...

...Małe światełko iskrzące się w dali, bezlitosne,ciemne pnącza owijające moje nikłe kończyny oraz ja: bezsilna, łkająca i niemająca "Podparcia". Podparcia zarówno od osób obcych, jak i tych "Blizkich-nieznajomych". Próbująca doczołgać się do prawdopodobnie jeszcze gorszego jutra i jeszcze cięższego wysiłku. W końcu przychodzi doń myśl okrutna: "Zakończyć to czas!". Mrok kumulujący się w świadomości, jest już u władzy. Nie wydostanę się! To COŚ chce mojej "samo-eutanazji" ! Nierówna walka, nieciekawe skutki. Oto nadeszła pierwsza próba: próba wiatru. Me ciało chce lecieć, nie patrząc na lądowanie. Już jestem w powietrzu! Wolność czóję około sekundy, potem tylko spadam w dół. Pobudka niemiła, choć ze śniadaniem do łużka: kroplówką. Samo podanie niezbyt apetyczne, choć z niesmakiem po przegranej i tak nic bym nie tknęła. Codzień ten sam posiłek, te same, smutne ściany i ci sami obcy płaczący nade mną. Płaczący choć nie ruszył ich nawet mój wyrok: ubywanie sił wszelkich. Typ pierwszy, Arnolda Chiariego " To przecież niema wpływu! ". Żarty i niesubordynacja są niewybaczalne w takich tematach, nawet jeżeli płyną z dobrej woli. Tak zrozumiałam, iż otaczam się oszustami. Była-rodzina, byli-przyjaciele, byli-znajomi, osoby pozornie kochające mnie. Wiele po tamtym rezonansie się skończyło, zmieniło. Inne stały się relacje; nieśmiałe, raczej milczące. Lecz wróćmy do czasu gdy powróciłam do domu. Cisza trwała w najlepsze. Nikt działania nie podjął, co mnie tylko utwierdziło: nikt niema tyle troski, niezbyt ważnym to było. "Samo" się żyje. Gdybym też miała tę zdolność! Nie, charakter z talentem w wygodzie by zgniły. Choć w mym stanie i Tak na wiele się nie zdadzą. Czas kolejnej próby wyzwolenia ducha: ognia. Nieustanne przypalanie żywych tkanek. Skóra stała się pamięta, wrażliwa, całe ręce i nogi pokrywały poparzenia. "Po co sprawiałam sobie większy ból?"- Możnaby zapytać. Wpadłam wtem w obłęd, przyjemnością stały się katusze. A miłością ból i szaleństwo. "BLIZCY"? Starali się ignorować, lecz w końcu chcieli przerwać moje zrozumienie świata. Zabrali mnie bez uprzedzenia, tak nad wielką wodę. Ale nie pomogło to, wręcz przeciwnie. Nie czółam nawet mojej odwiecznej, powracającej nienawiści do pisku bezwiednie gubiącego się gdzie tylko może. Od dobrych kilku godzin nie czółam też od łydki w dół, ale jak zawsze było to raczej chwilowe. W takich chwilach zazwyczaj używałam kul zza czasów gdy wuj złamał obydwie nogi w wypadku samochodowym. Nie używał ich zbyt długo: lekarze nie zaówarzyli jednego złamanego żebra, które wnet przebiło jego płuco. Zginął jak największy śmieć, nieliczący się nawet dla państwa jako podatnik. Nadeszła chwila kolejnej próby i wtedy miałam nadzieję, że na następnego właściciela niszczęsnych kul. Nieuprzedzając nikogo wcześniej wybrałam się na krótki spacer. Stanęłam na pomoście i chwilę później poczółam już jak moje płuca powoli zapełniają się wodą. "...I nadeszła chwila błoga, śmierć zabierze oddech mój..."* -Jak mówi klasyk. Znów białe, nudne ściany, znowu to śniadanie, znowu ci nierozumni ludzie. Zaczęłam nawet zastanawiać się czy to nie przypadek, małe światełko pozornie zbliżyło się do tamtejszej wersji mnie. Miałam dłuższą przerwę od moich starań, ale była bona tylko z litości do "najbliższych". Zaczęłam myśleć tylko o nich, nie zważając na mój stan zdrowia, co objawiło się już na kolejnych badaniach. "Nie może się tak frasować!"- Chrzanił doktor rodzicom. Byli oni zaskoczeni i zawstydzeni zarazem: ich córka zaczęła spowrotem " normalnie żyć" , funkcjonować psychicznie. Stało się dla mnie jasne, że myślałam wtedy  nie-empatycznie. Znów pojechaliśmy nad jezioro. Tym razem nad inne i zaczęłam tam na własnych nogach. Uznałam, że jak nienawidziłam piasku tak nieprzepadałam za swoim ciałem. Położyłam się na nim i zasnęłam. Blade ściany, apetyczne śniadanie dożylne... Okazało się,  iż dostałam udaru słonecznego i znów jestem hospitalizowana. Tego dnia nawet nie myślałam o próbie gruntu, moje myśli były puste jak przed każdą z nich. Wróciłam do domu i życie zaczęło lecieć jak film. Nie potrafiłam wczuć się w żadną sytuację. Trwało to może kilka tygodni. Powróciły ciepłe wspomnienia, te z ludźmi z "Rodziny". Nie chcę ich już więcej krzywdzić, nawet jeżeli oznacza to moje cierpienie choć nie fizyczne.

*- Jest to cytat z piosenki "Czarny chleb i czarna kawa" autorstwa STRACHY NA LACHY

Dziękuję za przeczytanie oraz ewentualnie komętarz z jakąś poprwką lub radą! Dzięki temu mogę stać się jeszcze lepsza! Bywajcie, do następnego moje makaroniki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #depresja