Rozdział XII

  Okręt flagowy mknął po bezbrzeżnym oceanie. Był wschód słońca - zaczynał się piętnasty dzień rejsu. Karina stała na pokładzie i w ciszy podziwiała malowniczą scenerię. Przymknęła oczy i rozkoszowała się morską bryzą. Po chwili usłyszała za sobą czyjeś kroki. Wybranka ognia odwróciła się i uśmiechem przywitała powoli zbliżającego się Oaanga.

  - Widzę, że choroba morska już cię nie męczy - stwierdził chłopak, a następnie dodał - a co sądzisz o tym?

Mówiąc to, zamaszystym ruchem ręki wskazał niebieską i nieprzeniknioną toń rozpościerającą się przed nimi. Dziewczyna z chytrym uśmieszkiem tańcującym na ustach odpowiedziała:

  - Woda jest ładna, majestatyczna... Jednakże ja wolę ogień.

  Ich beztroską, krótką rozmowę niespodziewanie przerwał rozgorączkowany marynarz, który zwrócił się do Oaanga:

  - Królu, nieoznakowany, olbrzymi okręt zbliża się do nas od zachodu. Kapitan prosi o wizytę.

 Prowadzony przez żeglarza wybraniec wody niezwłocznie udał się do kajuty kapitańskiej, zostawiając inuitkę samą ze swoimi myślami. Dziewczyna westchnęła, a następnie zerknęła w kierunku zachodnim. Mimo, iż wytężała wzrok, nie mogła niczego ujrzeć. Wzruszyła ramionami i straciwszy ochotę na podziwianie morza, zeszła pod pokład do swojej kajuty.

  Tymczasem kapitan poinformował Oaanga o zaistniałym, potencjalnym zagrożeniu. Chłopak zmarszczył brwi. W każdej chwili mógł za pomocą swoich magicznych mocy zlikwidować obcą łódź, ale byłoby to nie tylko niestosowne lecz i niehumanitarne. W końcu mógł to być tylko jakiś nikomu niezagrażający statek kupiecki. 

  - Czy obiekt cały czas się przybliża? - spytał kapitan jednego ze swych podwładnych.

  Odpowiedź była pozytywna. Następnie przemówił  król:

  - Nie będziemy go ani atakować, ani przed nim uciekać. Zignorujemy go. Każ swoim ludziom przestać go obserwować.

  - To nie jest dobry pomysł -  skonstatował niski męski głos dobiegający zza pleców Oaanga.

Młody władca odwrócił się błyskawicznie, chcąc ujrzeć, kto śmie go krytykować - zobaczył Frankleya Jerdiego, swego dawnego nauczyciela szermierki i mimo sędziwego wieku, najlepszego rycerza w Fiterze, a może i na całym świecie.  

  - Czemu tak uważasz, Frankleyu? - Spytał starając się  brzmieć pewnie i władczo.

  - Znasz odpowiedź.

  Oaang spojrzał wilkiem na swojego dawnego mistrza, po czym zadając sobie sprawę, jak niekonsekwentnie się zachowuje, nieco zmienił swój rozkaz, mówiąc:

  -  Zmieniłem zdanie. Okręt zignorujemy, ale nie całkowicie. Chcę, żeby był pod stałym nadzorem. Tak długo, jak będzie trzeba...

 Skończywszy, chłopak wyszedł, a właściwie wypadł z kajuty kapitańskiej. Ten nic nieznaczący incydent doprowadził go do furii. Miał wrażenie, że nawet ci, którzy dawniej mu sprzyjali, chcieli teraz uzmysłowić mu jego brak doświadczenia i kompetencji. Rozgoryczony, nic nie mówiąc nikomu, wyskoczył za burtę. Woda prawie od razu przyniosła mu ukojenie. Wybraniec  zdobył się nawet na drobny uśmiech. Być może był niedoświadczony, ale posiadał też  jakieś atuty... w końcu nie każdy władca ma możliwość oglądać swój statek nie tylko z lądu, ale i spod wody. 

 Uwagę Oaanga przykuła nagle jakaś dziwna, ciemna plama na dnie morza, znajdująca się bardzo blisko jego własnego statku. Chłopak poczuł nieodpartą ochotę na bliższe zbadanie majaczącego kształtu. "Zaraz wracam" pomyślał zerknąwszy na swój okręt flagowy i szybko zanurzył się głębiej. Gdy zbliżył się do plamy, z głębi morza wyłonił się wrak statku. Wyglądał na bardzo stary, porosły już częściowo morską roślinnością. Wybraniec wody pokręcił głową z niedowierzaniem. Wcześniejszy gniew, jaki odczuwał, zniknął bez śladu. Jego miejsce zastąpiła ciekawość, wręcz fascynacja wrakiem . Młodzieniec podpłynął jeszcze bliżej, dotknął zbutwiałych desek dłonią i, jak zauroczony, przez dziurę w zniszczonej burcie wpłynął do środka leżącego na boku wraku.

  Było ciemno, nawet bardzo, ale jako, że w wodzie wszystkie zmysły chłopaka się wyostrzyły, był on w stanie w miarę bezpieczne poruszać się mrocznymi korytarzami  zatopionej łodzi. Oaang  odetchnął głęboko. Czuł napięcie w każdym, nawet najdrobniejszym mięśniu swojego ciała. Odczuwał dwie sprzeczne emocje. Jedną z nich  był strach, raczej obawa, czy to, co robi, jest słuszne,  a drugą - ciekawość. Młodzieniec przypomniał sobie przeczytane kiedyś ,w bardzo tajemniczej książce pochodzącej ponoć z innego wymiaru, słowa:" Ciekawość to pierwszy stopień do piekła". Mimo, iż nie był pewny znaczenia słowa "piekło", to przesłanie teraz stało się dla niego jasne.

  Już chciał zawracać, gdy jego oczom ukazała się solidnie zamknięta skrzynia. Była stara, zresztą jak wszystko wokół, ale zarazem wyróżniała się wśród innych zgromadzonych tu przedmiotów. Biła od niej specyficzna moc. Moc, którą wyczuć mogła osoba jedynie obeznana ze światem magii. Oaang użył swoich nadnaturalnych zdolności, aby otworzyć kufer. Po długich zmaganiach, zardzewiała kłódka wreszcie puściła. " Na lądzie bym jej nigdy nie otworzył" - pomyślał wybraniec zadowolony z siebie.

 Powoli, jakby trochę bojąc się tego, co może ujrzeć w środku, chłopak uniósł wieko. Prawie krzyknął z zaskoczenia. Przed nim leżała świecąca, biała czaszka. Jednakże nie była to czaszka człowieka. Drżącymi z emocji rękami młodzieniec podniósł znalezisko. Przyjrzał mu się dokładniej, obracając je najpierw w prawo, a później w lewo. Czy to mogło być to, o czym myślał? Mało prawdopodobne, a jednak. Był już pewien. W rękach trzymał czaszkę jurodyksa, nazywanego kiedyś wężem olbrzymim.

 Oaang odszukał w pamięci wszystkie informacje, jakie posiadał na temat tego mitycznego zwierzęcia. Jurodyksy wymarły ponad tysiąc lat temu. Tak dawno, że współcześni naukowcy zaczęli podważać ich istnienie.  Mieli ku temu powody. Nie zachowały się żadne dowody na istnienie jurodyksów, oprócz ludowych podań i legend o tych dorastających do dwudziestu metrów, jadowitych, wodno-lądowych ssakach przypominających gady.

  Wybraniec wody, zszokowany swoim odkryciem, odłożył czaszkę  na bok i upewnił się, czy w kufrze, który był chyba jeszcze starszy niż przypuszczał, nie ma czegoś jeszcze. Pod stertą wyblakłego materiału, na którym leżała wyśmienicie zachowana część jurodyksa, chłopak znalazł... kamień. Młody król uniósł brwi w zdziwieniu.  Pochylił się nad nim  i dotknął jego chropowatej powierzchni.

 - Zwyczajny kamień, może odłamek jakiejś skały - parsknął chłopak, tak zdziwiony, że aż uniósł głos.

  Pokręcił głową, cały czas lekko się uśmiechając. W tym momencie zauważył, że kamyk, którego dotykał, zaczął się powoli nagrzewać. "A to już nie jest takie zwyczajne..." - stwierdził w duchu i uniósł skałkę chcąc ją mimo wszystko bliżej zbadać. Jednakże szybko ją odłożył, nie chcąc sobie poparzyć palców. Kamień stawał się coraz gorętszy, co więcej, nagle  zaczął się trząść i lekko chybotać. Dopiero wówczas Oaang zdał sobie sprawę z błędu, jaki popełnił. To nie był odłamek skały, głazu ani kamyk. To było jajo. Nagle zakiełkowała mu w głowie myśl, tak nieprawdopodobna, że odrzucił ją w pierwszej chwili. Jednak myśl wróciła. Poczuł, jak puls szybko przyśpiesza, a serce zaczyna mocniej uderzać, jakby chciało wydostać się  z klatki piersiowej.

  - Mój własny wąż olbrzymi... -szepnął, a po chwili poprawił się - królewski wąż olbrzymi.

  Jakby usłyszawszy te słowa, małe, ślepe i praktycznie bezbronne, różowiutkie stworzonko wychynęło z nowo-powstałego  pęknięcia w skalnym jaju. Pisnęło. Wybraniec wody przybliżył się do niego. Ostrożnie wziął je na ręce. Było doprawdy niewielkich rozmiarów. Spokojnie mieściło mu się w dłoni. Podłużne zwierzątko, niezdarnie wgryzło się w jego dłoń. Oaang nie odczuwał bólu, ponieważ bezzębny stworek nie był w stanie przebić jego skóry. To, co natomiast czuł, można by porównać do łagodnego łaskotania.

  - Głodny jesteś? - spytał młody król, gładząc malutkiego jurodyksa po głowie.

 Odpowiedział mu ponownie słaby pisk.

  - Z tego co pamiętam, jesteś ssakiem, a ssaki, gdy są małe, piją mleko, więc zanim cię nakarmię, musimy wrócić na mój statek... - tu się na chwilę zatrzymał, otworzył szerzej oczy i wykrzyknął - Jak mogłem być taki nierozsądny!!! Ile już czasu upłynęło, odkąd opuściłem mój okręt flagowy?!  Fiter chyba nigdy nie miał bardziej nieodpowiedzialnego i gorszego króla ode mnie!

  Wybraniec wody, czując, że nie ma ani chwili do stracenia, schował swego węża olbrzymiego do kieszeni, lewą ręką pochwycił  czaszkę i w mgnieniu oka wypłynął z wraku statku na pełny ocean. Tak, jak się spodziewał, jego okrętu flagowego nie było już  widać. Używając  po raz kolejny tego dnia swoich mocy, nakazał wodzie ponieść się jak najszybciej w kierunku, w którym odpłynął statek.

    Dopiero po godzinie udało się Oaangowi dogonić swój okręt flagowy.  Chłopak był półprzytomny ze zmęczenia - jeszcze nigdy w swoim życiu nie użył tak wielkiej ilości mocy w tak krótkim czasie .   Ostatkiem sił wyskoczył z wody i znalazł się na pokładzie.

  Dysząc ciężko rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie było nikogo. Statek płynął w dobrym kierunku tylko dlatego, że wiatr i prądy morskie były sprzyjające. Było również zupełnie cicho, nie licząc szumu oceanu. Oaanga przeszedł dreszcz. Nagle spod pokładu wyszedł kapitan. Młody król odetchnął z ulgą i podbiegł do doświadczonego marynarza. Jednakże zanim zdążyć cokolwiek powiedzieć, starszy mężczyzna stracił przytomność i runął na pokład ukazując czerwony od krwi, prowizoryczny opatrunek, zrobiony na jego lewym boku.

  Chłopak pochylił się nad nim i poczuł przenikliwy strach ściskający go za gardło. "Kapitanie, co się tu stało ?!" - miał ochotę wykrzyknąć. Pokręcił głową z niedowierzaniem i z trudem przełknął ślinę. W tym momencie usłyszał za sobą czyjś krzyk:

  - Oaangu!!!

  Odwrócił się w samą porę, aby zobaczyć płaczącą Karinę, która rzuciła mu się na szyję i zaczęła szlochać:

  - Było ich tak wiele, tak wiele... Zabili dwudziestu naszych, a ranili drugie tyle. Chciałam cię znaleźć, abyś użył swych mocy przeciwko nim, ale nigdzie nie mogłam cię nie było i...  I ja też próbowałam walczyć, ale zawiodłam. Nie udało mi się wskrzesić nawet małego płomyka! Za dużo tu wody...

  - Szzz... Spokojnie, już jestem z tobą. Nic ci nie grozi - szepnął wybraniec wody, a następnie uniósł spuszczone oczy.

  Zobaczył przed sobą Frankleya Jerdiego. Znakomity szermierz miał jedną długą, ale na szczęście płytką ranę na policzku.

  - Walczyłem z tymi bandytami, to znaczy  z tymi piratami, którzy na nas napadli. Byłem jeden przeciw dwudziestu. Zabiłem wszystkich, ale numer dziewiętnasty zdołał mnie dosięgnąć swoim prymitywnym kozikiem - powiedział starszy mężczyzna obojętnym głosem, widząc pytający wzrok swego króla.

   Oaang wypuścił z objęć Karinę i podszedł do Frankleya. Chciał, a właściwie musiał się dowiedzieć wszystkiego, co się wydarzyło pod jego nieobecność...

   Okazało się, że niedługo  po tym, jak wybraniec wody opuścił okręt flagowy, nieoznakowany galeon, który został zauważony wcześniej tego  samego dnia, wyciągnął działa i zaatakował okręt króla.  Statek, jak się okazało, był statkiem pirackim, dążył nie tyle do złupienia fiterskiego okrętu,co do jego całkowitego zniszczenia. Zupełnie jakby działał na czyjś rozkaz. W pierwszej fazie ataku piraci mieli przewagę. Po ich stronie był element zaskoczenia. Wtedy Frankley, który pod nieobecność Oaanga przejął dowództwo, rozkazał kapitanowi przyśpieszyć i uciekać przed nieprzyjacielem. Na nieszczęście statek piracki był szybszy od okrętu fiterskiego i wkrótce doszło do abordażu - piraci wdarli się na pokład królewskiego statku i doszło do bezpośredniego starcia. Tak jak mówiła Karina, w ciężkiej walce zginęło pięciu rycerzy i piętnastu marynarzy, w tym kucharz. Kolejnych dwadzieścia osób zostało poważnie rannych. Ostatecznie wygrano, piraci zostali pokonani i zabici, a ich galeon zatopiony, jednak kompania króla poniosła ciężkie straty.

  Młody król, gdy już  dowiedział się, co się działo z jego ludźmi i okrętem, podczas gdy on przebywał w głębinach,pokazał Frankleyowi i Karinie swoje znalezisko, to znaczy młodego jurodyksa oraz czaszkę,  a następnie w przypływie smutku załamanym głosem spytał:

  - Może ja jednak powinienem abdykować? Nie nadaję się do tego, aby być królem...

  Nikt mu nie odpowiedział. Po chwili jego dawny mistrz szermierki zaproponował tylko, aby chłopak oddał mu węża olbrzymiego i poszedł pocieszyć rannych i dopilnował, aby zostali opatrzeni i nakarmieni. Na zakończenie dodał:

  - Spróbuj to zrobić tak, jak zrobiłby to twój ojciec... Jak zrobiłby to dobry król. 















Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top