Rozdział 16
Wokół pasa obwiązał sobie urwany materiał z mojej sukni. To wyglądało komicznie.
— Możesz przestać się śmiać? — warknął. — Jeszcze chwila i będę szedł nago — burknął.
Wolałam nie patrzeć na jego przyrodzenie. Nie chciałam oślepnąć. Ceniłam sobie wzrok.
— Dobra, dobra. — Uspokoiłam się. — Do twarzy ci w tych zielonych falbanach. — Zachichotałam.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Szliśmy już tak dwie godziny. Kiecka, którą miałam na sobie była bardzo niewygodna. Druty wbijały mi się w biodra, a gorset powoli zaczynał miażdżyć mi żebra. Pragnęłam wrócić do swoich starych ubrań, które były luźne.
— Chyba tutaj zostaniemy na noc — mruknął Kristopher. — Do najbliższego miasta zostało parę ładnych kilometrów.
Usiadłam pod drzewem. Odpoczynek był mi potrzebny. Nagle rozległ się dziwny dźwięk, który dochodził z brzucha wilkołaka.
— Przepraszam. — Odwrócił się do mnie plecami. — Jestem głodny, jak wilk. — Po chwili się przemienił i pobiegł w zarośla.
Przeciągnęłam się i przymknęłam powieki. Musiałam trochę odpocząć.
***
Ktoś mną potrząsał. Zirytowana chciałam walnąć tę osobę, ale zablokowała mój ruch.
— Wstawaj, księżniczko. — Uśmiechnął się mężczyzna. — Kolacja gotowa.
Spojrzałam na niego, a następnie na leżącą, na ziemi martwą sarnę.
— Smakowita, prawda? — Podszedł do niej i rozerwał jej skórę.
On był śmieszny, jeżeli myślał, że zjem surowe mięso. Sam widok zwierzęcia wywoływał we mnie dreszcze. Nie mogłam tego zrobić.
— Może rozpal ognisko? — Wskazałam na gałęzie. — Upieczemy ją.
— Niedawno padał deszcz, wszystko jest wilgotne. — Zaczął wyjmować z sarny jej wnętrzności.
Odwróciłam wzrok i skupiłam się na źdźbłach trawy. Robiło mi się niedobrze. Wzięłam parę głębszych wdechów.
— Możesz to zjeść z dala ode mnie? — powiedziałam. — Nie mam ochoty na to patrzeć.
— Znalazła się panna delikatna. — Roześmiał się.
Pociągnął martwe ciało w krzaki. Byłam mu za to wdzięczna. Już mną tak nie skręcało. Pomimo tego, że większość swojego życia spędziłam w wiejskiej chacie, to i tak jakoś byłam wrażliwa na nieżywe zwierzęta. Wolałam kupować coś co już nie ma głowy i nie gapi się na mnie swoimi martwymi ślepiami. Najlepiej żeby jeszcze było oskórowane i wypatroszone.
Po jakiś dwudziestu minutach wrócił mój "ukochany wybawiciel", który uratował mnie przed pewną śmiercią, był niczym prawdziwy bohater. Śmierdziało od niego krwią, w sumie to już był tak wcześniej, ale im dłużej był nią ubrudzony, tym było gorzej. Miałam nadzieję, że po drodze znajdziemy jakieś jezioro i się umyje.
Położył się pod drugim drzewem, a pod szyję położył ramię. Dziwiło mnie to, że nie przeszkadzały mu igły, których było pełno na ziemi. Przecież musiały się w niego wbijać...
Zdjęłam pelerynę i rozścieliłam ją w miejscu, gdzie teren wydawał się w miarę równy. Następnie się na niej ułożyłam i lekko podkuliłam nogi. Dłońmi pocierałam ramiona, żeby chociaż trochę je rozgrzać. Było mi zimno. Coś czułam, że miała to być jedna z najgorszych nocy w moim życiu.
— Trzęsiesz się — oznajmił wilkołak. — Kompletnie wyleciało mi z głowy, że jesteś człowiekiem.
— No co ty nie powiesz... — Wywróciłam oczami.
— Zapraszam w moje gorące objęcia. — Ziewnął.
Skrzywiłam się na myśl, że miałabym przebywać tak blisko niego.
— Nie chcę być obmacywana przez prawie nagiego faceta. — Obróciłam się na drugi bok. — Jakoś sobie poradzę.
— Alice... — Usłyszałam szelest liści. — Jeżeli chcesz to mogę zmienić postać, wilki nie molestują ludzi.
Propozycja była iście kusząca. To kompletnie zmieniało postać rzeczy.
— Dobra. — Wstałam z ziemi.
Zmienił się w przerośniętego pieska. Musiałam przyznać, że o wiele lepiej wyglądał, niż w swojej człowieczej postaci. Dodatkowo nic nie gadał. Cud na ziemi...
Swoją łapą poklepał miejsce koło siebie. Położyłam się i przysunęłam do jego ciepłego ciała. Tak bardzo ciepłego, że nie potrzebowałam dużo czasu, aby zasnąć.
***
Obudziło mnie głośne chrapanie, które wydobywało się z bardzo bliskiej odległości ode mnie. Otworzyłam oczy i myślałam, że padnę... Leżałam pod Kristopherem, który już nie był wilkiem. Swoją głowę trzymał na moim brzuchu, dłońmi zablokował mi ręce. Nie miałam jak się ruszyć.
— Obiecuję, że cię zamorduję... — warknęłam. — Pożałujesz tego — wysapałam zła.
On jednak nie reagował. Próbowałam jakoś wydostać się z jego uścisku, jednak ani drgnął. Powoli zaczynałam żałować, że nie zostałam z elfami. Tam przynajmniej miałam wygodne łóżko i byłam z dala od natrętnego wilkołaka.
— Witaj, cukiereczku — rzekł rozweselony mężczyzna. — Wygodnie mi się spało, a tobie?
— Jesteś największym dupkiem, jakiego w życiu spotkałam. Lepiej zacznij się modlić o swoje bezwartościowe życie.
Spojrzał na mnie i przesunął się nieco do przodu. Miałam jeszcze mniejszą swobodę ruchu.
— Dopóki cię nie wypuszczę, to nic mi nie zrobisz. — Uśmiechnął się pokazując swoje zęby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top