Rozdział 14

 Był śmieszny, jeżeli myślał, że pójdę do swojego pokoju. To byłoby zmarnowanie idealnej okazji. Postanowiłam trochę pomyszkować i nieco się dowiedzieć o pałacu w którym tymczasowo mieszkałam. 

 Przekroczyłam próg budynku i od razu ruszyłam na piętro. Ominęłam drzwi od mojej sypialni i zaczęłam się kierować wzdłuż ściany. Naciskałam każdą napotkaną klamkę, ale wszystko było zamknięte. Ani trochę mi się to nie podobało.

 Gdy zaczęłam tracić nadzieję, nagle udało mi się wejść do pomieszczenia, które wyglądało obiecująco. Było utrzymane w dość ciemnych barwach. Pod ogromnym oknem stało drewniane biurko wraz z krzesłem. Po prawej stronie znajdowała się okazała biblioteczka zapełniona książkami i jakimiś teczkami. 

 Podeszłam do półek, a następnie zaczęłam przeglądać papiery. Nie było tam nic ciekawego. Przeszłam na drugą stronę pokoju gdzie były liczne szafki. Niestety każda z nich miała zamek. Próbowałam jakoś je otworzyć. Nawet sztuczka ze szpilką do włosów nie działała.

 Lekko zawiedziona usiadłam na krześle i założyłam nogę na nogę. Byłam pewna, że gdzieś coś musiało być. Zamknięte szafki kryły coś. Ja jednak nie znałam się na włamywaniu. Potrzebowałam kluczy.

 Kolejnym moim celem było biurko. Wyciągnęłam rozsuwaną szufladę i przeglądałam jej zawartość. Jedynie co tam znalazłam to jakieś duperele. 

 Nagle usłyszałam odgłosy kroków i ożywioną rozmowę. Jak najszybciej odłożyłam rzeczy na miejsce i wychyliłam się lekko przez próg gabinetu. Korytarzem szedł sobie król i jakiś mężczyzna. Nie miałam szansy na umknięcie im. Również nie miałam jak wytłumaczyć im swojej obecności w tamtym miejscu.

 Postanowiłam ukryć się pod biurkiem. Nie było tam dużo miejsca, ale musiałam jakoś się tam wcisnąć. Podkuliłam nogi jak najbliżej swojej twarzy i czekałam. Starałam się zachowywać jak najciszej.

 — Wkrótce przybędzie Roger Duncan — powiedział Aaron. — Musimy się na to przygotować. — Westchnął. — Jak idą poszukiwania? — zapytał.

 — Do zmierzchu wyrobimy się ze złapaniem tego psa — odparł spokojnie facet.

 — Nie mogę dopuścić, żeby ktoś się szwendał po moim królestwie. — Warknął.

 — Gdy tylko wpadnie w nasze ręce, poinformujemy władcę o... — zatrzymał się. — Czujesz to, królu? 

 Ktoś się zbliżał do mojej kryjówki. Kompletnie zapomniałam o tym, że elfy miały dobry węch...

 — Mam na sobie zapach Czerwonego Kapturka. — Położył coś na biurku. — Byliśmy dzisiaj w lesie. Muszę ją tu jakoś zatrzymać do czasu przyjazdu Duncana. Nie może wcześniej uciec. Jeszcze mi tego brakuje, żeby nabrała jakiś podejrzeń...

 Ponownie w rozmowie pojawiła się wzmianka o jakimś człowieku. Aaronowi zależało na tym, żebym nie opuściła jego ziem. Nabierałam coraz więcej podejrzeń co do jego dobroci. Miał jakieś złe zamiary w stosunku do mojej osoby.

 — Poznał władca jej prawdziwe imię? — zapytał zaciekawiony. 

 — Jeszcze nie — rzekł. — To tylko kwestia czasu.

 Raczej kwestia wieczności. Nie miałam zamiaru dawać jakiemuś skrzatowi władzy nade mną. Byłam świadoma jaką moc mają imiona. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby poznał moje. Wtedy musiałabym się go słuchać.

 Ich rozmowa zeszła na inny tor. Przez następnie dwadzieścia minut gadali o jakiś podatkach, wojsku i innych mało ważnych dla mnie rzeczach. Jedynie o czym myślałam to o wyjściu spod biurka. Powoli nogi zaczynały mi drętwieć. 

 Gdy tylko opuścili pomieszczenie wyczołgałam się i rozprostowałam wszystkie kończyny. Potem wstałam i poszła do swojego pokoju. 

***

 Dostałam zaproszenie do królewskiej jadalni. Służące ubrały mnie tym razem w zieloną suknię z falbanami. Na głowie miałam coś na wzór ptasiego gniazda... Serio to tak wyglądało. Moja twarz znowu błagała o powietrze, gdy nałożono na nią kilo makijażu. 

 Na kolacji panowała w miarę swobodna atmosfera. Jadłam w ciszy. Do czasu...

 — Kim jest Roger Duncan? — zapytałam niepewnie. — Kiedyś moja babka coś o nim wspominała. 

 Udawałam głupią. Musiałam jakoś wyciągnąć od niego informacje.

 Przez chwilę się wahał. 

 — Aktualny przywódca wampirów — odparł. 

 Po usłyszeniu tych słów zadławiłam się kawałkiem mięsa i zaczęłam kaszleć. W głowie miałam tylko jedno pytanie - po kij mu wróg w królestwie, po co on miał tam przyjechać?

 Powoli zaczynałam łączyć fakty...

 — Co się stało? — Wstał z krzesła, podszedł do mnie i zaczął stukać mi w plecy.

 — Nic. — Wytarłam usta chusteczką. — Już lepiej... 

 — Powinnaś uważać. — Wrócił na miejsce. — Zapomniałem ci wspomnieć, że złapaliśmy wilkołaka. — Wrócił do konsumpcji posiłku.

 ***

 Ciekawość zżerała mnie od środka. Musiałam się dowiedzieć kogo trzymali w lochach. Zapytałam pierwszej napotkanej sprzątaczki gdzie trzymają więźniów. Bez zbędnych pytań pokazała mi drogę.

 Zeszłam schodami do podziemi. Panowała tam okropna wilgoć. Ale było cicho... Zbyt cicho jak na miejsce gdzie trzymano winnych. Szłam wąskim, kamiennym korytarzem. Kierowałam się w stronę światła.

 Na drewnianym krześle siedział elf. Zlustrował mnie wzrokiem i wstał.

 — Panienka nie powinna tutaj przebywać. 

 — Król oczekuje pana w swoim gabinecie. Prosił o jak najszybsze przyjście. — Wymyśliłam kłamstwo na poczekaniu, musiałam jakoś się go pozbyć.

 — Zaraz kogoś tu przyślę. — Zaczął iść szybkim krokiem w stronę wyjścia.

 Podbiegłam do celi i ujrzałam osobę, która nie powinna tam być.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top