#4

Do szkoły nie poszedłem. Nie miałem zamiaru.
Muszę wszystko sobie samotnie przemyśleć, a w otoczeniu pół tysiąca ludzi nie ma jak się skupić.

Tamta poprzednia noc była jedną z najgorszych w moim życiu. W dodatku Matt nadal nie odpisał. Ciągle obserwuję Messenger sprawdzając, czy przypadkiem nie jest online. Był, godzinę temu, a nawet nie przeczytał wiadomości. Pewnie ją widział, ale mnie olał. Czego ja się spodziewałem? Że po napisaniu jednego SMS-a znowu zacznie do mnie gadać i do mnie wróci? Jakim ja jestem idiotą.

''Tęsknię.''

Pff, co to ma być? Pewnie tylko go rozbawiłem. Już sobie wyobrażam jak czyta to z tym typowym bananem na twarzy, śmiejąc się ze mnie i mojej głupoty.

Po tym zniszczeniu lustra o 3:00 w nocy jakoś nie miałem ochoty na sprzątanie kawałków szkła z podłogi. Muszę więc ogarnąć to teraz, bo jeszcze coś wbije mi się w nogę.

Poszedłem więc po jakąś zmiotkę i zabrałem się za sprzątanie.
Szkło było wszędzie. Musiałem chodzić w kaloszach, bo bałem się że szkło przebije się przez moje typowe kapcie lub wleci mi do skarpety.
Muszę przyznać, dziwnie to wyglądało.

Kiedy wszystko już miałem na szufelce, zadzwonił telefon. Wzdrygnąłem się, i wszystko co zebrałem rozleciało się po podłodze. Znowu.
Przeklnąłem parę razy i poszedłem w stronę dzwoniącego telefonu, po drodze rzucając gdzieś szufelkę.

Dzwonił Mark. Pewnie chciał wiedzieć, dlaczego nie ma mnie na zajęciach.

Odebrałem.

*

-Halo?

-Elliot? Dlaczego cię nie ma?

(Hah, miałem rację.)

-Nieważne.

-Właśnie, że ważne. Opuszczasz zajęcia. Wczoraj nie było ciebie na pierwszej lekcji, a teraz nie ma ciebie w ogóle. Chcesz zawalić rok?

-To, czy zostaję w domu, czy idę na zajęcia to moja sprawa. Zajmij się sobą.

-Elliot, martwię się o ciebie. Powiedz, coś się stało?

-To nie twój zasrany interes.

-Nie mój interes? Przecież--

*

Rozłączyłem się. Nie mam humoru na takie zeznania. Nie będę mu się spowiadać.

Potem dzwonił jeszcze trzy razy, lecz ciągle odrzucałem połączenia. W końcu odpuścił i zostawił mnie w spokoju.
A skoro już mowa o spokoju, to chyba daruję sobie naukę do końca tygodnia. Każdy potrzebuje czasem trochę odpoczynku, a mnie bardzo się on przyda.

Cały dzień spędziłem w łóżku, myśląc, płacząc, potem grając na telefonie, oglądając filmy, znowu myśląc i znowu płacząc. Ostatnio tyle płakałem, że chyba już wyczerpałem limit łez.

Kiedyś jednak musiał nastać dzień, w którym będę musiał wstać wstać o 6:30, iść na zajęcia na 8:00 i siedzieć w liceum aż do 16:30.

Zdecydowałem się iść we wtorek, bo poniedziałek darzę wielką nienawiścią. Bo to właśnie w poniedziałek Matt ze mną zerwał.
Więc każdy poniedziałek jest dla mnie jak żałoba.

Obudził mnie budzik. Leniwie odchyliłem głowę w stronę brzęczącego urządzenia. Podniosłem rękę w jego stronę, ręka jednak wydawała się pięć razy cięższa niż zwykle, więc zaraz jak ją podniosłem, to opadła na nocny stolik stojący obok mojego łóżka.
Porządnie uderzyłem. Napierdala jakby ktoś go oblał wrzątkiem.
Zrywam się i zwijam z bólu, nie wiem, czy bólu ręki od uderzenia, czy uszu, od tego budzika.

Zrobiłem sobie kiedyś żart i zmieniłem budzik na jakąś straszną operę. Nie znoszę, jak ktoś się tak drze, więc taki budzik szybko wywalił mnie z łóżka.

Jakbym teraz siebie widział, to chyba bym pękł że śmiechu.
Wyobrażacie sobie chłopaka wijącego się z bólu na łóżku, w towarzystwie opery grającej na całe mieszkanie? Też nie, ale mam podejrzenia, że wyglądałoby to jakbym próbował tańczyć do opery na leżąco. Nieciekawy widok.

Opanowałem się i wstałem z łóżka. Pojawiły mi się klasyczne mroczki przed oczami, przez które zachwiało mi się w głowie i uderzyłem się o framugę drzwi do mojego pokoju.

Nie dość bólu na dziś? Po tamtym uderzeniu w stolik ciągle boli mnie ręka. Na pewno nie dlatego, że mam tam krwawe rany, co nie?

Ubrałem się i poszedłem do kuchni zrobić sobie śniadanie. Po posiłku powędrowałem do łazienki żeby umyć zęby, jednak nie umyłem ich, ponieważ na podłodze ciągle walają się kawałki szkła.
A parę dni temu powiedziałem sobie, że je posprzątam. Nie mówiłem kiedy dokładnie, prawda...?
.... Prawda??

Potem pozostały mi same drobiazgi do zrobienia, typu spakowanie się lub zrobienie jedzenia do szkoły. Gdy byłem już w pełni gotowy, wyszedłem z domu, wielce niezadowolony, gdyż wyjście z łóżka i uczenie się cały dzień wśród ludzi to ostatnia rzecz, którą chciałbym robić.

Gdy byłem już na miejscu akurat zaczynały się lekcje. Wszyscy wchodzili do sal.
Szybko wbiłem się w tłum starając się uniknąć przypadkowego kontaktu z Markiem. I tak prędzej czy później musiałbym się z nim zobaczyć, w końcu siedzimy niemalże obok siebie.

Kiedy jednak usiadłem na swoim miejscu, to nie zastałem go obok. Zdziwiłem się, ponieważ Mark nie był typem osoby, której często nie ma w szkole lub się spóźnia. No ale dobrze, może ma swoje powody.

Minęły dwie lekcje i akurat kiedy byłem w szatni schować zeszyt, wbiegł Mark.

-Mark?

-Elliot??

-Mark, co ty tu robisz?

-Przyszedłem rozwijać umysł i czerpać wiedzę. Co innego można tu robić?

-Jęczeć z bólu i wyczekiwać powrotu do domu.

-Hm, też racja, ale to ty tak robisz, a z tego co mi wiadomo, to nie jestem tobą.

-Ugh, walić to. Dlaczego nie było ciebie na dwóch pierwszych lekcjach?

-Miałem wizytę u lekarza, ostatnio coś mnie bierze.

-CIEBIE bierze? Mark, kiedy ty ostatnio chory byłeś?

-Rok temu? Jakoś tak. W każdym razie kiedyś musiałbym znów zachorować, conajmniej mieć katar lub coś.

-A w to że przez rok nie miałeś kataru, to jakoś nie wierzę.

-O, uwierz, uwierz. Mam grubą skórę więc zimno jest mi niestraszne.

-Mówiąc ,,skórę''  masz na myśli tłuszcz?

Mark, od kiedy go znam, nigdy nie był jakiś bardzo szczupły, zawsze czegoś miał trochę więcej. Nie oznacza to jednak, że nazwałbym go grubasem. Jest grubszy, ale nie jakoś mega zauważalnie gruby. Jest OK.

-Hahahahahahahaha, patrz Elliot, pękam ze śmiechu. Pragnę ci przypomnieć, że przez ostatnie dwa miesiące trochę schudłem.

-Ile? Trzy gramy?

-Nie irytuj mnie, dobrze ci radzę.

-Ojej, nie masz najlepszego humoru do żartów, prawda?

-O ile te żarty nie są o mojej ,,otyłości'' to są spoko.

-Ale dramatyzujesz, Mark.

-No chyba ty.

-Wow, najlepsza riposta jaką kiedykolwiek słyszałem.

-Staram się.

-Nie idzie ci.

-Zamknij się, Elliot.

~

Reszta lekcji poszła w miarę spokojnie. Głównie dlatego, że miałem z kim pogadać i czułem się pewniejszy. Mark nie pytał o moją nieobecność w poprzednim tygodniu. Myślałem, że już nie będzie się o to dopytywać, dopóki nie spotkaliśmy się po lekcjach niedaleko naszego ulubionego baru.

~

Mark zabrał mnie w cichsze miejsce, po czym przygwoździł do ściany. Próbowałem się wyrwać, lecz on okazał się być niemożliwie silny, jak na takiego klopsika.

-Okej, w szkole darowałem sobie pytania, ale teraz, na osobności, mamy okazję wszystko sobie wytłumaczyć. Powiedz Elliot, czy coś się dzieje?

-Nie spotkałem się tu z tobą po to, żeby się spowiadać. Chciałem się odprężyć, a nie na odwrót.

-No proszę, przecież widzę że coś się dzieje.

-To skoro już to wiesz, to czemu o to pytasz?

-Chcę ci pomóc. Od tego są przyjaciele, tak?

-Mark, doceniam to, że się martwisz, ale nie chcę ciebie w to mieszać.

-Ty nie chcesz, ale ja chcę. Opowiadaj, albo cię zmuszę.

-Hah, niby jak?

-Wyrzucę wszystkie twoje płyty Taco Hemingwaya.

-Nie zrobisz mi tego.

-Założymy się?

-... Już opowiadam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top