Rozdział III

   Karina westchnęła. Długa podróż dawała jej się we znaki. Spojrzała na swojego towarzysza podróży i spytała:

  - Czy możemy zrobić przerwę? Jestem bardzo zmęczona i chce  mi się pić.

  - No dobrze - chłopak spojrzał na nią, uśmiechnął się i przystanął, po czym powiedział - Wiesz, jeśli chcesz możemy jeszcze zawrócić. Odprowadzę cię do twojej wioski, a do stolicy pójdę sam.  Mamy jeszcze bardzo daleko, a ty już jesteś wyczerpana.

  Karina spojrzała na niego wilkiem. Nie cierpiała, kiedy ktoś się tak o nią "martwił".  Nic jednak nie powiedziała, tylko siedziała cicho, zastanawiając się nad swoją krótką, lecz skomplikowaną relacją między nią a tym chłopakiem - Oaangiem.

  Poznali się zaledwie wczoraj, w dość nietypowych okolicznościach. Potem azjata zadeklarował, że chciałby udać się  do Fiteru. Wówczas Karina zaciekawiona zarówno tajemniczym chłopakiem, jak i wizją poznania jednego z największych miast na całym globie, zaproponowała swój udział w ekspedycji. Oaang bardzo się ucieszył i chętnie przystał na towarzystwo inuitki.  Podczas pierwszych godzin podróży zawzięcie rozmawiali, poznając się lepiej. Karina musiała przyznać, że Oaang jest niezwykle elokwentnym interlokutorem, co jej bardzo odpowiadało. Natomiast Oaangowi w Karinie przede wszystkim podobała się jej szczerość i prostolinijność. 

  Karina w końcu oznajmiła, że odpoczęła wystarczająco i że mogą ruszać w dalszą drogę.

  - Opowiedz mi coś o swojej rodzinie - poprosiła dziewczyna, zaledwie parę sekund po wznowieniu wędrówki.

   Oaang spojrzał na nią z wyrzutem. Do tej pory udawało mu się zgrabnie omijać ten temat, jednakże teraz musiał zdradzić to, kim naprawdę jest - nie miał na to ochoty.

  - Jak już wiesz - zaczął niechętnie - pochodzę z Fiteru. Mam jedną straszą siostrę  i - tu się zawahał - brata bliźniaka, który  nazywa się Casse. Mój ojciec i moja matka są ... można powiedzieć, że są  politykami.

  - Uuu, pewnie są ważni - roześmiała się Karina.

  - Moi rodzice to król Dżang  i królowa Lin - powiedział Oaang poważnie.

    Inuitka przystanęła skonfundowana. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Właśnie okazało się, że podróżowała z księciem, którego wcześniej uratowała.

  - Chwileczkę, czegoś tu nie rozumiem. Jeżeli jesteś księciem, to jakim cudem znalazłeś się w lodzie gdzieś na dalekiej północy naszego kraju.

   - Mówiłem ci już, ostatnie co pamiętam, zanim zostałem zamrożony, to to, jak szedłem spać w swojej komnacie na zamku.

  - I chcesz mi wmówić, że tak po prostu przeniosłeś się z zamkowego łoża do zimnej groty?

   Mimo, iż pytanie było retoryczne, Oaang odpowiedział:

  - Uważam, że użyto wobec mnie magii. Czarnej magii. Jakiś potężny czarnoksiężnik chciał się mnie pozbyć, a że nie mógł mnie zabić, gdyż jestem wybrańcem wody, to mnie uwięził - uniósł się książę.

   - Jesteś kim? Wybrańcem wody? Co to znaczy?

   Chłopak wpatrywał się w Karinę  zakłopotany. Niezręczną ciszę przerwało wycie wilczycy Starmiss.

  - Wybacz, nie mogę ci tego powiedzieć - w końcu wydusił z siebie Oaang, jednakże zaraz dodał - teraz nie mogę ci tego powiedzieć.  Przyjdzie taki dzień, kiedy się dowiesz. Czuję w tobie wielką  moc. W końcu nie każdemu pokazuje się  Jajo Ognia.

  Karina czuła się coraz bardziej zagubiona. Nic nie zrozumiała z tego, co powiedział do niej Oaang. Uspokajała ją jedynie myśl, że kiedyś, może nawet niedługo, się dowie. Dalej inuitka i książę z wilczycą u boku szli w milczeniu.

                                      *

  Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Oaang zarządził przerwę na noc. Karina wyczerpana opadła na ziemię, rzucając obok skromny tobołek, który ze sobą niosła.

  - Ty wolisz rozstawić namiot czy rozpalić ognisko? - Zapytał prozaiczne książę.

  - Wolę zasnąć - zajęczała dziewczyna, po chwili namysłu dodała jednak - Tak na serio, wolę rozpalić ognisko.

  - To dobrze. Bo wiesz, woda nie lubi ognia - powiedział chłopak mrużąc oczy w rozbawieniu i uśmiechając się promiennie do swej  towarzyszki.

  Karina odwzajemniła uśmiech, a następnie lekko się ociągając, wstała. Poszła poszukać chrustu na opał. Na szczęście nie musiała iść daleko,  ponieważ wokół polany, gdzie miało stanąć ich  prowizoryczne obozowisko, leżało mnóstwo suchych gałązek.

  Następnie wyjęła ze swojej torby zapałki  i rozpaliła ognisko. Nie było duże, a gałęzie które wybrała, nie najlepiej się paliły, jednakże dziewczyna skonstatowała, że jej dzieło jest wystarczająco dobre. Z westchnieniem usiadła koło nowo-zrobionego  paleniska. Włożyła sobie pod plecy tobołek i zamknęła oczy, próbując choć trochę zregenerować siły po długiej i żmudnej wędrówce.

   Wątpliwy wypoczynek dziewczyny przerwał Oaang, pytając czy jest głodna. Karina ponownie westchnęła, po czym nic nie mówiąc, wyciągnęła rękę w jego kierunku. Chłopak uśmiechnął się - trzeba przyznać, że książę należał do ludzi niezwykle pogodnych  i wesołych - i podał inuitce spory kawałek suszonego mięsa. Sam natomiast zadowolił się korzonkami I lekko nieświeżym jabłkiem. Starmiss rzucił duży kawał suszonego mięsa. Wilczyca zawarczała cicho, widocznie niezadowolana ze swojego przydziału.

  Posiłek zjedli w milczeniu. Zaraz potem  poszli spać do niewielkiego namiotu. Karina była tak zmęczona, że ani brud, ani twarda karimata nie przeszkodziły jej w szybkim zaśnięciu.

  W nocy dziewczynę obudziły niecodzienne dźwięki - głośne i nieprzyjazne warczenie wilczycy Starmiss oraz czyjś okrzyk :

   - Uciszcie tego kundla!

  Karina zamarła w bezruchu. Odwróciła głowę, by spojrzeć czy Oaang też się obudził, ale chłopaka nie było w namiocie. Tymczasem do jej uszu dobiegły odgłosy szarpaniny  i walki. Słyszała krzyki jakichś mężczyzn i od czasu do czasu pojedyncze i dzikie  warknięcia Starmiss. Karina nie była pewna, co powinna zrobić. Wiedząc, że wychodząc z namiotu jedynie naraziłaby się na atak nieprzyjaciół, a nie pomogła Oaangowi, siedziała cicho próbując wywnioskować z odgłosów dobiegających z zewnątrz, kto wygrywa. Obiecała też sobie w duchu, że jeśli  będzie jej dane, nauczy się walczyć, żeby już nigdy więcej nie dopuścić do takiej beznadziejnej sytuacji.

  Nagle usłyszała krzyk - to był Oaang. Spanikowana, chciała coś zrobić, ale było już za późno. Ktoś z ogromną siłą otworzył wejście  namiotu i wszedł do środka. Był to masywny, czarnowłosy osiłek. Karina pisnęła z przerażenia. Mężczyzna uśmiechnął się do niej obleśnie, po czym powiedział:

  - No proszę, co my tu mamy. Chodźcie zobaczyć chłopaki - następnie zwrócił się do dziewczyny - Czy masz przy sobie jakieś pieniądze, złotko?

   Karina pokręciła przecząco głową, zbyt przestraszona by cokolwiek powiedzieć. Mężczyzna znów się uśmiechnął, odsłaniając rząd nierównych zębów. Z impetem wszedł głębiej do namiotu, złapał dziewczynę w pasie i wyciągnął na zimne, nocne powietrze. Karina miotała się na wszystkie strony, kopiąc, krzycząc, a nawet gryząc. Jednakże czego nie by nie zrobiła, nie mogła się wyrwać z mocnego uścisku brutala.

   - Ma mała temperament - zarechotał osiłek -  jeszcze wzmacniając uścisk .

   - Ogłusz ją - zawołał jakiś władczy głos, który Karina usłyszała po raz pierwszy tej nocy.

   - Proszę wypuśćcie mnie - poprosiła dziewczyna cieniutkim głosikiem.

   - Wybacz złociutka, ale nie dzisiaj - powiedział bandyta nadal trzymając ją mocno.

  Była to ostatnia rzecz, jaką inuitka zapamiętała z tamtej nocy, ponieważ chwilę później została ogłuszona. Coś ciężkiego dość mocno uderzyło ją w głowę. Jej ciało bezwładnie opadło na plecy olbrzyma, który ją wcześniej pochwycił.

  Bandyci triumfowali.

 

 

 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top