Rozdział 7

 Przebudziły mnie promienie Słońca, które świeciły wprost w moją twarz. Nienawidziłam takich pobudek. Jakoś nie widziało mi się wstawanie z rana, mając świadomość, że przede mną długi dzień, który raczej zapowiadał się koszmarnie. 

 Stanęłam na nogach i się przeciągnęłam. Czułam się okropnie i dodatkowo bolały mnie plecy od niewygodnego materaca.

 Wolnym krokiem zaczęłam zmierzać do peleryny, która leżała w nieładzie na podłodze. Idąc, przez przypadek nastąpiłam na coś, a raczej na kogoś... 

  — Jasny Holender! — krzyknął Kristopher. — Moje żebra — warknął.

 Nie zważając na jego "wielkie" cierpienie i fakt, że zafundowałam mu najlepszą pobudkę w życiu, podeszłam do szkarłatnego materiału i go podniosłam. Od razu rzuciła mi się w oczy dziura, którą zrobił facet z knajpy. Mlasnęłam zniesmaczona i otrzepałam część ubioru z brudu, a następnie zarzuciłam ją na siebie, a kaptur naciągnęłam na głowę.

 Zauważyłam, że wilkołak mówi coś sam do siebie. Wiedziałam, że był zdenerwowany. Nie dziwiłam mu się. Gdyby ktoś mi chciał zmiażdżyć płuca, również byłabym zła. Ale przecież ja mu nie kazałam spać na samym środku pokoju, przecież mógł usadowić się w jakimś milutkim kącie, albo w łóżku tamtej dziwki.

 Wzięłam w dłonie torbę i wyjęłam z niej już trochę czerstwy chleb, a następnie zaczęłam go jeść. Nie ufałam jedzeniu z Pirje. Nie wiadomo kto to robił, z czego robił i w ogóle kiedy to zostało zrobione. Nie widziało mi się spożywanie czegoś w czym jest mysie mięso pieczone w piecu pokrytym pleśnią i nie wiadomo czym jeszcze.

 Nagle spostrzegłam białe kartki. Przypomniałam sobie o słowach babki, więc od razu je chwyciłam i zagłębiłam się w czytaniu. Miałam nadzieję, że to coś mi wytłumaczy wszystko. 

 Na stronach była mowa o przepowiedni, która głosiła, że władcę wampirów można wybudzić. Warunkiem było podanie krwi ludzkiej kobiety, którą urodziła pełnoprawna wiedźma.

 Na te słowa głośno prychnęłam. Nie wierzyłam w to, że jakiś krwiopijca, który został zabity ileś set lat temu, mógł zostać wskrzeszony przez moją cenną krew. Ja jej nie oddałabym byle komu, a na pewno nie chciałam zostać posiłkiem dla pijawek.

 Przewróciłam na kolejną stronę. Tam natomiast była wzmianka o tym, że naszyjnik, który miałam na szyi, jest tak cenny, że można by kupić za niego kilka wiosek. Również należał do przedmiotów magicznych, które miały zdolności usuwania negatywnych efektów. W moim przypadku zablokował ból głowy, który wywołał wampir, aby było łatwiej mnie porwać.

 Na następnej kartce znalazła się wskazówka co mam robić aby przeżyć. Po pierwsze musiałam jak najczęściej się przemieszczać. Nie mogłam zamieszkać stale w jakimś miejscu, ponieważ mam w sobie coś co przyciąga krwiopijców. Potem przeczytałam, że pod żadnym warunkiem nie powinnam wracać do swojej babki. 

 Tego ostatnie zbytnio nie rozumiałam. Przecież nic by się nie stało. Może była stara, ale z pewnością miała w sobie chociaż krztę magii. Jednak wolałam nie ryzykować i pogodziłam się z losem, że prawdopodobnie nigdy nie spotkam jedynego członka mojej rodziny i, że prawdopodobnie do końca życia będę ścigana przez bandę idiotów.

 Karty wrzuciłam z powrotem do torby i rzuciłam ją w stronę Kristophera, który ją złapał.

 Zaczęłam mu się przyglądać. Kompletnie nie wiedziałam czy to co zaraz miałam powiedzieć, będzie najlepszym wyjściem w całej tej kiepskiej sytuacji.

 — Mam nadzieję, że masz ochotę na nieco dłuższą podróż — mruknęłam.

 — Jasne — powiedział. — Tylko najpierw powiedz mi co wiesz.

 Opowiedziałam mu o wszystkim. Miałam nadzieję, że mnie nie zostawi. Po za sztyletem nie miałam żadnej broni, a gdybym została go pozbawiona, z pewnością szybko stałabym się jedzeniem dla jakiegoś króla. Wilkołak był świetnym rozwiązaniem. Jego gatunek charakteryzował siła, która osiąga swój najwyższy poziom podczas przemiany w futrzaka. Mężczyzna mógł być świetnym towarzyszem, a przy okazji niezłym ochroniarzem.

 — No to jak? — zapytałam.

 Chciałam usłyszeć z jego ust pozytywną odpowiedź. 

 — To wszystko brzmi ciekawie. — Uśmiechnął się. — Z chęcią będę bronił twojego tyłka.

 Ominęłam go i wyszłam przez drzwi, a następnie zeszłam schodami. Knajpa za dnia wyglądała o niebo lepiej. Mniejsza ilość gości i większość chyba była trzeźwa. Jednak dziwki zręcznie przemieszczały się między mężczyznami i szukały ewentualnych klientów.

 Nagle stanął koło mnie Kristopher. Niestety na horyzoncie również pojawiła się osoba z poprzedniego wieczoru, której niezbyt chciałam widzieć.

 — Co tam u ciebie przystojniaku? — zapytała swoim niby kuszącym głosem kobieta. — Szkoda, że mnie zostawiłeś. — Udawała smutną i wtuliła się w wilkołaka.

 — Musiałem coś zrobić — szepnął i pogładził jej gołe ramię.

 Miałam ochotę zwymiotować od tych czułości.

 — Musiałeś przelecieć tę... — Spiorunowała mnie wzrokiem. — Dziwkę?

 No wtedy to już przesadziła. Co jak co... Ale ja nie wyglądałam tak jak ona. Miałam w sobie więcej kultury niż ta lafirynda i jej koleżaneczki razem wzięte. Nie mogłam pozwolić na to, żeby ktoś tak mnie obrażał.

 — Radzę ci jak najszybciej uciekać — warknęłam.

 Moja cierpliwość powoli zaczynała się kończyć. Marnowała jedynie mój cenny czas.

 — Bo niby co mi zrobisz? — Zachichotała.

 Nie chciałam tego robić, ale sama mnie do tego zmusiła.

 Zdjęłam kaptur z głowy i zrobiłam krok w stronę kobiety. Na mojej twarzy wykwitał szeroki uśmiech.

 — W - wiedźma? — Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. — Proszę o wybaczenie...

 Ludzie byli tacy płochliwi. Wystarczyła chwila, aby ją przestraszyć, żeby zniknęła z mojego życia. Moje oczy były jedynie przekleństwem, jak i darem. Cóż za brak zdecydowania...

 — Liczę do trzech. — Pokazałam swoje palce. — I lepiej żeby cię nie było jak dojdę do końca.

 Odsunęła się od Kristophera, a potem zaczęła biec.

 — Raz! — krzyknęłam. — Dwa! — odczekałam chwilę. — Trzy! — Zaczęłam głośno się śmiać.

 Nigdzie jej nie było. Tym lepiej dla niej. Nie wiedziałam co bym jej zrobiła za to, że mnie znieważyła. Chyba pierwszy raz w życiu dostrzegłam, że posiadanie czerwonych oczu jest całkiem przydatne. Łatwo można odstraszyć irytujące osoby.

 — Ależ ty miła... — Ominął mnie i wyszedł na zewnątrz, a ja ruszyłam za nim.

 — Nie będzie mnie dziwka obrażała. — Po tych słowach ponownie nałożyłam kaptur. 

 — Zachowałaś się w stosunku do niej jak rasowa suka — warknął.

 No wtedy to już przeholował. Brakowało mi jeszcze, żeby on mi ubliżał.

 — Bronisz jej?

 — Nie musiałaś od razu straszyć jej swoim wyglądem!

 — Nie miała prawa nazywać mnie dziwką! — Skrzyżowałam ramiona.

 — Niby nie jesteś wiedźmą, ale zachowujesz się tak jak one! — Splunął. — Potraficie tylko grozić i pokazywać swoją potęgę.

 Właściwie to mogłam z łatwością to uzasadnić. Co jak co, ale mieszkałam z wiedźmą przez kilkanaście ładnych lat, więc... Mogłam przybrać kilka cech charakteru. Jednak według mnie lekko przesadzał.

 — Nie mogłam pozwolić, żeby jakiś babsztyl mnie obrażał!

 — Myślałem, że jesteś inna... — Zmarszczył brwi. — Wiesz co? — Rzucił do mnie torbę. — Idź sobie sama.

 Ruszył przed siebie, a w ostatniej chwili zauważyłam jak przemienia się w wilka.

 Przetarłam dłońmi skronie i zaczęłam analizować całą sytuację. Powoli się uspokajałam.

 Kristopher obraził się, bo przestraszyłam jakąś kobietę. Przecież to było tak głupie... Zachowywał się jak dziecko. Przecież znał mnie dłużej niż ją. A wolał stanąć po jej stronie. Nawet nie pisnął słowem, gdy ona użyła tak ohydnych słów w stosunku do mnie. Nie zareagował, a potem miał do mnie jakieś pretensje. 

 Pogodziłam się ze stroną ochroniarza i powolnym krokiem zaczęłam iść uliczką. Chciałam jak najszybciej opuścić miasto i znaleźć jakieś bardziej czystsze i mniej zdemoralizowane. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top