44

 Cesarstwo Niemieckie miało już zdecydowanie dosyć alianckich natrętów, którzy ciągle starają się utrudnić mu dotarcie do granicy. A na dodatek dostał jako pomocnika chyba najbardziej bezużyteczną, przeszkadzającą i durną istotę na świecie.

 Giuseppe działał mu na nerwy ciągłym marudzeniem, wymigiwaniem się od walki i wiecznym obżarstwem. Włoszek zdawał się nie zdawać sobie sprawy gdzie jest i co się dzieje. Zachowywał się tak jakby był teraz na wakacjach, a nie na wojnie.

 Do tego Cesarstwo żałował swojej decyzji o zabraniu ze sobą swego jedynego przyjaciela jakim był Austro-Węgry. Mężczyzna pomimo, że jest niewidomy to jednak ma niesamowicie wykształcone inne zmysły. Ze względu na ich dawne relacje Andreas zgodził się na jego prośby i go zabrał ze sobą. Teraz musiał ciągle zawracać sobie nim głowę.

 Dzięki dobremu dowództwu ze strony Państw Osi udało się jeszcze tego samego dnia przekroczyć granice Egiptu. Alianci w pośpiechu zawracali schodząc im z drogi. Andreas z przyjemnością zabijał każdego kto tylko stanął mu na drodze. Był postrachem nie tylko wśród aliantów, ale także wśród żołnierzy Afrika Korps.

 Po stronie aliantów panowało przerażenie. Wszyscy wiedzieli, że kolejna porażka nie wchodzi w grę. Colin starał się uspokoić żołnierzy. Niestety mu nie wychodziło, każdy obawiał się Cesarstwa i jego armii. Meghan starała się również ze wszystkich sił, ale widmo kolejnej walki wisiała nad aliantami.

 Podczas gdy Szkot i Irlandka uspokajali żołnierzy ich sojusznicy, Australia i Nowa Zelandia opracowywali obronę. O dziwo egzotyczne rodzeństwo radziło sobie dobrze. Sue była nadzwyczaj dobrym kartografem, a jej brat Joe jak na Australijczyka przystało zachowywał spokój w każdej sytuacji i był dobrym żołnierzem.

 Alianci ulokowali swoje odziały pod El-Alamein i czekali na wrogie odziały. Meghan stała tego dnia samotnie na pozycji obserwacyjnej i patrzyła na okolicę. Jej rude loki wystawały spod czapki i powiewały na wietrze. Irlandka zastanawiała się jak tam u Jennifer i Jacka. Nie chcieli przyjechać z nimi do Afryki twierdząc, że w kraju przydadzą się bardziej. Jednak dziewczyna z dnia na dzień zaczynała rozumieć jak jest prawda. Oboje są tchórzami i w swojej obronie są gotowi poświęcić wszystkich w tym ją i Szkocję.

 Na jej piegowatych policzkach spłynęło kilka łez. Wiedziała, że tak naprawdę nie dbają czy wrócą żywi czy martwi. Teraz już rozumiała Helenę, Josefa i Leonarda. Jak mogła być aż tak ślepa i głupia? Aby przejrzeć na oczy potrzebowała znaleźć się w takiej krytycznej sytuacji. Każdy dzień przerażał ją, każda wiadomość z frontu, każdy ranny. Tak bardzo się bała i chciała do domu... Nagle jej rozmyślenia przerwał jakaś chmura piachu w oddali. Sięgnęła po lornetkę i przyjrzała się uważnie. Nagle upuściła przedmiot i z całej siły zaczęła dzwonić dzwonkiem sygnalizując niebezpieczeństwo.

 Alianci na sygnał ustawili się na swoje pozycje i wyczekiwali aż wróg znajdzie się w ich zasięgu. Ku ich przerażeniu nadleciały po chwili messerschmitty. Sue na szczęście w porę zareagowała i pobiegła do dział przeciw lotniczych. Kilku z żołnierzy pobiegło za nią i próbowali zestrzelić wrogie maszyny.

 Po strąceniu pięciu nadleciały kolejne ze zdwojoną siłą. Podczas gdy alianci skupili się na samolotach czołgi dotarły na tyle blisko, aby bez problemu rozwalać pozycje wroga. Colin poprowadził szkotów na piechotę przeciwnika, a Joe wziął na cel czołgi. Tylko Meghan starała się ukryć. Strach nie pozwalał jej nawet utrzymać broni w rękach. Wbiegła do jakiegoś małego budynku i skuliła się pod ścianą nasłuchując odgłosów walki z zewnątrz. Nagle do środka wbiegła Sue. Nowa Zelandia na widok sojuszniczki zdenerwowała się. Pociągnęła dziewczynę w górę i uderzyła ją w twarz.

-Przestań się mazać i do roboty! Potrzebujemy każdego żołnierza! Trzymaj pistolet i chodź ze mną.

-D...dobrze...- dziewczyny starały się przemknąć bez walki między walczącymi żołnierzami i dostać się do nadajnika. Musiały wezwać wsparcie i to jak najszybciej.

Dziewczyny z trudem dotarły i Sue zaczęła nadawać jakiś sygnał. Meghan stałą na czatach i starła się powstrzymać od płaczu. Teraz była potrzebna swoim żołnierzom.

-Gotowe. A teraz musisz dać radę i pomóc mi w walce. Dasz radę?

-Ja...

-Potrzebujemy cię Meghan.

-Dam z siebie wszystko obiecuję...Sue...jeśli stchórzę możesz mnie postrzelić za dezercję, proszę...

-Zgoda- Sue uśmiechnęła się zadziornie i uścisnęła dłoń Irlandki- A teraz czas walczyć...

__________

 Anton i Grigorij musieli uciekać spod Sewastopolu z powodu porażki jaką odnieśli. Gdy Rainer wrócił do Berlina wydawało się, ze to osłabi morale Niemców i będzie łatwiej ich pokonać. Niestety Węgier był równie dobrym dowódca co jego przyjaciel.

 Na widok Wkraczających do miasta wrogich jednostek Grisza poczuł ból. Stracił już kolejne miasto. Leningrad, dawny Petersburg od paru miesięcy jest oblegany przez nazistów, lud głoduje i jest w pułapce bez wyjścia. Niemy są coraz bliżej Moskwy, a on zamiast im pomóc musi się nadal wycofywać. A od aliantów nie było żadnej pomocy.

 Grisza siedział w czołgu w samotności i wypalał już chyba czwartego papierosa z rzędu. Nagle właz się otworzył i do środka wszedł Anton. Białorusin postanowił przekazać osobiście nowe wieści towarzyszowi.

-Mamy nowe rozkazy z dowództwa.

-Jakie tym razem? Znowu się wycofujemy?

-Tak jakby...Mamy udać się do Stalingradu i tam rozpocząć obronę miasta.

-Stalingrad...Dawny bodajże Wołgograd...A co na to samo miasto?

-No z tego co wiem sam o to poprosił. Znasz go?

-Nie...Ciekawi mnie czy nienawidzi mnie za komunizm i zmianę nazwy czy ma wyjebane jak niektóre miasta.

-Zaraz się przekonasz, bo powinien już tu być.

-Szkoda, ze nie ma tu Moskwy. On zna się na miastach, a mi nie wychodzi rozmowa z nimi.

-Jak większości krajów.

-No szwaby od zawsze byli w doskonałych kontaktach ze swoimi miastami. Imperium Rosyjskie i Polacy też...

-To czas się nauczyć. Wyłaź. Czas przywitać swoje miasto, które będziemy bronić.

 Oba kraje wyszły z czołgu i ruszyli przed siebie. Gdy dotarli do rozbitego obozu dostrzegli jakiegoś chłopaka który żartował z żołnierzami. Był ubrany w mundur przeznaczony tylko dla miast i krajów. Miał jasno brązowe włosy opadające na czoło i niebieskie oczy. Grisza już po samym jego wyglądzie obawiał się, ze będzie ciężko się dogadać. Na widok swego kraju od razu podszedł z ogromnym uśmiechem. Zachowywał się zupełnie beztrosko niczym małe dziecko wracające do domu po zakończeniu szkoły. Był lekko niższy od Antona.

-Привет! (cześć). Zapenwe pan towarzysz Griszeńka.

-Nie przeszliśmy na ty. Dla ciebie Grigorij Fiedorowicz. A ty to...?

-Oj tam, oj tam. Towarzysz Aleksiej Nikolajewicz do usług.-powiedział z pełnym entuzjazmem i uśmiechem

-Masz ludzkie imię? Nigdy nie widziałem miasta z imieniem innym niż jego nazwa

-To...yyy- wydawał się zmieszany – To hołd z mojej strony...

-Hołd? A można wiedzieć dla kogo?

-Dla kogoś kto zginął podczas twojej rewolucji. -Grigorij od razu zrozumiał o kogo chodzi

-Dla carewicza?

-Da. Ale mniejsza. Wracając...

- Da...Trzeba będzie przygotować obronę...

-Załatwione. Na kazałem moim żołnierzom zablokować drogę do miasta.-Od razu uśmiech wrócił

-Naprawdę? Sam?

-To, że powstałem za cara nie oznacza, ze jest zadufanym w sobie arystokratą. No a teraz w drogę. Do miasta jeszcze kawał drogi, a wsparcie jest bardzo potrzebne.-po tych słowach odszedł w podskokach w sobie tylko znaną stronę.

-I jak mi poszło Anton?

-Myślę, ze się dogadacie.

 Pod dotarciu do miasta i ustawieniu blokady pozostawało już tylko zaczekać na nadejście wroga. Grigorij szedł samotnie opustoszałymi ulicami miasta. Zatrzymał się nad dziwaczną fontanną przypominająca dzieci trzymające się za ręce i tańczące nad krokodylami. Nagle jego spokój został przerwany.

-Grisza, Grisza, a ty wiesz?

-блять! (Kurwa). Nie strasz tak mnie! Czego chcesz. A i już ci mówiłem, ze masz tak mnie nie nazywać

-Da coś tam mówiłeś. Przepraszam, ale było warto. Twoja mina była bezcenna.

-Ty mały...

-No a wracając Griszka do mojej sprawy- Na kolejne zdrobnienie jego imienia Grigorij po prostu usiadł z westchnieniem na ławeczce- A więc czy wiesz Griszka, że ten psychol wrócił i jest w drodze do nas?- Uśmiech chłopaka zadziwiał ZSRR

-Jaki psychol? Rzesza?

-A no.

-Czy ty się zawsze musisz uśmiechać? I nawet nie waż się znowu mnie zdrabniać, bo wiem, ze robisz to celowo

-Oj no nie złość się tak Griszeczka. Smutasie ty mój.

-Ghrryyyy...Na pewno jesteś dorosły?

-Owszem i to wiele wieków starszy od ciebie. -chłopak wszedł na fontannę i zaczął chodzić w kółko nucąc Katiuszę. Grigorij nie wiedział czemu, ale polubił go i to bardzo. Może i nawet za bardzo. Po chwili patrzenia na niego zdał sobie sprawę, ze się uśmiecha. Od razu odwrócił wzrok. Miasto wydawało się to całkowicie ignorować. Po chwili jego uśmiech zniknął i zamilkł wpatrując się w horyzont.

-Alosza? Aleksiej!?

-Co?- Miasto wydawało się nieobecne

-Co się dzieje? Czy szwaby...?

-Da. Czuję, że są już blisko.-powaga która była w jego postawie zadziwiła Grigorija.

-Więc do roboty młody

-Mówiłem, że jestem straszy- slaby uśmiech powrócił

-Może przyjmując imię carewicza cofnąłeś się do dziecięcych lat?- Grisza starał się brzmieć ciepło i przyjacielsko.

-Chciałbyś Griszka.-Bez ostrzeżenia skoczył mu na barana- No a teraz w drogę mój ty komuszku.

-Jak sobie chcesz dzieciaczku.

_______________

 Zadanie niby proste, a jednak wzbudzało w Helenie niepokój. Miała pomóc partyzantom w wyeliminowaniu się paru volksdeutschy w jednej z małych wsi. Ci stanowili poważny kłopot, bo donosili do gestapo o planach przy użyciu jednego z partyzantów. Na szczęście tego już zlikwidowali.

 Helena z partyzantami przyczaili się w krzakach wokół wsi blokując jakąkolwiek drogę ucieczki. Po niedługiej chwili oba cele wyszły z karczmy należącej do Żydów, których wydali Niemcom dwa lata wcześniej. Przywłaszczyli ją sobie i robią co chcą we wsi.

 Helena dała sygnał aby ich aresztować i przyprowadzić na środek wsi. Zadanie poszło szybko. Mężczyźni byli przerażeni jednak nadal krzyczeli, ze nie mają praw ich tknąć. Helena podeszła do nich, a mieszkańcy wyczekiwali egzekucji.

-Zdechniesz suko! III Rzesza cię zabije i to już niedługo! Wszyscy zdechniecie!

-Milcz!-Helena strzeliła mu prosto w głowę. Krew rozprysnęła się na wszystkie strony, plamiąc sukienkę i twarz dziewczyny. Jego Towarzysz postanowił również walczyć do końca.

-No i co? Myślisz, ze jesteś taka silna i twarda? Jesteś tylko zwykłym robakiem, którego nasz pan rozgniecie. Mam nadzieje, że będziesz zdychać w męczarniach jak twoi przodkowie

 Tego było już za wiele. Dziewczyna wyciągnęła nóż i powoli zaczęła podcinać mu gardło. Mężczyzna był przerażony i zaczął nagle błagać o litość, ale było już a późno. Kiedy dotarła do końca mężczyzna jeszcze tylko raz jęknął i zmarł.

 Nie chciała mordować w taki sposób. Zresztą nie chciała tego robić wcale. Lecz nie miała wyjścia. Ci ludzie zagrażali tym biednym niewinnym cywilom. Musiała...

___________

 Ameryka po raz kolejny odniósł porażkę. Wyspy Santa Cruz już na zawsze będzie wspominał ze smutkiem. Japończycy nie mieli zamiaru ich oszczędzać. A do tego Filipiny dowodził armią. A ten szaleńcem był nieobliczalny, zwłaszcza dla Billa.

 Amerykanin leciał swoim już poniszczonym samolotem i starał się wykryć jakąś wrogą maszynę. Pragnął jedynie coś zniszczyć. Ku jego zdziwieniu usłyszał znajomy głos w słuchawkach.

-Wyląduj na tej małej wysepce. Mam ochotę pogadać~ Bez namysły, mężczyzna wykonał polecenie i wylądował na wysepce. Po za nim i samolotem by tylko palm, plaża i Ona. Shizuka uśmiechała się chytrze do niego. Japonka miała na sobie cienką sukieneczkę w pastelowo różowym odcieniu. Jej rozpuszczone, czarne włosy powiewały na wietrze dodając jej urody.

-Shizuka...Wiedziałem, ze będziesz chciałaś się spotkać..

-Chciałem ujrzeć przegrywa nim ostatecznie padnie przede mną na kolana.

-Dlaczego...Dlaczego mi o robisz?

-Bo taka jest polityka. Mój Cesarz sobie życzy ujrzeć Amerykę na kolanach. A ja tylko spełniam jego zachcianki- uśmiechnęła się niewinnie

-Japonio...To wszystko jego wina! To on mi cię zabrał!

-Mylisz się. Nigdy nie byłam twoja, a Kuro jest dla mnie wszystkim. Chciałam abyś to wiedział, Bill-Kun. Szkoda mi cię. Alenie mam zamiaru zawieść Cesarza.

-Shizuka!...Błagam przemyśl to jeszcze!

-Tu nie ma co przemyśleć. A teraz odejdź za nim nadleci Kuro.

- Jeszcze będziesz moja! Zobaczysz! A Filipiny niech lepiej uważa, nie będę łagodny.

-Baka! Baka! To był błąd spotykać się z tobą! Wynoś się!

-Dobrze. Odejdę. Ale wkrótce do ciebie wrócę najdroższa.

-Baka!

__________

 Walki były zacięte. Alianci nie zamierzali się poddać. Andreas wiedział co to oznacza. Kiedy jego żołnierze opuszczali w odwrocie granice Egiptu czuł żądze mordu. Tak bardzo nie chciał po raz kolejny ponieść porażkę. Niestety nie miał wyjścia. Jego oddział wrócił do poprzedniej pozycji z dala od granicy Egiptu.

 Ze złością wpadł do swojego pokoju. Zaczął bez opamiętania rozwalać meble. Nie mógł znowu zawieść rodziny! Nie mógł ponownie ponieść porażkę! Syn w niego wierzył...Tak jak w tedy... Pamiętał jak Rainer na niego patrzył gdy musiał w dniu kapitulacji lizać buty aliantów. Nie może ponownie go zawieść....

 Nagle poczuł czyjąś dłoń na plecach. Powoli się odwrócił i zobaczył Austro-Węgra z lekkim uśmiechem. Dużo niższy od niego mężczyzna pogłaskał go po policzku aby go uspokoić. Od razu wróciły do niego wspomnienia sprzed lat. Jeszcze nim poznał swoją żonę...

-Przestań...Wiesz, ze mam żonę...

-Dawniej może i jej nie miałeś, ale mnie kochałeś, a teraz już nie?

-Znasz odpowiedź...

-Znam, lecz chce usłyszeć ją z twoich ust Andreasie.

-Kocham cię Fridrich...Ale nie mogę z tobą znowu być. Nie teraz gdy mam rodzinę.

-Twoja żona jest w rzeczywistości ci zupełnie obojętna pierworodny nie żyje, a młodszy ma swój własny świat. Jesteś wolny od nich. Więc dlaczego nie możemy znowu być szczęśliwi?

-Nie mogę ich porzucić...Kocham mojego syna, a Adelajda jest mi przyjaciółką...

-Ale ja już nie chcę, żyć bez ciebie. Specjalnie dla tego pojechałem za tobą, aby móc cię odzyskać. Proszę...

-Nigdy nie umiałem ci odmówić...Lecz ze względu na moich bliskich nie mogę od nich odejść. Ukrywanie tego, może się źle skończyć...lecz tu jesteśmy teraz tylko my dwoje...

-Więc wykorzystajmy to nim znowu się rozstaniemy

-Dobrze...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top