11

Per. Republiki Weimarskiej

 Muszę się dostać na ziemię niczyją. Wiem, że to nie bezpieczne, bo z każdej strony mogą zacząć ostrzał i to może się dla mnie skończyć tragicznie. Ale chyba najgorszą opcją będzie jak brat i ojciec mnie przejrzą. Ale mimo tego muszę zaryzykować. Dla Leonarda. Jak na złość śpię pod moim bratem na pryczach. Rainer zawsze wie, kiedy wstaję. Jak idę na siusiu i wracam to patrzy na mnie zawsze nienawistnym wzrokiem tak jakbym nie wiadomo, gdzie był. A co jak co jego niebeskie oczy wpatrzone we mnie przerażają. Mam wrażenie, że przeszywają mnie na wylot. Muszę coś wymyślić tylko co? Leonard przekazał mi ukrytą wiadomość abyśmy spotkali się na ziemi niczyjej o drugiej w nocy.

 Miałem obchód przez okopy. Idąc tak zastanawiałem się jak pozbyć się szpiega w postaci mojego brata. Przecież nie zdzielę go łopatą w łeb. Jeszcze bym go skrzywdził, a to było by najgorsze co mógłbym uczynić. Pamiętam, jak miałem pięć lat i mamę w tamtym okresie. Miała ciężkie załamanie, Jej siostra została zamordowana. Mama chciała się zabić i obwiniała się, że pozwoliła jej iść samej do parku, gdzie doszło tragedii. Niebyło z nią kontaktu. Ojciec próbował wszystkiego i teraz już wiem, że będąc w takim stanie jakim była tata musiał ją siłą zaciągnąć do łóżka, aby począć mojego brata. Ciekawe czy było to zamierzone, czy tylko skutek uboczny. Wiadomość o ciąży podniosła ją na nogi. Do tej pory tylko Rainer jest w stanie ją pocieszyć i uspokoić, jak płacze. Nie mógłbym go zabić, a do tego to jednak mój brat...

 Mam plan jak zająć się moim bratem. Było już późno i większość żołnierzy albo już śpi albo siedzi w grupkach przy ogniskach. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, kiedy szedłem. W naszym okopie pracuje pewna pielęgniarka. Izrael, jeśli się nie mylę. Ona może mi pomóc z moim małym problemem. Udałem się w umówione miejsce. Zdziwiłem się, że ona już czekała, a jeszcze jest trochę czasu do ustalonej wizyty. Dziewczyna stała w niebieskiej sukience i białym fartuszku z naszytym czerwonym krzyżem. Jej czarne loki sięgające do łopatek powiewały na wietrze. Spojrzała na mnie swymi ciemnymi oczami i podniosła pytająco brew. Na jej twarz padało światło z ogniska.

-Yy...Cześć...Jestem Hans. - nie umiem rozmawiać z kobietami. Szczerze to one mnie przerażają. -Słuchaj wiem, że to zabrzmi dziwnie...no ale może masz jakieś coś na sen?

-Chcesz jakieś środki usypiające? - wydaje mi się, że usłyszałem pogardę w jej głosie

-Tak!...znaczy nie...nie, nie raczej jakieś ..tableteczki..choć może nie...kropelki...tak, kropelki byłyby idealne...Nie umiem połykać tabletek- wyszczerzyłem zęby w "uśmiechu". Boję się, że mnie przejrzy

-Jeśli masz problemy senne to proszę. To jest dość mocne więc radziłabym ci ostrożnie lać dwie krople do szklanki wody.

-Boże jak ja ci się odwdzięczę panienko...?

-Debora wystarczy.

-O... dobrze. Jeszcze raz dziękować i jeśli się nie mylę to jesteś Izrael.

-Owszem. Mam nadzieje, że nie obrzydza cię to. Miłej nocy i pamiętaj, jak dawkować, bo nie chcę mieć synusia Cesarstwa na sumieniu, już i tak mnie nienawidzicie...

-Yyy...A..A jeśli bym przesadził t...to co by mogło się...stać?

-Serce ci padnie i o jednego germańca mniej

-O..y...jasne..t...to więc idę odliczać, jak należy...dobrej nocy- już wiem czemu ojciec tak nią gardzi

 Pobiegłem jak najszybciej do naszego bunkra i wziąłem manierkę Rainera, aby wlać tam środek nasenny. Wlałem, jak należy dwie kropelki. Ale skąd wiadomo, że dwie to wystarczająca ilość? A jeśli okaże się za mała i pójdzie za mną? Już mi wystarczająco dał do zrozumienia, że planuje skrzywdzić mojego ukochanego. Wiec może jeszcze odrobinka...No ale Rainer jest moim bratem więc na pewno jest bardziej odporny na śmierć niż zwykli ludzie więc może jeszcze troszkę...No dobra to już ostatnie dwie krople. Ej czemu to się nie leje? O mój boże! Przecież to go zabije.

Niestety, ale nie mogłem nic zrobić, bo właśnie przyszedł.

-Co ty robisz?

-Nalałem ci czystej wody, podobno lekarz zaleca dużo pić wody, bo jest zdrowiutka - Popatrzył się na mnie podejrzliwie a potem wypił wodę. Czekałem aż lek zacznie działać. I Rainer zaczął robić się senny.

-Co ty kurwa zrobiłeś...

-Ja? Nic.

-Słabo... mi jakoś...

-Cii...już dobrze. Pewnie jesteś już bardzo zmęczony, ale to nic dziwnego jesteś jeszcze dzieckiem.

-On...on ci kazał...on... - Nim upadł złapałem go. Położyłem na łóżku i wyszedłem prosto na miejsce spotkania...

 Powoli podszedłem do nieszczerzonej drabinki. Na szczęście nikt mnie nie zauważył. Żołnierze siedzieli przy małych ogniska w grupkach i śpiewali sobie. Wspiąłem się na nią i jak najciszej zacząłem kierować się w miejsce z listu.

 Jedyne co oświetlało mi teren to był księżyc. To jakiś koszmar. Nie wiem, gdzie mam nogi stawiać, bo wszędzie walają się trupy i jeszcze te cholerne szczury. Jak? Pytam się jak można żyć w takich warunkach! Ojciec to chyba ma coś z łbem. Powinni zakończyć te wojnę i wrócić do domu.

 Wreszcie dotarłem na miejsce, a raczej zjechałem z górki na miejsce. Chyba nadepnąłem na szczura, ale pewności nie mam. Czułem pod sobą coś miękiego i to coś się poruszyło. Straciłem równowagę. W ostatniej chwili powstrzymałem pisk. Upadłem i przez to cholerno błoto zacząłem ślizgać się na pupie w dół rowu po bombie. Starałem się wbić palce w ziemię i zatrzymać się. Ale udało mi się dopiero przed czyimiś nogami. Podniosłem przerażony wzrok i ujrzałem twarz ukochanego. Leonard uśmiechnął się i pomógł mi wstać i mocno przytulił.

-Tęskniłem za tobą.

-Ja też. To już leci trzeci rok od naszego ostatniego spotkania.

-Wiesz Leoś ja...-nie dał mi dokończyć. Przerwał mi pocałunkiem, który odwzajemniłem. W tej chwili czułem się wreszcie bezpieczny. Kiedy zaczęło nam już brakować powietrza niechętnie zakończyliśmy nasz pocałunek.

-Musimy stąd uciec. Nasi ojcowie chcą się powybijać. Sam widziałeś jak teraz wygląda wojna. Kto więcej wybije wrogów ten ma przewagę.

-Wiem...Ale ja nie dam rady uciec od nich. A jeśli Cesarstwo się dowie o nas...

-Nie dowie. Nikt przecież mu nie powie, a twój brat za bardzo się nas boi...

-To nie prawda. Rainer już od dawna szykuje zemstę za dzieciństwo. Przez lata nas okłamywał i udawał przerażonego. Dopiero teraz na wojnie widzę do czego doprowadziliśmy. Staję się potworem pogrążonym w zemście. Już mi zapowiedział, że jak tylko cię znajdzie to zabiję. Nie mogę na to pozwolić, a jeśli uciekniemy to na pewno nas odnajdą i...

-A niech sobie mówi. Nie jest żadnym zagrożeniem. I sam dobrze wiesz, że nigdy nie zostanie państwem. Nie martw się kochanie...Już ja sobie z nim poradzę...ale teraz musze zająć się tobą

-Mi już chyba nic nie pomoże...wszędzie tylko te trupy i śmierć...ja już nie daję rady, a ojciec każe mi ciągle walczyć...Lecz ja...w trakcie strać albo udaje trupa i czekam na koniec albo uciekam do okopu. Jestem tchórzem... Zwykłym tchórzem, który chce do mamy...

-Nieprawda... Jesteś wrażliwy a to nie jest miejsce dla ciebie i twój ojciec powinien to zrozumieć, że to cię niszczy

-Stałem i patrzyłem jak mój brat jest bity, bo mnie uratował. Zachowałem się jak ostatni tchórz, chciałem jedynie uciec nie myśląc o nim, bo się bałem.... Jestem nikim...

-Po pierwsze twój brat zasłużył po drugie nie powinieneś tu być...powinieneś być teraz w domu nie myśląc o tym koszmarze

-Czemu ty też traktujesz mnie jak jakiegoś nieudacznika? Ojciec ma rację, że nigdy nie będę mężczyzną jak tak będę postępować...Powinieneś mnie znienawidzić za tchórzostwo...

-Nie o to mi chodziło. I nigdy cię nie znienawidzę, bo cię kocham...po prostu cię znam i wiem czego ci trzeba...ale jeśli chcesz jakoś przypodobać się ojcu to ja to szanuję...Ale uważaj na siebie...

-Czy jutro tez możemy się spotkać?

-Oczywiście...

 Kiedy się pożegnaliśmy i każde z nas poszło w swoją stronę poczułem ogromny ból. Chciałem zawrócić i pobiec za nim. Nigdy już nie być daleko niego...Ale nie mogę...Jeśli to zrobię to będzie już koniec Francji...Ojciec nie okaże im żadnej litości...szedłem ostrożnie stawiając kroki, aby nie stanąć na zmarłych. Nagle usłyszałem, jak pękła gałązka. Zacząłem się rozglądać przerażony. Albo to jeden z żołnierzy który może jeszcze żyje, albo Leonard postanowić pilnować, czy dotrę bez przeszkód

-Leonardzie?...Kochanie to ty?...Jest tam ktoś?...Pokaż się- mój głos zaczął robić się piskliwy. Nagle ktoś zakrył mi usta dłonią i przyłożył nóż do pleców

-Myślałeś, że jestem aż tak bardzo naiwny, aby to serio wypić? Widziałem was. To takie urocze. Jesteś zakochany jak w tych wszystkich bajka które czytano nam w dzieciństwie. Szkoda, że niedany wam jest happy end. - Rainer puścił mnie i odsunął się ode mnie. Spojrzałem na niego. Jego oczy wyrażały wściekłość, ale też smutek...

-Musiałem to zrobić...gdybyś był na moim miejscu tez byś tak zrobił...Życzę ci abyś też się kiedyś zakochał...Ale teraz czy możemy wrócić do łózka? Spać mi się chcę...

-Niech będzie, ale nie myśl, że jutro się spotkacie...Jeśli tylko spróbujesz to będziesz podziwiał, jak zarzynam go...- Aż ciarki mnie przeszły, ale nie mogę mu tego pokazać. Nie tym razem

-A myślałeś o graniu w teatrze? Ostatnio kino robi się popularne. A ty jesteś doskonałym aktorem. Mama by się ucieszyła, że zająłeś się czymś pożytecznym albo poszedłbyś na studia plastyczne. Masz prawdziwy talent do malowania...

-A ty do przynudzania...

-Och no weź się nie złość...O a pamiętasz, gdy byliśmy mali i płakałem, jak była burza a ty zaczynałeś mi śpiewać? O a tam się błyska z daleka, to może powspominamy

-Tylko nie waż się płakać...

-Jak tylko ładnie mi zaśpiewasz Rani

-Jeśli to jedyny sposób na spokój to niech będzie...


Per. II Rzeczpospolitej

 Pomagałam Luci zwijać bandaże, które już wyschły. Między nami panowała nieprzyjemna cisza. Wszystko przez dzisiejszy list od mamy. Jest zła, że wszyscy poszliśmy do wojska, a zwłaszcza ja. Lucia chyba się o to obwinia. W końcu mama wysłała mnie pod jej opiekę, a teraz nikt nie jest bezpieczny. To milczenie zaczęło mnie denerwować. Spojrzałam na siostrę. Jej grzywka zakrywała jej oczy, przez co mam problem z odgadnięciem jej emocji.

-Lucia...Przepraszam, że przez zemnie mama jest na ciebie zła

-To nie twoja wina...Miałam wam tego nie mówić, ale nie mam wyjścia... Wyjeżdżam

-C...co? Jak to?

-Jadę da oddziału Ignaca. Muszę być przy nim...Kocham go...

-Wiem...-złapałam ją za rękę i uścisnęłam - Życzę wam jak najlepiej

-Dziękuję. Chodziarz ty jedna to akceptujesz...Josef i mama nie chcą nawet słyszeć o mych uczuciach do niego

-Na pewno nie... Mama na pewno cieszy się, że jesteś zakochana i to ze wzajemnością

-Co...? - Nagle naszą rozmowę przerwał powrót żołnierzy czeskich. Zaczęłam wypatrywać brata, ale nigdzie go nie było. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nieśli go na noszach. Od razu pobiegłam do niego. Był ranny w ramię.

-Cholerni Kozacy...Przeciął mnie szablą na koniu...Ale to nic...Wyliżę się

-Wiem Pepik, będzie dobrze...

-O i jest ta która chce odejść

-Nie powstrzymasz mnie... Helena zostaw nas. Musimy porozmawiać. - spojrzałam na rannego brata.

-Idź mała. To sprawa po między nami.

-Dobrze...

 Rozmowa ich skończyła się kłótnią, bo słyszałam krzyki. Słowacja wybiegła z namiotu dla rannych i pobiegła po walizkę. Nie zdążyłam nawet się pożegnać. Wyjechała....Czechy od tego czasu stał się agresywny. Jak ktoś zażartuję od razu chce się bić. Stał się bardzo poważny i ciągle mnie obserwuję, czy nie rozmawiam z jakimiś mężczyznami tak jakby się bał, że i ja odejdę...

 Minęły już kolejny rok wojny. Wojska austro-węgierskie nie radzą sobie bez wsparcia Niemiec. Nam idzie dobrze idziemy coraz bardziej w głąb Kongresówki należącej do mojej mamy.

 Kiedyś powiedziała mi, że to będzie kiedyś moje państwo, a Warszawa będzie moją stolicą. Ojciec również tak powiedział....Ah ojciec...Nie mam żadnych wieści od niego... Ale nadal wierzę w jego słowa. Przysięgał, że wróci, kocha mnie i nigdy więcej mnie nie zostawi...

 Czechy stał w deszczu i patrzył przed siebie. Powoli podeszłam do niego. Na mój widok wyciągnął dłoń i pogłaskał mnie po policzku, a następnie objął.

-Przykro mi, że tracisz swoje nastoletnie lata. Powinnaś teraz spędzać czas z przyjaciółmi, uczyć się, przeżywać pierwszą miłość...Chciałbym widzieć cię znowu radosną jak dawniej z wiankiem kwiatów na głowie stojącą w ogródku pod domem...Tak bardzo mi żal, że tracisz to wszystko...

-Sama wybrałam taki los...Tęsknie za tamtym życiem, za naszą rodziną, domem, szkołą, wsią...Tu jest tylko śmierć, szczury i błoto...Ale dopóki jesteśmy razem jest dobrze...- Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił. Objął mnie mocniej, a ja się w tuliłam w niego.

-Nigdy cię nie zostawię...zawszę cię obronię...

-Wiem o tym braciszku...


Per. ZSRR

 Staliśmy w deszczu już od paru dni. Żołnierze mają już dosyć. Każdy atak kończy się śmiercią naszych ludzi. A co na to dowódcy? Nic! Mają na to wyjebane.

 Stałem z kilkoma żołnierzami i dygotaliśmy z zimna. Nagle podszedł do nas nasz dowódca. Cholerny sadystyczny spaślak. Uśmiechnął się na nasz widok.

-Co tak stoicie i dygotacie? Boicie się szwabów? Jak się w garść nie weźmiecie to wszystkich was wybiją co do jednego.

-Błagam....Błagam...-odezwał się jeden z żołnierzy

-O co żołnierzu?

-Pozwólcie mi wrócić do domu. Moi rodzice są starzy i schorowani, po za mną nie mają nikogo...

-Naprawdę? To mnie tak interesuję jak to o czym gada moja żona z koleżankami. - Z całej siły uderzył chłopaka pod żebra. Nie wytrzymałem i stanąłem w obronie chłopaka. Uderzyłem dowódcę w twarz. Gdy upadł siadłem na nim i zacząłem tłuc dalej. Przybiegła jego obstawa i zaczęli mnie oddzierać od niego. Zostałem brutalnie pobity. Dowódca, gdy się podniósł otarł z ust cieknącą szkarłatną krew.

-No to się doigrałeś śmieciu. Zakuć go i wysłać do stolicy! Imperium na pewno się stęsknił za tobą.

Całą podróż kilkugodzinną spędziłem skuty, bez wody, jedzenia i z nieopatrzonymi ranami, po batach które dostałem przed podróżą.

 Wreszcie dotarliśmy do Petersburga. Zostałem brutalnie wydarty z wagonu i zaciągnięty do powozu. Jechaliśmy pewnie do pałacu. Powóz podskakiwał na nierównej drodze. Nagle gwałtownie zahamował. Słyszałem krzyki z zewnątrz oraz strzały. Co się dzieje? Drzwi stanęły otworem, a w nich stanął jakiś mężczyzna z chustą na twarzy. Strzelił w kajdany i pomógł mi wyjść. Pomimo rażącego słońca dostrzegłem zamordowanych strażników. Moi wybawicieli mieli zakryte twarze.

-Musimy uciekać. Zaraz przybędą posiłki.

-Dlaczego mi pomagacie?

-Jesteś nasza nadzieją, nowym państwem...tylko ty możesz obalić obecne rządy

-Więc na co czekamy? Czas zmienić porządek w tym kraju. Raz na zawsze obalić władzę....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top