8

Mój pokój był przestronny i niesymetryczny. Podłoga wyłożona lśniącym obsydianem odbijała świerkowe meble i moją sylwetkę. Ściany zdawały się żyć własnym życiem. Liście, pnącze i gałęzie tworzyły przestronne pomieszczenie, u góry zbiegały się tworząc gęsty sufit.
- Rozgość się. - rzucił Stich, który wraz z Halem stanął obok mnie.
- Nie będziemy ci przeszkadzać, do zobaczenia na kolacji! - rzucił mój rudy "przyjaciel" i wyszli. Zafascynowany podszedłem do źródła tryskającego ze skał na środku pokoju. Dookoła niego stały kanapy, stoliki i szklanki z piwem wykonane z jakiegoś przezroczystego materiału. Dookoła nich, tworząc plan kwadratu rosły cztery klony i brzozy.

Naprzeciwko wejścia, na północnej stronie pomieszczenia znajdowała się wielka dziura. Gdy wyszedłem przez nią, stanąłem na żółtym tarasie oddzielającym mnie od pięknej dżungli na dole. To było cudowne, niesamowite uczucie. Tyle drzew, roślin, dzikich ptaków i kolorów w jednym miejscu! Kompletnie inaczej niż na Berk. Wróciłem do środka, a wraz ze mną zabłąkany koliber. Dopiero teraz zauważyłem królewskie łoże po prawej stronie, a naprzeciwko niego źródło z gorącą wodą. Oddzielone zostało ono skałą od głównej części pomieszczania (tej z kanapami i  źródłem). Na skałach i półkach skalnych migotały płomienie świec, nadając miejscu urzekający klimat. Było nieziemsko, jak w Vallhali. Podszedłem do drzwi z cichym westchnieniem. Na nich znajdował się przybity pergamin z planem dnia:

5:00 śniadanie
6:00 prysznice
7:00 - 17-00 ćwiczenia
17:05 obiad
18:00 - 21:00 czas wolny
21:00 kolacja
21:30 - 22:30 aktywności grupowe
22:35 prysznice
23:00 ścisły zakaz przemieszczania się między pokojami

Skierowałem wzrok na wodną klepsydrę w koncie pokoju. Ustawiona na dwadzieścia cztery godziny, z podziałką co 30 minut wskazywała 23:00 Kiedy uciekł mi cały dzień!? " pomyślałem. Dopiero wtedy poczułem potworne zmęczenie, ogarniające całe moje ciało. Ziewnąłem, zdjąłem ubrania i złożyłem je koło łóżka, zaraz po tym zasnąłem.

Obudziłem się o świcie przez donośny ryk jakiegoś smoka. Zerwałem się i usiadłem na posłaniu, rozglądając się nerwowo dookoła. Skąd w mojej oazie miałby się wziąć smok!? Wtedy dostrzegłem Sticha i Hala opierających się o otwarte na oścież drzwi. Rżeli jak konie. Rudy oparł dłonie na kolanach i wydyszał:
- Jak się spało królewno? - czemu towarzyszyła kolejna spazmatyczna fala śmiechu.
- Ale zabawne. - mruknęłam i wyjrzałem za okno (szczelinę prowadzącą na taras). Słońce dopiero wstawało, niebo na wschodzie zabarwiło się delikatnym odcieniem fioletu. Wodna klepsydra została w nocny przewrócona na odpowiednią stronę. Z pewnością zrobił to ktoś ze służby kiedy spałem, przedziałka pokazywała 4:00.
- Co to był za ryk? - zapytałem uśmiechając się do moich przyjaciół.
- To Hal. - powiedział Stich - Ma wielki talent do naśladowania różnych głosów. Patrz na to. - rzucił i teatralnym gestem wskazał swego kompana. Ten odchrząknął i wygłosił fragment jakiegoś monologu głosem należącym do Heather:
- Zamknijcie się idioci, bo będziecie czyścić zęzy przez następne dwa lata!  - i znowu się zaśmiali. Zdezorientowany zapytałem:
- Zęzy? Jakie zęzy?
- Ja cię, Stich. - zaśmiał się Hal - Trafił nam się prawdziwy szczur lądowy! Nie pływałeś po morzu tymi słynnymi wilczymi okrętami wikingów? - potrząsnąłem przecząco głową.
- A widzisz - dodał rudy - wtedy byś wiedział, że nawet najznamienitsze łodzie nabierają wody, gdyż klepki okrętu oddalają się od siebie przez nieustanną walkę z falami. Wtedy, powoli okręt nabiera wody. Jest to tak mała ilość, że praktycznie nie ma znaczenia, ale po paru miesiącach zaczyna przeraźliwie śmierdzieć. Wtedy nieszczęśnik, który w ostatnim czasie podpadł skirlowi (kapitanowi) zrywa deski z pokładu i wybiera wodę wiadrem. Jest to bardzo żmudna i śmierdząca praca. - wtedy do dyskusji włączył się czwarty głos, dobiegający z cienia za drzwiami.
- I będziecie ją wykonywać do końca swojego życia. - mruknęła Heather.
- Ona nas nienawidzi - jęknął Hal.

Gdy zostałem sam (nauczycielka wezwała ich na rozmowę w jej gabinecie) podszedłem do szafy w koncie pokoju. Gdy ją otworzyłem ujrzałem dwadzieścia identycznych stroi Wczesnojaśniejących Zwiadowców, jeden z odcieniami żółci i szarości na misje pustynne i jeden biały z wyszytym kołczanem na piersi stanowiący prawdopodobnie strój galowy. Stroi było łącznie dwadzieścia dwa, domyślałem się więc, że na terenie kompleksu jest pralnia. Moje wczorajsze ubrania zniknęły, broń zawieszono na hakach koło drzwi, lub oparto o ramę łóżka.  Wybrałem normalny strój, zapiąłem pas z nożami a kołczan i łuk przewiesiłem ukośnie przez plecy. Wyszedłem z pomieszczenia i stanąłem na korytarzu. Zobaczyłem tam paru chłopaków i jedną dziewczynę. Wszyscy mieli na oko piętnaście lat i nosili szarozielone kolczugi, z czego wywnioskowałem iż szkolą się w profilu rycerskim.

Zsunąłem  kaptur na głowę i cicho kroczyłem przed siebie. Chciałem czynić jak najmniej hałasu, wiedziałem jednak że przy prawdziwych zwiadowcach byłem niezdarny jak słoń w sklepie z porcelaną. Cichy odgłos moich kroków był jedynym dźwiękiem który towarzyszył mi przy mojej trzydziestominutowej wędrówce. Tak, nie miałem jeszcze żadnej gwiazdki, więc znajdowałem się - wraz z innymi uczniami - na końcu. Gdy dotarłem do wrót prowadzących do kominków w Podzielni przystanąłem. Zza lekko uchylonych drzwi pokoju Sztorma dochodziły podniesione głosy.
- Jak to: nie udało wam się złapać tego statku!? - zawołał mężczyzna o donośnym głosie.
- Tak-to Sztorm! Zwiadowcy dostarczyli fałszywych wiadomości, Heather powinna tu stać zamiast mnie! - krzyknął inny głos.
- Chcesz mi powiedzieć, że obwiniasz ją i wszystkich zwiadowców za to iż korsarze rozpowszechniali fałszywe informacje? Jesteś kretynem! A to, że nie doścignęliście ich na swoich koszmarach ponocnikach to nie moja wina! - sapnął pierwszy rozmówca, czemu towarzyszył łoskot opadania na krzesło. Kłócący się ludzie wstali najwyraźniej pod wpływem emocji. - Jak się nazywa ten statek? - powiedział Sztorm już spokojniej.
- Chyba Skorpion czy jakoś tak. - odparł niepewne drugi rozmówca - Zawitał już w klanie Berserków i w mieście Queen's crown. Porywał pięciu nieszczęśników i znikał zanim ktokolwiek się zorientował. Na Berk było to samo. Zwiadowcy twierdzą, że dzięki naszej akcji porwano tylko jedną osobę. Blondynkę imieniem Astrid Hofferson.
- Przynajmniej ograniczyliście liczbę ofiar. - powiedział zamyślony Sztorm.
- Tak, ale dwóch naszych ludzi jest w ciężkim stanie. Wiktoria dalej się nie budzi, a Edmund ma amputowaną dłoń. Całe jego życie jest ograniczone do szklanki wódki. - rzekł mężczyzna z niesmakiem. Serce biło mi jak oszalałe. Astrid porwana? Musiałem jakoś jej pomóc. Spanikowany ruszyłem do wrót i pchnąłem je. Gdy materializowałem się w wygasłym kominku usłyszałem jeszcze:
- Zamknij drzwi, bo jeszcze ktoś usłyszy. Nikt nie może się dowiedzieć.

Astrid

Obudziłam się z okropnym bólem głowy w pomieszczeniu prawie całkowicie pozbawionym światła. Usiadłam i cicho jęknęłam rozglądając się po celi. Patrzyły na mnie dzieci. Przerażone, małe dzieci, względnie nastolatki. Żadnych chłopaków, tylko dziewczyny w rożnym wieku i kolorze skory. Nasze ręce były skute łańcuchami kończącymi się w ścianie okrętu. Na pewno byłyśmy na statku, gdyż powierzchnia miarowo się poruszała.
       Przyjrzałam się bliżej chaotycznej zbieraninie z narastającą paniką. Wszystko wskazywało na to, że pod względem narodowości jedyna byłam z Berk. Żadna dziewczyna nie miała typowo skandyjskiej urody niebieskich oczu i blond włosów. Rozpoznałam pięć mieszkanek miasta Limmat, które było niejaką stolicą starego plemiona Wikingów zamieszkującego południowe części archipelagu. Wszystkie miały ciemne oczy, włosy i skórę oraz lekko skośne oczy. Pozostałe pięć osób okazały się być dziećmi definitywnie z klanu Berserków, gdyż przeważały przerażająco jasne oczy i kontrastujące ciemne włosy. Usiadłam z przenikliwym grzechotem łańcuchów.
- Wie call du? - zapytała jedna z nastolatek z Limmat. Znałam trochę tamtejszy język, nie byłam jednak w nastroju (w końcu mnie porwano!) więc odburknęłam:
- Mów wspólnym językiem albo spadaj na drzewo. - zaczęłam drapać paznokciem w drewnie. Dziewczyna prychnęła i więcej się nie odezwała. " Najwyraźniej zrozumiała „ pomyślałam. Zacisnęłam powieki starając się uporządkować wszystkie wydarzenia z ostatnich ... właśnie.
- Ile spałam? - zapytałam dziewczynki najbliżej.
- Chcę do mamy. - zapiszczała.
- Przysięgam na wszystkich bogów, zobaczysz jeszcze mamę i tatę! - rzuciłam wojowniczo. Jestem Astrid Hofferson! Nie dam sobą pomiatać ani krzywdzić małych dzieci. Jeszcze pożałują.
- Dwa dni. - powiedziała jedna z Limmattanek - Jestem Tritsu. Porwała nas Sekta Burzy. Chcą nas jako niewolnice w ich bazie. Zabiją nas, sprzedają albo zmuszą do posłuszeństwa.
    Skinęłam głową w podzięce. Optymistka.
- Za ile tam dotrzemy? - zapytałam.
- Za sześć miesięcy.

Czkawka

Po prysznicach w przyjemnie chłodzącej wodzie udaliśmy się do sali z drzewem. Tam na środku stał Jesper, Sztorm oraz Heather.
- Witajcie. - przemówiła dziewczyna - Zaczynamy ćwiczenia. Dzisiaj lekcja szermierki.
- A co ty możesz nas nauczyć o szermierce? - zaczął śmiać się Rox, największy dureń jakiego wydała matka Ziemia - Przecież jesteś dziewczyną!
- Stań ze mną do walki a się przekonasz. - powiedziała spokojnym, aksamitnym głosem. Ten idiota wyjął miecz z pochwy i ruszył do namalowanego kredą czerwonego kręgu, w którym stali nauczyciele. W pełnej napięcia ciszy rozbrzmiał chrzęst jego butów na piasku. Stanął po lewej stronie a Heathera po prawej. Jego miecz wyglądał okropnie zwyczajnie, było to zwykłe srebrne ostrze z jelcem z mosiądzu. Był jednak bardzo ciężkim mieczem dwusiecznym, trzymanym dwoma rękoma. Jej miecz wyglądał jak długi sztylet, bez zbędnych ozdób z pewnością był bardzo lekki gdyż dziewczyna trzymała go z łatwością jedną ręką.

Jesper stanął poza kręgiem, pośrodku odległości między nimi. Westchnął cicho i z dezaprobatą spojrzał na młodzieńca. Widać wśród młodych kandydatów często zdarzały się pojedynki z nauczycielami. Gwizdnięciem obwieścił start. Rox bez ostrzeżenia rzucił się na nią, ściskając oburącz miecz, wzniósł go nad głową i zadał cios, który niewątpliwie rozpłatałby drobną dziewczynę na pół. Gdyby drobna dziewczyna stała w tym samym miejscu co sekundę wcześniej. Heather domyśliła się, że Rox zaatakuje ją z zaskoczenia, wkładając w to wszystkie swoje siły. Zmrużyła oczy na widok wznoszącego się ostrza. Rox wykonał ten ruch tak niezgrabnie, że Heatherze nawet zaświtało, czy aby to nie atak pozorowany, celowo niezręczny, by nabrała przekonania o własnej przewadze. Gdy potężna klinga opadła ze świstem, Heather po prostu cofnęła się jakieś pół kroku do tyłu. Ostrze nie napotkawszy oporu, pociągnęło chłopaka do przodu przez co na ułamek sekundy stracił równowagę. Ułamek sekundy jednak wystarczył. Gdy Rox zatoczył się do przodu poczuł czubek ostrego ostrza na szyi, oraz ciepłą stróżkę krwi cieknącą w dół. Milczących zebranych doszedł opanowany głos dziewczyny.
- W każdej chwili możemy przerwać. - powiedziała. W odpowiedzi Rox wydał zduszony ryk wściekłości i zamierzył się klingą na nauczycielkę. Ta uskoczyła w bok i z łatwością parowała szybkie, brutalne ciosy i podstępne pchnięcia z głuchym brzękiem stali. W jej dłoniach sztylet był tylko zamazaną plamą blokującą wszystkie ataki. W końcu gdy przeciwnik zaczął się męczyć Heathera cofnęła się. Najpierw o jeden krok, potem drugi. Rox myśląc, iż zdobywa przewagę odzyskał pewność siebie. Wtedy, gdy klinga jechała w poziomie dziewczyna dokonała czegoś niesamowitego. Odbiła się jedną nogą od podłoża, a drugą będąc już w powietrzu od ostrza miecza, które nie napotkawszy oporu zostało przyciśnie w dół, pociągnęło swego właściciela. W tym czasie Heather zrobiła salto, jedną ręką odbijając się  od barku przeciwnika i wylądowała na podłodze, zostawiajac za sobą wyczerpanego i pokonanego Roxa.
-  Jak widzisz mogę was wiele nauczyć. A w szczególności ciebie. - powiedziała na odchodnym i wróciła na swoje miejsce między Jasperem a Sztormem.
- Czy ktoś jeszcze ma zamiar nas kwestionować? Nas i nasze umiejętności!? - zapytał Jasper. Odpowiedziała mu cisza przerywana jedynie ciężkimi krokami buciorów Roxa, który wlókł się do szeregu.

Następne godziny upłynęły na waleniu naszymi mieczami w twarde pnie drzew. Spocony podnosiłem mój miecz raz lewą, raz prawą ręką i wykonywałem jeden, identyczny ruch. Jeden atak, nieróżniący się niczym od tysiąca poprzednich. Zwykle poziome cięcie ostrym jak brzytwa mieczem zostawiało głębokie bruzdy w korze drzewa, nie dotarło jednak jeszcze do soków, żywica nie płynęła gęsto. Wtedy nauczyciele zarządzili przerwę. Cisnąłem miecz na ziemię i usiadłem. Pozostali adepci zrobili to samo. Ciężko dysząc przyjąłem cząstki pomarańczy i naczynia z wodą, roznoszone przez kucharzy. Gdy trochę odpoczęliśmy jedna z dziewczyn zapytała:
- Panie profesorze, a po co nam to? To walenie mieczem tak samo, w kółko i w kółko? - przymilnie przy tym mrugając oczami. Jasper pospieszył z odpowiedzią.
- To ćwiczenie ma zbudować waszą tkankę mięśniową. I sprawić by ten jeden atak był instynktowny, szybki i zabójczo skuteczny. Dosłownie. - uśmiechnął się a jego blond włosy spadły mu przy tym na czoło. Speszona dziewczyna mruknęła zgodnie i spuściła wzrok.
- Wracajcie do pracy.

Gdy skończyliśmy trening nadszedł kolejny punkt programu. Obiad był przepyszny, z czystym sumieniem można powiedzieć, iż było to najlepsze co do tej pory jadłem. Wszystkie mięśnie mnie paliły a ja ledwo unosiłem widelec. Mimo to danie znikało w zastraszajacym tępie. Dopiero gdy skończyłem, uzmysłowiłem sobie, że jadłem to samo wiele razy na Berk. Był to ciepły kawałek pieczywa zawinięty w szynkę, ser i plasterki pomidora z pieczarkami w środku. Odniosłem naczynia do przeznaczonej do tego wnęki i zacząłem iść w kierunku pokoju. Gdy doszedłem do Podzielni i przeniosłem się do naszych kwater, drzwi pokoju Sztorma były już zamknięte. Dopiero wtedy sobie przypomniałem o porwaniu Astrid. Muszę zdobyć trochę informacji. Muszę działać i myśleć jak Wczesnojaśniejący zwiadowca,

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top