12


Per. Anglii

 Ojciec wysłał mnie na misję. Mam za zadanie wykraść dziennik samego Cesarstwa Niemieckiego. Dam sobie z tym radę.

 Żeby przedostać się bliżej ich obozu ruszyliśmy czołgiem Mark V. Gdy tylko wszedłem do środka poczułem mocną woń wody kolońskiej, benzyny i papierosów. Wydawał mi się znacznie większy od zewnątrz. Czuję się jakbym był zamknięty w jakiejś puszce.

 Moi towarzysze podróży byli to Australia jako kierowca. Nie wiem kto wpadł na pomysł, aby dać mu prowadzić czołg. Ciągle tylko popija, a smród alkoholu aż zmusza do zatkania nosa. No ale ojciec uważa, że Ben jest świetnym czołgistą.

 Do ładowania pocisków był Canada. To już w ogóle poroniony pomysł ze strony ojca. Przecież on jest za słaby, aby podnieść pocisk, a co dopiero załadować. Michael jest to osoba o wyjątkowo spokojne uosobienie. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby przeklinał czy zwrócił komuś uwagę w chamski sposób.

 Do naszej ekipy należał jeszcze mój brat Szkocja. Jego zadaniem jest nawigacja. Colin ma pretensje o to, że ojciec posyła mnie, a nie jego. Ale no cóż jego szkocki charakterek mógłby wszystko zepsuć.

 Jechaliśmy już w tej puszcze dobre trzy godziny. Robi mi się niedobrze, duszno i słabo. Jedyne czego teraz chcę to wyjść stąd, odetchnąć świeżym powietrzem...Znaleźć się w naszej posiadłości za Londynem i poczuć wiatr we włosach pędząc o koniem po wrzosowiskach. Napić się prawdziwej herbaty z porcelanowej filiżanki, a nie te szczyny które nam dają.

 Z moich przemyśleń wyrwało mnie nagłe zahamowanie. Wszyscy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem, a ja nie mam pojęcia o co chodzi.

-No na co czekasz Jack? Jesteśmy. - mój brat podał mi rękę i razem wyszliśmy z czołgu. - Tam jest małe miasteczko. Wywiad donosi, że cel jest w ratuszu. Nie strzelaj tu masz bagnet. Całe miasteczko jest obstawione w Frycach i musisz to załatwić bardzo dyskretnie i niezauważenie. Dasz sobie radę?

-Oczywiście, że tak! Mam dostać się do ratusza i wykraść dziennik. Też mi problem. Zrobię to od tak i nim się obejrzysz wrócę z dziennikiem.

-Powodzenia bracie. Uważaj na siebie. Będziemy tu czekać...

-Do zobaczenia Colin.

 Ruszyłem przed siebie w kierunku celu. Na moje nieszczęście po paru minutach marszu znalazłem się na skraju lasu. Jedyne co oddziela mnie od budynków jest ogromna łąka. Będę musiał się skradać na brzuchu.

 Poruszałem się na leżąco. Na szczęście nie ma tu błota jak na froncie. Dotarłem do olbrzymiego wiatraka. Przylgnąłem do jego ściany i powoli wychyliłem się w stronę miasteczka. Jeszcze nie zaczęło świtać. Jedyne światła w miasteczku pochodziły prawdopodobnie z ognisk zapalonych przez żołnierzy. Ciekawe, gdzie są mieszkańcy.

 Powoli i w przykucu podbiegłem do najbliższego budynku. Drzwi były otwarte więc wszedłem. W pomieszczeniu było zupełnie ciemno, a do tego nawet nie widać księżyca przez chmury. Szedłem na czuja z rękami do przodu.

 W jednym z pomieszczeń zauważyłem lekkie światło. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że to z zewnątrz. Wyjrzałem dyskretnie przez okno i zobaczyłem fryce stojące przy ognisku. Coś tam szczekali między sobą. Muszę ich jakoś wyminąć.

 Udało mi się namierzyć drugie drzwi, z których mogłem przebiec do stajni i minąć strażników. Cholerne francuskie drzwi zaczęły skrzypieć. Ale na szczęście nikt nie zareagował. Czym prędzej pobiegłem do stajni.

 Stamtąd musiałem przedostać się da rynek, do ratusza. Na szczęście jest dużo budynków, gdzie mogę się ukryć w razie niebezpieczeństwa.

 Powoli zaczynało świtać. Niedobrze. Teraz będę bardziej widoczny. Na ulicach od czasu do czasu przewijał się jedno osobowy patrol. W takiej sytuacji ukrywałem się w pierwszym lepszym domu i czekałem, jak przejdzie.

 Trafiłem do jakiejś biblioteki. Na szczęście budynek ma górne piętro, z którego powinienem dostrzec ratusz. Powoli udałem się po schodach na górę. Przez okno dostrzegłem, że jestem już blisko. Już miałem schodzić, gdy nagle usłyszałem czyjeś kroki na dole. Cholera!

 Powoli zszedłem i schowałem się za jeden z regałów. Zobaczyłem chłopaka starszego o może dwa, trzy lata ode mnie. Był ubrany w mundur niemiecki. Przeglądał książki. Podszedłem o regał bliżej, aby się mu przyjrzeć.

 Dopiero gdy promień świecy, którą trzymała oświetliła mu twarz poznałem go. To Hans. Eh to przecież żadne zagrożenie. Powoli skierowałem się do wyjścia, aby mnie nie zauważył bo na pewno by pobiegł do tatusia.

 Wyszedłem na zewnątrz i cym prędzej pobiegłem w stronę ratusza. Fuck! Przed wejściem roi się od żołnierzy. Stałem w ukryciu i zastanawiałem się co mam teraz zrobić? Jak się tam dostać?

 Nagle z budynku wyszedł Andreas. Ciarki mnie aż przeszły. Słyszałem jakie potworności robił szpiegom. Wolałbym nigdy go nie spotkać. Obok niego szedł jego ojciec Wilhelm i jego brat Reinhard. Dziwne to trochę, że Prusy i Austria tu są. Powinni być teraz na froncie wschodnim.

 Obserwowałem jak cała trójka wsiada do samochodu i odjeżdża. Żołnierze udali się za nimi i zostało tylko dwóch strażników. Kiedy zaczęli sobie szczekać cicho jak mysz ominąłem ich i wkradłem się do budynku.

 Moim oczom ukazało się klasycystyczne wnętrze i ogromne drewniane schody. Dziwne myślałem, że to zwykłe małe miasteczko. Powoli udałem się po schodach na górę. Znalazłem gabinet burmistrza to na pewno tutaj. Powoli wszedłem do środka.

 Zacząłem przeszukiwać szafki. Ale nigdzie go nie było. Dostrzegłem czarno białą fotografię stojącą na biurku. Był na niej cesarstwo z żoną i synami. Podniosłem ramkę, aby lepiej się przyjrzeć i usłyszałem brzdęk kluczy.

 Wziąłem je do ręki i zacząłem przeszukiwać pomieszczenie w celu znalezienia dziurki, do której pasuje. Mój wzrok zatrzymał się na skrzyni podróżnej stojącej w rogu pomieszczenia. Powoli podszedłem i wsadziłem klucz. Pasował idealnie. W środku było kilka mundurów, zdjęcia i dziennik. Mam go! Teraz muszę jak najszybciej wrócić do mojego oddziału.

 Przeszedłem ta samą trasę i dotarłem do czołgu. Mój brat oraz pozostali gratulowali mi. Kiedy jechaliśmy Colin dosiadł się do mnie.

-Dobra robota. Trzymaj.

-Co to? Zaraz czy to...

-Tak. Trzymałem kilka saszetek herbaty na czarna godzinę, ale jedna chcę ci je dać.

-Thank you bro.


Per. III Rzeszy

 Jak ojciec mógł mi to zrobić? Po tym wszystkim co zrobiłem dla ojczyzny on mnie tak karze? I to jeszcze twierdzi, że to nagroda. Niech da taka nagrodę Hansowi, a nie mi!

 Mam za zadanie pilnować córki naszego wroga. Kiedy zajęliśmy dość dużą część Francji w nasze ręce wpadła młodsza siostra Leonarda, Genevieve. Jest to denerwująca paniusia, co umie jedynie się stroić. Ma ciemne długie włosy i duże piwne oczy. Nie mogę powiedzieć, że nie jest piękna, bo jest, ale tylko z wyglądu. Jest pustą, rozpieszczoną pannicą.

 Siedziałem w posiadłości francuzów którą zajęliśmy. Próbowałem się skupić na rysunku, który robiłem. Nagle poczułem, jak ktoś obejmuje mnie za szyje.

-Co tam robisz? - jej głos był pełen zachwytu i podniecenia

-Nic.

-Oh no weź misiu nie bądź taki niedostępny. Zgrywasz ciągle takiego zamkniętego w sobie i pozbawionego emocji, ale ja wiem, że tak nie jest

-Nic o mnie nie wiesz

-Więc chcę się dowiedzieć- obeszła mnie w koło i usiadła mi na kolanach. Miała na sobie tylko cienką koszulę nocną przez co widziałem, jak prześwitują jej sutki. - No nie bądź taki

-Pani pozwoli, że przypomnę, że trwa wojna a ty jesteś w niewoli.

-W takiej niewoli to mogę być wiecznie. - przybliżyła twarz do mojej i jej delikatne usta zaczęły całować moje. Odsunąłem głowę.

-Przestań. Jestem twoim wrogiem. A to co robisz to zdrada twego ojca i brata.

-Mam to gdzieś. Wojna to sprawa mężczyzn, a ja nie mam zamiaru przez to cierpieć tylko chcę żyć tak jak przed wojną. - jej delikatna dłoń głaskała moje policzki, a jej malinowe usta zaczęły żałować mnie po czole.

-Pozwól, że ci przypomnę. Mamy po szesnaście lat...

-Cii...i co z tego? Nasi bracia byli młodsi i dobrze o tym wiesz. A ja już nie chcę dłużej na ciebie czekać.

-Dobra, ale masz mi dać spokój przez resztę dnia.

-Skoro to jedyne wyjście to zgoda. - Nie dała mi już nic powiedzieć przez gwałtowny pocałunek, który musiałem odwzajemnić. Przyznam, że zaczęło mi się to podobać. Gdy tylko otworzyłem szerzej usta jej język wkradł się do środka...Powoli uchyliłem powieki by na nią spojrzeć i dopiero teraz zauważyłem Hansa stojącego w drzwiach. Odepchnąłem dziewczynę na co ta się skrzywiła. Zepchnąłem ją z kolan i stanąłem prawie na baczność.

 Do salonu wszedł ojciec. Na widok moich przerażonych oczu i Genevieve w samej koszuli nocnej zdziwił się.

-Niedługo koniec bitwy pod Verdun. Postanowiłem wysłać cię i Hansa na front wschodni, abyście pomogli dziadkowi.

-Jak to? A kto będzie mnie pilnować?!- Genevieve zaczął załamywać się głos

-O to się nie martw dziewczyno. A teraz idź się przebierz.

-Jeśli taka jest twoja wola to pojadę

-Grzeczny chłopiec. A ty Hans?

-N...Na wschód...t...tam jest...I...Imperium Rosyjskie...- nie chodzi mu tylko o Imperium, ale , że będzie daleko od Leonarda. Wiem, że jak zajmowałem się Genevieve to się spotykali.

-To jest rozkaz i zacznij się zachowywać jak mężczyzna a nie płaczliwa panienka. Na mnie twój płacz nie działa i wbij to sobie do głowy

-Tak ojcze... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top