Rozdział 11

 Zaprowadzono mnie do królewskiej jadalni. Aaron siedział w najbardziej widocznym miejscu. Skinął jedynie głową, a osoby, które przyprowadziły, wyszły, zamykając za sobą ogromne dwuskrzydłowe drzwi. 

 Władca ruchem dłoni wskazał na wolne miejsce koło siebie. Obcasy moich butów głośno stukały po parkiecie, gdy zmierzałam w stronę króla. Uśmiechał się. Nie wiedziałam co to może znaczyć... Coś mi w nim nie pasowało. Raz był opryskliwy, a następnie stawał się prawdziwym dżentelmenem. Miałam złe przeczucia. Wiedziałam, że nie do końca można ufać elfom. Może i wyglądały "niewinnie", ale to prawdziwi manipulatorzy. Wystarczy wyznać im swoje imię i mają nad tobą całkowitą kontrolę. Musiałam się pilnować...

 Zajęłam krzesło i głęboko odetchnęłam. Na stole była jedynie zastawa. 

 W całym pomieszczeniu odbijały się od kryształów promienie zachodzącego słońca. W pożółkłym świetle twarz Aarona zdawała się jeszcze bardziej mroczna. Wyglądał zniewalająco, to prawda. Ale ładną buźką to mnie on nie oszukał...

 Zaklaskał w dłonie, a do jadalni weszła służba z kolacją. Podano... No właśnie... Nie do końca wiedziałam co to było. Jakiś makaron, mięso, sos, warzywa... Ale musiałam przyznać, że źle nie smakowało. Przez cały czas władca się nie odzywał, ale dostrzegałam kątem oka, że co jakiś czas na mnie spoglądał. To było dziwne, bardzo.

 Wytarłam serwetką usta i położyłam dłonie na kolana. Czekałam. Przecież nie zapraszał mnie z byle powodu.

 - A więc? - przemówiłam.

 - Dziwne... - Zmarszczył brwi. - Nie czujesz się jakoś dziwnie? - zapytał.

 Byłam nieco zdezorientowana... Nic mnie nie bolało, nie kręciło mi się w głowie.

 - O co chodzi? - Skrzyżowałam ramiona.

 - Hmm... - Zmrużył oczy. - Nie kłamałaś - rzekł. - Nie jesteś wiedźmą.

 Nie wierzyłam, ze mógł coś takiego zrobić... Przecież to już była przesada.

 - Chwila. - Skrzywiłam się. - Co ty tam dodałeś? - Wskazałam na swój talerz.

 - Trochę pewnych roślin i coś może jeszcze. - Machnął dłonią. - Gdybyś była wiedźmą, to byś już leżała martwa.

 Rozdziawiłam usta z zaskoczenia. Wiedziałam o co mu chodziło. Ale to było mało prawdopodobne, żeby gdziekolwiek znalazł to o czym myślałam. 

 Babka mi kiedyś opowiadała, że można ją zabić jednym skutecznym sposobem, ale jest on na tyle trudny, że uważała, że i tak nic jej nie zabije. 

 Król elfów nie był idiotą. Nie wierzył mi. Myślał, że ja kłamię.

 - Fajne, że nie umarłam. - Prychnęłam. - Coś jeszcze? 

 - Tak. - Rozluźnił się. - Skąd masz ten naszyjnik? 

 Spojrzałam w dół na czerwony kamień wiszący na mojej szyi. Był takiego samego koloru co moje oczy. Chwyciłam go w dłonie. Był zimny.

 - Dostałam. - Zaczęłam przewracać go w palcach. - Ochrania mnie.

 - Interesujące. - Podrapał się po brodzie. - Możesz mi go pokazać z bliska? - Pochylił się do przodu.

 - Nie. - Pomachałam głową.

 Nie byłam głupia. Nie miałam zamiaru zdejmować czegoś co dała mi babka. Nie do końca wiedziałam co naszyjnik mi dawał. 

 - Rozumiem. - Westchnął. - Przepraszam za swoje dość nieprawidłowe zachowanie.

 Mruknęłam cicho pod nosem. Fajnie, że przeprosił, ale... Było to zabawne. Nie byłam głupia. On dalej coś kombinował. 

 Lecz postanowiłam, że będę udawała naiwną dziewczynę, która wierzy w każde słowo. Tak jest najłatwiej. Nic by nie podejrzewali. Mieliby mnie za nieszkodliwą osobę.

===================

 Rozdział jest baaardzo krótki, ale to dlatego, że chciałam go dodać jak najszybciej. Uznajmy, że to jest taka pierwsza część 11 rozdziału. Drugą dodam jutro :) Nie chciałam żebyście czekali zbyt długo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top