16

Per. II Rzeczpospolitej

 Lato powoli odchodzi. Już liście na drzewach zaczynają zmieniać barwę z zieleni na złotawy, czerwony, pomarańczowy. To ostatnie chwile ciepła. Starzy ludzie twierdzą, że zbliża się sroga zima. Mam nadzieję, że jednak się mylą.

 Siedziałam z Ukrainą na łące i grzaliśmy się do słońca. Wiatr rozwiewał nasze włosy. Zamknęłam na chwilę oczy i wsłuchałam się w śpiew ptaków. To jedna z niewielu chwil, kiedy mogę zapomnieć o tej całej wojnie, o problemach i tęsknocie za domem, ojcem... Powoli położyłam się na miękkiej trawie nadal nie otwierając oczu. To moja jedyna ochrona od tego świata. Wiem, że jak je otworzę znów zaczną mnie gnębić wszystkie te przykrą chwilę.

 Poczułam czyjś dotyk na mojej skórze. To na pewno Dima, więc lekko się uśmiechnęłam, aby wiedział, że nic mi nie jest. Mam wrażenie, że on naprawdę mnie lubi i może zostaniemy prawdziwymi przyjaciółmi.

 Poczułam jak jego dłoń, która była na mojej dłoni zaczęła iść wyżej aż do ramienia. Jego dotyk był taki uspokajający i delikatny. Nagle poczułam jak jedną ręką podciąga mi spódnicę. Otworzyłam gwałtownie oczy i spojrzałam na jego dziwnie uśmiechniętą twarz. On nadal nie przestawał głaskać moich nóg.

-C...co ty robisz? - Przyłożył mi do ust palec na znak abym była cicho.

-Cii...chcę cię odstresować...Widzę, że jesteś zmartwiona i chcę pomóc

-Ale nie możesz mnie tu dotykać...przecież wiesz, że to jest złe...

-Złe jest już jakbym zobaczył już twoją łydkę...Daj spokój te wszystkie zwyczaje są idiotyczne. A ja nie mam zamiaru zrobić nic złego, tylko cię pocieszyć i tyle. Nie ufasz mi?

-Ufam, ale...- nim dokończyłam przerwał mi pocałunkiem. Nigdy nikogo nie całowałam i nie wiedziałam co mam zrobić. On nie przestawał całować mnie i powoli uchyliłam usta. To było dla niego jak zaproszenie. Wsunął do środka swój język. Jego dłonie jeździły po moim ciele. Jedna z nich zatrzymała się na mojej piersi. Kiedy ją lekko ścisnął odsunęłam się od niego.

-Podoba ci się to. Wiem to. Więc przestań udawać grzeczną, cnotliwą panienkę.

-Dima nie powinniśmy...-ponownie mnie pocałował. Przyszpilił mnie do ziemi przytrzymał jedną ręką moje dłonie nad głową. Drugą ręką wyjął moją koszulę ze spódnicy i zaczął głaskać mój brzuch. Przyznam, że zaczęło mi się to podobać. Im wyżej dochodziła jego ręka tym coraz lepiej się czuła. Kiedy dotknął moją pierś jęknęłam cicho, co jeszcze bardziej dało mu satysfakcje.

 W tej chwili nie myślałam o tym czy to dobre czy złe. Czułam się dobrze, pragnęłam jego dotyku. Kiedy lekko otworzyłam oczy, aby na niego spojrzeć przez dosłownie sekundę to nie był Dima...czy ja już nigdy nie zaznam spokoju? Czy już zawszę będę pragnąć Rainera? Ale Dymitr też sprawia, że coś do niego czuję...

 Nagle ktoś z całej siły szarpnął Dimą i zepchnął go ze mnie. Przestraszyłam się i spojrzałam na tego który bił Ukrainę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to Josef. Po jego minie widziałam, że jest wściekły. Podniosłam się z ziemi próbowałam rozdzielić chłopaków.

-Pepik! Pepik przestań!

-Skurwiel dobierał się do ciebie!

-To nie tak jak myślisz! Proszę cię zostaw go! Proszę, wszystko ci wyjaśnię!

-Następnym razem cię zajebię. - Czechy wstał i odwrócił się wściekły w moją stronę. Chciałam podbiec do Dymitra i sprawdzić czy nic mu nie jest, ale Josef mnie złapał w tali.

-Wiedziałem, że nie powinienem cię zostawiać samej na tak długi czas. - wysyczał mi do ucha- Musimy poważnie porozmawiać

-Dobrze, ale pozwól mi sprawdzić czy nic mu nie jest

-Nie! Masz się do niego nie zbliżać!

-Josef...

-Nic mi nie jest. Lepiej posłuchaj go Hela. - Ukraina tylko puścił mi oko i poszedł w przeciwną stronę. Lekko kulał. Kiedy byliśmy już sami mój brat mocno chwycił mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w oczy. Widziałam w nich gniew.

-Obiecałem matce, że się o ciebie zatroszczę. A ten skurwiel próbował cię zgwałcić...

-To nie tak...On nie chciał...Tylko mnie całował i nic więcej

-To dla czego masz wyciągniętą koszulę? Myślisz, że nie widziałem, jak dotykał twych piersi?! Wiem, że jesteś jeszcze dzieckiem, ale za niedługo skończysz siedemnaście lat. Musisz wiedzieć jacy są mężczyźni. Jestem za ciebie odpowiedzialny i nie dam cię zhańbić.

-Przepraszam...tak mi wstyd...

--Już dobrze. Nic się na szczęście nie stało. Ale masz uważać i nie dać się dotykać. Zwłaszcza takim jak on.

-Błagam nie zabraniaj mi się z nim przyjaźnić, po za nim nie mam tu nikogo. I obiecuję, że nie pozwolę byle komu mnie dotykać.

-Niech będzie. A jak będzie się dobierać do wiec, że wepcham mu kija w dupę. - Przytulił mnie mocno i otarł łzy. Dopiero teraz poczułam się źle w ramionach brata. Dawniej zawsze się w nich chroniłam a teraz nie czuję już tej ochrony jak w ramionach Rainera. Lecz lepiej nawet o nim nie wspominać przy Pepiku.


Per. III Rzeszy

 Ostatnio zauważyłem, że ojciec zrobił się nerwowy. Prawie w każdej rozmowie podnosi głos i nawet nie zwraca już na nas uwagi jak dawniej. Mam złe przeczucie, że wiem dla czego tak jest, ale obym się mylił. Nie możemy przegrać wojny jesteśmy już prawie w Paryżu.

 Było już ciemno. Nasze oddziały stacjonowały w francuskim miasteczku. Stałem z bratem na balkonie jednej z kamienic i patrzyliśmy w stronę frontu. Cały horyzont żarzył się od blasku ognia, a ciszę nocną przerywał huk wystrzałów. Patrzyliśmy jak zahipnotyzowani w milczeniu i czekaliśmy na zakończenie bitwy i powrót ojca. Zabronił nam brać w tym udział było widać, że martwi się o nas.

 Poczułem nagle czyjeś dłonie na moich ramionach. Osoba ta złożyła pocałunek na moim karku, na co Hans się tylko skrzywił i patrzył na Genevieve z lekką odrazą. Ja odwróciłem się do niej i zanim coś zrobiłem zarzuciłam mi ręce na szyje i wtuliła się we mnie. Powoli odwzajemniłem go oplatając jej wąską talię. Jej piwne oczy mieniły się w blasku frontu bursztynowym odcieniem. Jej zapach był bardzo słodki. Powoli jej usta zaczęły całować moje na co Hans zaczął odwracać z oburzeniem wzrok.

-Czy ty zdajesz sobie sprawę, że jesteś w niewoli a twój ojciec walczy tam z naszym i chce cię odzyskać?

-Owszem zdaję sobie sprawę, ale to nie zmienia faktu, że mam gdzieś tę całą wojnę. I nie czuję się jak w nie woli. Wręcz przeciwnie. Czuję się wolna jak jeszcze nigdy.

-Ale to nie zmienia fakty, że jesteście za młodzi aby się no...tak no...Rainer wiesz co by matka powiedziała na twoje zachowanie?

-Przypomnę ci Hans, że byłeś dużo młodszy jak z moim braciszkiem się zabawiałeś.

-T...to nie tak...a w ogóle w tedy nie było żadnej wojny.

-To niczego nie zmienia... Wejdźmy do środka, chłodno jest a ty masz tylko cienką koszule nocną.

-Pod warunkiem, że dotrzymasz mi towarzystwa zanim usnę misiu.

-Rainer! Uważam, że powinniśmy porozmawiać, ale w cztery oczy.

-Jeju czy on zawsze jest taki upierdliwi niczym wrzód na dupie? Jak Leonard z tobą wytrzymuję. Idziemy Rani?

-Zaraz do ciebie przyjdę. - nim poszła pocałowała mnie w usta i rzuciła Hansowi nienawistny wzrok

-Czy ty widzisz, że z nią jest coś nie tak? Zamiast chcieć uciec ona dobiera się do ciebie!

-Może jej rodzinka nie jest zbyt fajna? Może lubią znęcać się nad dziećmi?

-Oj przestań już wypominać błędy z dzieciństwa. Wiesz przecież co by się stało jakbyś powiedział rodzicom, że się dotykaliśmy. Leonard musiał cię jakoś nastraszyć.

-No tak po nie wystarczy wytłumaczyć dziecku albo je nastraszyć jakimiś potworami czy coś lepiej je zepchnąć z dachu, zamykać w ciemnej piwnicy i poniżać.

-Wiesz, że ja tego nie chciałem

-Ale nie protestowałeś. Nim pojawił się ten żabojad nasze stosunki były zupełnie inne.

-Nadal mogą takie być. Nadal będziesz moim młodszym braciszkiem i będziemy trzymać się razem.

-Daruj sobie. - zacząłem iść do środka. Nagle Hans złapał mnie za rękę.

-Zaczekaj...Proszę cię nie zrób niczego głupiego, bo będziesz tego żałować do końca życia.

-Dziękuję za radę...a teraz spierdalaj

 Wszedłem do pokoju Genevieve. Dziewczyna stała przyoknie odwrócona tyłem do mnie. Miała na sobie satynowy szlafrok, a jej ciemne włosy zakrywały ją aż do pleców. Zamknąłem za sobą drzwi i patrzyłem na nią. Nie za bardzo wiem co mam teraz zrobić.

-Nareszcie przyszedłeś, już się bałam, że ten homoś zabierze cię na całą noc.

-Myślałem, że nie przeszkadza ci związek Hansa i Leonarda.

-Bo nie przeszkadza, ale większości społeczeństwa owszem, więc nie chcę, aby to wyszło na jaw.

-Też wolałbym, żeby nie wyszło to na jaw. To by załamało matkę. - Dziewczyna podeszła do mnie i zaczęła głaskać moje policzki. Nagle zrzuciła szlafrok i stała zupełnie naga przede mną. Nie potrafiłem oderwać oczu od jej ciała.

-Powinieneś dać matce synową. A nasz związek może zakończyć wojnę i połączyć nasze ziemię. Nie krępuj się, dotykaj, gdzie chcesz to wszystko jest twoje. - nie wiedziałem, czy powinienem. Genevieve wzięła moje dłonie i przyłożyła do swoich piersi.

-Meine...- nie myśląc już o niczym zacząłem ją całować. Czułem, jak ciągnie mnie na łóżko i rozpina moje spodnie. Położyła się pode mną na łóżku. 

  Wiem, że nie powinienem z nią tego robić, ale sama tego chce. Kiedy zacząłem całować jej piersi nawet nie próbowała stłumić jęków. Sprawiało to ogromną przyjemność. Myśl, że jest cała moja dawało mi ogromną satysfakcję. 

 Zacząłem schodzić coraz niżej i niżej a ona rozszerzyła swoje nogi dając mi łatwy dostęp. Zastanawiałem się od czego mam zacząć...Wróciłem do jej ust i powoli w nią wszedłem. Jej jęk rozniósł się po pokoju. Poczułem ciepłą ciecz, krew, która zabarwiła białe prześcieradło. Starałem się być delikatny, lecz ona aż się prosi o mocniej.

 Nagle do pokoju wparował Hans wyglądający na przerażonego. Na nasz widok zbledł jeszcze bardziej i wytrzeszczył oczy. Złapał się za głowę i starał się odwrócić wzrok. Genevieve wyglądała tak jakby chciała go zabić. Objęła mnie mocno za szyję, abym nie odszedł od niej.

-Czego kurwa chcesz?!-Ryknąłem na niego

-Kiedy ty się zabawiałeś odbierając jej czystość nasz ojciec został ranny

-Jak to?

-A tak to. A teraz chodź musimy do niego pojechać. Jest w starym szpitalu na drugim końcu miasta samochód czeka. - bez wahania wstałem i założyłem spodnie.

-Zaraz. Ja jadę z wami. Pozwól mi być przy tobie w takim momencie.

-To nie jest konieczne abyś jechała z nami

-Daj spokój Hans. Ubierz się. My zaczekamy na zewnątrz.

 Kiedy już Genevieve przyszła wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do szpitala. Całą drogę wtulała się we mnie, a Hans spoglądał na nas ze złością. Cała podróż minęła nam w ciszy. Kiedy dotarliśmy powolnym krokiem poszliśmy do sali, gdzie był ojciec. Od zawsze uważałem, że ojca nie da się zranić. Nie umiem wyobrazić sobie jego chorego czy rannego.

 Gdy tylko weszliśmy do środka naszym oczom ukazał się ojciec leżący na łóżku szpitalnym z obandażowaną klatką piersiową. Bandaże były czerwone od krwi. Powoli podszedłem do niego. Jak tylko mnie zauważył to chwycił mocno za rękę. Jego twarz wykrzywiał ból.

-Tato...

-Nic mi...nie jest egh..yhh...wyjdę z tego. Tylko pe pewien czas będę musiał udać się do Berlina, aby yygh... podleczyć rany.

-A co będzie z nami? My też wracamy do domu? - Hans chwycił ojca za drugą rękę.

-Nein... Musicie tu zostać i mnie zastępować, a zwłaszcza ty Hans. Niezależnie od tego jak skończy się khe khe...wojna...ghy...ty i tak będziesz państwem... ja już dłużej nie mogę nim być...

-Was?!- ans ż pisnął ze strachu- ja nie mogę...ja nie dam sobie rady...tato nie...nie możesz nas tu zostawić...

-Nie mam wyjścia... Ktoś musi mnie..khekhe zastąpić...Rani...wspieraj brata...Teraz macie tylko siebie...oi mali chłopcy- nagle zaczął kaszleć krwią. Lekarz kazał nam wyjść, a ojca zapakowali do powozu i zawieźli na pociąg.

 Kiedy odjeżdżali poczułem smutek i strach. Skoro pokonali ojca to my sobie nie poradzimy. Nagle Hans przytulił się do mnie, a Genevieve uścisnęła moją dłoń. Nikt nam nie pomoże. Dzidek i wuj są na froncie wschodnim, a reszta sojuszników jest na froncie południowym. Zostaliśmy sami... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top