Rozdział V

   Potężne drzwi otworzyła drobna, ubrana w prostą, brązową suknię kobieta. Na widok zmęczonych drogą wędrowców uśmiechnęła się i powiedziała pełnym życzliwości głosem :

  -  Witajcie, spodziewałam się was, ale dlaczego przychodzicie o tak wczesnej porze? Przecież moja karczma nie jest jeszcze gotowa na wasze przyjęcie.

  - Czy my się znamy? - Spytał Oaang unosząc jedną brew. - Musiała nas chyba pani z kimś pomylić...

   - Ależ nie, to niemożliwe. Od organizatora spotkania dostałam dokładne wytyczne, jak będą wyglądać goście. I oto jesteście wy, w pełnej krasie. Wszystko jest na swoim miejscu, nawet ta wadera - mówiąc to, niewiasta skinęła głową w kierunku Starmiss - No cóż, skoro już przyszliście, to zapraszam do środka. Podam wam jakieś zakąski i coś do picia, ale na treściwszą strawę i zabawy będziecie musieli jeszcze poczekać.

  Powiedziawszy to, kobieta weszła do środka karczmy. Panował tam zaduch. Po prawej stronie stał duży kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Natomiast po lewej, naprzeciwko kominka, stało olbrzymie akwarium, po brzegi wypełnione wodą, ale bez ryb. Pośrodku pomieszczenia ustawiony był jeden duży, okrągły, drewniany stół. Wokół niego  stało sześć krzeseł.

  Ruchem ręki gospodyni usadziła swoich gości. Starmiss kazała jednak zostać na zewnątrz, ale na pocieszenie przyniosła jej wodę i duży kawał cielęciny.

  - Nie wiem, co o tym myśleć - przyznała Karina, gdy zaspokoiła już pierwszy głód, napychając się suszonymi owocami i orzechami. - Z jednej strony, odkąd cię poznałam, w moim życiu dzieją się same niesłychane i niespodziewane rzeczy, ale to tajemnicze przyjęcie... To już chyba lekka przesada.

   - Posłuchaj, widziałaś nazwę tej knajpy, prawda?- Spytał chłopak, po czym nie czekając na odpowiedż kontynuował -  "Wejście do raju - Karczma Pod Czterema Żywiołami". Jak myślisz, co to może oznaczać?  Ja wiem, jestem pewien, że to mój opiekun - duch wody to dla nas zorganizował. Teraz musimy tylko zachować spokój i czekać cierpliwie.

   - Ja jestem spokojna. To ty się cały trzęsiesz jak galareta - stwierdziła cierpko  dziewczyna, mając już dość  niepewności.

   Po tej wymianie zdań dwójka przyjaciół nie odzywała się do siebie przez dłuższy czas.   Jedynie czekali. Upłynęło ponad dwadzieścia minut, zanim usłyszeli pukanie do drzwi. Gospodyni pobiegła otworzyć. Po krótkiej ,cichej rozmowie na powitanie, której ani inuitka , ani azjata nie zdołali usłyszeć, do karczmy wszedł krępy, łysy mężczyzna.

   - Pan ziemi! - Wykrzyknął Oaang, rozpłaszczając się na podłodze w wymownym ukłonie.

  - No widzę, że cię dobrze wyedukowano - powiedział duch ziemi pogodnie - proszę wstań mój drogi przyjacielu. Nie musisz mi okazywać aż tak wielkiego szacunku. Dobrze wiesz, że jestem najsłabszy z całej czwórki rodzeństwa.

  - Rodzeństwa? - Spytała Karina.

   - Tak, wszystkie duchy żywiołów to rodzina, rodzeństwo - wytłumaczył Oaang.

   Młodzieniec po chwili ponownie   otworzył usta, zapewne chcąc coś jeszcze dodać, ale nie zdążył, ponieważ w tym momencie coś wyskoczyło z akwarium. Azjata ponownie upadł na podłogę w geście czci wobec istoty o wiele potężniejszej od niego samego. Tym razem osobą, która w tak nietypowy sposób dołączyła do niewielkiego zgromadzenia był sam duch wody. Wysoki, muskularny, z czarną brodą i krótkimi włosami wyglądał naprawdę groźnie. Jednakże całe początkowe wrażenie prysło,  gdy odezwał się swoim niskim, dobrodusznym głosem :

   - Och, kogo to widzą moje oczy - tu zatrzymał się na chwilę i uśmiechnął szeroko - Czyżbyś to był ty, mój drogi  Oaangu? Wyglądasz jak rozpłaszczony naleśnik - dodał z nutką sarkazmu. Duch wody już wiele razy próbował przekonać księcia, aby witał go w nieco mniej uniżony sposób.

   Karina, niezauważona przez nikogo, popijała herbatę z ozdobnej filiżanki do chwili, gdy za swoimi plecami usłyszała cichy, zmysłowy głos:
 
  - Witaj, niezmiernie się cieszę, że udało nam się wreszcie spotkać.

   Dziewczyna w mgnieniu oka odwróciła się w stronę, z której dobiegał dźwięk, omal nie wylewjąc trzymanego przez siebie napoju. Przed nią stała przepiękna kobieta o długich, ciemnych włosach, czerwonych ustach i śnieżnobiałej skórze.

   -  Kim jesteś? - wyszeptała inuitka, ale to pytanie zagłuszył okrzyk ducha wody.

  - Siostrunia, moja kochana! Cóż to za zmiana stylu? Nie wiedziałem, że umiesz tak dyskretnie pojawiać się na spotkaniach.

   - Chyba dużo rzeczy jescze o mnie nie wiesz, braciszku - wycedziła kobieta- duch ognia.

   Oaang, który właśnie się podnosił, zastygł w bezruchu. Był trochę zdezorientowany. Odkąd został wybrańcem, jego matka dołożyła wszelkich starań,aby nauczono go, jak powinien się  zachowywać w obecności tych przedwiecznych istot - duchów natury. Wpojono mu, aby zawsze kłaniać się uniżenie i spuszczać  wzrok. Jednak wcześniejsza uwaga opiekuna dała mu wiele do myślenia. Zdecydował się końcu jedynie na pochylenie głowy w kierunku  władczyni ognia.

   W tym momencie ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Do środka wszedł żylasty młokos wyglądający na piętnaście, może szesnaście lat.

   - Hej, co tam u was, sztywniaki? - Zawołał od wejścia, po czym podszedł do Kariny, ucałował jej dłoń i szarmanckim głosem dopowiedział - Cóż  taka piękność jak ty  robi w takim nieodpowiednim towarzystwie?

   - Ty, wicher, nie przystawiaj się do niej - zawołał donośnie władca wody - nie sądzisz, że jest troszkę dla ciebie za młoda...

   Duch wiatru nic nie powiedział, tylko rzucił swemu bratu mordercze spojrzenie, a następnie odsunął się od dziewczyny, która nagle poczuła się bardzo niezręcznie. Ciszę, jaka nastała, przerwała gospodyni zapraszając wszystkich, by usiedli i zapewniając, że już niedługo pojawią się przystawki. Karina usiadła pomiędzy Oaangiem, a  duchem ognia, czekając niepewnie na to , co się dalej miało wydarzyć.

   - No dobrze, skoro już się wszyscy przywitaliśmy, możemy się zająć sprawami ważnymi - zaczął mówić duch wody - Na tym spotkaniu chciałbym, po pierwsze, omówić konsekwencje uwięzienia mojego ucznia i tym samym podważenia mojego autorytetu.Nie cierpię, gdy ktoś podważa mój autorytet - tu uniósł nieco głos -  Po drugie, chciałbym poruszyć kwestię naznaczenia Kariny jako wybranki ognia - spojrzał na swoją siostrę, tym samym oddając jej głos.

   - Karino - zwróciła się władczyni ognia - obserwowałam cię od dłuższego czasu. Jesteś niezwykłą młodą kobietą, o silnej woli, szlachetnym sercu  i godnym podziwu uporze w dążeniu do celów. Byłabym zaszczycona, gdybyś zechciała być moją przedstawicielką wśród ludzi. Czy jesteś gotowa stać się wybranką ognia, razem ze wszystkimi przywilejami i obowiązkami, jakie się z tym wiążą?

   Inuitka nie wiedziała, co powiedzieć. Była bardzo  zmieszana.Obecność czterech magicznych duchów przytłaczała ją, serce biło jej jak oszalałe, trudno było jej zebrać myśli. Ona wybranką ognia? Cóż to mogło oznaczać? Co miałaby robić? Czując, że to nie czas na zadawanie pytań,  zdołała z siebie wydusić:

   - Tak, proszę pani - wzięła głęboki wdech, by się uspokoić, niestety z mizernym skutkiem - jestem gotowa.

  - No to świetnie - kobieta - duch ognia ucieszyła się, po czym klasnęła w dłonie.

   Karina nagle poczuła nieopanowaną senność. Chciała coś powiedzieć, ale w głowie miała pustkę. Jej powieki stały się ciężkie, bardzo ciężkie. Dziewczyna osunęła się nieprzytomna z krzesła. 

        - Musicie mi wybaczyć, to potrwa tylko chwilę - powiedziała władczyni ognia, wstając od stołu i zabierając ze sobą nieprzytomną Karinę do sąsiedniego pomieszczenia.

        Ułożywszy dziewczynę na drewnianej podłodze, wymówiła jedno słowo - ignis, a następnie położyła swoją nieskazitelną dłoń na czole inuitki. Po chwili cofnęła rękę i westchnęła  z zadowolneniem. Wiedziała, że ta dziewczyna jej nie zawiedzie. Zadowlona ze swojego wyboru, wróciła do głównej sali, aby uczestniczyć w prowadzonej tam rozmowie.   Młoda wybranka ognia leżała  odosobniona w małym pomieszczeniu i ocknęła się dopiero  następnego dnia.

         Tymczasem duchy czterech żywiołów razem z księciem jescze długo ze sobą rozmawilali o wielu ważnych i o równie wielu błahych sprawach.

                                                                                *

        Dobiegający siedemidziesiątki mężczyzna szedł wąskimi ulicami Fiteru. Niespiesznie zmierzał w kierunku willi hrabiny Darschaus - swojej przełożonej i zarazem popleczniczki. Miał z nią dzisiaj umówione spotkanie na dwunastą w południe. Trzeba było omówić sprawę rozpoczęcia ostatniej fazy uknutego przez nich planu.  Starzec uśmiechnął się pod nosem. Jak do tej pory, wszystko szło pomyślnie. "Już niedługo naszemu  ukochanemu królowi Dżangowi wreszcie spełźnie uśmiech z tej jego prześlicznej twarzy" - pomyśał.

        Po parunastu minutach spaceru, wreszcie doszedł do celu - potężnego domu ogrodzonego posępnym, kamiennym murem. Drzwi otworzył mu lokaj, który doporadził go do wystawnego salonu, znajdującego się w zachodniej części rezydencji. Kobieta, stojąca obok niskiego stoliczka do kawy, ubrana w przepiękną, długą, srebrną suknię była oczywiście panią tego domu - panią Darschaus.

        - Och, witaj mój drogi Catbage, jak dawno się nie widzieliśmy! - powiedziała na powitanie, a w jej oczach pojawiły się jakieś dziwne ogniki. - Wartiano, przynieś herbatę i ciasteczka - powiedziała do służącego.

        - Witaj moja pani - powiedział starzec, wygodnie usadawiając się na białej kanapie znajdującej się w rogu komnaty - mamy tyle spraw do omówienia, nie sądzisz?

        - Zaiste - powiedziała hrabina, uśmiechając się złowróżbnie.

  

  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top