Rozdział 24
Nagle Kristopher zaproponował, aby... Poleżeć na trawie. Ja, jak to ja... Od razu musiałam zapytać czemu, a on od razu odpowiedział, iż tamtego dnia była idealna pora na oglądanie gwiazd. Ten temat pod pewnym względem wydawał mi się dość ciekawy, chociaż nigdy aż tak bardzo nie zwracałam uwagi na to, co było na niebie. Może brakowało mi na to czasu? Czasu... Chyba jednak nie... Przecież zanim pojechałam do babki, to całymi dniami tylko siedziałam w domu, więc tego czasu miałam pod dostatkiem.
Mężczyzna zaprowadził mnie na bardziej otwarty teren, który nadal znajdował się w ogrodzie. Jednak ta część ogrodu była bardziej... Dzika. Drzewa, czy też krzewy były mniej zadbane. Lecz nawet i to miało swój urok. Nieco się obawiałam, że zniszczę suknię, ale w ostatniej chwili uznałam, że i tak już jest mokra, więc bez wahania położyłam się na trawie, natomiast wilkołak koło mnie.
— To są Gwiazdy Wiosenne. — Wskazał dłonią na gwiazdozbiór, który nieco się wyróżniał na tle innych gwiazd. — Nazwa wzięła się od tego, że wiosną są o wiele bardziej widoczne. — Zaśmiał się. — Logiczne, prawda?
Chyba tego to ja mogłam się jednak domyślić... Już sama nazwa tak po części wskazywała na sam sens.
— Nie ma letnich, jesiennych i zimowych, ale jest Gwiazdozbiór Ogra. — Parsknął i pokazał kolejne miejsce. — Legenda mówi, że kiedyś król ogrów dniami i nocami błagał Bogów o to, aby nigdy o nim nie zapomniano. Więc stworzyli mu gwiazdozbiór. Chyba raczej nie był z tego powodu zadowolony...
Pewnie ja również bym nie była... Raczej nie każdy patrzy się w niebo. Więc dość słabo Bogowie wypełnili jego prośbę. Jednak warto wspomnieć, iż była to jedynie legenda. Szybciej bym uwierzyła w to, że baśń. Byłam sceptycznie nastawiona do religii...
— Gwiazdozbiór Narsy jest największy i najbardziej spektakularny, ponieważ składa się z aż trzydziestu gwiazd. Wiąże się z tym ciekawa historia... Narsy jest boginią księżyca i po stracie swojego syna, który został zabity przez Malkina, boga rzek, uroniła trzydzieści łez, które uformowały się w gwiazdy. Chociaż według mnie nie ma to sensu. Co ma księżyc do gwiazd? — Ponownie się zaśmiał.
— Nie wiedziałam, że interesujesz się czymś takim... — powiedziałam mocno zaskoczona.
— A co? Myślałaś, że interesują mnie tylko kobiety, chędożenie, alkohol i drażnienie się z tobą? — Spojrzał na mnie rozbawiony.
— Tak. — Kiwnęłam od razu głową.
Oczywiście, że w tamtym momencie po prostu żartowałam. Może tak odrobinę można było go uznać za typowego mężczyznę, ale jednak się tak ociupinkę wyróżniał na tle innych. Aż mi się przypomniała chwila, kiedy to uratował mi życie, po tym, jak wampir ugodził mnie nożem w udo. Gdyby nie Kristopher, to miałabym naprawdę mało szans na przeżycie. Wiedziałam, że już do końca swojego życia będę mu ogromnie wdzięczna.
— Czasami nie mogę uwierzyć w to, że się zgodziłem na podróż z tobą, tak jakbym nie miał lepszych rzeczy do roboty... Również mogłem ciebie zjeść i byłoby po problemie. — Szeroko się uśmiechnął. — Jednak mnie wtedy zaskoczyłaś, że nie zaczęłaś się drzeć i błagać o pomoc. I w sumie to twój koń mi wystarczył, aby zażegnać głód... — Oblizał swoje wargi.
— Chcesz mi może powiedzieć, że źle ci się ze mną podróżuje? Czy jestem aż tak wielkim utrapieniem? — Zmarszczyłam brwi, nadal skupiając wzrok na niebie.
— Oczywiście, Alice. Ryzykuję życie, aby ratować ci tyłek. — Ziewnął. — Ale tak poza tematem... Ta mokra sukienka nieźle podkreśla ci tyłek.
— Zboczeniec. — Wbiłam mu mocno łokieć w żebra. — Jeszcze trochę i zmienię zdanie o tobie. Na gorsze.
Czasami trudno mi było zrozumieć jego zachowanie. Ale on cały był okropnie trudny do zgryzienia. Szybko się zmieniał. Tak jakby był bipolarny. A może wszystkie wilkołaki takie były? Bardzo prawdopodobne... A Kristopher był świetnym tego przykładem.
— Przecież wiesz, że tylko żartuję. — Dał mi pstryczka w nos. — Traktuję ciebie, jak przyjaciółkę, której uwielbiam dokuczać.
Dokuczenie to mało powiedziane... Aż brakowało mi określenia, które idealnie by pasowało. Ale... Chwila... Nazwał mnie przyjaciółką... Nie wiedziałam, że tak szybko awansowałam z tytułu zwykłej znajomej. Tylko, czy ja mogłam jego nazwać przyjacielem? Polemizowałabym.
— Nigdy nie marzyłam, aby moim przyjacielem był zboczeniec... — wymamrotałam.
— Przyjacielem? — mruknął zadowolony i nagle mnie do siebie przytulił. — To może buziak, aby zapieczętować naszą przyjaźń?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top