Rozdział 18
Czułam ogromny ból, który rozsadzał moją głowę. Uchyliłam lekko powieki. Było ciemno, jedynie promień świecy rozświetlał pomieszczenie. Próbowałam usiąść, jednak nie dałam rady. Powoli zaczynałam sobie wszystko przypominać. Nóż... No właśnie...
Powoli rozkryłam swoją nogę. Wzrokiem skierowałam na miejsce, gdzie powinna być rana. Nie było tam jej. Skóra była gładka, jakby nic się nie stało. Zmarszczyłam brwi, cała sytuacja była dla mnie niezrozumiała.
Z trudem westchnęłam. Może to wszystko mi się tylko śniło? Ale żeby mieć aż tak realny sen? Nadal pamiętałam uczucie, gdy moje mięśnie zostały przerwane i ta ilość krwi... To nie mógł być wytwór wyobraźni.
— Jak się czujesz? — Usłyszałam znajomy głos.
Zwróciłam głowę w prawą stronę i ujrzałam Kristophera. Po chwili usiadł na skraju łóżka, podając mi szklankę wody, którą od razu chwyciłam i wypiłam. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo moje usta były suche.
— Co się stało? — zapytałam swoim lekko zachrypniętym głosem.
Mężczyzna spojrzał na mnie i położył dłoń na moim udzie, w miejscu, gdzie powinna być rana.
— Dobrze, że się obudziłaś. — Uśmiechnął się i zaczął gładzić ręką moją skórę. — Myślałem, że cię stracę. — Pochylił się i ucałował mnie w czoło.
Z trudnością przetwarzałam informacje. Nadal nie wiedziałam czemu byłam w takim stanie, a nie w innym. Powinnam być ledwo żywa. Może nawet martwa. Nóż był bardzo głęboko wbity. Bez szycia by się nie obeszło. Jednak... Nie było żadnego śladu po zdarzeniu.
— Możesz mi powiedzieć co się stało? — ponownie zapytałam.
— Byłaś tak blisko śmierci... — szepnął, patrząc w moje oczy. — Miałaś tak mało szans na przeżycie.
Wyglądał na załamanego. Jakby to bardzo przeżywał. Przejmował się moim stanem. To było dla mnie szokujące. Nie przypominał kogoś, kto się interesuje drugim człowiekiem.
— Powiesz mi? — ponowiłam pytanie, chciałam znać na nie odpowiedź.
Nagle zostałam otoczona przez jego ramiona, natomiast jego głowa znalazła się koło mojej szyi.
— Bałem się. — Poczułam, że zaczął lekko się trząść.
Zrobiło mi się go szkoda. Pierwszy raz tak się zachowywał. To było dość dziwne.
— Kristopher — powiedziałam cicho. — Uspokój się... — Gładziłam mężczyznę po plecach.
Chciałam, aby wrócił mój stary, dobry, egoistyczny wilkołak. Z drugiej strony... W tej "nowej" odsłonie był nawet słodki. Martwił się.
Odsunął się ode mnie, a następnie jeden z moich kosmyków włosów, założył za ucho.
— Musiałem ci podać moją krew — mruknął. — Nie wiedziałem, czy zadziała. — Wstał z łóżka. — Cieszy mnie twój widok. — Uśmiechnął się, pokazując swoje idealne zęby. — Jesteś cała i zdrowa, Alice. — Zaśmiał się.
Uratował mnie... Dzięki jego krwi przeżyłam. Sama się dziwiłam, że zadziałała. W książkach nie było żadnych informacji o tym, żeby jakikolwiek człowiek został w ten sposób wyleczony. Nie rozumiałam tego, chociaż... Była szansa, że to wszystko dzięki mojemu pochodzeniu. Moją matką była wiedźma. Była spora szansa, że coś miałam z jej rasy.
— Dziękuję. — Byłam mu bardzo i to bardzo za to wdzięczna.
— Proszę... — Zmarszczył brwi. — Następnym razem z nikim nie walcz.
Po przemyśleniu całej sytuacji, doszłam do wniosku, że to była dość duża część mojej winy. Nie musiałam atakować wampira. Mogłam poczekać, aż Kristopher wróci. Zdecydowanie musiałam bardziej uważać. Byłam przecież łatwym celem. Nie miałam ani grama mocy. Należałam do istot śmiertelnych.
— Obiecuję. — Powoli usiadłam, natomiast głowę oparłam o ścianę. — Ile czasu spałam?
— Jest środek nocy — oznajmił.
Skierowałam swój wzrok w stronę okna. Za nim było widoczne ciemne niebo i księżyc. Czyli przytomności nie straciłam na jakoś bardzo długo. Przynajmniej tyle dobrego... Nadal pamiętałam słowa babki, która mówiła, że nie powinnam długo przebywać w jednym miejscu. Niezbyt miałam ochotę na spotkanie z jeszcze jedną pijawką. Szukali mnie, nie chcieli się poddać.
Najbardziej byłam bezpieczna w Królestwie Elfów. No do chwili, aż się dowiedziałam, że Aaron chciał mnie oddać. Znalazł się Pan Idealny, który sądził, ze swoim wyglądem mógł mnie oczarować. Takie sztuczki na mnie nie działały, zazwyczaj. Jasne, że był przyjemny dla oka, no był skrzatem, one z natury są piękne.
Nagle przypomniało mi się jedno. On znał moje prawdziwe imię. Mógł go użyć w każdej chwili. Gdyby znalazł się dostatecznie blisko, abym go usłyszała... Bez zawahania spełniłabym jego rozkazy. Byłabym na niego skazana, na jego łaskę.
— Musimy jak najszybciej opuścić te miejsce. — Ignorując ból głowy, dotknęłam stopami ziemi.
— Musisz odpocząć. — Położył swoją dłoń na moim ramieniu.
Niezbyt zwracałam uwagę na jego zdanie. Wiedziałam lepiej co nam groziło.
— On będzie nas szukać, mnie szukać — podkreśliłam ostatnie dwa słowa. — Oddalmy się jak najdalej od Królestwa.
Wstałam na równe nogi, jednocześnie łapiąc się za głowę, która nadal bolała.
— Ten laluś? — zapytał z kpiną w głosie. — Przecież wiesz, że cię obronię przed nim.
— Sam wiesz, że on wie jak się nazywam. — Rozejrzałam się po pomieszczeniu. — Jak mnie znajdzie to będzie po mnie. — Zagryzłam wargę. — Nie dasz rady z ich magią.
Zaczął krążyć po pokoju, tak jakby się nad czymś mocno zastanawiał. Miałam nadzieję, że będzie miał jakiś genialny plan. Średnio mi się widziało spędzenie reszty swojego życia w podróży. Byłam pewna, że istniało miejsce, takie do którego nie mają wstępu ani elfy, ani wampiry.
— Będę czekać na ciebie na dole. — Rzucił w moją stronę jakimś ubraniem. — Przebierz się.
Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Powoli zaczynałam doceniać wilkołaka. Może i zachowywał się irracjonalnie, cynicznie, czasami egoistycznie, jednak miał głowę na karku, chyba.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top