesz otworzyć oczy? -Usłyszałam jego głos w słuchawkach. Powoli zmusiłam się do podniesienia powiek. Ujrzałam chmury, a gdy spojrzałam w dół ujrzałam miniaturowy Paryż. To niesamowite. Tu świat wygląda zupełnie inaczej. - Podoba ci się?
-Tak...To jest niesamowite. Ja latam!
-Hahaha...Może kiedyś cię nauczę
-Zrobiłbyś to?
-Oczywiście. Dla ciebie wszystko.
Ta chwila mogła by trwać wiecznie z nim. Tylko my dwoje gdzieś w przestworzach. Nic nie może mi tego zepsuć.
-Mała? Mamy problem i to poważny
-Mógłbyś z łaski swojej nie psuć mi przyjemności?
-Wybacz, ale ja nie żartuję. Przed nami burza.
-To co my zrobimy?
-Musimy przelecieć przez nią z nadzieją, że nie trafi nas piorun.
-Co?!
-Trzymaj się!
Za bardzo się bałam, aby otworzyć oczy. Rzucało mną na wszystkie strony, miałam ochotę zwymiotować. Rainer jak na razie dobrze sobie radzi z samolotem.
-Prawie się nam udało! AA!- jego krzyk sprawił, że moje serce przyśpieszyło
Co prawda wylecieliśmy, ale samolot nie działa. Lecimy prosto w dół. Przed nami rozciąga się ogromne pole. To będzie twardy upadek. Zamknęłam oczy czekając na uderzenie. Ale jedynie doznaliśmy lekkich turbulencji. Poczułam jak ktoś mnie szarpie za ramiona. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Rainera.
-Nic ci nie jest?
-Nie
-Uff...Ja to mam chyba szczęście.
-Szczęście?
-Tak. Jesteśmy na granicy. I właśnie twoi ludzie do nas biegną.
-A co będzie z tobą? Samolot jest zniszczony. Jak wrócisz do Wersalu?
-Nie wrócę. Jadę do Monachium. A jeśli sytuacja się wymknie będę gotowy ci pomóc. - przytulił mnie mocno na pożegnanie.
Pojechałam pociągiem prosto do Warszawy. Potem udałam się do Belwederu, gdzie wraz z innymi miałam przygotować się na wojnę. Kiedy weszłam do głównej sali wszystkie oczy skierowały się na mnie. Podszedł do mnie Piłsudski i powiedział, że przedstawi mi wszystkich moich sojuszników.
-Ukraińskiej Republiki Ludowej nie muszę ci przedstawiać. - Dima posłał mi uśmiech, który odwzajemniła.
-Ja to się sam przedstawię. Jestem Walter, Łotwa. Znałem twoja mamę.
-Miło mi.
-Ja jestem Natalia. Białoruska Republika Ludowa.
-Witaj.
-Jelka? To ty? Oh dziecinko jak ty wyrosłaś- odwróciła się do tej osoby i zobaczyłam Smoleńsk i Petersburg. Pamiętam ich z dzieciństwa. Podbiegłam do nich i przytuliłam ich.
-Dobrze, że nic ci nie jest. Jak już dorwiemy tego drania to zapłaci za to co zrobił
-Ale co zrobił? I gdzie tata?
-To ty nic nie wiesz? Grigorij doprowadził carat do upadku, wymordował naszych dowódców, cara z rodziną, a twojego ojca...Twój ojciec trafił do niewoli.
-Co? Jak to?
-Przykro mi dziecko. Ale jak już pokonamy bolszewików uwolnimy go.
-Więc na co czekamy? Francja i Węgry obiecali wesprzeć nas bronią. Pora walczyć...
-Och to tak jak nasi przodkowie sprzed lat. Koron i Księstwo zawsze razem. -Powiedziała blondwłosa Białorusinka i uśmiechnęła się do mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top