Rozdział VIII

        Do królowej Lin nic już nie docierało. Siedziała na tronie z otępiałym wyrazem twarzy. Nie ruszała się.

        - Matko, słyszysz mnie?! - spytał już po raz ósmy zrozpaczony Oaang.

        Chłopak przeczuwał, że stało się coś strasznego, ale jak do tej pory nikt nie chciał mu nic powiedzieć. Wczorajszy dzień młodemu księciu upłynął beztrosko. Rozmawiał ze swym bratem - Cassem oraz ze swoją przyjaciółką Kariną. Interesowało go wszystko, co się zmieniło  pod jego nieobecność w zamku  w czasie, gdy był bryłą lodu. Wczesnym popołudniem opuścił pałac, udając się ze swą wilczycą w głąb kniei , aby w spokoju zastanowić się nad wszystkim, co wydarzyło się w jego życiu od chwili , gdy odzyskał wolność. Popołudnie spędził leżąc na brzegu rzeki i rozmyślając o tym, czego oczekiwał od niego duch wody. Noc spędził w naprętce skleconym szałasie w lesie. Dziś, gdy tylko przekroczył bramę pałacu, natychmiast  wyczuł grozę wiszącą w powietrzu. Panowała grobowa cisza, a wszyscy ubrani byli na czarno. Jakby panowała żałoba. Zapytał pierwszą napotkaną osobę, co się stało, lecz ta tylko rozpłakala się i uciekła. Wartownik, którego minął, nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Chłopak nie mógł zrozumieć, dlaczego nikt nie chce mu powiedzieć, o co chodzi. W poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące go pytania udał się do sali tronowej myśląc, że zastanie tam swego ojca, króla Dżanga. Zamiast niego zobaczył matkę. Bledszą niż zwykle i nieobecną duchem. Oaang widząc jej stan przeraził się.

        - Matko, jeżeli mi  nie odpowiesz, wzywam medyka!

        - Twój ojciec nie żyje! - wybuchnęła raptownie królowa Lin i ukryła twarz w  dłoniach.

        Książę cofnął się parę kroków. Zachwiał się i rozejrzał bezrozumnie. Nagle odwrócił się i zaczął biec. Biegł długo i szybko nie zatrzymując się, kątem oka dostrzegając  schodzących mu z drogi dworzan. Dobiegł do pomieszczenia, w którym przebywała Starmiss i upadł na kolana. Wadera podeszła do chłopaka i polizała go po twarzy. Następnie, jakby wyczuwając, co się stało, zawyła przeciągle, a jej wycie, przepełnione smutkiem i żalem, słychać było w najdalszym zakątku pałacu .

        Oaang spuścił głowę na pierś. Do jego oczu zaczęły napływać gorzkie łzy bezsilności i rozpaczy. Tak niedawno wrócił do rodziny i tak niedawno odzyskał ojca, a teraz go stracił. Bezpowrotnie. Przytulił się do swojej wilczycy i tak cierpieli razem w ciszy...

                                                                                                *

        Karina szła szybko ozdobnym, pałacowym korytarzem. Serce miała rozdarte i pełne bólu. O śmierci króla dowiedziała się , tak jak wszyscy, wczoraj. Chciała odszukać Oaanga natychmiast, być przy nim w tej smutnej chwili, podzielić jego cierpienie. Jednak nigdzie nie mogła go znaleźć. Wreszcie jeden z dworzan powiedział jej, że książę opuścił pałac i nikt nie wie, gdzie jest. Wstrząśnięta Karina zaszyła się w swej komnacie, czekając na jego powrót.

   Przez całą noc Karina czuła w sobie dziwną pustkę. Uczucie bezpieczeństwa, które towarzyszyło jej od chwili, gdy przekroczyła grube mury zamkowe, zniknęło bezpowrotnie. Dziewczyna czuła też wielki żal. Wprawdzie nie poznała władcy zbyt dobrze. Zamieniła z nim  może ze dwa, trzy  słowa, ale od pierwszej chwili wydał się jej przyjazny i serdeczny. Szanowała go i nawet zdążyła polubić. Wiedziała, że był dobrym władcą i umiejętnie rządził krajem. Był popularny i lubiany. "Dlaczego i kto go zabił? Co teraz będzie z Oaangiem? On zostanie królem  czy jego brat Casse? Co się teraz stanie? Jak odkryć zabójców?" - Te i inne pytania tłoczyły się  w głowie dziewczyny.

       Rano Karina przywdziała długą, czarną suknię, związała ciasno włosy, na znak żałoby wplotła w nie czarne wstążki  i opuściła swą sypialnię.Choć nic nie jadła ani nie piła od wczorajszego popołudnia, nie czuła głodu ani pragnienia. Szukała księcia cały ranek, aż wreszcie jedna z dwórek powiedziała jej, że Oaang wrócił, ale że zachowuje się dziwnie, jak opętany.

        - Mówią, że książę oszalał! - wyszeptała przerażona dwórka - Biega po pałacu, roztrącając ludzi.

        Karina nie zastanawiając się nawet przez chwilę skierowała swe kroki ku jego komnacie. Siedział na fotelu, stojącym w rogu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy weszła, nie poruszył się, tylko Starmiss lekko skuliła uszy.

        - Jak się czujesz? - Spytała inuitka .

        - Już wiesz. - Bardziej stwierdził, niż spytał książę. - Widziałaś się z mym bratem? Jak się czuje Casse?

        " Martwi się o innych, mimo iż sam jest w opłakanym stanie - cały Oaang. Byłby z niego dobry król" - przemknęło Karinie przez myśl. Po chwili odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie:

        - Nie. Nie pomyślałam o nim... Tylko o tobie - wyznała - Ja... Nie mogłam rozmawiać z innymi. Gdy dowiedziałam się o morderstwie twego ojca... nie mogłam ... musiałam pobyć sama.

        Oaang uśmiechnął się smutno.

        - Dobrze, że jesteś. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Dziękuję.

        - Nie dziękuj mi, nie ma przecież za co - odpowiedziała Karina , siadając naprzeciwko niego na skraju łóżka.

        Siedzieli tak w ciszy przez długą chwilę, aż ich oczy znowu się spotkały. Wtedy Oaang odezwał się:        

        - Musimy pójść odszukać Cassego. Muszę wrócić do matki. Zostawiłem ją tak niespodziewanie. Proszę, chodź ze mną, będzie mi raźniej.

        - Oczywiście, możesz na mnie liczyć - powiedziała Karina i po chwili dodała cichutko, tylko do siebie - zawsze...

        Ciszę, jaka potem zapadła, przerwało walenie do drzwi.

        - Wejść, wejść - powiedział chłopak chłodno i na tyle głośno, żeby osoba stojąca za dwuskrzydłowymi drzwiami jego komnaty mogła go usłyszeć.

        Do pokoju wkroczył Casse, miał podkrążone i lekko zaczerwienione oczy,  wydawał się zmęczony i przybity.

        - Bracie - krzyknął - zostaliśmy sami. Bracie, któż mógł być tak okrutny? Co robić? - spytał gorączkowo, po czym spokojniej już dodał - Datę pogrzebu naszego ojca ustalono na za tydzień.  Żeby wszyscy ważni zagraniczni goście mogli przybyć... Myślałem, że chciałbyś wiedzieć....

        - Dziekuję ci, Casse. Czy wiadomo już, jak to się stało? Czy wiadomo cokolwiek? - spytał i kiwnął głową na swego bliźniaka, żeby usiadł.

        - Przesłuchano paru świadków zdarzenia. Ludzie są przerażeni. Podobno była to jakaś świetnie zorganizowana grupa, która pojawiła się znikąd. Ci bandyci byli doskonale uzbrojeni. Do zamordowania naszego ojca, jego straży przybocznej oraz posłów z Harlimburgu, użyto zatrutych strzałek.  

        - Rozumiem - odpowiedział wybraniec wody. - A co z dziedzictwem? Co z królestwem? Kiedy będzie odczytana ostatnia wola naszego ojca?

        - Dziś, o godzinie szesnastej. Trzeba to zrobić jak najprędzej, bo w  godzinie próby nasz kraj potrzebuje władcy.... Dziś ... zostanie odczytana  jego ostatnia wola... Wtedy dowiemy się, który z nas....Teraz, mój bracie, cię zostawię. Zobaczymy się później - i z tymi słowami na ustach Casse wyszedł.

          Oaang westchnął. Musiał być silny i dobrze o tym wiedział. "Niedługo okaże się, kto jest prawowitym następcą tronu. Gdyby mój ojciec chciał postąpić zgodnie z naszym starodawnym zwyczajem,  wybrałby swe najstarsze dziecko - Tarinę,  moją siostrę. Ale ona nigdy nie lubiła polityki i zawsze chciała się tylko uczyć, studiować, pisać kroniki, więc... Wiele razy prosiła ojca, aby oszczędził jej  trudu rządzenia. Nie, Tarinie nie przypadnie prawo do tronu - rozmyślał chłopak - Ja... Czy ojciec mógłby mnie wybrać? Czy ja byłbym szczęśliwy będąc królem?  Czy ja tego bym chciał? - Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko - Nie. Nie chciałbym . Nie byłbym szczęśliwy. Bycie królem to wielka odpowiedzialność i wielkie ograniczenie. Ograniczenie wolności. A ja kocham moją wolność, pełnienie tego stanowiska byłoby dla mnie obowiązkiem nie do zniesienia. Zakładając, że mój ojciec to wiedział, to mój bliźniaczy brat będzie królem. I dobrze, i bardzo dobrze. - na twarzy księcia wykwitł lekki uśmiech - Mam nadzieję, że tak się stanie..."

                                                                                         *

        - To będzie trudne - stwierdziła hrabina Darschaus.

        - Wiem pani, ale to działanie jest niezbędne - odpowiedział  Catbage.

        - Ale cóż nam to przyniesie? - spytała dosyć gwałtownie dama.

        - Wojnę. A przecież nam... zależy na wojnie. Gdzie wojna, tam i zysk. Gdzie zysk, tam i my - Catbage uśmiechnął się złowrogo.

        - Wojna - świetnie! Bogactwo  - doskonale! Ale to mało, mało, za mało !  Ja chcę władzy!!! Pieniędzy mam dość! - wykrzyknęła hrabina, demonstracyjnie pokazując swój olbrzymi łańcuch z diamentami, który nosiła dumnie na szyi.

        - Zachowaj spokój, pani. Gdy wybuchnie już wojna, nasza wojna, wojna,  którą sami wywołamy, znajdzie się niejedna okazja,by  sięgnąć po władzę. Będzie chaos, anarchia ....czego chcieć więcej? Ty, moja Pani,  zostaniesz wielką królową, która odbuduje państwo, co ja mówię, dwa państwa i wprowadzi nowy ład i porządek. Już moja w tym głowa. To ty zostaniesz tą, która w magiczny sposób, jak za dotknięciem czarodziejskiej  różdżki,  zażegna wszelkie spory.  A ja... Mnie wystarczy, że przy Tobie zbuduję swoją małą fortunkę i że moja zemsta wreszcie dojdzie do skutku - uśmiechnął się chytrze starzec - Królowa Penelopa nie dorasta ci do pięt, królowa Lin nie jest dla ciebie żadnym przeciwnikiem, one obie są słabe, a ci dwaj smarkacze? Oaang i Casse, kim oni są? To nie są wojownicy, to nie są wielkie umysły, to ledwo odrosłe od ziemi wyrostki. Zgnieciemy ich  jak robactwo, zmiażdżymy......

        - Och, gdybyż to wszystko było takie proste - parsknęła kobieta, a następnie ruchem ręki odprawiła swego najemnika i zarazem współspiskowca - możesz już iść, Catbage. Za dzisiaj - tu uśmiechnęła się uroczo - bardzo ci dziękuję.

        Mężczyzna skłonił się i wyszedł. Był w wyśmienitym humorze. "Może chociaż u schyłku mego życia uda mi się coś osiągnąć. Ach, intrygi, intrygi - zawsze najbardziej mnie emocjonowały" - pomyślał.

        

       

        

    

        

  

  

  
  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top