Rozdział 2
Całe szczęście, że w lesie była wydreptana dość szeroka ścieżka, bo inaczej od razu by się zgubili przez ogromne, zarośnięte tereny. Drzewa rosły gęsto, był już środek jesieni, więc liście przybrały różne kolory. Krister cieszył się, że wiele z nich było czerwone lub jaskrawożółte, bo nienawidził takich zwykłych, brązonych liści, których pełno było na ziemi. Obiecał sobie, że później tu przyjdzie, aby pozbierać te najładniejsze. Gdy będzie mu się nudziło, zrobi ozdoby, w co wątpił, bo zwykle miał bardzo mało czasu wolnego.
— O co wam chodzi? — zapytał nagle Bosse, aż Krister się odwrócił — Nie ma tu żadnych wilków, ani lisów. W ogóle nic.
— Odwróć się, bo w drzewo wpadniesz! — zawołał ojciec, na co jeździec odparł, że koń nie jest taki głupi, bo potrafi samodzielnie myśleć.
— Gdzie wilki?! — wychlipiał wystraszony Olle.
— Nie ma — Gunnar starał się go uspokoić.
— A właśnie, że są!
— Skąd wiesz? — wtrącił się Krister — A nawet jeśli, poradzimy sobie z nimi. Blixt się nie da, prawda, Blixt?
Koń w odpowiedzi zarżał radośnie, ale po chwili zamieniło się to w coś, co oznaczało po końsku wielki strach i ostrzeżenie. Krister z trudem się na nim utrzymał, bo Blixt stanął na dwóch tylnich nogach, a przednimi wierzgał. Ostatecznie jeździec przypadkiem się puścił i zleciał na worki na przyczepie. Hans podle się zaśmiał, ale nikomu innemu nie było do śmiechu.
— Krister, wstawaj! — zawołał przerażony ojciec.
Chłopak z trudem wstał, ale nie dał rady wsiąść na wręcz oszalałego konia. Tymczasem ojciec wysiadł z przyczepy, nerwowo się rozglądając. Nie widziąc nic niepokojnącego, spojrzał w góre - kto wie, może tam Blixt zobaczył coś dziwnego...
Olle zaczął wrzeszczeć, Gunnar schował się na bagażami, Bosse tylko siedział dalej rzując trawę, a korzystający z okazji Hans wyskoczył z przyczepy, pobiegł przed siebie. Nikt nie mógł go zobaczyć, szybko zginął w zaroślach, przez które z łatwością się przedostał. Nie zwracał uwagi na mnóstwo kolczastych roślin, po prostu przez nie przebiegł.
Krister usiłował uspokoić konia. Mówił do niego różne uspakajające słowa, ale Blixt tylko go odpychał. Chłopak nie miał pojęcia, co to wszystko znaczy - do tej pory Blixt był jego najlepszym przyjacielem. Co takiego mogło się stać, że zachowywał się tak dziwnie?
— Blixt jest bardzo łagodnym koniem! — rozpaczał Krister — nigdy przedtem nie było takiej sytuacji! Nie wiem, dlaczego to robi... nie wiem!
Tuż obok nich przewaliło się wielkie, niezwykle szerokie drzewo, które wylądowało dosłownie przy przyczepie. Całe szczęście zarówno Krister jak i Blixt zdążyli odskoczyć. Przerażony chłopak nic nie powiedział, tylko obserwował, jak wszystko wokół niego wiruje - a przynajmniej tak mu się wydawało. Spadały koleje drzewa, co chwile trzaskały pioruny, a niebo zupełnie nagle z pięknego błękitu zmieniło się na mroczną czerń. Nikt nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego księżyc tak po prostu w ciągu jednej sekundy zastąpił słońce.
Krister nigdy przedtem nie widział tak okropnej burzy - o ile tak można to było nazwać. Przecież podczas zwykłej burzy nie działo się tyle okropnych rzeczy naraz! Powietrze było wyjątkowo ciężkie, wręcz nie dało się nim oddychać. Mgła wyglądała prawie jak tornado, które coraz szybciej zbliżało się w ich kierunku. Chłopak szybko mrugał oczami, bo okropnie go szczypały, a żeby coś widzieć, musiał je mrużyć. Niezbyt się tym przejął, bo uznał, że to chwilowe. Poza tym, miał wtedy większe zmartwienia, takie jak unikanie piorunów oraz spadających drzew lub ogromnych gałęzi. W duchu okropnie rozpaczał nad stratą tylu pięknych roślin, ale dobrze wiedział, że to nie była dobra pora na rozmyślanie.
— Gdzie jest Hans?! — krzyknął, odwarając się w stronę pozostałych.
Ojciec, który do tej pory zajmował się ochroną bagaży, spojrzał na niego z przerażeniem.
— Rany! Nie ma Hansa?!
— Gdyby był, na pewno bym o niego nie pytał! — okrzkrzyknął logicznie Krister.
— To nie pora na żarty! — zdenerwował się ojciec i zaczął nawoływać Hansa.
Krister miał zamiar go szukać, ale nawet nie wiedział kiedy i jak, Blixt sam go na sobie posadził i z przerażającym tempem zaczął uciekać. Chłopak nigdy wcześniej nie widział, że wiecznie ociężały i spokojny Blixt pędzi z tak wielką prędkością. Krister z trudem się na nim utrzymał, i chociaż wielokrotnie prosił, żeby się zatrzymał, koń nie zrobił tego. Przerażony trzynastolatek zauważył, że Blixt oderwał się od przyczepy. Usiłował całą te sytuacje ułożyć sobie w myślach, ale mimo tego, że miał naprawdę rozwiniętą wyobraźnie, nie mógł tego pojąć. Sytuacja miewała się tragicznie...
Burza powyrywała mnóstwo drzew, niewiadomo czemu zniknęło słońce, Hans zaginął, a on został tylko z oszalałym Blixtem, który biegnie w jakieś jeszcze dziksze, zupełnie nieznane im tereny, a cała reszta rodziny została w środku niebezpiecznego lasu.
Krister się poddał. Przestał błagać konia o zatrzymanie się, wiedział, że to i tak by nic nie pomogło. Miał racje, że Blixt samodzielnie myśli i tak naprawdę nic nie można mu wmówić. To rzeczywiście mądry koń. Wiedział, że musi ochronić Kristera oraz, że gdyby się zatrzymał, byłaby większa szansa na to, że jedno z drzew trafi właśnie na nich.
Jakieś wyjątkowo długie, ale stosunkowo cieńkie drzewo zaczęło się łapać i spadać na ziemię. Najgorsze było to, że dzieliło je od nich tylko kilka, może kilkanaście metrów! Krister próbował obliczyć, czy może w nich trafić. Był pewien, że tak właśnie się stanie. Nie zdążył nawet nic krzyknąć, a Blixt skoczył z wielkiego rozpędu. Był to naprawdę wysoki skok, ale czy na pewno wystarczająco...
Krister nie mógł uwierzyć, że się udało. Żyli! Blixtowi udało się je przeskoczyć! Owszem, wierzył w możliwości swojego konia, ale raczej był zdania, że to byłoby niemożliwe...
— Och, Blixt! Udało się! Widzisz, udało sie! Dobry koń! — pochwalił go, ale Blixt w odpowiedzi tylko boleśnie zarżał i stanął na jedynie trzech łapach.
Zaniepokojony Krister zeskoczył z konia aby sprawdzić, co się stało. Nadal nie widział zbyt dobrze, ale nie musiał się długo zastanawiać aby wiedzieć, że jedna z łap Blixta krwawi. Nie mógł znieść jego okropnego rżenia.
— Spokojnie, Blixt — Krister delikatnie go pogłaskał — Coś wymyślę, uwierz. Mogło być gorzej... Może przetrzeć ci ranę liściem? Nie, skąd, to zły pomysł! Byłoby jeszcze gorzej... Szlag, przecież nie mam nic przy sobie...
Nie było czasu na przemyślenia. Nagle zaczął padać ulewny deszcz, ale nawet to zupełnie nie zdziwiło Kristera. Tyle już się wydarzyło, że wydawało mu się to zupełnie normalne. Powoli szedł, jedną ręką trzymając Blixta za sznurek - to ułatwiło rannemu koniu poruszanie się, bo jednak kuśtykanie na trzech łapach sprawiało mu trochę trudności. Krister uwielbiał, gdy deszcz na niego kapie i tak przyjemnie spływa z twarzy, ale wtedy nie miał pewności, czy to na pewno krople deszczu, czy jego własne łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top