Ania, Mania i spocone chomiki
Dziś rzeczona Wigilia Wigilii. Budzik zadzwonił o szóstej rano, czyli dokładnie dziesięć minut temu. Poniedziałek... Za jakie grzechy?! Moja matka dziwi mi się, że nie lubię chodzić do szkoły. " Przecież masz dobre oceny!" Mówi. Tylko to nie kwestia ocen. Mam dość tego, że jako jedyna siedzę sama, że ze mnie wszyscy się śmieją i to mnie wszyscy potem błagają o odpisanie zadania. Czasem mam wrażenie, że to podstawówka, a nie liceum.
Zakładam pierwsze lepsze ciuchy, które w miarę nie kolidują ze sobą kolorami i idę do łazienki się ogarnąć. Po wyjściu mam po prostu rozczesane włosy oraz umyte zęby i twarz. Jak już kiedyś wspominałam, nigdy nie robię makijażu.
Po zjedzeniu śniadania pędzę na autobus. Mam nadzieję, że się nie spóźnię. Kiedy dobiegam do przystanku, autobus właśnie podjeżdża. Idealnie.
Jednak kiedy otwierają się drzwi, nic nie jest idealne, a świat znowu staje się szary. W drzwiach autobusu stoi chłopak z mojej klasy. Piotrek.
- Oo! Kogo ja widzę! Mania! - większość klasy mówi tak na mnie, od kiedy babka od niemieckiego zamiast Ania, powiedziała Mania. Nie mam pojęcia, co w tym zabawnego, ale moja klasa idiotów (wyglądających jak upośledzone, spocone chomiki) uważa to za żart nad żartami.
- spadaj - mówię do Piotrka. Nie dlatego, że mnie wnerwia (chociaż to też). Bardziej dlatego, że blokuje mi drzwi.
- Oooo, co to, bojowa Mania?
Boże, czy on zawsze jest taki głupi?
-Nie gadaj głupot, tylko się przesuń - już prawie krzyczę.
- Bo co? - pyta się i patrzy na mnie z głupkowatym wyrazem twarzy.
W tym momencie powinien przyjść Kuba, odepchnąć go i powiedzieć "odwal się od niej" albo coś w tym stylu. Ale nie przyszedł.
Skoro tak, to muszę sobie radzić sama. Chwilę poźniej słyszę jęk i widzę Piotrka trzymającego się za kroczę i osuwającego się na podłogę.
No, niektóre kopniaki na prawdę działają. Wzdycham i spokojnie przechodzę w dalszą część autobusu.
Nie ma to jak dobry początek dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top