9
Po kolacji zebrano nas na dziedzińcu z wielkim drzewem. Tam Sztorm ogłosił wieczorne konkurencje. On, Heather i Sr. John stali na konarach drzewa.
- Udacie się do pobliskiej wioski zwanej Mirabell i niezauważeni wśliźniecie się do skarbca. Tam czekać na was będą cztery skrzynie z monetami w różnych kolorach. Następnie wrócicie tu i oddacie monetę wybranemu nauczycielowi. Pierwsza osoba poleci na misję zwiadowczą wraz z Heatherą. - po ostatnim zdaniu przez tłum uczniów przebiegły podekscytowane szmery. Nasza pierwsza misja! Radość i podniecenie dosłownie mnie rozsadzały i aby zająć czymś ręce splotłem je za plecami.
- Ruszajcie! Wysokich lotów! - pozdrowił nas nauczyciel szkoły rycerskiej. Musiałem to wygrać. Po podsłuchanej rozmowie byłem niemal pewien, że chodzi o sektę Burzy. Pobiegłem w tę samą stronę co tłum, do smoczej stajni. Podczas mojego pobytu tutaj tylko raz zobaczyłem się ze Szczerbatkiem. Niestety, ale miałem za wiele obowiązków na głowie. Gdy dotarliśmy do mocno oświetlonej sali, wyściełanej mchem, mój przyjaciel od razu przygniótł mnie do ziemi.
- Mordko! Szybko zejdź! - zawołałem ze śmiechem zrzucając z siebie nocną furię - Mamy zadanie do wykonania! - porwałem siodło ze ściany, czym prędzej je założyłem i wskoczyłem na jego grzbiet. Wtedy dopiero się zorientowałem, iż mój smok budzi spore zainteresowanie. No tak, w końcu nocna furia nie trafia się codziennie a poza tym mógłbym się założyć, że większość tych ludzi była wychowywana w podobnym stylu co ja. Smoki są złe, nie podchodź do nich! I te sprawy. Nie patrząc na nich pomknęliśmy korytarzem na wprost.
- Wiesz gdzie lecisz? - Zawołałem do niego. Szczerbatek spojrzał na mnie jak na idiotę - Okey, przepraszam! - Przylgnąłem płasko do jego grzbietu i wzbiliśmy się w powietrze. Dolecieliśmy do końca korytarza i mój smok wzleciał pionowo w górę, wylatując ukrytym przejściem w wulkanie.
Na zewnątrz zobaczyłem słabo oświetloną wioskę i dwa śmierciopieśnie lecące w jej stronę z jeźdźcami na grzbiecie. Bez najmniejszego sygnału z mojej strony nocna furia przyspieszył do granic możliwości i już po chwili wyprzedzaliśmy te smoki, lądując w krzakach spokojnej wioski. Gestem kazałem Szczerbatkowi zostać i być cicho, a sam nałożyłem kaptur na głowę i naciągnąłem chustę na usta. Pozostając w cieniu i poruszając się w tempie chmur przeszedłem dwa metry od strażnika i zacząłem błądzić po mieście. Wszystkie budynki były parterowe i wybielone wapnem. Jedyne piętrowe zabudowania znajdowały się w centrum, był to mianowicie skarbiec i zajazd. Przed tym drugim przywiązane stały dwa konie — siwek i kasztan z gwiazdką na czole. Przechodząc obok nich szczególnie uważałem, aby nie czynić żadnych hałasów. Na szczęście mi się to udało i pobiegłem w stronę mojego celu. Gdy myślałem nad sposobem dostania się do środka, usłyszałem jak za moimi plecami zwierzęta się płoszą. Momentalnie się odwróciłem i z cienia budynku rzucanego przez jasny księżyc zobaczyłem Roxa i siwka stającego dęba. Kopytem uderzył on chłopaka w twarz a skarbcowi strażnicy ruszyli w jego kierunku. Prawdopodobnie wzięli go za złodzieja, czyhającego na złoto Mirabell.
W pierwszym odruchu chciałem mu pomóc, lecz zatrzymałem się w pół kroku. Był moim rywalem i miałem za zadanie go pokonać a nie mu pomagać. Odwróciłem się na pięcie i opierając się na chropowatych, ceglanych wypustkach wspiąłem się do okna na pierwszym piętrze. Tam je zatrzasnąłem i przyciągnąłem krzesło stojące pod ścianą, aby nie dało się go otworzyć. To powinno dać mi trochę czasu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. W każdym centymetrze było zapełnione świecącymi klejnotami, metalami szlachetnymi i innymi cennymi przedmiotami odbijającymi światło księżyca. Nieskuszony złotem przeszedłem na środek sali, gdzie czekały trzy otwarte skrzynie. Pierwsza była zielona a w jej wnętrzu znajdowały się monety w tym samym kolorze i z podobizną miecza. W drugiej, niebieskiej, znajdowały się monety z symbolem błyskawicy. W ostatniej, czerwonej, znajdowały się krążki tegoż samego koloru i z podobizną lecącego smoka. - Udacie się do pobliskiej wioski zwanej Mirabell i niezauważeni wśliźniecie się do skarbca. Tam czekać na was będą cztery skrzynie z monetami w różnych kolorach - przypomniały mi się słowa Sztorma. Gdzie czwarta skrzynia? Obejrzałem się w stronę okna i w tym samym czasie kątem oka zobaczyłem poluzowaną deskę w suficie i migoczące złoto. Podszedłem tam i sięgnąłem po szkatułkę. Gdy ją otworzyłem zobaczyłem ciężką monetę z wygrawerowanym łukiem. Pojedyncza. Jeden kandydat. Jeden uczeń. Jeśli dostarczę to Heather stanę się jej uczniem...
Astrid
Ból. Ból był teraz całym moim światem. Nic nie miało znaczenia, poza tym okropnym bólem rozrywanego mięsa. Leżałam na stole, w pomieszczeniu tortur. Nie miałam siły się ruszać. Nie miałam siły krzyczeć. Nie miałam siły żyć. Ale mimo to, mimo wszystko nadal oddychałam. Łzy ciekły swobodnie po mojej twarzy, gdyż nie umiałam ich już powstrzymać. Zamknęłam oczy i wszystko sobie przypomniałam. Obrazy sprzed ostatnich chwil przeleciały mi przed oczami. Wyciągają mnie z celi jacyś zamaskowani faceci, każdy z nich miał długie blond włosy i uszy z wieloma kolczykami. Było ich dwóch, byli dorośli i dwa razy więksi ode mnie. Nie przeszkodziło mi to jednak w stawieniu oporu. Gdy zaczęli mnie ciągnąć, a raczej wlec, w stronę sali tortur zapierałam się stopami, wyrwałam i jednocześnie uważnie oglądałam mijane pomieszczenia. Kto wie kiedy nadarzy się szansa na ucieczkę? Na pewno nie zamierzam czekać na księcia z bajki, który przypłynie białym okrętem aby mnie uratować. O nie. Astrid Hofferson sama się uratuje.
Drugi obraz: rozbierają mnie do bielizny i przyczepiają do stołu kajdanami. Wyrywam się a do mnie podchodzi jakiś dziwny mężczyzna. Miał na oko osiemnaście lat i był mega przystojny. Ale nie dałam się temu zwieść. Zimne stalowe oczy i bat który trzymał w prawej ręce jasno dawały znać kto tu rządzi. Gdy się odezwał, wartownicy stojący przy drzwiach zadrżeli z przerażenia a mnie ścisnęło w żołądku.
- Jestem Maven. - powiedział aksamitnym głosem. Czarującym, hipnotyzującym i stalowym jak jego srebrne oczy - Jeśli będziesz odpowiadać na moje pytania panno Hofferson to przysięgam, że nic ci się nie stanie. - rzekł, jednocześnie opierając dłonie na blacie obok moich ud i pochylając się w moją stronę tak, że mogłam spojrzeć mu w oczy. W odpowiedzi splunęłam na jego kasztanowe włosy.
- Niczego się ode mnie nie dowiesz. - zapewniłam go.
- W każdej chwili mogę przestać. - powiedział i bez ostrzeżenia uderzył mnie batem w brzuch. Nieprzygotowana wrzasnęłam, ale zaraz się opanowałem i przygryzały wargę, z której momentalnie pociekła krew. Bat zdzierał skórę z mojej klatki piersiowej, ramion i pleców, podczas gdy to znosiłam.
I tak jestem tutaj. Ubrudzona własną krwią, przerażona i gotowa zrobić wszystko byle tylko nie oberwać jeszcze raz. I, jak sobie uświadomiłam z przerażeniem, złamana.
- Na dzisiaj wystarczy. Jutro z nią porozmawiam. - strażnicy zwlekli mnie ze stołu. Nie opierałam im się.
Czkawka
Wróciliśmy ze Szcerbatkiem jako pierwsi. Gdy wlecieliśmy do sali z drzewem zastaliśmy ucztujących nauczycieli. Było ich około czterdziestu, siedzieli przy długim stole jeden obok drugiego i podawali sobie smacznie pachnące potrawy. Ich smoki znajdowały się na samym szczycie drzewa, zajadając ryby, które spadały z koszy umieszczonych na suficie. Mordka spojrzał na nie tęsknie. Poklepałem go po pysku i szepnąłem:
- Jeszcze tylko znajdziemy Heather i będziesz mógł się najeść Mordko
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top