Kocha...Nie kocha
Astrid zamurowało. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Czyżby nieświadomie pomogła komuś kogo powinna zabić? Powszechnie wiadome było, iż Wyspa Łupieżców jest największym wrogiem Berk. Odruchowo mocniej chwyciła topór i wbiła świdrujące spojrzenie w zdziwioną rudowłosą dziewczynę.
-Nie powinnam cię ratować.-rzekła twardo.
-Ale... dlaczego? Zrobiłam coś nie tak?-spytała zdziwiona nagłą zmianą nastawienia.
-Osiedliłaś się nie tam gdzie trzeba.-warknęła Astrid unosząc topór nad głowę.
-I co?-parsknęła zdenerwowana Kora.-Zabijesz mnie? Wal tą siekierą, mnie tam wszystko jedno...
Dawna Astrid być może nie zawahałaby się ani chwili, ale ta zaczęła mieć wątpliwości. Czy na prawdę byłaby w stanie zabić kogoś ,komu z własnej woli uratowała tyłek?
-Mówię poważnie. Nie zdziwię się ani trochę.-rudowłosa wydawała się być rozgoryczona.
Na te słowa blondynka natychmiast puściła topór, który z głuchym brzdękiem uderzył o ziemie. Kora wypuściła wolno powietrze i kiwnęła wolno głową.
-Zgaduję, że nasze klany nie są zbytnio zaprzyjaźnione. Wobec tego skąd ty jesteś?
-Nie powinnam....
-No przestań. Ja ci powiedziałam.
-Właśnie dlatego nie powinnam ci nic mówić. Odejdź póki jeszcze cię nie przepołowiłam.
-Nie jesteś taka.-stwierdziła Kora, wzruszając ramionami.-Jesteś w porządku.
-Nie znasz mnie.-odparła blondynka odwracając się do smoków.
-Jesteś z Berk!-krzyknęła nagle rudowłosa.
Astrid odwróciła się gwałtownie, a na jej twarzy malował się szok. Natychmiast zaczęła rozglądać się za czymś co mogło ją zdradzić. Jej wątpliwego pochodzenia towarzyszka parsknęła śmiechem.
-Mam radę. Następnym razem nie graweruj herbu swojego klanu na toporze.- wskazała ruchem głowy, na leżące na ziemi ostrze.
Faktycznie, na rączce malował się herb Berk. Astrid przeklęła się w duchu za taką niedyskrecję. Kora spojrzała na nią uważnie.
-Powinnam powiedzieć wodzowi ,kogo spotkałam.
-Nie mów.-odparła szybko wojowniczka, podnosząc topór i mocując go do siodła Wichury.- Nikt nie może się dowiedzieć o naszym spotkaniu. Czkawka by mnie rozszarpał ,jakby się dowiedział ,że zmarnowałam okazję na zaszkodzenie wrogowi.
-Tylko się zgrywałam.-zapewniła.-Wódz również na pewno nie byłby zadowolony.
-Kto nim jest ,jeśli mogę wiedzieć?
-Powiem tylko ,jeśli ty powiesz.-odrzekła, zakładając ręce na piersiach.
-Naszym wodzem jest Czkawka, mój chłopak.-Astrid uniosła wysoko głowę. Mogła skłamać, ale nie widziała większego sensu. I tak wszyscy o tym wiedzieli, więc to byłaby kwestia czasu, zanim dowiedziałaby się również i ona.
-Dziewczyna wodza.-wymamrotała z uznaniem.-Nieźle się ustawiłaś.
-Nie powiedziałaś jeszcze o twoim wodzu.-przypomniała blondynka.
-Fakt. To Albrecht Perf....
-On żyje?!-krzyknęła wojowniczka z niedowierzaniem.
-Tak. Z tego co wiem od wczoraj to żyje.-odparła rudowłosa.
-O nie....
-Co o nie?-pogubiła się Kora.
-Nie mogę, przykro mi.-rzekła Astrid, wsiadając na Wichurę. Zmierzyła swoją rozmówczynię uważnym spojrzeniem.- To spotkanie tym bardziej nigdy nie miało miejsca.
-Zgoda.-potwierdziła Kora, głaszcząc Chmurę.-Ale bądźmy w kontakcie.-widząc minę blondynki, natychmiast wyjaśniła.-Nie po to, aby wyjawiać sobie tajemnice wojenne, nie patrz tak na mnie. Myślę, że byłoby ciekawie, powymieniać się doświadczeniami z Gronklami.
-Dobrze.-zgodziła się jeźdźczyni, czując ulgę, spowodowaną zgrabnymi wyjaśnieniami Kory.- Wyślę ci wiadomość na drugą stronę waszej wyspy, przy skarpach. Będę wysyłać Straszliwce.
-Yyy...co przepraszam?
-Takie małe smoki. Wysyłamy nimi wiadomości. Nieważne...
-Okej. Tak w ogóle ,to oficjalnie jestem Kora Madinson.
-Astrid Hofferson.
-Hofferson?!-Kora otworzyła szeroko oczy.
-Tak.-potwierdziła z wahaniem wojowniczka.-Coś nie tak?
-Nic takiego.-odparła szybko dziewczyna, kręcąc głową, ale ewidentnie była w szoku.
Blondynka zmarszczyła brwi, jednak uznała, że nie będzie drążyć tematu. Sama wolałaby, aby Kora nie drążyła wszystkiego co dziewczyna powiedziała, podczas ich rozmowy..
-A więc żegnaj. Pamiętaj ,nic nie mów.-przypomniała Astrid i wzbiła się w powietrze. Zdążyła jeszcze pochwycić ostatnie słowa Kory
-Żegnaj, nieznajoma.
Po czym odleciała. Smoki uformowały szyk po obu jej stronach i już po chwili pędzili na Berk. Astrid postanowiła nie mówić Czkawce o nowo poznanej, ale postanowiła zmodyfikować prawdę i uświadomić go ,że ich najgorszy wróg Albrecht żyje...Może kiedyś powiedziałaby mu wszystko, ale w głębi serca, nadal była zraniona i pełna żalu dla ukochanego, za jego bezczelną, obcą jej do tej pory ignorancję. Wciąż rozmyślając o tej rozmowie, pruła przez wiatr, prosto na Berk.
W tym czasie Czkawka i inni odchodzili od zmysłów ze strachu o smoki i ze złości na Astrid. W głębi duszy młody wódz wciąż nie dowierzał ,że dziewczyna mogłaby uprowadzić smoki, ale w tamtym czasie wydawałoby się to najprawdopodobniejsze z różnych wersji, a jego zdaniem dobry wódz powinien myśleć logicznie. To właśnie sprowadzało się do tego ,że po prostu musiał oskarżyć ukochaną. Nie miał wyboru. Wszyscy jeźdźcy siedzieli w twierdzy, bezskutecznie usiłując wydedukować gdzie mogła polecieć, gdy przez wrota wpadł poinformowany o wszystkim Pyskacz.
-Wracają!-sapnął i oparł się o stół, dysząc ciężko.-Już nie te lata...
Jeźdźcy nie zwrócili na to uwagi i z prędkością cztery razy większą od nocnej furii ,pognali do portu. Astrid wraz z wszystkimi smokami, ku ich zdziwieniu ,wylądowała gdzieś w okolicach Kruczego Urwiska. Popędzili tam i zastali ją ściągającą sprzęt z Wyma i Jota. Czkawka w jednej chwili podbiegł do niej i chwycił za ramię, odwracając. Oszołomiona dziewczyna wyrwała mu się, ale wódz i tak krzyknął.
-Gdzieś ty na Thora była?!
-Czkawka, co...
-Astrid, gdzie byłaś?!-wódz był ewidentnie bardzo zdenerwowany.
-Uspokój się. Postanowiłam polatać.-odparła.
-Przez siedem godzin?-spytał podejrzliwie Sączysmark.
-O co wam chodzi? Zabrałam wasze smoki na lot ,a wy się jeszcze rzucacie?!
-Raczej je porwałaś!- zawołał Czkawka oskarżycielskim tonem.
Astrid wmurowało. Spojrzała na swojego chłopaka z niedowierzaniem.
-Że co proszę?! Najadłeś się za dużo ziółek Gothi, czy po prostu zgłupiałeś?
-Wszystko wskazuje na porwanie. Nie było za równo ciebie jak i ich. Poza tym przyłapaliśmy cię. Jak chciałaś przelecieć się na naszych smokach, mogłaś chociaż zapytać!
-Ty chyba żartujesz! Kiedy ostatni raz na nich lataliście?!
Jeźdźcy spuścili głowy, ale po chwili Mieczyk się odezwał.
-To nie twoja sprawa.
-Właśnie.-zawtórowała mu siostra.
-Upadliście na głowę?!-wykrzyknęła z niedowierzaniem Astrid.-Trenowałam z nimi! Gdyby nie ja, gniłyby w Smoczej Akademii, odwiedzani marny raz dziennie ,przez zadufanych w sobie właścicieli!
-Ale to nasze smoki.-przypomniał Śledzik.-Powinnaś chociaż zapytać.
-Pleśniak wam zrobił pranie mózgu i tyle! Nie poznaje was!
-A my nie poznajemy ciebie.-odrzekła Szpadka będąca w defensywie.
Astrid zaszkliły się oczy. Smoki wpatrywały się w wymianę zdań jeźdźców, jak w mecz tenisa. Jedynie Wichura stanęła za Astrid i najeżyła kolce w stronę pozostałych. Szczerbatek z wahaniem mierzył wzrokiem Czkawkę i swoją ostatnią jeźdźczynię. Wojowniczka ogarnęła wzrokiem całą grupę.
-Nie poznajecie mnie ,bo jako jedyna zajęłam się smokami?
-Nie. To dlatego, że nikogo nie zapytałaś o pozwolenie na latanie z nimi.-powiedział Sączysmark.
-Możecie przestać traktować te smoki jak swoją zakichaną własność?!-wrzasnęła Astrid, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Samo to było wystarczająco szokujące. Dziewczyna była znana z hardego usposobienia i mocnego charakteru. Nikt nigdy nie widział, jak płacze. Jednak to nie było wystarczającym powodem, dla którego pozostali mogliby się uspokoić.
-To nasze smoki Astrid. My jesteśmy ich właścicielami.-rzekł poważnie wódz.
-Nigdy bym nie pomyślała ,że to powiesz.... Przecież sam nauczyłeś nas ,że nie są naszą własnością! Mówiłeś ,że są przyjaciółmi!
-I dalej tak uważam, ale mimo to nie powinnaś brać ich bez pozwolenia...
-Bez jakiego pozwolenia?!-wrzasnęła,opanowana nagłą furią.-To nie są rzeczy Czkawka! To smoki!
-Wobec tego powiem prosto. Oddaj mojego smoka.-powiedział stanowczo ,z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Nie mogę uwierzyć, że to mówisz.-wyszeptała dziewczyna.
-Po prostu oddaj nam je i skończmy ten cyrk.
-Cyrk?-warknęła wojowniczka.-Co nazywasz cyrkiem?!
-Twoje zachowanie.
-Idiota!-wrzasnęła, po czym otrząsnęła się i powiedziała grobowym tonem.-Nikogo wam nie oddam. Niech same zdecydują.
Jeźdźcy spojrzeli na nią z dezaprobatą na twarzach, ale ona wpatrywała się w smoki, trzymając rękę na grzbiecie Wichury, która przysunęła się bliżej wojowniczki. Szczerbatek popatrzył najpierw na nią, potem na Czkawkę. Chłopak syknął i odwrócił się.
-Idziemy Szczerbatek.
Wtedy właśnie stało się coś ,czego dosłownie nikt się nie spodziewał. Nocna furia warknęła na swojego jeźdźca i odwróciła się. Stanęła po lewej stronie Astrid i wbiła spojrzenie urażonych ,zielonych oczu wprost w Czkawkę. Wódz Berk stał jak oniemiały, gdy reszta smoków również stanęła za Astrid. Jeźdźcy spojrzeli na nią z wściekłością, a Czkawka warknął.
-Nie jesteś już taka jak kiedyś. Zmieniłaś się.
-Nie Czkawka.-odparła wojowniczka ,unosząc podbródek- To ty się zmieniłeś.
-Oh... mogłabyś przestać rzucać te przemądrzałe teksty.-widać było, że nie potrafił potrzymać irytacji.-Nie masz pojęcia, jak mi ciężko. Potrafisz tylko robić wyrzuty, jak wszyscy! Czasami żałuję ,że w ogóle kiedykolwiek cię pokochałem.
Astrid zatoczyła się w tył ,jakby otrzymała fizyczny cios, prosto w tors. Wódz, jakby dopiero zadał sobie sprawę co powiedział, popatrzył na dziewczynę z przeprosinami w oczach.
-As...ja....
-Dość.-przerwała mu drżącym głosem.-Skoro ty żałujesz, to ja też zaczynam. Koniec z tym. Żegnaj Czkawka.
Po tych słowach wsiadła na Wichurę i poderwała się do lotu. Wszystkie smoki poderwały się wraz z nią ,patrząc ze smutkiem i urażeniem na swoich jeźdźców. Czkawka krzyczał przeprosiny, jednak widział, że nic to nie daje. Był kompletnie przerażony tą sytuacją. Czuł, że wszystko na co kiedykolwiek zapracował, ucieka mu przez palce. Wobec tej wszechogarniającej go beznadziei i poczucia zawodu, wobec samego siebie, zdecydował się na ostateczny krok. Finalną deskę ratunku, która zmieniła wszystko raz na zawsze. Nie mógł wtedy wiedzieć...Nie mógł nawet przypuszczać... Jak wiele ten moment zmieni.
-Astrid Hofferson!-krzyknął z rozpaczą.-Jako twój wódz rozkazuje ci zostać!
Wojowniczka popatrzyła na niego załzawionymi oczami.
-Nie jestem już tą samą Astrid. A ty nie jesteś moim wodzem. Odchodzę.
Po tych zimnych jak stal słowach, odwróciła smoka i wraz z innymi odlecieli.
Czkawka stanął w miejscu. W szoku wpatrywał się w odlatujące, majaczące się w chmurach sylwetki, powoli zdając sobie sprawę z tego, co się stało. Podszedł nad samą krawędź skarpy. Za nim, wszyscy jeźdźcy również stali, obezwładnieni szokiem tak głębokim, że nie byli w stanie się ruszyć. Czkawka westchnął głęboko. Jego oddech był drżący. Klatka piersiowa ruszała się nierównomiernie, a po policzku spływała mu duża łza. Właśnie wtedy, z cholerną pewnością, zaczął zdawać sobie sprawę, co właśnie zrobił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top