6
Nick otworzył oczy i przejechał wzrokiem po pomieszczeniu. Wszystko było białe. Absolutnie wszystko. Nagle usłyszał jakiś głos. Dobiegał zewsząd, majestatyczny, dziwnie znajomy. Lecz nie rozróżniał słów. Spojrzał na siebie. Był czysty, po ranach nie było nawet śladu, stał boso na białej posadzce. Miał wygodne białe spodnie i koszulę. Nie czuł nic. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do oślepiającej bieli stwierdził, iż jest na lotnisku. Przeszedł się wśród pustych pasów lądowania dla smoków, całkiem sam. Usłyszał dźwięk. Ktoś gwizdał. Rzucił się w kierunku tego odgłosu i po paruset metrach stanął jak wryty. Przy końcu jego pola widzenia dostrzegł postać. Na białej ławce, ubrana w identyczny strój siedziała Heather. Jej rozwiane, czarne, długie włosy sięgały do pasa, a przenikliwe zielone oczy patrzyły na Nicka bez emocji.
- Och Nick! Co tu robisz?
- Ja ... nie wiem ... co ty tu robisz? - zadał pytanie. Dziewczyna wydawała się dziwnie zmieszana.
- Przecież patrzyłam na twoją linię życia... powinieneś żyć!
- O czym ty bredzisz?
- Jeszcze nie teraz... - szepnęła jakby sama do siebie.
- O co ci cho...
- Nick otwórz oczy.
- Co?
- Otwórz oczy.
Nick obudził się w szpitalu. Przez pare chwil czarnowłosy chłopak rozglądał się, zastanawiając gdzie też się znalazł. Jęknął cicho gdy sobie przypomniał. Chciał wstać, lecz silna fala bólu skutecznie mu to uniemożliwiła. Podparł się na łakociach, gdy podeszła do niego pielęgniarka.
- Musisz wypoczywać. - powiedziała łagodnym głosem. Nie miał siły się sprzeciwić, więc ciężko opadł na poduszki.
- W jakim jestem stanie? - spytał. Kobieta milczała, wyraźnie dobierając słowa. Chłopak zaczął spodziewać się najgorszego.
- Proszę zachowaj spokój. Niestety, ale... twoje lotki uległy trwałemu uszkodzeniu. - Nick poczuł się jakby cały świat mu się zawalił.
Szczerbatek rozniecił ognisko z gałązek, które zebrał Czkawka. Było niewielkie, chłopak wiedział, że za chwilę się odpali, a on zaśnie na zimnej ziemi. Dwa dni wcześniej mógł ujrzeć Heather. Odkąd Darrow powiedział mu co może zrobić, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Mimo wszystkich niebezpiecznych misji, wszystkich śmiertelnych niebezpieczeństw. W walce, podczas snu. Razem z Mordką byli na misji. Mieli pogodzić konkretne wyspy ze smokami. Czkawka, tak samo jak Nick, miał za dużo problemów, żeby myśleć o niebieskookiej wojowniczce pozostawionej w mieście Wrzos.
Przy kolacji Astrid Hofferson siedziała wraz z Terrą i paroma innymi Dziećmi Smoków w stołówce. Decyzję podjęła już bardzo dawno. Ucieknie. Zabierze swoją Zespoloną (smoka zobowiązanego przysięgą wierności) Wichurę i odlecą. W teorii, nie były związane niczym wobec siebie, lecz latały prawie cały czas razem i rozumiały się bez słów. To musiało wystarczyć. Gdy Hofferson poszła do swojego pokoju, spakowała co ważniejsze rzeczy i poszła do smoczej stajni. Założyła swemu smokowi siodło i szepnęła
- Tam gdzie zawsze ...
Wichura od razu wystartowała i odleciała w siną dal, gnana strzałami łuczników z wrogich wojsk.
Nick przyciskał czoło do moskitiery w oknie tak długo, że aż nad brwiami odbił mu się wzór z drobnych rowków. Przesunął palcami po tych nierównościach, z trudem powstrzymując się żeby nie zawyć. Przed oczami nadal miał sztuczny ogon jednego ze smoków. Nie chciał latać z kimś. Bardzo bał się uzależnienia od innej osoby. Przez chwilę rozchmurzył się, gdyż zdał sobie sprawę z tego, że będzie spędzał więcej czasu z Astrid. A wtedy przypomniał sobie coś jeszcze. Że lecąc z nią na misje, będzie narażał ją na wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa. Że ilekroć zaczną spadać, on nie będzie w stanie jej złapać. Że może nie zdążyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top