Rozdział 22

 Spiorunowałam wzrokiem Kristophera, który jak zwykle musiał powiedzieć jakąś głupotę, która miała tylko mnie zdenerwować. Ale nie ze mną takie numery... Postanowiłam, że będę się starała jak najbardziej go ignorować. Nie warto było szargać sobie cennych nerwów. Był on tego nie godny.

 Na moje ogromne nieszczęście, jedynie wolne miejsce było akurat koło niego. Coś czułam, że zrobił to na złość. Ten facet potrafił doprowadzić do białej gorączki. Jeszcze trochę i serio go kopnę w tyłek, i wyruszę w dalszą drogę sama. Ale... Najgorsze było to, że jednak nie mogłam tego zrobić. Był mi on bardzo potrzebny, a raczej bardziej jego wilcza forma. Ta ludzka była zbyt arogancka. Nie była mi do niczego potrzebna.

 Usiadłam na krześle i się uśmiechnęłam, jakby nigdy nic. Powinnam być spokojna i zrelaksowana po kąpieli. Było to trudne, a zwłaszcza, gdy koło ciebie siedział pchlarz.

 — Wyglądasz o niebo lepiej, Alice — odezwał się Christian.

 — Miło mi to słyszeć. — Spojrzałam na mężczyznę.

 Przynajmniej jeden z nich potrafił normalnie się zachować. Powoli opuszczała mnie wszelka złość, a to był dobry znak.

 — Dla mnie ciągle wyglądasz tak samo. — Kiedy usłyszałam te zdanie z ust Kristophera, to z całej siły kopnęłam go w łydkę. To raczej nie brzmiało, jak komplement.

Na twarzy mężczyzny przez chwilę był widoczny grymas bólu, ale po kilku sekundach ponownie wrócił do swojego dawnego wyrazu twarzy.

 — Nie znęcaj się nade mną Czerwony Kapturku... — Prychnął. — Damie nie przystoi takie zachowanie.

 To była jedna, wielka komedia. Nie dziwiłam się, że wszyscy w jadalni ciągle się śmiali. Tylko, ze mi jakoś nieszczególnie było do śmiechu.

 — Wy tak ciągle się zachowujecie? — zapytał jeden z wilkołaków.

 — Tak — rzekł rozbawiony Christian.

 Nic nie mogłam poradzić na to, że ten idiota doprowadzał mnie do takiego stanu, gdzie należało używać wobec niego przemocy. Gdyby tak czasami chociażby trzymał ten swój język za zębami, byłoby dobrze. Ale nie... On wolał pokazywać, jak bardzo był głupi. No istny ideał faceta. Tylko mi zazdrościć, że miałam takiego b o s k i e g o towarzysza.

 — Tak naprawdę to jesteśmy przyjaciółmi, prawda skarbie? — Przyciągnął mnie bliżej do siebie. — Tylko ta moja droga Alice ma czasami jakieś humorki.

 Serio mało dzieliło mnie od tego, aby wbić mu nóż do masła prosto w ten krzywy ryj. On był jedyną osobą, która tak mnie denerwowała. A on o tym świetnie wiedział i wykorzystywał to. Lubił doprowadzać mnie do stanu prawdziwej złości. Ale nie tym razem... Spokojnie się od niego odsunęłam. Uznałam, że kiedyś się za to zemszczę.

 — Takiego przyjaciela to z pochodnią szukać. — Specjalnie zmieniłam słowo, aby ukazać, jak łatwo takiego idiotę spotkać.

 Po chwili do sali weszli służący i przed każdym ustawili talerz z jedzeniem. Ucieszyłam się z takiej ilości jedzenia, no normalnie, jak dla wilka. Akurat dla mnie taka ilość pasowała. Mój żołądek był pusty.

 Zjedzenie tego wszystkiego zajęło mi z może dziesięć minut. Co jakiś popijałam winem, którego smak niezbyt mi odpowiadał. Było słodkie, a ja osobiście gustowałam w bardziej wytrawnych, czy też półwytrawnych. Lecz nie narzekałam. Nie wypadało, gdy się było kogoś gościem.

 — Jeżeli masz ochotę, to możesz wyjść do ogrodu, albo wrócić do sypialni. Ewentualnie zostać i posłuchać długich, nudnych rozmów. — Zaśmiał się Christian.

 — Z chęcią pooglądam ogród. — Uśmiechnęłam się i wstałam od stołu.

 Ten pomysł mi się spodobał. Miałam szansę nieco więcej zobaczyć. Nie lubiłam raczej przysłuchiwać się innym, a ochota na sen mi przeszła, a przynajmniej w połowie. Teoretycznie miałam jeszcze na to czas. Nie musiałam się spieszyć z pójściem do łóżka. Było wcześnie.

 Wolnym krokiem skierowałam się do salonu, a stamtąd do ogrodu. Jasne, że zanim znalazłam drzwi to się naszukałam. Nadal było to nowe dla mnie miejsce. Jeszcze zbyt dobrze się tam nie orientowałam. Ale byłam pewna, że to się niedługo zmieni.

 Od razu, kiedy znalazłam się na zewnątrz, spojrzałam wprost na niebo. Były na nim widoczne gwiazdy, które układały się w liczne gwiazdozbiory. Zdumiewające... Były one bardziej widoczne, niż na ziemiach skąd pochodziłam. Ale może to było zależne od tego, że znajdowałam się w innej części kontynentu.

 — Pięknie, prawda? — nagle usłyszałam głos Kristophera.

 — No nawet tutaj nie możesz dać mi spokoju? — mruknęłam niezadowolona i go wyminęłam.

 Skierowałam się w stronę małego stawu. No może to nie było jezioro z płynnym światłem gwiazd, ale też miało swój urok. Ogólnie przyroda była dla mnie czymś cudownym i cieszącym oko.

 — Muszę ciebie pilnować, aby nic ci się nie stało. — Stanął koło mnie, zakładając ramiona na klatce piersiowej.

 Popatrzyłam na mężczyznę i po prostu bez zbędnego wahania wepchnęłam go wprost w wodę. Tego się nie spodziewał, ale to była moja zemsta za sytuację w jadalni. Ja to czasami miałam świetne pomysły.

 — Przepraszam, to przez przypadek... — Cicho się zaśmiałam, kiedy się wynurzył. — Nic ci się nie stało, wilczku?

 — Zaraz ci pokażę wielkiego, złego wilka... — Jego oczy zaświeciły się nienaturalną barwą.

 Chyba miałam przekichane...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top