Rozdział 19
Przebrałam się w szarą koszulę i skórzane spodnie, a do tego buty pod kolano. Był to bardzo wygodny strój. Idealny na długą podróż. Do tego narzuciłam swoją szkarłatną pelerynę, z którą się nie rozstawałam. Przywiązałam się do niej, tak samo, jak do naszyjnika z czerwonym kamieniem.
Spakowałam do torby wszystkie klejnoty, które znajdowały się na gorsecie zniszczonej sukni. Planowałam na dobre pożegnać się z wytwornymi strojami. Nawet gdyby ktoś mi kazał założyć najpiękniejszą kieckę na świecie, nie zgodziłabym się. Chciałam czuć się wolna, a nie być ściskaną przez jakieś druty, aby mieć wąską talię.
Będąc już gotową, zeszłam na dół. Czekał tam na mnie Kristopher.
— Czeka nas długa droga — oznajmił. — Dasz radę iść?
Kiwnęłam głową.
Ból nadal nie ustawał. Jednak postanowiłam jakoś zacisnąć zęby. Moją matką była wiedźma, moje przodkinie były wiedźmami, a one były twarde, nie poddawały się. Pomimo tego, że sama byłam człowiekiem, nie chciałam przynieść wstydu. Robiłam to również dla babki, która mnie wychowała.
I tak właśnie zaczęła się nasza podróż. Po opuszczeniu Kertyn, zaczęliśmy się kierować na północ. Dokładnie trzy dni zajęło nam przejście przez pasma górskie, które rozciągały się na całą szerokość kontynentu. Następnie przez pięć dni przedzieraliśmy się przez Pustynię Solną. Nie była taka zwykła, jak się wydaje... Zamiast zwykłego piasku była sól. Miałam wiele drobnych ran, które przez to piekły. Dodatkowo na niebie praktycznie ciągle było słońce, temperatura była na tyle wysoka, że ledwo co dałam radę iść. Bywały chwile, gdy byłam niesiona.
Wydawało mi się, że Kristopher był do tego przyzwyczajony. Ani razu nie widziałam, żeby był zmęczony. Konsekwentnie dążył do celu. Często oddawał mi swoją porcję wody, która była cenna. Byłam mu za to wdzięczna. Najzwyczajniej w świecie nie byłam przyzwyczajona do takich klimatów.
Westchnęłam z ulgą, gdy ujrzałam pierwsze drzewa, potem pierwszą trawę. Powoli zaczynał się las. Wydawał się ogromny. Zanim do niego weszliśmy, wilkołak po raz pierwszy od początku podróży, zawahał się. Jednak po chwili zrobił krok do przodu.
Podbiegłam do pierwszego zauważonego źródła wody, był to staw. Najpierw napiłam się cieczy, a potem spojrzałam na swoje odbicie. Musiałam przyznać, że wyglądałam okropnie. Poplątane włosy, całe ciało w soli, ani trochę nie dodawało mi to uroku.
— Co się tak przyglądasz? — Usłyszałam Kristophera, który stanął za mną.
Odwróciłam się w jego stronę. On nie wyglądał lepiej. Był w podobnym stanie co ja.
— Przypominam... — Nie było mi dane dokończyć, bo usłyszałam wycie.
Wyprostowałam się i zaczęłam rozglądać. Już to słyszałam kiedyś.
Zza zarośli wyskoczyło z chyba dziesięć wilków, przerośniętych wilków. To był jakiś nieśmieszny żart. Przestraszyłam się. Ze strachem w oczach spojrzałam na Kristophera. Jego mięśnie nawet nie były spięte. Zignorował mój wzrok. Wpatrywał się w jednego wilkołaka, ten, który stał po środku, miał futro o rudawej barwie.
Nie rozumiałam co się działo. Czemu w normalny dzień spotkaliśmy te bestie? Czemu ten idiota nic z tego nie robił? Ugh... Moja głowa była pełna myśli.
Nim się spostrzegłam, zamiast zwierząt, widziałam mężczyzn, nagich mężczyzn. Kolejni, którzy musieli się pochwalić swoimi idealnymi ciałami. Po prostu nie dałam rady na nich patrzeć.
— Możesz mi powiedzieć co tu jest grane? — warknęłam.
— Ach, no tak. — Zaśmiał się. — Alice, poznaj mojego brata. — Wskazał na mężczyznę o ciemnych włosach, kwadratowej szczęce, dość mocno zarysowanymi kościami policzkowymi i niebieskich oczach.
To on miał brata? To był dla mnie ogromny szok. No takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Raczej myślałam, że był jedynakiem. Nigdy o nikim z rodziny nie wspominał. Raz mój wzrok przeskakiwał na Kristophera, a raz na nieznajomego. Faktycznie... Byli podobni.
— Jak ja cię dawno nie widziałem! — Wilkołak podszedł do mojego towarzysza i poklepał go po plecach. — A cóż to za samica?
Chodziło o mnie? Określenie "samica" było bardzo... Oczywiście według mnie... Obraźliwe. Znaczy no, wiedziałam co ono oznaczało, ale "samica", serio? Ja nie byłam jakimś psem.
— Moja przyjaciółka. — Uśmiechnął się.
— Miło mi cię poznać, Alice. — Wyciągnął w moją stronę dłoń. — Jestem Christian, alfa watahy Wilków Północy.
Odwzajemniłam uścisk z lekkim niesmakiem. Nadal nic na sobie nie miał...
Trafił mi się kolejny wilkołak z przerośniętym ego, byłam tego pewna. Jak byli rodzeństwem, to oczywiste było to, że ich charaktery się nie różniły. Jednak miałam taką małą nadzieję, że jest odrobinę inny.
Nagle się ode mnie odsunął i przybrał obronną postawę. Ach... No tak, moje oczy. Kompletnie o nich zapomniałam.
— Nie jest wiedźmą. — Kristopher wybuchnął głośnym śmiechem. — W domu ci o wszystkim opowiem — dodał po chwili, nadal będąc rozbawionym.
Jasne, że mój wygląd budził kontrowersje. Pozostali mężczyźni wpatrywali się we mnie z niepewnością. Już mi przypięli łatkę kobiety, która zabija takich, jak ich dla zabawy. Znowu będzie trzeba tłumaczyć. Było to czasami trochę męczące. Mówić o tym, że jest się człowiekiem o czerwonych tęczówkach.
— Ruszajmy. — Christian spojrzał na mnie kątem oka.
Zapowiadała się ciekawa rozmowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top