Rozdział 3

 Otaczała nas błoga cisza. Nie słyszałam wycia wilków. Czułam się dziwnie. 

 — A tobie jak na imię Czerwony Kapturku? — zapytał.

 — Alice — przedstawiłam się. — A więc — założyłam na głowę szkarłatny materiał — mogę iść?

 Śpieszyłam się, ze względu na to, że bez konia podróż mogła się nieźle przedłużyć. Ceniłam sobie czas. Również martwiłam się o Grovera, który został sam w moim domu. Wspomniałam mu, że wrócę za maksymalnie pięć dni. Nie  chciałam, żeby niepotrzebnie się o mnie zamartwiał. Jeszcze mi brakowało, żeby poszedł mnie szukać...

 — Gdzie idziesz Alice? — Oparł swoje ramię o mój bark. 

 Przetarłam dłońmi oczy i się zaśmiałam. Facet zaczynał coraz bardziej mnie irytować. Zachowywać się tak, jakby serio ciekawiło go moje życie.

 — Nie twoja sprawa, piesku — specjalnie zaakcentowałam ostatnie słowo. — Przez ciebie muszę iść pieszo — westchnęłam.

 — A, o to ci chodzi. — Podrapał się po głowie. — Przepraszam za zabicie twojej klaczy. — Machnął dłonią. — Wiesz, to wina pełni. — Posłał mi szeroki uśmiech, przy okazji ukazując swoje białe zęby.

 — Najlepiej tłumaczyć się pełnią. — Strząsnęłam jego ramię i ruszyłam przed siebie.

 Weszłam między gęste drzewa, które zasłaniały księżyc. Z tego powodu nie widziałam ziemi i co chwilę się potykałam o korzenia i kamienie. 

 — Może potrzebujesz pomocy? — Nagle przede mną pojawił się Kristopher. 

 — Niby w czym chcesz mi pomóc? — warknęłam.

 — Nie warcz tak Czerwony Kapturku, może jesteś wilkołakiem? 

 Myślała jedynie o tym, żeby go spławić. Miałam już serdecznie dość tego wkurzającego typa. 

 — Jest pełnia. — Wskazałam dłonią w górę, niestety gałęzie zasłaniały niebo.

 — I co w związku z tym? — Spojrzał na korony drzew.

 —  Idź pobiegać po lesie, czy coś. — Skrzyżowałam ramiona i go wyminęłam.

 — Pomogę ci w bezpiecznym dotarciu do celu. — Ponownie zastawił mi drogę.

 Głośno westchnęłam i zaczęłam zastanawiać się nad jego propozycją. Była dość kusząca. Dzięki wilkołakowi mogłam dość do chaty babki bez przeszkód. Tylko nie byłam do końca pewna, czy mogłam mu do końca zaufać. Najpierw zabił moją klacz, następnie to samo chciał zrobić ze mną, potem pojawił się w swojej ludzkiej postaci i jakby nigdy nic oskarżył mnie o bycie wiedźmą, a na samym końcu proponował pomoc. 

 — Zgoda — odparłam.

 W każdej chwili przecież mogłam wbić w niego sztylet... Miałam nadzieję, że nie będę żałowała swojej decyzji.

 — Ale serio ja ci pomogę, ja... — zatrzymał się. — Chwila, — spojrzał na mnie — ty się zgodziłaś?

 Jego wyraz twarzy był bezcenny. Wyglądał na dość zaskoczonego. Pewnie spodziewał się, że powiem "nie", a on musiałby dalej mówić o sobie, żebym zmieniła zdanie.

 — Tak. — Przewróciłam oczyma. — Chodź. — Pociągnęłam Kristophera za ramię. — Nie mamy czasu.

 ***

  Nasza wędrówka mijała spokojnie. Nikt nas nie zaatakował. Byłam zadowolona z takiego obrotu spraw. Po drodze nie słyszałam żadnego wycia, co było dziwne, zważywszy na to, że była pełnia. 

 Pierwsze promienie słońca przebijały się przez gęste gałęzie drzew. Mój nowy towarzysz nie odstępował mnie ani na krok. Ciągle powtarzał, że okolica jest niebezpieczna i w każdej chwili może nas zaskoczyć wataha jakiś wilków. Oczywiście ignorowałam to. Wiedziałam, że ci pchlarze nie polowali podczas dnia. Były wtedy zbyt łatwym celem dla wiedźm, które dla zabawy je zabijały. A to tylko po to żeby milej spędzić czas. 

 Po dłuższej chwili milczenia postanowiłam się odezwać. Atmosfera była nudna, a ja nie miałam ochoty słuchać ćwierkotania ptaków, bo to jedynie doprowadzało mnie do bólu głowy. Nie spałam od ponad dwudziestu czterech godzin. Marzyłam jedynie o miękkim i cieplutkim łóżku.

 — Należysz do jakiejś watahy? — Ziewnęłam.

 — Nie — odpowiedział krótko. — Zostałem wygnany.

 — A z jakiego powodu? — zapytałam zaciekawiona.

 Cieszyłam się z faktu, iż mój nowy znajomy ma jakieś grzeszki. Mogło być wiele powodów dla których alfa go na wygnał. Nie od dziś wiadomo, że wilkołaki były wiecznie złymi typy, które nie cierpiły sprzeciwów i łamania zasad. Kiedyś czytałam, że taki piesek może się zdenerwować o to, że ktoś ugotował mu zbyt mało jedzenia. Trochę to jest zabawne. Nigdy ich nie rozumiałam.

 — Przespałem się ze sparowaną wilczycą — odpowiedział.

 — Ale przecież u was są jakieś tam mete, mare, mtete... — szukałam odpowiedniego słowa, które miałam na końcu języka. — No wiesz o co chodzi.

 — Mate — poprawił mnie. — Więź łącząca obie dusze.

 Zakręciło mi się w głowie. Nogi trzęsły się jak galareta. Musiałam jak najszybciej odpocząć. Dodatkowo burczenie w brzuchu nie dawało spokoju.

 — Kiedyś o tym czytałam, ale to było bardzo dawno. — Usiadłam pod drzewem, a z torby wyjęłam kawałek chleba. — Zróbmy sobie przerwę. — Poklepałam miejsce koło siebie.

 Kristopher usadowił się po mojej prawej stronie, a głową oparł się o pień.

 — Więź mate jest dość... — Przymrużył oczy. — Jest dość specyficzna. — Zmarszczył brwi. — Tak, jest dość specyficzna.

 — W jakim sensie?

 — Można to nazwać zakochaniem od pierwszego wejrzenia. — Zaczął skubać źdźbło trawy. — Widzisz jakąś osobę i już wiesz, że jest tą jedyną.

 — Jesteście dziwni. — Zaśmiałam się.

 Nie rozumiałam wilkołaków. Zakochanie od pierwszego wejrzenia występowało jedynie w bajkach dla dzieci. Jak można ufać dla osoby, którą przed chwilą się poznało? Przecież to nie ma sensu.

 — Może i jesteśmy. — Wyciągnął nogi przed siebie. — Jednak ta więź powoduje, że o daną osobę chce się troszczyć. To brzmi trochę tak jakbyśmy byli jakimiś romantykami — prychnął. — Każdy samiec potrzebuje samicy. Jest ona potrzebna do powiększenia stada.

 — Czyli trochę tak taka klacz rozpłodowa? — zakpiłam.

 Według jego tłumaczenia właśnie tak było.

 — Nie do końca. — Spojrzał w moje oczy. — Bratnie dusze dbają o siebie. Gdy jedna jest smutna, druga to czuje. Dodatkowo takiej więzi nie da się przerwać.

 — Z twojej opowieści wynika, że ta wasza więź jest mocna. Jakim cudem przespałeś się ze sparowaną samicą? — zapytałam zaintrygowana. 

 — Z roku na rok coraz trudniej znaleźć mate. A więc bierzemy takie, które nam się podobają. — Zaśmiał się krótko. — Wystarczy dziabnąć taką w szyję, a następnie się z nią przespać i po sprawie.

 — Zalatuje wampirami. — Wgryzłam się w kawałek czerstwego chleba, a pojedyncze okruszki opadły na moje nogi.

 — My nie pijemy krwi. — Wybuchnął śmiechem. — Czy ja ci wyglądam na wampira? — Wskazał na siebie.

 Przyjrzałam mu się dokładnie. Jego skóra nie była blada, była opalona. Jego dotyk nie należał do zimnych. Natomiast gdy się uśmiechał nie wystawały mu długie, ostre kły.

 — Sądząc po twojej minie, zgadzasz się ze mną, że nie jestem pijawką. 

 — Nie zbaczajmy z tematu. — Podwinęłam rękawy koszuli i nogawki spodni.

 — Nudziłem się i pierwszą lepszą wilczycę zaciągnąłem do łóżka. — Poruszył wymownie brwiami. — Gdy ludzie ze stada się dowiedzieli, wywalili mnie na zbity pysk.

 Wychodziło na to, że jednak ta więź nie była na tyle mocna, jeżeli sparowana samica się z nim przespała.

— Czytałam, że występuje u was hierarchia. Kim byłeś?

 Wiedziałam, że wilkołaki są ściśle związane z wilkami. Byłam ciekawa ile w tym prawdy. Zastanawiałam się czy mają taki sam układ hierarchiczny jak u czworonogów. 

 — Byłem alfą — odparł dumnie z nutką smutku w głosie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top