Rozdział 3
II
Trzynastoletnia Lisa, mimo paskudnej pogody, wyszła na podwórko. Mieszkała w leśniczówce przy małym jeziorze. To była najmniej zarośnięta, ale z jakiegoś powodu najciemniejsza część lasu.
Dziewczyna o blondrudych włosach i jasnozielonych, dużych oczach stała sobie przy furtce, obserwując jezioro. Uwielbiała patrzeć, jak odbijają się od niego krople deszczu, tworząc większe lub mniejsze kółka, ale tym razem jakoś nie sprawiało jej to przyjemności. Kochała cały ten las – miejsce, w którym się wychowała, więc nie dziwne, że zmartwiona była jego stanem. Każdy dźwięk łamania się drzewa przyprawiał ją o dreszcze, już nie mówiąc o łomocie tych, które spadły.
Mimo tego całego hałasu dobrze usłyszała stukot konich kopyt oraz coś w rodzaju pisku małego liska. Rozpoznała ten dźwięk, bo już nieraz widziała tu lisy. Wzrokiem szukała źródła tych odgłosów. Omal nie podskoczyła z wrażenia gdy zobaczyła przemoczonego chłopaka, który w jednej ręce trzymał sznurek przywiązany do rannego konia, a w drugiej małe, przestraszone lisiątko. On jej nie zauważył, bo utkwił wzrok w ziemi.
— Cześć! — zawołała nieśmiało. Nie od razu zdecydowała się coś powiedzieć – to nie pasowało do jej natury. Zawsze przed odezwaniem się do nieznajomych czuła przypływ adrenaliny, chociaż sama nie wiedziała czemu.
Chłopak uznał, że mówiła to do niego, bo nikogo więcej nie zauważył w tym dziwnym miejscu, więc odpowiedział tym samym. Nawet cieszył się, że kogoś tu spotkał – był pewien, że nie poradziłby sobie sam. Przecież nie miał pojęcia, gdzie dalej iść, ani co zrobić z ranną nogą Blixta! W dodatku przyjął pod opiekę małego lisa... Co jeszcze może się zdarzyć?
— E... Cześć — odpowiedział dopiero po chwili.
— Jaki słodziak — rozpromieniła się Lisa.
Krister jakoś nie chciał, aby wiedziała o lisiątku. Wydawało mu się, że może uznać to za dziwactwo, że go ma. Przecież to dzikie zwierzę! Ukrył go w dłoni, po czym powiedział:
— Dzięki. To mój szczeniak, ma na imię Regn.
— Przecież to lisek! — roześmiała się Lisa.
— Wiem, że to lis! — Krister powiedział to ostrzej niż zamierzał, więc szybko się poprawił, już łagodniejszym tonem — Właściwie, to znalazłem go dopiero przed chwilą. Biedak, pewnie się zgubił... Strasznie dziwne rzeczy się działy. Nie mam pojęcia, czemu tyle drzew się przewala, przecież to straszne! Z tego lasu może nic nie zostać, a mieszka tu tyle zwierząt...
Nagle zamilkł, nie mogąc uwierzyć, że aż tak się rozgadał. Zwykle był strasznie nie śmiały, jeśli chodzi o rozmowy z rówieśnikami. Po prostu żył w swoim świecie, do którego do tej pory nikogo oprócz Blixta i Molna nie wpuścił.
— Nawet tak nie myśl! — Lise przeraziła wizja braku drzew — A Regn jest pewnie osierocony, biedaczek! Prawda, że to okropne, gdy zwierzątka tracą rodziców? — zapytała — I w ogóle, gdy się ich traci... — dodała ciszej. Coś o tym wiedziała.
— Dlatego wziąłem Regna — odparł Krister, udając, że się cieszy. On też dobrze wiedział, że utrata kogoś z rodziny to chyba najgorsze, co można przeżyć, a zwłaszcza w tak młodym wieku. To działo się cztery lata temu, ale nagle wszystkie wspomnienia związane z mamą stały się dla niego tak bliskie, chociaż zamazane przez mgłe... Szybko się ich pozbył, aby nie okazać smutku przy nieznajomej — Myślę, że tata raczej się nie zgodzi. Dzisiaj i tak jakimś cudem moi bracia wyprosili u niego kota. Kot jak kot, dla niego argumentem jest to, że chociaż myszy, ale lis? Zaraz się zacznie, że pewnie ma wściekliznę, że to drapieżca, powyżera nam kury... Mama jasne, że by się zgodziła. W ogóle jest super. Jeszcze gdy byłem młodszy, chodziłem z nią do tego lasu. Zawsze mówi, że nie trzeba bać się zwierząt, tylko być ostrożnym i każde są dobre na swój sposób.
Krister opowiedział to w taki sposób, że Lisa natychmiast zaniosła się śmiechem. Coś było w Kristerze, że chciała go poznać.
— Bardzo mądre słowa — stwierdziła Lisa, a Krister poczuł dziwne ukłucie w sercu. To prawda, że jego mama kiedyś tak powiedziała (nigdy tego nie zapomniał, a nawet się do tego stosował. To dzięki niej potrafił kochać wszystkie zwierzęta), ale nie miał pojęcia, dlaczego udawał, że wciąż żyje. Może po to, żeby mieć wrażenie, że naprawdę tak jest? Że jest gdzieś blisko, a nawet obok, i towarzyszy mu zawsze, gdy jest źle, nawet, jeśli jej nie widzi? — Rzeczywiście, coś w tym jest. Nie ma złych zwierząt, a nawet, jeśli robią coś, co wydaje nam się niedobrego, po prostu mają taką naturę.
Rozmawiali jeszcze chwilę, ale burza rozpętała się już tak bardzo, że Lisa przytomnie zaproponowała, aby ukryli się stodole. Krister bez żadnego zastanowienia się zgodził. Stodoła była bardzo blisko domu, więc szybko do niej pobiegli. Dziewczyna drżącymi z zimna dłońmi próbowała otworzyć drzwiczki, ale widocznie się zatrzasnęły. Uderzyła w nie kijem kilka razy, aby puścić zawiasy, ale nawet to nie dało żadnego skutku.
— Britta! Diana! — Lisa przez szparę zawołała koleżanki, które już wcześniej były w środku.
Krister spojrzał na nią pytająco.
— Przyszły do mnie koleżanki z klasy — wyjaśniła krótko. Kristera nie dziwiło, że zamiast w domu, bawiły się w stodole. Sam dobrze wiedział, że tak naprawdę to wspaniałe miejsce na takie spotkania.
— Z klasy? — zapytał głupio.
— Tak. Co w tym dziwnego? — zdziwiła się Lisa i po raz kolejny zawołała koleżanki — Britta! Diana! Szybko, drzwi się zatrzasnęły!
— Nic — przyznał Krister — Chodzi o to, że ja się tu niedawno wprowadziłem, ale w lesie Blixt, to znaczy mój koń, oszalał i pobiegł tutaj...
Nie zdążył opowiedzieć dalej tej historii, bo Lisa zwróciła bardziej uwagę na to, że wyraźnie było słychać, że biegną dwie zawołane dziewczyny, które również próbowały otworzyć wejście.
Po kilku próbach Brittcie i Dianie udało się je otworzyć.
— Wiem, czemu się zacięło — oznajmiła Britta, pokazując Lisie kawałek szerokiego drutu, po czym przeleciała wzrokiem po tym dziwnym zgromadzeniu.
— O ludzie! — Diana pomyślała o tym samym, co jej przyjaciółka — Przecież to lis! Lisa, nie myślałam, że przyjdziesz tu z jakimś... chłopakiem...
— Och, daj spokój — prychnęła Lisa na dziecinne stwierdzenie Diany — W zasadzie to my się nie znamy... Jego koń jest ranny.
— No tak — mruknęła Britta, gdy cała czwórka oraz zwierzyniec Kristera wchodzili do środka — Strasznie chciałabym się dowiedzieć, czemu te wszystkie drzewa pospadały...
Nagle odezwał się milczący dotąd Krister. Już wcześniej chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się przełamać.
— Tego nigdy się nie dowiemy.
Wszystkie trzy dziewczyny odwróciły się w jego stronę.
— Dlaczego tak sądzisz? — dopytała Lisa, rozsiadając się na jednym z stogów siana.
Stodoła była bardzo duża, chociaż można było się poczuć w niej nieco przytłoczonym przez rozmieszczone byle gdzie narzędzia gospodarskie oraz różne stare, zakurzone maszyny. Na wysokich ścianach pełno było kurzu i pajęczyn. Kristerowi w ogóle nie przypominało to jego stodoły... A właściwie tej, która została już sprzedana.
— Bo tu zadziałała siła wyższa — wyjaśnił poważnym tonem.
Dziewczyny popatrzyły po sobie porozumiewawczo. Takie zachowanie zawsze irytowało Kristera. Pewnie nigdy nie zrozumie ich tajemnych znaków i spojrzeń, które dla niego były nie do rozszyfrowania.
— Siła wyższa...? — powtórzyła niepewnie Britta.
— Dokładnie tak — potwierdził Krister — Czyli coś, co może wydarzyć się w każdej chwili, a nikt nie będzie mógł tego w żaden sposób powstrzymać. Tak samo w każdym momencie Ziemia może wybuchnąć, albo spadnie tutaj jakaś asteroida. Przecież możliwe jest zupełnie wszystko i nigdy nie wiemy, co się może zdarzyć...
Krister bardzo dobrze potrafił wyczytywać emocje innych ludzi, ale chyba każdy z łatwością by spostrzegł, że żadna z dziewczyn nie wiedziała, o co mu chodzi. Nie przejął się tym, bo zdążył się przyzwyczaić, że raczej nikt go nie rozumie.
Przez chwilę nikt nic nie mówił, więc Lisa postanowiła przerwać te nieprzyjemną ciszę.
— Właściwie, to się jeszcze nie znamy. To jest Britta, to Diana, a to Krister — przedstawiła ich.
— Aha — mruknęła Diana — Krister, do której chodzisz klasy? Pewnie do innej szkoły, bo chyba cię nigdy nie widziałam. Pewnie do starszej niż my?
— Do siódmej — odpowiedział krótko — Chodzę, a raczej będę, do tej szkoły przed lasem.
— To zupełnie tak jak my — uśmiechnęła się Lisa, ale Diana nie wyglądała na zachwyconą tym faktem.
— Co będziemy teraz robić? — zapytała oschle.
— No tak! — wykrzyknęła Lisa — Już idę po bandaż dla...
— Dla Blixta — wtrącił Krister, widząc, że zapomniała imienia jego konia.
Lisa powiedziała, że zaraz wróci i pobiegła do domu po bandaż. Krister czuł coraz większy niepokój, gdy dźwięk ciężkiego deszczu obijał się o blaszany dach. Zawsze tego typu dźwięki sprawiały u niego lęk – myślał, że dach pewnie zaraz się zawali.
Zostali tylko we trójkę. Krister głaskał liska i co chwilę uspokajał Blixta, który wciąż był przerażony. Obawiał się też tym, jakim cudem wróci do domu, skoro nawet nie wie, jak wygląda. Przejął się nawet zniknięciem Hansa.
— Jak ma na imię ten lis? — spytała w końcu Britta.
— Regn.
— Blixt, Regn... — wyliczyła — Dlaczego wszystkie imiona, jakie nadajesz zwierzętom, są związane z pogodą?
„Bo jest dziwakiem", pomyślała przez chwilę Diana, ale miała na tyle przyzwoitości, aby nie mówić przy nim tego na głos. Zamiast tego spytała, czy to też ma związek z „siłą wyższą". Miał to być zgryźliwy żart, ale on wziął to bardzo na serio.
— Można tak powiedzieć — stwierdził tym samym poważnym tonem, jakby tłumaczył coś bardzo skomplikowanego — Teoretycznie nikt nie ma wpływu na pogodę, więc jest to siła wyższa. Poza tym, z każdym tym zwierzęciem jest jakaś historia związana z właśnie z pogodą.
Diana dyskretnie przewróciła oczami, ale Britta jakby się tym zainteresowała.
— Naprawdę? A jakie są te historie?
— Kilka lat temu zobaczyłem takie ogłoszenie, w którym ktoś pisał, że odda źrebięta — zaczął Krister — Udało mi się wybłagać rodziców, więc poszedłem. Miałem trochę do przejścia, a nie wiedziałem, że niedługo rozpęta się burza. Grzmoty zaczęły się niedługo przed tym, jak dotarłem. Blixt uciekł ze stajni i właśnie niego wybrałem, a raczej on mnie wybrał.
Britta pokiwała głową, zupełnie ignorując Dianę, która nawet nie słuchała.
— A Regn? — dopytała.
— Regna mam od dzisiaj — uśmiechnął się Krister, głaszcząc liska za uchem — Pewnie został osierocony, więc go wziąłem. Małe zwierzęta łatwo oswoić, nawet, jeśli z natury są dzikie. Gdy będzie starszy, nie powinien się mnie bać. Nazwałem go Regn, bo strasznie wtedy lało. No i nie chciałem drugiego Blixta, to chyba oczywiste, że imiona nie powinny się powtarzać.
Chwilę po tym do środka weszła Lisa z małym zestawem medycznym. Najpierw odkaziła Blixtowi ranę, a później obwiązała ją bandażem. Widać, że nie pierwszy raz opatrywała konie – robiła to z wielką dokładnością.
— Och, dzięki — podziękował Krister. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby wtedy przypadkiem go nie spotkała.
Właściwie dopiero wtedy uświadomił sobie, że nie ma pojęcia jak wrócić do domu.
_________________________________________
Ze szwedzkiego Blixt – Piorun, Regn – Deszcz
Dobrze wiedział, że im szybciej tam wróci, tymlepiej — nie chciał, aby ojciec się zamartwiał. Wystarczyło, że Hans gdzieśzniknął. Poza tym, Krister naprawdę chciał już wyjść, bo czuł się bardzodziwnie i nieswojo. Nowe znajomości zwykle ciężko mu szły, a zwłaszcza w tymprzypadku. Wydawało mu się, że tylko przeszkadza. Grzecznie się pożegnał, wziąłwciąż kulawego Blixta oraz Regna, który wyglądem przypominał wypłocha z lasu.Zdaniem nowego właściciela – uroczego wypłocha z lasu, a to robiło dużąróżnice.
— No to cześć — pożegnała się Lisa,trochę zmartwiona, że Krister tak szybko wychodzi — Do zobaczenia jutro wszkole!
Krister twierdził, że nie zamierza następnegodnia iść do szkoły – nawet nie było o tym mowy! Sam nie wiedział, czemu. Możepo prostu zbyt się bał? Pewnie nawet nie było czego. Wmówił sobie, że po prostupotrzebuje czasu, bo dopiero co się wprowadził. Co prawda to dalej była to tasama Skandynawia, którą do tej pory znał, a jego nowa wioska, zdaje się, nieróżniła się zbyt wiele od poprzedniej.
Britta i Diana również się pożegnały.Krister zauważył, że ucieszył je fakt, że się go pozbyły. Wiedział to, nawet,jeśli otwarcie tego nie okazały. Tymczasem Regn próbował się mu wyrwać. Chłopakusiłował dalej go utrzymać, co było dość trudne, bo miał do dyspozycji tylkojedną rekę – w drugiej trzymał sznurek Blixta.
Poczuł wielką ulgę, gdy z powrotemwyszedł na zabłoconą, leśną ścieżkę. A może to był strach? Nie wiedział, gdziejechać ani nie miał pojęcia, jak wygląda jego nowy dom. Mógł jedynie liczyć naszczęście, że zauważy kogoś z rodziny, ale szybko zrozumiał, że nie było na toszans. Nie tylko dlatego, że Krister Lindgren to jeden z największych pechowców,ale również dlatego, że zapewne wszyscy od dawna są już w domu. Zwłaszcza zewzględu na pogodę, która chociaż nieco się polepszyła, dalej była paskudna.Grunt, że drzewa z korzeniami nie spadały co parę sekund, chociaż Kristerowiwydawało się, że dalej słyszy dziwnie znajome, mocne dźwięki dudnienia oziemie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top